Ostatni ścigany

84-letni Tadeusz Skowyra to ostatni żyjący z komendantów obozów, w których po 1945 r. umarły tysiące Niemców. Polski wymiar sprawiedliwości chce dziś postawić Skowyrę przed sądem.

24.06.2008

Czyta się kilka minut

Tadeusz Skowyra 60 lat temu /fot. Archiwum IPN /
Tadeusz Skowyra 60 lat temu /fot. Archiwum IPN /

"Volksdeutsch", w wersji spolszczonej "folksdojcz" - to słowo w języku niemieckim już niemal nie funkcjonuje. Stało się częścią języka polskiego. Gdyby zapytać młodych Niemców - tych, którzy podczas Euro przyczepiają do swych aut niemiecką flagę - co ono oznacza, większość wzruszyłaby ramionami. Ale gdyby zapytać ich rówieśników w Polsce, reakcja byłaby inna. Tu skojarzenia są żywe: volkslista, podlizywanie się okupantowi, kolaboracja.

Słowo Volksdeutscher (rzeczownik) w języku niemieckim oznaczało kiedyś Niemca żyjącego poza granicami kraju. Taki odpowiednik "polonusa". Że Niemcy, podobnie jak Polska i wiele innych krajów, w różnych okresach i z różnych przyczyn starały się nie tylko utrzymywać więzi z pobratymcami daleko od "macierzy", ale też wyciągać z ich istnienia korzyści i robić z nich temat polityczny - ogólnie wiadomo. W latach 30. III Rzesza wykorzystywała istnienie volksdeutschów dla swych celów. Ciąg dalszy jest znany.

Podwójne ofiary

Jak też wiadomo, Niemców na obczyźnie - a w Europie było ich najwięcej na Wschodzie - ubyło po 1945 r. Nie mówimy tu o Wrocławiu czy Królewcu, gdzie Niemcy byli wcześniej u siebie. Mówimy o Niemcach w Jugosławii, Rumunii, na Węgrzech i Słowacji, w krajach bałtyckich i w ZSRR. Łącznie było ich tam przed wojną prawie trzy miliony. W II Rzeczypospolitej - milion. Po 1945 r. trafili w większości na Zachód, zorganizowali się w ziomkostwach. Dziś kultura tych społeczności żyje głównie w pamięci. A pamięć jest wybiórcza: albo folklor, cepelia, nostalgia, albo cierpienie i martyrologia. A cierpienia były.

Ostatnio rozmawiałem z polskim przyjacielem o książce Austriaka Karla-Markusa Gaussa. Wyszła w wydawnictwie Czarne pt. "Niemcy na peryferiach Europy". Mojego rozmówcę uderzył naiwno-sentymentalny ton, którym autor opowiada o swych podróżach do niemieckich społeczności na Litwie, nad Morzem Czarnym, na Słowacji. I rzeczywiście: polskiemu czytelnikowi może zabraknąć problematyki zawartej we wspomnianym (polskim) słowie "folksdojcz".

W Niemczech jednak zwykło się patrzeć na pobratymców z daleka od macierzy jako na podwójne ofiary. Raz, że doświadczyli życia w diasporze. Dwa, że nie mając z dojściem Hitlera do władzy nic wspólnego, za jego czyny zapłacili więcej niż obywatele Rzeszy. Najbardziej surowy los spotkał być może tych, którzy dopiero po wojnie stali się volksdeutschami - np. sieroty z Prus Wschodnich, które po zimie 1944-45 r. albo później przedostały się na Litwę i zostały przygarnięte przez chłopów litewskich. W książce Gaussa też się pojawiają. Pod koniec lat 80. zaczęli szukać korzeni i zakładać stowarzyszenie. Jest ich garstka, kilkaset osób. Ale nazwa, pod którą funkcjonują ("Wolfskinder" - wilcze dzieci) zahacza o krainę mitu. Wolfskind to znajda - jak Romulus i Remus, których przygarnęła wilczyca.

Ostatni komendant

Cokolwiek by mówić o polityce historycznej albo o imperatywie pojednania, Niemcy na Wschodzie przecierpieli swoje. Dotyczy to też Górnego Śląska, gdzie granice między niemieckością, polskością i śląskością były płynne, a sąsiedztwo bliskie i - zwłaszcza po 1939 r. - szczególnie bolesne. Na tym większą uwagę zasługuje fakt, że polski wymiar sprawiedliwości po 1989 r. próbował rozliczyć niektóre przestępstwa dokonane po wojnie na Niemcach (albo domniemanych Niemcach).

Dziś polska prokuratura podjęła kolejną, być może ostatnią próbę pociągnięcia do odpowiedzialności jedynego żyjącego jeszcze komendanta obozu dla Niemców. Obozów takich było po 1945 r. wiele, a więziono w nich często ludzi niewinnych - Niemców i Ślązaków, których uznano za Niemców (byli wśród nich także Ślązacy opcji polskiej, przez nowe władze nieuznani jednak za Polaków). Tadeusz Skowyra - bo o nim mowa - ma dziś 84 lata. W 1945 r., jako zaledwie 21-latek, został komendantem obozu w Mysłowicach; zmarło w nim wielu więźniów.

