Oferta

Po 20 latach niepodległości państwo polskie nie musi już mieć poczucia winy za to, co spotkało Kościół w czasach komunizmu. Inna sprawa, że nasze propozycje opłacają się Kościołowi. Z Michałem Bonim, ministrem administracji, rozmawia Marek Zając

26.03.2012

Czyta się kilka minut

MICHAŁ BONI: OFERTA DLA KOŚCIOŁA

Otwiera się nowy rozdział w stosunkach państwo-Kościół, a wywiad z min. Michałem Bonim czytamy jak rządową „instrukcję obsługi” Kościoła. I jak ofertę negocjacyjną, skierowaną do Episkopatu.

Warto zauważyć, że te negocjacje będą przebiegały inaczej niż dotąd. Kiedyś politycy rozmawiali z biskupami w oparciu o standardy dyplomatyczne: dyskretnie, w ciszy urzędów i kurii. Boni stawia na przejrzystość: uważa, że kluczowe projekty powinny funkcjonować jako informacja publiczna, nawet zanim dojdzie do kompromisu. Państwo szanuje i wspiera misję Kościoła, odrzucając model wrogiej izolacji – mówi minister – ale ma też własne pomysły co do ułożenia dwustronnych stosunków. Zwłaszcza że czas poczucia winy za prześladowania w czasach PRL się skończył.

Rząd chce rozmawiać i dojść do wspólnego stanowiska. A gdyby się nie udało? Wtedy na horyzoncie pojawia się wspomniany przez ministra punkt 6. deklaracji rządu, uzupełniającej interpretacje konkordatu z 1997 r. Czytamy w nim: „Konkordat uznaje określone ustawodawstwem polskim kompetencje organów państwowych do regulowania kwestii finansowych i podatkowych kościelnych osób prawnych i fizycznych. W tym celu strona państwowa zapozna się z opinią strony kościelnej w łonie odpowiedniej Komisji”. Czy to znaczy, że rząd może postawić na swoim mimo oporu Kościoła? Zagadka dla prawników: jaka jest różnica między opinią a zgodą?

Doprawdy, lepiej się porozumieć – w interesie obu stron.

MAREK ZAJĄC: W ostatnich dniach biskupi często wypowiadali się na temat rządowych propozycji dotyczących finansowania Kościoła. Tymczasem minister Boni słuchał, czytał i właściwie milczał. Co dziś chce Pan powiedzieć biskupom?

MICHAŁ BONI: Że nadal jestem gotów rozmawiać o nowym sposobie finansowania składek ubezpieczeniowych i zdrowotnych przez Kościoły i związki wyznaniowe. Nadal jestem gotów tłumaczyć, dlaczego po 62 latach Fundusz Kościelny – relikt komunizmu – nie jest już nikomu potrzebny. I przekonywać, że warto umożliwić obywatelom przekazywanie części podatku na wspólnoty religijne.

Ruszają wielkie reformy emerytalne – pokażmy, że wszyscy ponosimy ich trud. I że różne grupy mogą samodzielnie opłacać składki. To była i jest główna przesłanka moich propozycji. Ale nigdy nie powiedziałem: „likwidujemy Fundusz Kościelny, radźcie sobie sami”. Zaproponowałem tylko nowe ramy finansowania. To wyraz szacunku dla roli, którą Kościół odgrywa w społeczeństwie.

Czyli podtrzymuje Pan dotychczasowe stanowisko. Kłopot w tym, że zmieniły się okoliczności – powiedziałbym – psychologiczne. Czy biskupi nadal będą rozmawiać z człowiekiem, który postawił ich pod ścianą?

Nikogo nie postawiłem pod ścianą. Przecież przed Komisją Wspólną Rządu i Episkopatu rozmawialiśmy w różnych gronach, również z udziałem ludzi Kościoła. Publicznie powiedziałem, że celem jest usamodzielnienie opłacania składek ubezpieczeniowych. Wtedy dostałem od biskupów sygnał, że o szczegółach nie chcą dowiadywać się z mediów. Dlatego uznałem za stosowne, żeby cały materiał, nad którym pracowaliśmy do ostatnich chwil, przekazać dopiero na wspólnym spotkaniu. I wie pan, co na Komisji powiedział jeden z biskupów?

