Ostatni szaniec

Prawdopodobnie za kilkanaście dni Kosowo ogłosi niepodległość. Prawdopodobnie uznają ją UE i USA, nie uzna Rosja. Ale krok ten nie zakończy problemu: w Kosowie żyje 80 tys. Serbów. Przetrwali, bo chronią ich wojska międzynarodowe. Co się z nimi stanie?

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Na zdemolowanych grobach pasą się owce. Tam, gdzie osunęła się ziemia, wystają ludzkie kości. Tak wygląda dziś cmentarz serbski w Žakowie, wsi istniejącej już tylko na mapach Kosowa. Wokół cmentarza ruiny domów zniszczonych podczas czystek 1999 r. W ruinach bawi się grupka albańskich dzieci z sąsiedniej wioski.

Kiedyś mieszkało tu 60 rodzin. Dziś ojcowiznę serbscy uchodźcy mogą odwiedzać tylko dwa razy w roku: na Boże Narodzenie i Wielkanoc. Przyjeżdżają wtedy pod eskortą kosowskiej policji i żołnierzy z międzynarodowych sił KFOR, których w prowincji nadal przebywa 16 tys.

- Od ośmiu lat mieszkam w Krajlewie, w Serbii. Podczas wojny musiałem uciekać z całą rodziną. W Serbii jestem bez pracy, żyję na utrzymaniu krewnych. Czekam. Na co? Na powrót. Ale już przestaję wierzyć, że kiedyś wrócę - mówi Vlado, uchodźca.

Jego historia to przykład, że ofiarą konfliktu w Kosowie byli nie tylko Albańczycy, ale także Serbowie. Niegdyś w tej serbskiej prowincji - która formalnie nadal jest prowincją Serbii, a faktycznie od dziewięciu lat prowizorycznym państwem, które za chwilę ogłosi niepodległość - mieszkało ich 200 tys. Dziś zostało 80 tys. Większość w Mitrovicy, postindustrialnym mieście na północy Kosowa, gdzie rzeka Ibar oddziela ten głównie serbski region od zdominowanej przez Albańczyków reszty Kosowa.

Pozostali żyją rozproszeni, w odizolowanych od świata enklawach, dokąd oficjalnie nie kursuje żaden kosowski autobus i dokąd nie odważy się pojechać żaden albański taksówkarz. Jaka będzie ich przyszłość, gdy wreszcie rozstrzygnie się status prowincji? Tego nie wie nikt.

Przegrani

Jeśli nie liczyć tych 200 tys., pozostali Serbowie jeździli do Kosowa głównie zwiedzać cerkwie, cmentarze i pole bitwy z 1386 r. Przegrana batalia, po której nastała kilkusetletnia okupacja turecka, to do dziś ważny element pamięci historycznej Serbów.

Rzadko kto decydował się na przeprowadzkę tutaj. Chyba że skusiły go materialne przywileje: zdając sobie sprawę z demograficznej dominacji Albańczyków, rząd serbski w Belgradzie wysyłał do Kosowa policjantów, nauczycieli, robotników, najchętniej z rodzinami. Mieli równoważyć (i zwalczać) żywioł albański. Starano się też zatrzymać w Kosowie Serbów już tu mieszkających, przez rządowe subsydia i wyższe pensje. Biorąc pod uwagę przyrost naturalny kosowskich Albańczyków - przez lata najwyższy w Europie - była to walka z wiatrakami.

Antagonizm między stanowiącymi już od dawna większość w Kosowie Albańczykami a Belgradem zaostrzył się po rozpadzie Jugosławii. W miarę jak kolejne republiki wydzierały suwerenność, wśród ludności albańskiej narastały tendencje separatystyczne - trafiając na mur serbskiego nacjonalizmu i prawo. Bo Kosowo, w przeciwieństwie do Chorwacji czy Macedonii, nigdy nie było republiką, lecz prowincją autonomiczną. Będąc częścią Serbii, nie miało prawa do secesji.

