Słodka jak taniec i dzika jak walka

Kontemplacja jest czymś bardzo prostym - tak prostym, że aż trudnym. To my, czasem obarczeni zbyt dużą wiedzą, mamy z nią trudności. Konstruujemy wspaniałe modlitwy zamiast po prostu doświadczać jedności, bliskości i miłości Boga.
 /
/

Piotr Klejny: - Czym jest dla Ojca medytacja?

O. Jan Bereza: - Czymś bardzo ważnym, jednym z ważniejszych elementów praktyki duchowej. Każdy, kto modli się systematycznie, ostatecznie wchodzi jakoś w medytację. To chyba tak, jak z bohaterem “Mieszczanina szlachcicem": gdy dowiedział się, że mówi prozą, był bardzo zdziwiony. Podobnie jest z medytacją: wielu ludzi medytuje, choć tego tak nie nazywa i gdyby ktoś patrząc z boku powiedział im, że ich praktyka jest medytacją, byliby zdziwieni.

  • Najtrudniej narysować prostą kreskę

- Jak zaczęła się przygoda Ojca z medytacją?

- Na początku zainteresowałem się duchowością. Z tego powodu zacząłem studiować filozofię, a potem szczególnie filozofię indyjską, filozofię jogi u dr. Leona Cyborana. Konsekwencją tej przygody intelektualnej było pójście w stronę praktyki zazen. W połowie lat 70. do Polski przyjeżdżał Philip Kapleau, popularyzator tradycji buddyzmu zen w USA i w Europie. Zainteresowałem się tym, co głosił i uczestniczyłem w warsztatach przez niego prowadzonych. Ciągle jednak nie dawały mi spokoju pytania: Jaka jest chrześcijańska medytacja? Na ile chrześcijanin może zaangażować się w praktyki zen? Najpierw przestudiowałem teksty św. Jana od Krzyża, św. Teresy z Avila i innych chrześcijańskich mistyków. Ostatecznie natrafiłem na nauki o. Johna Maina. Jego pierwszym nauczycielem medytacji był hinduski mnich, ale o. Main szukał podobnej praktyki w chrześcijaństwie. Znalazł ją u Jana Kasjana, mistrza św. Benedykta. Od momentu, w którym dowiedziałem się o odkryciu o. Maina, moja droga rozjaśniła się. I ja znalazłem medytację u samych korzeni tradycji katolickiej, u Ojców Pustyni.

- Czyżby dążenie do głębokiego przeżycia religijnego przez różne praktyki duchowe było przywilejem osób całkowicie poświęcających się Bogu? Jak medytację traktować mogą ludzie zwykli, którzy przy okazji kontaktu z mistrzami życia duchowego, mistykami czy świętymi często czują się onieśmieleni?

- Odkryciem o. Maina było to, że kontemplacja nie jest zarezerwowana dla wybitnych jednostek czy dla ludzi żyjących w klasztorach, ale jest czymś naturalnym i dla każdego. Czasami widzę w kościele, jak ktoś wpada w ciągu dnia lub przychodzi pół godziny przed mszą i siedzi przed Najświętszym Sakramentem. Czasem słyszę nawet powtarzane szeptem słowa: “Panie, zmiłuj się nade mną...". Taka forma modlitwy występuje w różnych tradycjach. Choć nauczana jest przez różnych mistrzów, wielu ludzi dochodzi do niej zupełnie spontanicznie.

Wydaje mi się więc, że kontemplacja jest właściwie czymś bardzo prostym - tak prostym, że aż trudnym. Najtrudniej narysować prostą kreskę: to my, czasem obarczeni zbyt dużą wiedzą, mamy trudności z modlitwą. Krzysztof Zanussi mówił, że kiedy ogląda jakiś film, ucieka mu treść, bo jego uwagę zwracają aspekty techniczne: jak zrobiona jest jakaś scena. Czasem zbyt duża wiedza może być przeszkodą w bezpośrednim zwracaniu się do Boga. Ludzie konstruują wspaniałe, wielkie modlitwy, które bardziej skupiają ich uwagę, niż pomagają doświadczyć jedności, bliskości i miłości Boga. Myślę, że właśnie miłość jest tu najlepszym przykładem. Jeśli ludzie się kochają, potrafią po prostu być ze sobą. Do szczęścia nie potrzebują nawet słów. Podobnie jest w ciszy i prostocie medytacji.