Słucham.

Że po raz pierwszy strona rządowa zachowała taką szczelność. Nie było żadnego przecieku.

Faktycznie – było też zaskoczenie. Tym większe, że przed kilkoma miesiącami arcybiskup Budzik i inni hierarchowie publicznie wspominali o odpisie podatkowym, a minister Rostowski oświadczył wtedy, że się nie zgadza. Dlatego zaskoczenie widziałbym w kategoriach pozytywnych: oto rząd wrócił do propozycji wysuwanych przez Kościół. Nasze stanowisko wręczyłem biskupom, po kilku minutach materiał opublikowaliśmy w internecie.

Arcybiskup Głódź mówi o dyktacie.

Powtarzam: abp Głódź zapoznał się z naszą propozycją, zanim pojawiła się w internecie. Po protestach przeciw ACTA zrozumieliśmy, iż żyjemy w społeczeństwie, które oczekuje, że sprawy kluczowe będą funkcjonować jako informacja publiczna, a nie sekretne dokumenty. Dlatego rozmawiając o tak ważnym temacie jak finansowanie Kościoła, muszę informować społeczeństwo. Na tym polega nowoczesna demokracja.

Pan prezentował stanowisko wypracowane z ekspertami i uzgodnione z premierem. Naprzeciw byli biskupi, którzy nie mogli przedyskutować wszystkich za i przeciw we własnym gronie, bo musieli wyjść do dziennikarzy i odpowiadać na ich pytania. Wykorzystał Pan swą przewagę.

Przepraszam bardzo, ale ja w tych kategoriach nie myślę. Podczas obrad Komisji jasno zaznaczyłem, że nie oczekuję od biskupów stanowiska. W ogóle nie dyskutowaliśmy, czy to rozsądne rozwiązanie, tylko jak w dalszym ciągu pracować. Ustaliliśmy, że najlepszym forum będzie zespół ds. finansowych obu komisji konkordatowych. Szczerze mówiąc, i ta kościelna, i ta rządowa przez dwa ostatnie lata niespecjalnie się spotykały, dlatego musieliśmy zaktualizować ich skład. Minister spraw zagranicznych już zdecydował, że stanę na czele przedstawicieli rządu. Pierwsze spotkanie ustaliliśmy z biskupami na początek kwietnia.

I będzie to – by sparafrazować jednego z biskupów – nowa odsłona dialogu bata z koniem?

Czy ja wyglądam na woźnicę? Mam dobre zamiary i jestem zdeterminowany, bo premier upoważnił mnie do wykonania tego zadania. Ale nie ma mowy o dyktacie; nie powiedziałem, że tak ma być i koniec. Zaproponowałem materiał do dyskusji, teraz szukamy najlepszego rozwiązania. Możemy się spierać, nawet ostro, ale szanuję biskupów i nigdy bym ich nie porównał do koni. Przed kolejnymi spotkaniami nie powinniśmy używać takiego języka.

Ale przyzna Pan, że ostatnio coś się zmieniło w relacjach państwa z Kościołem.

Państwo ma świadomość, że pełni rolę autonomiczną, odrębną. Dlaczego przez tyle lat nie udało się wyjść z zaklętego kręgu Funduszu Kościelnego? Bo funkcjonowaliśmy w poczuciu winy za to, co działo się od 1950 r., a tak naprawdę od 1945 do 1989 r.

Tyle że po ponad dwóch dekadach niepodległości nie ma już powodu, żeby polski rząd miał poczucie winy. Sprawy majątkowe w dużym stopniu wyczyszczono, choć wiem, że to temat na osobną rozmowę. Prawnie określono mechanizmy funkcjonowania Kościoła w społeczeństwie. Jestem np. przeciwnikiem usuwania katechezy ze szkół. Oczywiście rodzice i uczniowie powinni mieć wybór między etyką a religią, ale katechezę postrzegam jako misję duchowo-kulturową. Trudno mieć udział w dziedzictwie europejskim bez zrozumienia roli chrześcijaństwa. To dla mnie jako Polaka i Europejczyka oczywiste.