Sytuację zmieniła wojna. W 1999 r. NATO stanęło w obronie Albańczyków prześladowanych przez serbską armię i dokonało interwencji zbrojnej, aby, jak argumentowali zachodni politycy, "nie dopuścić do kolejnej Srebrenicy". Serbowie przegrali, w Kosowie wprowadzono międzynarodowy protektorat, usankcjonowany rezolucją Rady Bezpieczeństwa ONZ. Kosowo, formalnie wciąż część Serbii, stało się de facto niezależne.

Interwencja NATO nie tylko ochroniła Albańczyków. Umożliwiła im też odwet: większość Serbów z Kosowa wypędzono, a ci, co zostali, musieli korzystać z ochrony wojsk międzynarodowych. Albańczycy z prześladowanych stali się prześladowcami.

Gdzie Serbowie, tam Serbia

Mniejszość serbska stała się też instrumentem w sporze o Kosowo. Po wojnie, by oddalić konieczność określenia statusu prowincji, wspólnota międzynarodowa przyjęła politykę "standardy przed statusem". Albańczycy mieli na niepodległość zasłużyć, okazać gotowość do przebaczenia, udowodnić, że przestrzegają praw mniejszości i w ogóle prawa. Ale negocjacje międzynarodowe w sprawie Kosowa się ciągnęły, zaś niecierpliwość Albańczyków - powodowana też bezrobociem, biedą, brakiem prądu, wody i perspektyw - rosła. W 2004 r. podczas zamieszek spalili kilkaset serbskich domów i liczne cerkwie.

Belgrad zaś wykorzystywał kosowskich Serbów do umacniania swej pozycji w prowincji. Północna Mitrovica i serbskie enklawy traktowano jak ostatni szaniec broniący Serbię przed utratą Kosowa. Tymczasem, w ciągu ponad ośmiu lat, pod parasolem ONZ Albańczycy utworzyli własny rząd, parlament, policję i służbę graniczną.

"Naszym celem jest niepodległość i jej uznanie przez świat" - powtarza prezydent Kosowa Fatmir Sejdiu. Pamięć o dyskryminacji powoduje, że autonomia lub inna forma zależności od Serbii są dla Albańczyków wykluczone.

"Serbia nigdy nie zaakceptuje niepodległości Kosowa" - powtarza z kolei Boris Tadić, prezydent tego kraju, który nie uznaje rządu w Prisztinie ani innych lokalnych instytucji. Na terenach serbskich enklaw i w Mitrovicy działają więc opłacane przez Belgrad szkoły, szpitale, sądy, ale także policja. Tam, gdzie mieszkają Serbowie, jest Serbia.

Jednak wojna zmieniła ich status. Choć już wcześniej byli mniejszością w prowincji, to żyli we własnym kraju. Co teraz stanie się z serbskimi enklawami? Wielu polityków w Belgradzie po cichu przyznaje, że walka o Kosowo jest przegrana. Większość serbskich uchodźców nie wróciła do domów. Ci, którzy to zrobili, borykają się z wrogością sąsiadów, dyskryminacją i ograniczoną swobodą ruchu. A na ich samochody nierzadko lecą kamienie.

Mimo to prywatne autobusy między Belgradem a Prisztiną kursują regularnie. Ludzie podróżują na własne ryzyko. Rozwija się też wymiana handlowa między Serbią a Kosowem: nielegalnie lub półlegalnie, dzięki niedoskonałym przepisom.

Kosowscy Serbowie jakoś przystosowali się do rzeczywistości, gdzie granice między byciem katem a ofiarą dawno zostały zatarte.

Przyszłość, czyli wegetacja

Dziś Kosowo szykuje się do jednostronnej deklaracji niepodległości. Serbia grozi, że zrobi wszystko, by nowemu państwu szkodzić, i kosowscy Serbowie będą ważnym elementem tej rozgrywki.