Prokurator Dariusz Psiuk z katowickiego IPN mówi, że Instytut przesłuchał już w tej sprawie kilkudziesięciu świadków. Gdyby Skowyra został uznany winnym, grożą mu trzy lata więzienia. Zarzuca się mu popełnienie zbrodni komunistycznej, a mianowicie "prześladowanie z powodu przynależności osób do określonej grupy narodowościowej". Niski wymiar możliwej kary prokurator tłumaczy tym, że ekskomendantowi nie udało się postawić zarzutu zabójstwa czy torturowania więźniów (jak komendantom dwóch podobnych obozów), ale jedynie iż utrzymywał na terenie obozu stan niedożywienia i niedostateczną higienę, odmawiając także więźniom np. ciepłej odzieży.

2281 ofiar

Mysłowice były jednym z największych obozów na Górnym Śląsku, w których od lutego 1945 r. więziono folksdojczów i domniemanych członków organizacji nazistowskich. Wśród więźniów byli więc i obywatele Niemiec, i obywatele przedwojennej Polski. Nowy rząd komunistyczny (tzw. lubelski) już z końcem 1944 r. wydał dekret mówiący, że "obywatel polski, który (...) zadeklarował przynależność do narodowości niemieckiej, (...) podlega umieszczeniu na czas nieoznaczony w miejscu odosobnienia (obozie) i poddaniu przymusowej pracy". Przepis ten w zasadzie miał obowiązywać tylko na terenie dawnego Generalnego Gubernatorstwa, ale stosowano go także na Górnym Śląsku. Sowieckie NKWD oraz polskie Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego założyły tu w 1945 r. szereg obozów, wykorzystując często te same baraki, w których wcześniej władze niemieckie utrzymywały swoje obozy koncentracyjne.

Komendantem obozu w Mysłowicach został Skowyra. Jak piszą polscy historycy ("Województwo śląskie 1945-1950. Zarys dziejów politycznych", red. Adam Dziurok i Ryszard Kaczmarek, Katowice 2007), przez obóz ten przewinęło się w ciągu dwóch lat około 14 tys. ludzi. Co najmniej 2281 z nich utraciło życie, głównie na skutek epidemii tyfusu, ale także na skutek fatalnych warunków i maltretowania przez strażników. Część więźniów została deportowana w głąb ZSRR, do pracy przymusowej. Jesienią 1946 r. obóz zlikwidowano.

Skowyra pracował do 1974 r. jako dyrektor różnych więzień. Obecnie emeryt, mieszka w Katowicach. Jego adwokat stwierdził w rozmowie ze mną, że Skowyra jest chory i niezdolny do udziału w ewentualnym procesie. Twierdzi też, że jako komendant nie miał w 1945 r. wpływu np. na zaopatrzenie obozu w leki czy opał. Z samym Skowyrą nie udało mi się skontaktować.

Obowiązek IPN-u

W sprawie Skowyry Polska podejmuje próbę - być może po raz ostatni - wymierzenia sprawiedliwości osobom odpowiedzialnym za system obozów, które po 1945 r. istniały nie tylko na Śląsku, ale także np. na północy w Potulicach czy Aleksandrowie Kujawskim. Zgodnie z prawem, prokuratorzy IPN zobowiązani są do ścigania każdego przestępstwa motywowanego politycznie, które zostało popełnione między rokiem 1939 a 1990 na polskich obywatelach albo na polskim terytorium.

Już w latach 90. przed sądem stanął Czesław Gęborski, komendant obozu w Łambinowicach; nie doczekał wyroku, zmarł podczas procesu. Wcześniej prokuratura oskarżyła Salomona Morela, komendanta obozu w Świętochłowicach-Zgodzie, który uważał, że śmierć jego krewnych w czasie Holokaustu daje mu prawo do torturowania i zabijania niewinnych Niemców. Morel uniknął procesu: uciekł do Izraela, a Izrael odmówił wydania go Polsce.

Kilka lat temu Andreas Pollok - wnuk Ślązaka i antynazisty, który zginął w tym obozie - po obejrzeniu w niemieckiej telewizji programu o Morelu pojechał do Izraela i znalazł jego adres. Pollok zadzwonił do drzwi Morela w Tel Awiwie i bez słowa pokazał mu urzędowe zaświadczenie o śmierci dziadka. Zaatakowany przez rodzinę Morela, musiał uciekać. "Po tym spotkaniu odczułem ulgę - opisywał potem Pollok swoje odczucia. - Miałem takie wyzwalające poczucie, że uczyniłem coś dla mojego dziadka".

***

Czy w przypadku Tadeusza Skowyry dojdzie do procesu? 11 czerwca prokurator w Katowicach wydał postanowienie o zawieszeniu śledztwa na podstawie opinii biegłego lekarza: z uwagi na stan zdrowia wykluczył on możliwość brania udziału przez podejrzanego w czynnościach procesowych. Taka decyzja nie jest umorzeniem - wciąż istnieje możliwość powrotu do sprawy i skierowania aktu oskarżenia do sądu.

Ale równie ważne co proces jest przecież i to, aby ofiary i ich potomkowie widzieli starania wymiaru sprawiedliwości. A Niemcy i Polacy - gotowość państwa polskiego do rozliczenia krzywd. Liczne dyskusje czy publikacje w Polsce (w prasie, a także w postaci książek czy opracowań naukowych) po roku 1989 powinny uświadomić Niemcom: w Polsce wciąż żywy jest duch wyrażony kiedyś słowami "Przebaczamy i prosimy o przebaczenie".

GERHARD GNAUCK jest historykiem i politologiem (z rodziny polsko-niemieckiej: jego niemieccy dziadkowie pochodzili z Wrocławia, a polscy z Podola). Korespondent dziennika "Die Welt" w Polsce i na Ukrainie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2008