I jako katolika?

I jako katolika, poszukującego z trudem własnej drogi. I jako urzędnika państwowego, który mówi: przyszła pora, żeby rząd – zajmując się przyszłością systemu emerytalnego – bez lęku wyszedł z propozycją zmiany Funduszu Kościelnego. Druga strona równie odważnie powinna sformułować swe stanowisko. Do tego nie potrzeba ostrych sformułowań.

Podczas Komisji dyskutowaliśmy też o rozporządzeniu ministra edukacji, które rzeczywiście można by błędnie interpretować, jakoby chodziło o wypchnięcie religii ze szkół. Poczyniłem wszelkie wyjaśnienia, ale od jednego z biskupów usłyszałem, że złamano konkordat. Moja reakcja była następująca: jeśli strona kościelna uważa, że pogwałcono umowę międzynarodową, proszę o oficjalne stanowisko. Bo to śmiertelnie poważna sprawa. Nie wolno szermować takimi oskarżeniami bez dowodów.

To niech premier nie mówi o świętych krowach. To też nie przyczynia się do dialogu.

Każdemu przyda się nieco wstrzemięźliwości.

Z politycznego punktu widzenia to chyba nie jest kwestia dyplomacji, ale kalkulacji. Politycy zorientowali się, że Kościół słabnie. Podczas sporu o krzyż na Krakowskim Przedmieściu zobaczyli, że biskupi nie mówią jednym głosem i nie potrafią zapanować nad sytuacją. Jednocześnie okazało się, że z Kościoła można bezkarnie kpić, ba – że się to opłaca. Coś ważnego się zmienia...

Zmienia się społeczeństwo. Nadszedł czas ostrych zakrętów, w związku z czym jedni chcą zaciekle bronić Kościoła i mówią, że jakakolwiek zmiana status quo – np. Funduszu Kościelnego – to atak na wiarę i wartości. Inni pytają: po co w ogóle rozmawiać z Kościołem; co nas obchodzi prywatna sprawa każdego z osobna obywatela?

A Pan co mówi?

Że w kraju takim jak Polska, gdzie Kościół jest głęboko osadzony w tradycji i odegrał ogromną rolę w budowaniu i utrzymaniu tożsamości, nie można ot tak zepchnąć jego problemów w niebyt. Trzeba na nowo zbudować jego relacje z państwem, biorąc pod uwagę samodzielne decyzje obywateli. Ale też stworzyć warunki dla wszystkich – tych, którzy wierzą zgodnie w Credo; tych, którzy mają inną duchowość; i tych, którzy w Boga nie wierzą. Ta swoboda i otwartość są potrzebne, bo państwo powinno doceniać niepowtarzalny, choć niematerialny wkład Kościołów i związków religijnych w budowanie duchowości. A doceniając – niczego nie narzucać.

Zaraz, zaraz. Pan to mówi jako urzędnik państwowy?

Tak. W człowieku mogą być różne wymiary duchowości, ale człowiek nie powinien być jednowymiarowy. Akceptując wielkie procesy zmian społecznych, powiedziałbym, iż na jednym biegunie mamy przekonanie, że poza Kościołem świat jest obcy, a nawet zły. Na drugim – nowoczesny, digitalny świat, w którym jeden z hakerów stwierdził: „Nie ma dobra ani zła. Jest tylko nuda albo zabawa”. I choć uwielbiam świat cyfrowy...

...zwłaszcza po sprawie ACTA?

O nie, to była moja pasja jeszcze przed ACTA. Chcę tylko powiedzieć, że na obu skrajnych biegunach brakuje prawdziwego ducha. I nie ma nic złego w tym, że państwo wspiera budowę przestrzeni dla rozwoju różnego rodzaju duchowości.

