"Ochrzcić" zen

Przed dwoma tygodniami opublikowaliśmy rozmowę z o. Janem Berezą - polskim benedyktynem, nauczycielem medytacji chrześcijańskiej, od lat organizującym w klasztorze w Lubiniu sesje modlitewne i spotkania katolików z mistrzami zenu. Czy zen, wciąż w Polsce nieznany, może rzeczywiście pomóc w pogłębianiu wiary w Chrystusa?.

Piotr Klejny: - Czym jest zen?

Maciej St. Zięba: - Po pierwsze, jest to technika medytacji, która wywodzi się z kultury indyjskiej i w ciągu wieków dostosowała się do całkiem odmiennej kultury chińskiej. Po drugie, można to słowo rozumieć jako konkretną religię, nazywaną buddyzmem zen. Zen jako religia zachowuje cały system doktrynalny, moralny, liturgiczny i organizacyjny. W dzisiejszej Japonii bardzo często pojawiają się interpretacje zenu jako systemu niebuddyjskiego. Mówi się o zenie anonimowym, świeckim czy wręcz areligijnym. W takich wypadkach chodzi tylko o pewnego rodzaju praktykę, która ma za zadanie przemienić świadomość, by była bardziej otwarta na rzeczywistość, by reagowała na rzeczywistość spontanicznie, zgodnie z sytuacją, jaka w danym momencie ma miejsce, a nie według schematów czy przyzwyczajeń. Praktyka ta ma również pomóc człowiekowi przemienić się wewnętrznie, duchowo. Wielu współczesnych mistrzów zenu mówi, że zen może być dostępny dla wyznawcy każdej religii: chrześcijaństwa, judaizmu, islamu itd.

Dla istoty zenu ważne są trzy sprawy. Po pierwsze tzw. wielkie zwątpienie, czyli nieustanne stawianie sobie pytań dotyczących miejsca człowieka w świecie (gdzie jestem? co robię? jaka jest moja natura? po co tu jestem?). Po drugie tzw. wielka wiara, czyli wiara w to, że można osiągnąć taką przemianę wewnętrzną, która doprowadzi do pełnej otwartości świadomości na rzeczywistość. Po trzecie - wielka determinacja, czyli wymagająca wysiłku pewna technika, która jest z jednej strony praktyką oczyszczania świadomości, czyli opróżniania jej z różnego rodzaju schematów poprzez medytację, z drugiej strony - praktyką wytrącania ze schematycznego myślenia poprzez stosowanie koanów, czyli próbę rozwiązania nierozwiązywalnych, paradoksalnych zagadek. Cała reszta zenu to po prostu życie, bycie tu i teraz.

- Czy istnieje coś takiego jak "chrześcijański zen"?

- Jak najbardziej. Pamiętajmy jednak, że chodzi tylko o określenie pewnej techniki medytacyjnej. Wielu współczesnych myślicieli chrześcijańskich próbowało wykazać, że taka technika jest do pogodzenia z chrześcijaństwem. Choćby Thomas Merton, który uważał, że dostępne w różnych religiach praktyki duchowe mogą człowieka bardziej otworzyć na Boga.

Kiedy pytamy o to, do czego dążą zeniści, to de facto pytamy: jak się ma Bóg osobowy chrześcijan i żydów do Absolutu buddystów? Szukając odpowiedzi, wkraczamy na grząski grunt. Niektórzy twierdzą, że Bóg chrześcijański jest czymś całkowicie różnym od nieosobowego Absolutu buddyjskiego. Pamiętajmy jednak, że zeniści nie chcą definiować ani Absolutu, ani natury Buddy obecnej w każdym człowieku. Jeśli zen traktować będziemy nie jako doktrynę, lecz jako technikę wewnętrznej przemiany, to okaże się, że jest o wiele więcej podobieństw niż różnic między nią a technikami stosowanymi przez chrześcijan - np. przez mistyków flamandzkich czy nadreńskich (m.in. Mistrza Eckharta), hezychastów i mnichów z Góry Athos. Chrystus już na początku swej działalności wzywał: “Przemieńcie się wewnętrznie i uwierzcie w Ewangelię!" (por. Mk 1,15). Praktyka zeniczna otwierająca świadomość realizuje pierwszą część tego wezwania.

