Odświeżony Don Giovanni

Wprowadzony na wrocławską scenę po blisko dekadzie od warszawskiej premiery "Don Giovanni" Trelińskiego, nie tylko okazał się spektaklem inteligentnym i pięknym, ale też nadzwyczaj aktualnym.

31.05.2011

Czyta się kilka minut

Mariusz Treliński nie ma ostatnio dobrej passy. Kolejne inscenizacje, choć wizualnie atrakcyjne dla niezaznajomionego z operowym gatunkiem widza, rażą interpretacyjnym banałem i zbyt daleką od zamysłu kompozytora i librecisty koncepcją. Dlatego być może tak bardzo tęsknię za dawnym światem reżysera, wysmakowanym estetycznie, a jednocześnie bogatym w rozliczne sensy, w którym bohaterowie nie tyle przypominają serialowe gwiazdy z niby-problemami, ile prezentują uwikłane w odwieczne dylematy archetypy osobowości.

"Don Giovanniego" Mozarta artysta przygotował dla stołecznej sceny w 2002 r. Inscenizacja wrocławska, z subtelnym liftingiem postaci i niewielką modyfikacją kostiumów oraz dekoracji, wciąż zachwyca pomysłowością, czytelnością przekazu, a równocześnie głębią zadawanych pytań. Bo oto podczas uwertury jesteśmy świadkami rytuału narodzin Don Giovanniego, których akuszerkami są jego przyszłe ofiary - Donna Anna, Donna Elwira i Zerlina. Przypisując mu specyficzne atrybuty - trójgraniasty kapelusz, czerwoną maskę i buty - powołują do życia mężczyznę swoich marzeń, niebezpiecznego, acz pociągającego kochanka, symbolicznie konstytuują matadora, pozbawionego sumienia łowcę kobiecych dusz i ciał. Klepsydra wniesiona na scenę przez Leporella, błazna i safandułę, ma odmierzać czas nie tylko kolejnych podbojów, ale i nieuchronnie zbliżającej się śmierci. Don Giovanni jednak się jej nie boi, bo wie, że znowu powróci.

Przedstawienie ma klarowną budowę. Akt pierwszy, dynamiczny, z gwałtownie prowadzoną narracją, rozpięty jest na szerokiej skali uczuć, choć nierzadko sprzecznych. Miesza się

tutaj rozpacz Donny Anny z jej fascynacją niedoszłym gwałcicielem i mordercą ojca, żarliwa namiętność zdradzonej Donny Elwiry z chęcią zemsty na niewiernym mężu, nieudolnie ukazywana zazdrość Masetta z kokieterią gotowej na wszystko Zerliny. W pustej przestrzeni, ograniczanej tylko kolorowymi światłowodami, pojawiają się kolejne figury - nosiciele uniwersalnych treści, typy osobowości, ubrane w stylizowane na stroje z epoki kostiumy. To bardziej marionetki, wśród których najważniejsze miejsce zajmuje Don Giovanni. Być może tylko on, architekt wydarzeń, najbardziej przypomina człowieka.

O ile akt pierwszy, brawurowo, nierzadko dowcipnie przedstawia galerię postaci, zdaje sprawę z wydarzeń rozgrywających się wokół tytułowego bohatera, w akcie drugim Treliński hamuje dramaturgię, kieruje uwagę widza na wewnętrzne przeżycia bohaterów. Całość sprawia wrażenie przemyślanej układanki, w której nowe postaci (biały duch kobiety, obsesja tytułowego bohatera oraz półnagie furie, które wciągają do czeluści Don Giovanniego), każdy gest śpiewaka, element kostiumu, kolor przecinających sześcian sceny światłowodów i kształt scenograficznych atrybutów ma wymiar symboliczny, odwołujący się do prac ojców psychoanalizy.

Mimo udanego przeniesienia przedstawienia na wrocławską scenę, zawodzi strona muzyczna. Orkiestra pod kierunkiem fińskiego kapelmistrza Jari Hämäläinena grał albo zbyt ciężko i ospale, albo zbyt szybko, co musiało zaowocować nierównościami i brakiem agogicznej koordynacji ze śpiewakami. Z tych najlepiej wypadła Mariusz Godlewski. Wprawdzie daleko mu do zwiewności i delikatności Mariusza Kwietnia, warszawskiego Don Giovanniego, ale śpiewak unosi rolę i pokazuje, jak bardzo uniwersalnym jest artystą. Nie zawodzi Anna Bernacka, która stworzyła kreację wyśmienitą pod każdym względem. Mozartowską partyturę realizuje precyzyjnie, inteligentnie konstruując każdą arię, śpiewając barwą klarowną i dźwięczną. Dobrze śpiewa partię Zerliny Joanna Moskowicz, urokliwie wdzięcząc się na scenie, ale Bartosz Urbanowicz jako Leporello niestety zbyt często niknie w gąszczu dźwięków dobywających się z kanału. Rozczarowują Iwona Socha (Donna Anna) i Rafał Bartmiński (Don Ottavio). Mało wyraziste arie, ledwie odśpiewane, dodatkowo w przypadku skądinąd sprawnego tenora intonowane nieczysto i głosem siłowym, nie sprawiają przyjemności.

***

Każda scena operowa poczuwa się w obowiązku posiadania w repertuarze Mozartowskiego arcydzieła. Aby jednak w pełni docenić kunszt "Don Giovanniego", potrzeba znakomitej realizacji muzycznej oraz niebanalnej koncepcji reżyserskiej. Podczas wrocławskiej premiery proporcje zostały nieco zachwiane. Pozostaje mieć nadzieję, że od strony muzycznej przedstawienie dojrzeje i nabierze szlachetności.

W. A. Mozart, "Don Giovanni", dyr. J. Hämäläinen, reż. M. Treliński, premiera: Opera Wrocławska, 29 maja 2011 roku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2011