To mnie Pan zaskoczył, bo myślałem, że z punktu widzenia państwa Kościoły są ważne o tyle, o ile prowadzą działalność społeczną, charytatywną, edukacyjną. A Pan mówi o duchowości.

W swoich decyzjach jestem obiektywnym urzędnikiem, ale prowadzimy poważną rozmowę, więc mam prawo do urzędniczego garnituru dodać kawałek swojej duszy. A ten kawałek duszy podpowiada mi, że bez wymiaru duchowego nie ma rozwoju społecznego ani indywidualnego. To znaczy: człowiek się nie rozwija bez stawiania sobie fundamentalnych pytań o siebie i innych.

Ale Pan zasiada w rządzie, gremium politycznym. Ergo: kierującym się przesłankami politycznymi. Komentatorzy twierdzą, że Pańskie propozycje to budowanie koalicyjnego pomostu do Ruchu Palikota. Albo próba odebrania mu antyklerykalnego elektoratu.

Komentatorzy mają prawo mówić, co uważają za stosowne. Ja w swoich działaniach publicznych (bo nie śmiem nazywać ich politycznymi) kieruję się przesłankami merytorycznymi.

Sam Pan powiedział, że na odcinku kościelnym wykonuje Pan zadanie określone przez premiera.

Ale premier nie powiedział, że mam zrobić piarowskie zamieszanie albo działać tak, żeby jedna z partii opozycyjnych musiała zareagować. Premier w życiu się tak do mnie nie odezwał, a intensywnie pracujemy już piąty rok.

Pewnie wie, że taka argumentacja akurat do Pana nie trafia. Co sobie myśli, to zupełnie inna sprawa.

Przez wiele godzin rozmawiałem z premierem, przygotowując stanowisko na spotkanie ze stroną kościelną. O likwidacji Funduszu szef rządu wspomniał już w exposé. Ja zacząłem mówić o usamodzielnieniu płacenia składek, co z kolei wymaga budowy nowego systemu. Zawsze powtarzaliśmy sobie z premierem, że nie chodzi o atak na Kościół.

Trudno się jednak dziwić tym, którzy mówią, że to temat zastępczy. Skoro rozmawiamy poważnie, proszę przyznać, iż z punktu widzenia budżetu 94,3 mln zł wpłacanych na Fundusz Kościelny to orzeszki.

Powtórzę: chodzi o to, aby Polacy mieli poczucie, że wszyscy ponosimy trud. Skoro mamy dłużej pracować i płacić składki, niech samodzielnie płacą wszyscy.

Abp Michalik wymienia sprawę Funduszu wśród różnych przejawów wrogości wobec Kościoła: „Ktoś to nakręca, komuś antykatolicka retoryka jest potrzebna”.

Oddajmy to pod osąd czytelników. Czy ja kiedykolwiek użyłem antykatolickiej retoryki? Błędem współczesnego dyskursu jest, że niektórzy mieszają adresatów. Jeśli ktoś chce oceniać moją propozycję, proszę się odnieść do konkretów. Oby Duch Święty wyprostował nam języki. Ale może nie potrzeba aż interwencji Ducha Świętego, żebyśmy się porozumieli.

Nadal nie rozumiem, skąd taka determinacja w sprawie Funduszu Kościelnego, a nie np. przywilejów górniczych, które kosztują nas dużo więcej.

Różne rzeczy dzieją się w różnym czasie. W 2008 r. byłem jednym z koordynatorów projektu likwidacji emerytur pomostowych. Przez cały miniony rok zajmowałem się przekonywaniem służb mundurowych, że należy wydłużyć czas pracy i połączyć staż z wiekiem. Teraz dyskutujemy, czy granica 55 lat to jeszcze nie za mało. Akurat nie jestem dobrym adresatem pretensji, czy coś się na tym polu robi.

A skąd się wziął odpis w wysokości akurat 0,3 proc.?

