Opuść wygodne mieszkanie

Skoro żyję, by umrzeć, to jaki sens ma moje życie? Moje głębokie "ja" nie chce umierać. Dopiero uświadomienie sobie tej rzeczywistości śmierci jest gruntem, na którym mogę zwrócić się do Boga.

15.03.2011

Czyta się kilka minut

Czas Wielkiego Postu ma nam pomagać w powrocie do Boga, do serca chrześcijaństwa, także przez sięganie do jego źródeł. Jesteśmy bowiem bardzo podatni na zbaczanie z tej ścieżki, na której Bóg chce się z nami spotykać. Historia, zarówno osobista, jak i zbiorowa, jest właśnie tą przestrzenią spotkania, jednakże ludzka mentalność i jej sposób rozumienia wydarzeń dość radykalnie nam w tym przeszkadza. Trzeba więc świadomej i umotywowanej decyzji, by chcieć wrócić na drogę właściwą i móc zacząć spoglądać na życie oczami choć trochę "niebieskimi".

Mówiąc najkrócej, trzeba wychodzić z własnej alienacji, z życia w nierzeczywistości, jakby we mgle, by wziąć swe życie w garść, spojrzeć na nie odważnie, nie bojąc się, że ogląd ten wypadnie źle, a raczej tragicznie. Fakt pierwszy to ten, że żyję, by umrzeć. Fakt drugi: a jednak żyję, jakbym miał nie umrzeć; umierają zawsze inni; mnie, moim bliskim przydarzyć się to nie może. Nie ma jednak wątpliwości, że się przydarzy.

Skoro żyję, by umrzeć, to jaki sens ma moje życie? Moje głębokie "ja" nie chce umierać. Na ten egzystencjalny, właściwie jedyny dylemat człowiek próbuje sobie odpowiadać szukając w różnych kierunkach: karierze, rodzinie, poglądach, rozmaitych zainteresowaniach, filozofii, doktrynach religijnych. Na końcu zawsze pozostaje rozczarowany, niezaspokojony, z pustymi rękami. Dopiero uświadomienie sobie tej rzeczywistości śmierci jest gruntem, na którym mogę zwrócić się do Boga, myśleć o Nim naprawdę, zacząć wołać jak ślepiec spod Jerycha: "Jezusie, synu Dawida, ulituj się nade mną" (Mk 10, 47). Tradycja wschodnia używa tego zdania z Ewangelii w tzw. modlitwie serca, modlitwie nieustannej, która powoli jednocząc nasze ciało i ducha, zaczyna niczego innego nie pragnąć, jak spotkania z Chrystusem, który dał się zabić za ciebie i za mnie, zmartwychwstał i żyje, by zbawiać, ratować twoje i moje życie. I przedłużyć je w życiu wiecznym.

Religijne szaleństwo

Nie bez przyczyny pierwsza lektura II Niedzieli Wielkopostnej przywołuje postać Abrama, który jako przemieniony w Abrahama stał się figurą i ojcem wiary nie tylko dla Żydów, lecz i dla chrześcijan. W historii Abrahama zasadnicze są słowa, jakie usłyszał od nieznanego mu dotąd Boga, a które wprawiły go w ruch (był to zapewne jakiś głos wewnętrzny): "Lekh-Lekha..., Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę" (Rdz 12, 1). Abram, który liczył już 75 lat, miał oderwać się od swoich zabezpieczeń: od swego domu, klanu, stad, kultury, a także od swej religijności: miał zaryzykować życie, by życie otrzymać. Dlaczego? Przecież wydawało się to niedorzeczne, a w każdym razie takim musiało się wydawać wszystkim poza nim samym. Dlaczego Abram zdecydował się na krok kulturowo, życiowo i religijnie szaleńczy? Dlatego, że w całej swej dotychczasowej historii nie miał odpowiedzi na najważniejsze pytanie: jaki jest sens mojego życia? Nie wiedział, po co żyje, był egzystencjalnym bankrutem.

Aby wyruszyć w drogę nieznaną i zaryzykować wszystko - nie wiedział, dokąd idzie - trzeba być mocno zdeterminowanym, znosić przeciwności, prześladowania od bliskich i dalszych. Abram miał potężną motywację. Droga Abrama, podczas której i właśnie dlatego, że odpowiedział na Jego propozycję, Bóg zmienia mu imię na Abraham - ojciec wielu narodów - jest pełna zakrętów, zwątpień, kryzysów i powrotów, nadziei, zdrad i odnowy. Jest to powolna droga po spirali wydarzeń do coraz pełniejszej, bardziej dojrzałej wiary w Boga Jedynego, pełnego miłości, wiernego i mocnego w jej realizacji, chociaż często na sposób Abrahamowi obcy i pozornie wrogi.