- Charakterystyczną cechą niektórych technik medytacji jest powtarzanie w rytm oddechu odpowiedniej formuły. Spotykamy się z tym w Modlitwie Jezusowej i w hinduskich sposobach modlitwy. Czy to jest podobieństwo rzeczywiste?

- Powtarzanie pewnych słów jest sposobem modlitwy np. hezychastów, ale i współczesnych wyznawców prawosławia. Hinduizm słowo powtarzane na modlitwie nazywa mantrą. W myśli indyjskiej “mantra" oznacza po prostu modlitwę powtarzaną podczas składania ofiary, podczas jakiegoś nabożeństwa czy formę tekstu powtarzaną podczas praktyk medytacyjnych po to, aby uciszyć, uspokoić świadomość. Tak więc nie tylko zachodzi tu podobieństwo, ale niekiedy nawet chodzi o to samo.

Trzeba w tym miejscu zaznaczyć, że tak rozumiana mantra występuje w praktykach jogi hinduistycznej i w buddyzmie tybetańskim. Rzadko spotykamy się z nią w zenie. Jedynie zen koreański, który ma bliskie związki z amidyzmem, stosuje mantry wzywające imienia Buddy czy poszczególnych bodhisatwów (“świętych"). Tradycyjny zen zamiast mantr stosuje koany, których główne słowo jest rozważane i powtarzane, aż do momentu pozaintelektualnego zrozumienia jego znaczenia.

- Czy powtarzanie mantry może być niebezpieczne?

- Wiemy doskonale, że słowo ma ogromną moc. Jest to moc oznaczania, ale i moc tworzenia nowej rzeczywistości. To przez słowa Bóg stwarzał świat i również przez Słowo świat został zbawiony. Każde słowo coś znaczy. Jeśli powtarzamy słowa o negatywnym znaczeniu, to jest to niebezpieczne. W mantrze pojmowanej tradycyjnie - jako modlitwa - i używanej zgodnie z jej pierwotnym przeznaczeniem i istotą nie ma niebezpieczeństwa. Mantrą w rozumieniu tradycyjnym są np. słowa: “Dla Jego bolesnej męki miej miłosierdzie dla nas i całego świata". Czy powtarzanie takiej mantry jest bezpieczne? Jeśli modlimy się do Boga, to nasza modlitwa jest bezpieczna, ale jeżeli modlimy się do szatana, staje się niebezpieczna.

Mantra czy koan, których celem jest otwarcie naszej świadomości i przygotowanie jej do właściwego reagowania na rzeczywistość, służą dobremu celowi. Bóg stworzył świat i chce, żebyśmy w nim funkcjonowali zgodnie z prawami tego świata: gdy spotykasz rannego, opatrz go, jak Samarytanin, a nie zastanawiaj się, czy jest czysty czy nieczysty - reaguj zgodnie z potrzebą chwili, a nie według schematów.

- Jak wykorzystywanie technik modlitwy z różnych religii ma się do problemu religijnego synkretyzmu?

- Z synkretyzmem mamy do czynienia wtedy, kiedy ewidentnie łączymy elementy doktrynalne. Proszę powiedzieć, czy synkretyzmem było powstanie chrześcijaństwa, kiedy wyrosłe na gruncie judaizmu orędzie Chrystusa łączono z elementami myśli greckiej i rzymskiej, a później aplikowane było do kultury słowiańskiej i germańskiej? Wiadomo przecież, że wykorzystano niektóre pogańskie obrzędy, przejęto ich formę, aby wlać w nią chrześcijańską treść.

- Ale tu chodzi o dotarcie z Ewangelią do ludzi, którzy nie poznali jeszcze Jezusa i nie uwierzyli w Niego. Nie niszczy się kultury, do której się przychodzi, tylko wzbogaca się ją. To inkulturacja, a nie synkretyzm.