  • Modlitwa żywa

- Co robić, gdy zaskoczą nas owoce medytacji? O. John Main mówił o trudnym dochodzeniu do swojego prawdziwego "ja", o ogołoceniu, stawaniu przed Bogiem w prawdzie. Może wówczas pojawić się zniechęcenie, a nawet uczucie wewnętrznej pustki...

- W życiu duchowym do wszystkiego należy podchodzić z pewną delikatnością. Problemem nowicjuszy jest to, że chcą zbyt wiele zdobyć w krótkim czasie. We wczesnej tradycji monastycznej istniało takie powiedzenie: “Jeśli widzisz nowicjusza wdzierającego się o własnych siłach do nieba, złap go za nogę i ściągnij na ziemię. Zrobisz mu tym wielką przysługę". Podobnie jest z medytacją. Powinniśmy się do niej przygotować. Jeśli weźmiemy np. pozycje ciała, to nie można od razu medytować kilka godzin dziennie. Zaczynajmy powoli. Trzeba tu zaznaczyć, że formy pobożności i medytację praktykować można w każdej pozycji, nie tylko siedząc na poduszkach, krześle czy klęcząc, ale również w pozycji leżącej czy stojącej. Najważniejsze, aby pozycja była stabilna, żebyśmy mieli wyprostowany kręgosłup. Pamiętajmy, że są to tylko fizyczne aspekty, które pozwalają utrzymać umysł w koncentracji. Nie można ich absolutyzować.

- A co z uczuciem wewnętrznej pustki?

- Ludzie, którzy przyjeżdżają do klasztoru w Lubiniu, mówią często: “Jak tu wspaniale, jak cicho", a po spędzeniu kilku godzin, a czasami nawet kilku minut, są tą ciszą przerażeni. Cisza objawia właśnie to, co naprawdę w nas jest: cały zgiełk, bałagan. Dobrze to wszystko opisał św. Jan od Krzyża, który doświadczanie pustki określił jako ciemne noce ducha. Św. Teresa z Avila mówiła, że był w jej życiu okres kilku lat, kiedy dosłownie na siłę zmuszała się, aby pójść do chóru na modlitwy - czuła w sobie tak silny wewnętrzny opór.

Są różne etapy życia duchowego. Zanim będzie radość zjednoczenia z Bogiem, musi być proces bolesnego oczyszczenia, właśnie doświadczenia pustki. Nawet tego doświadczenia, które nie zostało odjęte Chrystusowi modlącemu się słowami psalmu “Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?" (Mk 15,34; Ps 22,2). W życiu duchowym można więc dojść nawet do tak bolesnego momentu, że człowiekowi wydaje się, iż Bóg go opuścił. Opisywane jest to jako czas nocy lub pustki. Nie chodzi tu o pustkę w sensie ontologicznym, ale bardziej o aspekt poznawczy, psychologiczny. Każdy z mistyków przeżywał stany wewnętrznego rozdarcia i bolesnych doświadczeń oczyszczenia, zanim doszedł do wielkich radości zjednoczenia z Bogiem.

  • Wspólnota

- Jakie ma Ojciec wrażenia z rozmów z osobami, które przyjeżdżają do Lubinia? Czego tu szukają? Komfortowych warunków do medytowania czy czegoś głębszego?

- Są tacy, którzy rzeczywiście poszukują i z medytacją spotykają się tu po raz pierwszy. Są i tacy, którzy medytują od lat. Niektórzy poznali praktyki medytacyjne w innych tradycjach religijnych i starają się je zintegrować ze swoją chrześcijańską tradycją. Myślę, że większość wyjeżdża umocniona i często słyszę słowa: “Gdybym wiedział, że w chrześcijaństwie jest taka praktyka, nie musiałbym szukać tak daleko".