Podobnie jest w chrześcijaństwie: na początku wszystko wydaje się ciężkie, przerażające, niemożliwe, nieprzyjazne, lecz stopniowo nasze spojrzenie na te same wydarzenia staje się inne, zaczynam dostrzegać w nich obecność Boga i widzieć jako dobre. Krzyż zrazu budzi przerażenie. Księga Rodzaju mówi, że Abraham umarł "syty dni", jako człowiek spełniony. Kto nie chciałby, żeby jego życie było spełnione? Dlaczego Abraham był spełniony? Dlatego, że poznał Boga i siebie. Słowa "Wyjdź..." w rzeczywistości znaczą "Wyjdź ku sobie samemu". W istocie Bóg mówi: "Odnaleźć Mnie, Boga, możesz idąc ku sobie, poznając siebie" (D. Epstein, "Abraham", "W drodze" nr 10/1994). Iść ku sobie, poznawać siebie można odrywając się od siebie, od swojego "ja", które próbując panować nad życiem i śmiercią nie pozwala mi ani żyć, ani umrzeć. Człowiek, który nie chce puścić cugli, nie chce się upokorzyć, zejść z wysokiego konia, który chce być bogiem (a jest tylko stworzeniem!), zawsze będzie przeklinał życie i śmierć.

Kiedy Bóg kocha człowieka

Wielki Post ma pomóc mi zakwestionować moje myślenie o życiu, o śmierci, o Bogu, o innych ludziach, najpierw o mnie samym. Bóg, jak mówi Biblia, jest kimś zupełnie Innym. Podobnie czytamy w Ewangeliach o Jezusie Chrystusie. Jest jednak coś więcej: sam Jezus i w ślad za nim nauka Kościoła ogłasza, że ów inny to drugi człowiek, że moja wiara (zob. List św. Jakuba) bez uczynków jest martwa, że kto nie kocha nieprzyjaciela (czyli drugiego ego, które zderza się z moim) aż do oddania życia za niego, nie może być uczniem Chrystusa. Oznacza to, że On jest w drugim człowieku. "Jeśli nie kochasz drugiego człowieka, nie kochasz też Boga". To wydaje się czymś skandalicznym.

My mówimy: Boga tak, ale tego konkretnego złodzieja, zdrajcę, przestępcę, kanalię...? Jakże w nim może być obecny Jezus Chrystus? Dopiero gdy się zmieni, poprawi, wtedy być może... Możemy jednak zapytać: kiedy Bóg kocha człowieka, przed grzechem czy po grzechu? Za kogo umiera Jezus, za czystego i szlachetnego czy za skalanego grzesznika? Widzimy, że Bóg kocha całkowicie inaczej niż człowiek, za darmo, a właściwie za zło, za grzechy, ponieważ widzi, jak bardzo nieszczęśliwi jesteśmy.

Tymczasowość

Ewangelia z II Niedzieli Wielkiego Postu proklamuje opis Przemienienia Jezusa Chrystusa. Bez znajomości żydowskiej tradycji nie jest on zrozumiały. Opis ten niewiele wyjaśnia, stwierdzając jedynie, że głos z nieba wskazywał na Jezusa jako Syna Boga, a Piotr, Jakub i Jan byli tym wydarzeniem po prostu przestraszeni (Mt) i z tego strachu nie wiedzieli, co mówić (Mk). Piotr zaś tak powiedział: "Panie, dobrze, że tu jesteśmy; jeśli chcesz, postawię tu trzy namioty: jeden dla Ciebie, jeden dla Mojżesza i jeden dla Eliasza" (Mt 17, 4).

Z Ewangelii Marka można by wnioskować, że Piotr wypowiada jakieś bzdury, gdyż ze strachu cała trójka nie pojmowała tego, co się dzieje. Jednakże uczniowie, którzy byli Żydami, postrzegali rzeczywistość zgodnie ze swoją wiarą i tradycją życia religijnego. Byłoby dziwne, gdyby wyszli poza jej ramy. Do tej tradycji należy Święto Namiotów, ustanowione na pamiątkę drogi Izraelitów przez pustynię i jej trudy do Ziemi Obiecanej. Do czego służą wszystkie święta żydowskie, a w ślad za tym chrześcijańskie? Do przeżywania ich głębokiego sensu dzisiaj, w konkretach mojego obecnego życia. Historia święta nie jest tylko ani przede wszystkim przeszłością, lecz aktualizacją tamtej interwencji Boga. To dzieje się dzisiaj!