Przede wszystkim założyliśmy, że odpisu dokonywałaby około połowa osób regularnie praktykujących. Drugim punktem odniesienia byli ci, którzy oddają 1 proc. na organizacje pożytku publicznego. Tak doszliśmy do wniosku, że z odpisu może skorzystać jedna trzecia populacji.

Co powinno dać ok. 100 mln?

Szacunkowo. Ze względu na specyficzny zapis w art. 112 ustawy o finansach publicznych musimy brać pod uwagę jeszcze jedno: w okresie, gdy Polska jest objęta procedurą nadmiernego deficytu, Rada Ministrów nie może proponować rozwiązań, które nowym tytułem zwiększałyby wydatki albo uszczupliłyby dochody państwa. Jeżeli zatem zmniejszamy sumę, która z podatku wpłynie do budżetu, w innym miejscu musimy ciąć koszty. Dlatego staraliśmy się ostrożnie kalkulować, żeby kwota z 0,3 proc. nie była mniejsza niż Fundusz Kościelny, a jednocześnie – nie okazała się dużo wyższa, co byłoby niezgodne z prawem.

To chyba rozwiał Pan nadzieje tych, którzy twierdzą, że w wyniku negocjacji Kościół podniesie stawkę do 0,7 proc., jak w Hiszpanii, czy 0,8 proc., jak we Włoszech.

Bierzemy pod uwagę oba modele, choć we Włoszech jest jeszcze nieco inny mechanizm: jeśli w danym roku nie uzbiera się kwota równa 0,8 proc. puli podatków, państwo dopłaca różnicę.

Czy w Polsce moglibyśmy mieć podobne rozwiązanie? Jeżeli z odpisu 0,3 proc. nie uzbiera się suma, która dotychczas zasilała Fundusz Kościelny, państwo dopłaci różnicę?

W rozmowach z mniejszymi Kościołami i związkami wyznaniowymi, które są w dużo trudniejszym położeniu niż Kościół katolicki, będziemy się nad tym rozwiązaniem zastanawiać. Około połowy kwietnia wypracujemy optymalny model. Rozważamy też wprowadzenie okresu przejściowego na trzy, może cztery lata, aż upowszechni się nawyk związany z nowym odpisem.

A zarzut, że poprzez PIT zaczniemy ujawniać wyznanie?

W polskim prawodawstwie istnieje tajemnica skarbowa. Przecież organizacja pozarządowa, na którą obywatel przekazuje 1 proc. podatku, nie wie, od kogo otrzymuje pieniądze.

Ale wie urzędnik.

Obowiązuje go tajemnica. Po 1989 r. nie znam przypadku, żeby urzędnicy skarbowi ujawnili informacje z deklaracji podatkowych. Ale rozumiem obawy przed stygmatyzacją, szczególnie w mniejszych miejscowościach bądź ze strony związków wyznaniowych. Być może trzeba będzie wprowadzić dodatkowe zabezpieczenia. Proszę mi wierzyć: naprawdę nie chcemy nikomu zrobić krzywdy. Jako przykład podam zupełnie pomijany pomysł z naszego projektu, który będzie wymagał też zmiany ustawy, określającej funkcje tzw. organu rentowego, czyli instytucji przekazującej podatki od świadczeń emerytalnych i rentowych. Otóż chcemy, żeby emeryt składał jak najprostsze oświadczenie o przekazaniu odpisu na dany Kościół. Żeby nie musiał pielgrzymować po urzędach, wypełniać PIT itd. Czy to nie ukłon w stronę Kościołów, zwłaszcza że właśnie osoby starsze są mocno zaangażowane religijnie?

Czegoś nadal nie rozumiem. Rząd wziął Fundusz Kościelny na celownik, bo szuka oszczędności. Jeżeli dotychczas wydawał na ubezpieczenia duchownych 94,3 mln, a teraz chce oddać 100 mln z podatków, to straci, a nie oszczędzi.