- Czy spotkał się Ojciec z przypadkami powrotu do chrześcijaństwa tych, którzy w pewnym momencie poczuli w tej religii niespełnienie i zwrócili się w stronę innych religii?

- Ojciec Main jest tego najlepszym przykładem, ale mamy takich przykładów znacznie więcej. Np. pierwsze zainteresowania duchowe Mertona skupiały się wokół myśli hinduskiej. To hinduski swami Bramachari powiedział Mertonowi, że w tradycji chrześcijańskiej także są rzeczy wartościowe i polecił przeczytać “Wyznania" św. Augustyna i “O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza ŕ Kempis. Paradoksalnie na drogę chrześcijańskiej praktyki Mertona skierował mnich hinduski.

- Ale może być też sytuacja odwrotna: ci, którzy uczą się medytacji chrześcijańskiej, mogą ze Wschodu przyjąć nie tylko techniki modlitwy, ale i elementy doktryny, a w konsekwencji zmienić światopogląd i religię. Czy przejmowanie dla potrzeb medytacji form zenu czy jogi nie grozi odchodzeniem chrześcijan od Kościoła?

- Niebezpieczeństwo istnieje zawsze. Moje doświadczenie pokazuje jednak, że jest właśnie odwrotnie. Często ludzie, którzy praktykowali różne formy medytacji i byli daleko od Kościoła, bo wydawał im się jakąś skostniałą instytucją, praktykując medytację w klasztorze nagle odkrywali Kościół na nowo.

- Czuje się Ojciec odpowiedzialny za tych, którzy tu przyjeżdżają?

- Odpowiedzialność musi istnieć nie tylko na poziomie medytacji, bo to, co tu robimy, to nie tylko medytacja. Oprócz niej mamy wspólne modlitwy, razem z mnichami przynajmniej dwie godziny na przestrzeni dnia odmawiamy cały brewiarz, uczestniczymy w mszy, pracujemy w ogrodzie, w budynkach klasztornych, przygotowujemy posiłki, sprzątamy. Te wszystkie elementy spotkań wzajemnie się uzupełniają.

Moje doświadczenie jest takie, że jeśli większość czasu w ciągu dnia medytujemy w ciszy, to gdy wieczorem uczestniczymy w mszy, przeżywamy ją bardzo głęboko. Wielu ludzi przyjeżdża do klasztoru z myślą o medytacjach, a potem mówi, że największym przeżyciem była dla nich liturgia mszy. To paradoks, ale świadczy o tym, że medytacja nie jest czymś jedynym w życiu człowieka, ale że jest ważnym elementem jego duchowej praktyki i pomaga głębiej przeżywać naszą wiarę, nasze zaangażowanie w codziennym życiu.

Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, mówią, że po powrocie do domu znacznie lepiej przeżywają mszę, częściej chodzą do kościoła czy przechodząc obok po prostu zatrzymują się i spędzają jakiś czas w świątyni na medytacji czy adoracji Najświętszego Sakramentu. To spotkanie tutaj, raz w miesiącu (wiele osób przyjeżdża rzadziej, zwłaszcza z dalszych regionów Polski) jest jakimś impulsem, zachętą do przenoszenia tego doświadczenia do codziennego życia takiego, jakim ono jest tam, gdzie żyjemy: do domu i do miejsca pracy.

- Niektóre osoby związane z ośrodkiem w Lubiniu mówią, że jest Ojciec dla nich człowiekiem wyjątkowym, "idolem" obdarzonym charyzmatem przyciągania. Jak sobie Ojciec z tym radzi?

- Myślę, że takie opinie wyrażają akurat nie ci, których znam od lat, ale ci, którzy rzadko tu przyjeżdżają. Jeśli spotykamy się często, poznajemy siebie nawzajem i nasze relacje stają się czymś bardziej realnym. Z drugiej strony wszystko zależy od osobowości konkretnego człowieka. Są ludzie, którzy potrzebują mieć idoli i są ludzie, którzy nie potrafią podporządkować się innym, bo sami uważają się za guru czy wszystkowiedzących. To problem szerszy i trudno generalizować, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z tak subtelną materią, jak życie duchowe.