Święto Namiotów oznacza dla Żydów wyjście ze swojej stabilizacji, zadomowienia, przywiązania, ze statyczności i bezruchu. Nie chodzi tu o wycieczkę i atrakcje, chociaż święto winno być zawsze pełne radości, atrakcyjne - lecz o podkreślenie odmienności Bożego planu na moje życie i mojej gotowości na słuchanie Jego słowa. Słowa Boga trudno jest słuchać w przytłaczających je codziennych troskach, w przyzwyczajeniach, zabieganiu, rutynie. Tymczasem dobry plan dla mnie ma właśnie On, nie ja sam.

Moje plany i próby ich realizacji najczęściej prowadzą mnie w ślepą uliczkę; gorzej, kończą się rozczarowaniem, a nawet nieszczęściem. Dlatego Żydzi wyprowadzają się na czas Święta Namiotów z domu, stawiają namioty gdzieś na zewnątrz i spędzają te dni pod nimi, ryzykując kruchość egzystencji, dyskomfort, podkreślając tym, że żyjemy tu na ziemi w drodze, w przejściu do lepszego świata. Dają tym samym znak, że nie chcą przywiązywać się do dóbr doczesnych, do swoich sposobów życia i myślenia, że pragną iść za Bogiem. Droga ta jest nieustannym zmaganiem z samym sobą.

Spełnienie obietnicy

Przemienienie się Jezusa, któremu towarzyszą Mojżesz i Eliasz, oznacza bezpośredni Jego związek z historią Izraela i kolejnymi objawieniami się Boga temu ludowi. Jednakże w tym momencie późniejsi apostołowie nie pojmują faktu, że Chrystus jest wypełnieniem misji tych dwóch postaci: Mojżesza, który symbolizuje Prawo dane przez Boga, i Eliasza, którego pojawienie się miało bezpośrednio poprzedzać nadejście Mesjasza. Tego podwójnego związku uczniowie nie są w stanie pojąć. Dlatego byli przekonani, że Jezus jest kimś niezwykłym, owszem, ale na miarę Mojżesza czy Eliasza. Bóg musi więc im powiedzieć wyraźnie: "To jest mój Syn umiłowany, Jego słuchajcie".

Nam się wydaje, że Jezus Chrystus jest oczywistym wypełnieniem obietnic Boga danych ludowi żydowskiemu. Jednakże wcale nie jest to oczywiste. Jesteśmy tak przyzwyczajeni do rozumowego, czytaj: zewnętrznego, bez ducha, pojmowania Boga. Jak jest możliwe, by On, który jest przecież zupełnie Inny, mógł przychodzić w postaci konkretnego człowieka, którego, co więcej, znamy? Jeśli Bóg prowadzi twoją i moją historię, to zawsze nas wyprzedza, a zatem wydarzenia, które pochodzą od Niego, przewyższają mój umysł, moje rozumienie, gdyż ja tkwię w przeszłości, Bóg zaś w teraźniejszości i przyszłości. Przeszłość osobista - historia rodzinna, moje własne rany, porażki i sukcesy, mój sposób myślenia, kultura i tradycja - wszystko to w pewnym sensie uniemożliwia mi rozpoznanie przechodzącego Boga. Dlatego jest niemożliwe przyjmować krzyż w sposób natychmiastowy, z radością, jako objawienie się Jego miłości do mnie.

Z tego właśnie powodu najważniejsze Słowo dla Izraelitów brzmi: "Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem, Pan jedynie" (Pwt 6, 4). Podobnie, i to wielokrotnie, mówi Jezus Chrystus w Ewangeliach: "Kto ma uszy do słuchania, niech słucha". My sami z siebie, o własnych siłach i ograniczonym potencjale rozeznania nie jesteśmy w stanie rozpoznać obecności Boga, Jego woli na moje życie w konkretnych sytuacjach egzystencjalnych. Potrzebne jest otwieranie ucha wciąż na nowo, ponieważ naturalna i przemożna skłonność do przyzwyczajenia, do zadomowienia, do wygodnej stabilizacji umysłu i całego mojego "ja" uniemożliwia uwalnianie się od własnych ograniczeń, wychodzenie na zewnątrz ku szukaniu planu Boga, który - jakże w to wątpimy! - jest dla mnie najlepszy. Czekać na krzyż Jezusa Chrystusa i mieć nadzieję zbudowania na własnym doświadczeniu, że nie jest on ostatnim słowem Boga!

Prof. Jan Grosfeld (ur. 1946) jest kierownikiem katedr Współczesnej Myśli Społecznej Kościoła oraz Cywilizacji i Kultury Europejskiej w Instytucie Politologii UKSW. Pierwszą część rekolekcji jego autorstwa opublikowaliśmy w poprzednim numerze "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2011