Belgrad może ich wykorzystać, by destabilizować sytuację i dowodzić, że Albańczycy nie dojrzeli do niepodległości. Enklawy Štrpce i Novobrdo już zapowiedziały, że w przypadku secesji ogłoszą autonomię i na swój teren wpuszczą tylko siły NATO.

Niewykluczone są też próby oderwania północnej Mitrovicy i przyłączenia jej do Serbii. Bo choć oficjalnie wszyscy wykluczają podział Kosowa, to jednak północną Mitrovicę (to znaczy: na północ od rzeki Ibar) zamieszkują prawie wyłącznie Serbowie. Gdy Kosowo ogłosi niepodległość, i gdy zostanie ona uznana przez Zachód, siły międzynarodowe powinny - teoretycznie - zapewnić kontrolę rządu kosowskiego nad terytorium serbskim, z Serbią sąsiadującym i przez nią sponsorowanym.

Za to los enklaw jest raczej przesądzony. Kto mógł, wyjechał. Zostali starcy i ci, których nie stać. Teraz Serbowie z małych wiosek przeniosą się pewnie tam, gdzie jest ich więcej, do Gracanicy lub Štrpc. Niektórzy może zostaną, otoczeni wrogością sąsiadów. Będą wegetować w obcym państwie.

Albańczycy twierdzą, że nowej fali przemocy wobec Serbów nie będzie. Obiecują, że zachowają się z honorem i okażą litość przegranym. Od Serbów oczekują przyznania, że Kosowo to teraz ich państwo.

Nowe państwo, nowe problemy

Ale nie tylko dla Serbów niepodległość będzie końcem jednych problemów i początkiem innych. Mimo że prócz Serbii nikt w regionie nie kwestionuje prawa Albańczyków do samostanowienia, Kosowo to drażliwy temat. Republika Srpska, wchodząca w skład Bośni i Hercegowiny, od pewnego czasu wyraża wolę przyłączenia się do Serbii. W Macedonii mniejszość albańska to jedna trzecia ludności, zamieszkuje tereny pograniczne z Kosowem. Albańczycy, którzy są większością w południowej Serbii, w Preszewie, już w 2006 r. deklarowali wolę przyłączenia do Kosowa. Powstanie drugiego państwa, gdzie dominującą grupą etniczną są Albańczycy, otwiera też pytanie o relacje Kosowa i Albanii.

Kosowo to także wyzwanie dla Unii Europejskiej. Unia będzie nadzorować niepodległość, zastępując krytykowaną ONZ-owską administrację. Tymczasem Kosowo, gdzie większość społeczeństwa to pół­analfabeci, a lokalne struktury władzy oparte są często na powiązaniach rodzinnych, jest studnią bez dna: niesprawnie zarządzane, przejada zagraniczne pieniądze szybko i bez efektów.

Mimo to żadna z instytucji zaangażowanych w budowę demokracji w Kosowie nie zajęła się dotąd pracą u podstaw: edukacją i rozwojem. Zamiast remontować szkoły, budować drogi, uzdatniać wodociągi - wprowadzano zachodnie wzorce społeczeństwa wielokulturowego w wymiarze, na który nie pozwoliłyby sobie państwa Zachodu. Kosowo ma najbardziej wyrafinowany system ochrony mniejszości w Europie: w każdej gminie zatrudniony jest ekspert ds. równouprawnienia płci i "multi­etniczny" mediator. Nie ma za to nowej elektrociepłowni.

A że Kosowo to także wylęgarnia przestępczości, Unia planuje nową misję: 1,8 tys. policjantów, sędziów i prokuratorów. Mają pomagać w zaprowadzeniu rządów prawa i w walce z korupcją. Ta ostatnia jest zresztą demokratyczna: skorumpowani bywają zarówno Albańczycy, jak i pracownicy międzynarodowi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2008