  • Oddech ożywia słowo

- Wróćmy jeszcze do samej medytacji. Skoro jest ona tak prosta, że aż trudna, jak wyrazić jej istotę?

- Oczywiście są różne metody medytacji. W tradycji benedyktyńskiej często mówi się o lectio, meditatio, oratio i contemplatio, a więc o czytaniu Pisma św., rozważaniu, modlitwie, aż do kontemplacji, czyli zatopienia się w zjednoczeniu ze Słowem Bożym. Znana jest też metoda medytacji, której uczył o. Main. Myślę, że wypływa ona z wyżej wymienionych form. W metodzie tej chodzi po prostu o wybranie z Pisma Świętego jakiegoś krótkiego zdania, wersetu czy słowa i powtarzanie go. Słowo można powtarzać w rytm oddechu, zgodnie z tym, co mówił Bersanov: “Niech wspomnienie Jezusa towarzyszy każdemu twojemu oddechowi".

- Po co do medytacji włączać techniki oddychania?

- W chrześcijaństwie, a właściwie w tradycji biblijnej, oddech jest czymś bardzo ważnym. Słowo ruah oznacza oddech, ale też wiatr i Ducha Świętego. To dzięki oddechowi słowo zyskuje moc. Widzimy, że Bóg stwarza świat przez słowo. “Bóg rzekł i stało się" (Rdz 1,24). Tak samo przez Słowo Bóg świat zbawia. To dzięki oddechowi człowiek stworzony przez Boga staje się istotą żyjącą, a w momencie śmierci oddaje swój oddech. Tak było z Panem Jezusem, który na krzyżu wydał ostatnie tchnienie, “wyzionął ducha" (Łk 23,46). Przez powtarzanie słowa w rytm oddechu sprawiamy, że słowo głęboko zakorzenia się w naszym sercu, staje się czymś naturalnym i - myślę - koniecznym jak oddech. Wraz z oddechem wprowadzamy niejako słowo do naszego wnętrza. Dzięki oddechowi to słowo żyje.

- Jakie słowo można wybrać do wewnętrznego powtarzania w czasie medytacji?

- W tradycji chrześcijańskiego Wschodu jest to wezwanie: “Panie Jezu Chryste zmiłuj się nade mną grzesznikiem" w formie bardziej rozbudowanej, czy po prostu “Panie zmiłuj się", “Kyrie eleison", w formie krótszej. W Kościele wschodnim odmawia się je na różańcu. Kościół zachodni zastosował formułę “Zdrowaś Mario", odmawiając na paciorkach różańca wezwania do Matki Bożej. W ten sposób powstała na Wschodzie Modlitwa do Jezusa, a potem na Zachodzie modlitwa do Matki Bożej. To nie było przeciwstawienie. Jedna modlitwa nie wyklucza drugiej.

Jan Kasjan szukając tradycji modlitwy-medytacji, podobnie jak wielu ludzi dzisiaj, wyruszył na Wschód. Dotarł do Ziemi Świętej, ale nie znalazł tam żywej tradycji modlitwy. Zetknął się jedynie ze sporami teologicznymi, które wydawały się być ważniejsze niż modlitwa. Dopiero w Egipcie znalazł głęboką duchową praktykę. Spotkał tam m.in. abba Izaaka, który uczył go medytacji polegającej na powtarzaniu jakiegoś słowa. Słowo to Jan Kasjan nazwał formułą. Chodzi o wezwanie, którym zaczynamy każdą godzinę naszej modlitwy brewiarzowej: “Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie pospiesz ku ratunkowi memu". Z kolei w “Obłoku niewiedzy" nieznanego angielskiego mistyka zaleca się powtarzanie słowa “Bóg" (God) lub “miłość" (Love). Św. Ignacy Loyola poleca powtarzanie samego imienia Jezus w rytm oddechu: teologia uczy, że Bóg jest obecny w swoim imieniu. Jeśli powtarzamy słowo “Jezus", Jezus jest obecny w tym słowie. Powtarzanie imienia Jezus niejako uobecnia Jezusa w naszym życiu. Istnieje więc głęboka więź między słowem a rzeczywistością.