Istotą zmian w systemie emerytalnym od wielu lat jest dążenie do samodzielnego opłacania składek, czyli ponoszenia odpowiedzialności za to, co z nami się stanie, gdy już będziemy niesprawni lub starzy. Innymi słowy: odpowiedzialność za emerytury spoczywa przede wszystkim na obywatelach. Odpowiedzialność państwa polega na stworzeniu systemu i zagwarantowaniu wypłat. Tu nie chodzi o prostą oszczędność. Jeżeli budżet uzyska mniejsze przychody, bo wielu Polaków odda 0,3 proc. podatku, nie będę miał z tym problemu, bo to będzie decyzja obywateli, a nie państwa czy polityków. Oczywiście wiele zmieni się pod tym względem, że Kościół będzie musiał zabiegać o to, by wierni mieli poczucie wspólnoty.

Załóżmy, że laicyzacja w Polsce przyspieszy. Co w sytuacji, gdy nadal będziemy mieli wielką strukturę kościelną i mało wiernych, czyli mało pieniędzy z odpisu? Państwo wzruszy ramionami i powie: „sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało” czy dosypie pieniędzy?

Istnieją mechanizmy współpracy, ale istnieje też odrębność państwa i Kościoła. Państwo nie może ponosić odpowiedzialności za funkcjonowanie Kościoła, czyli za to, co jest w głowach, a przede wszystkim w sercach ludzi. Ale radykalnego zwrotu bym się nie obawiał. Kiedy się patrzy na polską mentalność, na tradycje kulturowe, na wzorce, to – moim zdaniem – widać bardzo duży potencjał do ożywienia duchowości. Jeśli Kościoły będą adresowały swe przesłanie do wszystkich pokoleń, a więc także w języku młodych, nie będzie problemu.

Proszę zwrócić uwagę np. na różnicę między spisem powszechnym 2002 a 2011. Otóż mocno wzrosła liczba deklaracji o przynależności do mniejszości narodowych.

Co z tego wynika dla Kościoła?

To dobre zjawisko, bo pokazuje, że rośnie kapitał społeczny i akceptacja dla różnorodności. Ludzie nie obawiają się deklarować jako Ślązacy, Kaszubi, a jednocześnie czują się Polakami. Nie są przeciw czemuś, tylko są po coś: po to, żeby budować tożsamość, narodową duchowość, trochę odmienną tradycję kulturową – bez konfliktów z tym, co polskie. Także Kościoły mogą na tym kapitale budować.

A poza radami – co konkretnego oferuje Pan jeszcze Kościołom?

Nasza propozycja się opłaca. I to wymiernie. Fundusz Kościelny, zgodnie z prawem, był rewaloryzowany o inflację. Czyli nie przyrastał. System oparty na odpisie będzie miał inny algorytm – będzie rósł adekwatnie do wzrostu zamożności Polaków. Po drugie, jednym z naszych wspólnych zadań jest ochrona zabytkowych obiektów sakralnych. Podczas rozmów z Kościołami pojawił się pomysł stworzenia długofalowego planu konserwatorskiego, np. na 10 lat. Zamiast działać chaotycznie, wyrywać raz po raz różne fundusze, warto działać systemowo i długofalowo. To dobry pomysł, który pokazuje, że mnie nie chodzi o państwo minimum, proponowane w latach 80. przez Guy Sormana. Owszem, należy uciec od państwa maksimum, które jest nadodpowiedzialne i chciałoby wszystkim dyrygować. Dlatego wolę mówić o państwie optimum, które musi na nowo zdefiniować swoje zadania, różne sposoby interwencji i troski o dobro publiczne, ale także swe relacje z Kościołem, biorąc pod uwagę aktywność obywatelską i sprawy ewidentnie wspólne, jak wspomniana ochrona dziedzictwa kulturowego.

A pieniądze z 0,3 proc. podatku Kościół będzie mógł wydać, na co zechce – niekoniecznie na ubezpieczenia?