- No właśnie. To nie był synkretyzm, tylko dostosowanie jednego przesłania, w tym wypadku Ewangelii, do możliwości zrozumienia go przez innych ludzi. Np. dla Słowian zamieszkujących w X w. tereny obecnej Polski wprowadzenie wzorców modlitwy, mszy, różnych obyczajów chrześcijańskich było czymś całkowicie obcym. Pozornie mogło wyglądać to podobnie, jak stosowanie w tej chwili przez katolików form medytacji wywodzących się ze Wschodu. W rzeczywistości jednak sprawa wygląda następująco. O ile chrześcijaństwo w X w. miało ambicje całkowicie zastąpić ówczesną pogańską religię Słowian, o tyle zen w wersji praktykowanej chociażby przez ośrodek medytacyjny o. Berezy nie ma takich ambicji. Ma raczej ambicje wzbogacenia czy rozszerzenia możliwości korzystania z bogactwa duchowości chrześcijańskiej, poprzez pracę nad samym sobą.

- A co z możliwościami przechodzenia na buddyzm chrześcijan medytujących w formie zenicznej?

- Wydaje mi się, że nie ma takiego niebezpieczeństwa. Oczywiście żadna droga nie jest zamknięta, ponieważ każdy obdarzony jest wolnością. Być może więc niektórzy, pod wpływem uczestniczenia w sesjach medytacyjnych, zechcą poświęcić się praktyce zenu i nikt im nie będzie mógł w tym przeszkodzić. Inni natomiast odkryją swoje chrześcijaństwo na nowo. Przez kontakt z buddyzmem i hinduizmem, dzięki korzystaniu z form zazen czy jogi, można odkryć takie elementy chrześcijaństwa, których wcześniej się nie dostrzegało.

- Dlaczego więc krytykuje się działalność o. Jana Berezy?

- Myślę, że wiele krytyk wynika z niezrozumienia. Wysuwane są z pozycji fundamentalistycznych, gdzie każda próba otwarcia się postrzegana bywa jako próba podważania zbawczej misji chrześcijaństwa. Gdyby taka interpretacja była słuszna, to chrześcijaństwo do dzisiaj funkcjonowałoby prawdopodobnie jako drobna sekta w środkowej Palestynie. Siła chrześcijaństwa polega m.in. na tym, że przez wieki pozostawało otwarte na inne kultury, a jego przesłanie było na tyle uniwersalne, iż elementy innych kultur nie stanowiły zagrożenia dla istoty chrześcijańskiej nauki. Istota tkwi w zdaniu: “nie ma już ani Żyda, ani poganina, bo wszyscy jesteśmy kimś jednym w Chrystusie Jezusie" (Ga 3,28). Przy tym każdy pozostaje sobą i nie wykorzenia się z kultury, w której wyrósł. Działania o. Berezy pokazują, że zaakceptowanie obecnych i praktykowanych w innej kulturze od wieków elementów rozwoju duchowego i moralnego człowieka nie niesie zagrożenia, ale otwiera na nowe wymiary rzeczywistości.

Można zaryzykować stwierdzenie, że duchowni katoliccy czasami, nie rozumiejąc zagadnienia, wolą widzieć w tej działalności zagrożenie, od którego trzeba się odciąć: przyzwyczaili się do wygody codziennego chrześcijaństwa i boją się wejść w światło, by ujrzeć samych siebie w lustrze medytacji. Zrozumienie o. Berezy wymaga przemiany wewnętrznej. Nie chciałbym, żeby moje stwierdzenie zostało odebrane jako zgeneralizowany atak na cały polski kler, ale wyraźnie widać, że łatwiej zamknąć się w tym, co się zna, aniżeli poszukać wyjaśnienia czegoś nieznanego czy otworzyć się na coś nowego; łatwiej skrytykować, niż próbować zrozumieć inność. Ci, którzy czują się zagrożeni, głównie w wyniku braku wiedzy i umiejętności, będą odrzucać taki rodzaj praktyki duchowej.

Trzeba tu także wyraźnie powiedzieć, że nie jest to praktyka dostępna wszystkim. Doświadczenia mistyczne zawsze były udziałem pewnego wąskiego kręgu ludzi. Każdy jednak, jeśli zechce, może znaleźć odpowiednie środki, aby korzystać z wybranych technik dla rozwoju życia duchowego.

Dr Maciej Stanisław Zięba (ur. w 1957 r.) jest adiunktem w Katedrze Historii Filozofii Starożytnej i Średniowiecznej Wydziału Filozofii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Wykłada historię filozofii indyjskiej i chińskiej. Redaktor działu filozofii Wschodu w “Powszechnej Encyklopedii Filozofii".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2004