- A jak wytłumaczyć przyjmowanie podczas medytacji chrześcijańskiej form wywodzących się z zenu: odpowiednich postaw czy sposobów trzymania dłoni?

- To tylko formy, które mają pomóc w utrzymaniu koncentracji. Nie należy ich absolutyzować; nie one są najważniejsze. Za tego typu postawami przemawia po prostu doświadczenie. Ludzie często zupełnie naturalnie przyjmują taką czy inną postawę. Każdy z nas doświadcza tego, że gdy jest przygnębiony, załamany, ma naturalną tendencję do garbienia się, oddech staje się płytki, szybki, i odwrotnie - gdy mamy radość w sercu, wtedy mamy naturalną potrzebę prostowania się, oddech staje się spokojniejszy i głębszy, oddychamy “pełną piersią". Wiedząc to wszystko możemy odwrócić ten proces: przez przyjęcie odpowiedniej pozycji ciała można wpływać na umysł.

Jeśli praktykujemy modlitwę-medytację systematycznie, nasze ciało przybiera odpowiednią postawę w zależności od stanu umysłu. A jeśli chcemy nauczyć się medytacji, czy raczej ją zakorzenić, ważny jest trening. Żeby praktyka była rzeczywiście zakorzeniona, żeby wypływała z naszego serca, czasami trzeba lat. Jeśli nie narzucimy sobie dyscypliny, to ta forma modlitwy zwyczajnie zaniknie. Zresztą tak samo jest z innymi formami modlitwy. John Chapman, opat z przełomu XIX i XX w. mówił: “Im mniej się modlę, tym gorzej mi to wychodzi". Często podkreślam, że medytacji czy modlitwy uczymy się poprzez praktykę, a więc jeśli medytujemy, modlimy się, to jednocześnie uczymy się modlitwy.

Dzisiaj może za bardzo zwracamy uwagę na sprawy techniki. Zawsze należy pamiętać, że modlitwa to najpierw miłość, oddanie; to, co bardziej wypływa z serca niż z metody.

- Ojciec Main często powtarzał, że medytacja jest pielgrzymowaniem, podróżą w głąb własnego serca, przygodą na całe życie. Ojciec używa innej metafory: medytacja jest słowem i milczeniem, śpiewem i tańcem, trudem, mieszkaniem i oddechem. Czy mógłby Ojciec rozjaśnić tę przenośnię?

- Medytacja jest słowem i milczeniem - aby słowo usłyszeć i przekazać dalej, potrzeba milczenia. Słowo rodzi się “wśród nocnej ciszy". Tak śpiewamy w kolędzie i myślę, że stwierdzenie to oddaje sens mojego określenia. Medytacja jest tańcem i śpiewem - kiedy starszy syn z przypowieści o synu marnotrawnym wracał do domu ojca, usłyszał muzykę i zobaczył tańce. Są formy modlitwy związane z ruchem i tańcem. Jeśli człowiek się modli, jeśli wznosi serce ku Bogu, w niebie panuje wielka radość. Medytacja jest trudem - potrzeba samozaparcia i wysiłku, aby modlitwa nie była czymś przypadkowym, tylko głęboko zakorzeniła się w naszym wnętrzu. Medytacja jest mieszkaniem, bo prowadzi do domu Ojca, u którego mieszkań jest wiele. I wreszcie medytacja jest oddechem - oddech daje moc wypowiadanemu w modlitwie słowu.

  • Ochrzcić zen?