Z pieniędzmi z odpisów Kościół będzie mógł zrobić, co chce, byleby wypełnił zobowiązanie, że zapłaci składki na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne osób duchownych. Miałem sygnały od proboszczów, którzy mówią: „Trochę zbieramy na tacę, prowadzimy różną działalność, a składek nie płacimy, bo jesteśmy katechetami. Może odpis z podatku sprawi, że będziemy mieli nieco większą pulę pieniędzy i nasza polityka finansowa będzie lepsza, ustalimy priorytety”. I to jest prawda, bo nasza propozycja porządkuje kościelne finanse.

Na czyje konto będą wpływały pieniądze z odpisu? Przecież nie na konta proboszczów...

Będziemy dyskutować, jak zdefiniować tzw. instytucję zarządzającą. W przypadku mniejszego Kościoła rozwiązanie będzie łatwiejsze do określenia. W przypadku Kościoła katolickiego roboczo wydaje się nam, że powinny być to diecezje. Ale na pewno nie chcemy o tym decydować sami – to Kościół zna swą strukturę.

I tu jest pies pogrzebany. Niektórzy prawnicy skrytykowali rząd, że sprawy finansowania Kościołów i związków wyznaniowych chce przeforsować na drodze ustawy, tymczasem potrzebne są dwustronne umowy.

Uwielbiam prawników, którzy są nieprecyzyjni. Taką sprawę trzeba załatwić ustawą, bo umowa nie zmieni prawa. Umowa między stronami, ustalenie czy porozumienie, może tylko aprobować zapisy ustawy.

W wypowiedziach niektórych konstytucjonalistów wyczuwam założenie, jakoby rząd próbował przeprowadzić swe plany na siłę. A czy ja coś takiego powiedziałem? Najpierw trzeba się porozumieć, a potem przegłosować w parlamencie odpowiednią ustawę.

Czyli rząd nie chce postawić na swoim wbrew woli Kościołów?

Wierzę, że uda się nam porozumieć. Nie chcę teraz zaczynać prawniczych rozważań o interpretacji punktu 6. deklaracji rządu uzupełniającej interpretacje konkordatu z 1997 r., opublikowaną w „Monitorze Polskim” w 1998 r., zgodnie z którą do zmian w sprawach finansowych potrzebna jest opinia strony kościelnej. Była akceptacja dla tego stanowiska ze strony ówczesnego nuncjusza, ale na razie zostawmy te prawne łamigłówki. Chcę rozmawiać i mam sygnały, że druga strona też chce.

Premier polecił Panu być twardym, ale sprawę załatwić na drodze porozumienia?

Premier zawsze chce, żeby się porozumieć, bo to po prostu lepsze rozwiązanie. A czy się uda? Czas pokaże.

Na razie zgodził się Pan, żeby sprawę wzięła na siebie komisja konkordatowa, a tematem rozmów były nie tylko składki na ubezpieczenie, ale finansowanie Kościoła w ogóle. To jest tak, jakby chciał Pan uregulować strumyk, a potem zgodził się wskoczyć do rzeki.

Rozmawiamy w zespołach komisji konkordatowych. Wchodzimy do rzeki, ale rzeka ma różną głębokość. Są sprawy trudniejsze i łatwiejsze. Mądrzy ludzie, jak chcą się dostać na drugi brzeg, to szukają brodu. Jeśli go nie ma, budują tratwę. Może najpierw zbudujemy tratwę i znajdziemy rozwiązanie w sprawie Funduszu Kościelnego, a potem rozstrzygniemy inne sprawy. Powtarzam: jestem otwarty i na pewno nie zabraknie mi silnej woli. Nie chciałbym jednak, żebyśmy odkładali wszystko ad Kalendas Graecas. Musimy ustalić pewne limity czasowe. To dyscyplinuje. 


MICHAŁ BONI (1954) jest ministrem administracji i cyfryzacji, jednym z najbardziej doświadczonych polityków obecnego rządu. Odpowiada za analizy strategiczne, jest również szefem rządowego zespołu zajmującego się reformą ubezpieczeń osób duchownych. Były działacz opozycyjny, do 1989 r. członek władz krajowych Solidarności. Po 1989 r. zajmował się głównie polskim rynkiem pracy i polityką społeczną, zarówno jako minister, jak i doradca.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2012