- A czy mantrowanie jest bezpieczne? Są poważne argumenty za tym, że rytmiczne powtarzanie jakichś formuł, przy zachowaniu odpowiedniej częstotliwości i natężenia głosu, może wywoływać rezonanse wpływające na mózg i powodujące zmiany w psychice człowieka. Jeśli dołączy się do tego odpowiednią technikę oddechu, którym - jak wiadomo - można sterować, stwarza się doskonałe pole dla działań manipulacyjnych.

- Właściwie każda praktyka duchowa jest po to, aby nas zmienić. Jeśli chodzi o mantrę: określenie to stosował o. John Main i myślę, że tu tkwi źródło wielu nieporozumień. Main wprawdzie mówił o mantrze, ale to, co miał na myśli, nie jest mantrą w sensie hinduskim, tym bardziej, że nie zalecał, aby mantrę powtarzać głośno, tylko w swoim sercu. Trudno więc mówić tu o wibracji dźwięku. W medytacji chrześcijańskiej nikt nie steruje swoją psychiką przez mechaniczne głośne powtarzanie tych samych słów.

- Skoro w przypadku medytacji chrześcijańskiej wykorzystuje się formy z zenu, czy można powiedzieć, że zen jest chrześcijański? Czy można "ochrzcić" zen?

- To szerszy problem. Przede wszystkim, słowo “zen" oznacza kontemplację. Skoro mówi się o chrześcijańskiej kontemplacji, można też mówić o chrześcijańskim zenie. Z drugiej jednak strony, jeśli mówimy o “czystym" zenie, to nie jest on ani chrześcijański, ani buddyjski. Doświadczenie jest uniwersalne. Zen, jak mówi chociażby roshi Kwong, to codzienne życie. To właśnie życie z pełną świadomością każdej czynności, którą wykonujemy, z pełną koncentracją, z zatopieniem naszej świadomości.

- Z tego, co Ojciec mówi, można wnioskować, że skoro zen jest niebuddyjski (mimo konotacji z buddyzmem) i skoro nie jest chrześcijański, to znaczy że jest doświadczeniem niereligijnym. Czym jest zen dla chrześcijanina?

- Trudno tu o definicje, tym bardziej, że sama tradycja zenistyczna odmawia ujmowania rzeczywistości w kategoriach pojęciowych. Zen pozostaje niejako na poziomie czystego doświadczenia. Myślę, że na to pytanie każdy powinien odpowiedzieć sobie sam. Dla chrześcijanina jest to pytanie zawsze aktualne. Czym dla mnie jest kontemplacja? Czym dla mnie jest medytacja? Przede wszystkim: jeśli modlitwa czy medytacja jest zakorzeniona, będzie zawsze moją modlitwą, moją medytacją i właściwie na tym to polega. Kiedy zaczynałem życie w klasztorze, zapytałem swojego magistra: “Jak należy medytować?", on powiedział: “Medytuj, jak umiesz". Myślę, że to jedyna sensowna uwaga. Merton wspomina o tym, że wielu ludzi nie zostało świętymi, tak jak i wielu pisarzy czy poetów nie zostało dobrymi pisarzami czy poetami, ponieważ ich poezja nie była na ich miarę. Byli tylko naśladowcami. Tak samo jest z modlitwą. Ona musi być czymś naszym, czymś bardzo osobistym. Nie możemy się modlić zamiast kogoś.

O. Jan Mirosław Bereza (ur. 1955) jest benedyktynem. Studiował filozofię na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie i teologię na Papieskim Wydziale Teologicznym w Poznaniu. Praktykował zazen w ośrodkach Philipa Kapleau. Członek stałego Komitetu ds. Dialogu z Religiami Niechrześcijańskimi Konferencji Episkopatu Polski i doradca europejskiej komisji DIM-MID (Międzyreligijny Dialog Monastyczny). Od 15 lat prowadzi sesje medytacyjne w klasztorze w Lubiniu. Stoi na czele Polskiej Wspólnoty Medytacji Chrześcijańskiej, połączonej ze Światową Wspólnotą Medytacji Chrześcijańskiej (WCCM).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2004