Obolałe plecy

Czterdzieści tysięcy. Taką liczbę ludzi do roboty zamierzają ściągnąć w kwietniu specjalnymi czarterami niemieccy rolnicy. I drugie tyle w maju.

20.04.2020

Czyta się kilka minut

 / PAWEŁ BRAVO
/ PAWEŁ BRAVO

Oczywiście mowa o ludziach ze wschodnich rubieży Europy. Tyle udało się wylobbować organizacjom branżowym w resortach odpowiedzialnych za pilnowanie kwarantanny i wszelkich restrykcji. Dotyczy to głównie Rumunów: zostaną przebadani, skoszarowani małymi grupami w gospodarstwach, które mają zapewnić im odpowiednie warunki dwutygodniowej izolacji – oczywiście izolacji od innych ludzi, a nie od pilnej roboty w polu. Szparagi na szczęście wyciąga się na świeżym powietrzu i kucając w sporej odległości od innych zbieraczy, więc w tej kluczowej sprawie rolnik nie musi o nic szczególnego zadbać.

Można założyć, że Niemcy to dostatecznie cywilizowany kraj, by takie skoszarowanie ludzi zależnych we wszystkim od pracodawcy nie doprowadziło do skandali współczesnego niewolnictwa, jakich doświadczali także nasi rodacy na włoskich plantacjach pomidorów czy u angielskich producentów sałaty.

Parę setek Rumunów przyleciało zresztą też do Anglii, gdzie sektor owocowo-warzywny tak samo martwi się o brak rąk do zbiorów. Gdy na Anglika pada strach, sięga do skrzyneczki z ostatnim zapasem dumy narodowej, czyli wspomnień z czasów Blitzu. Dlatego rząd rzucił hasło zaciągu ludzi pozbawionych pracy do nowej Land Army, czyli grządkowej piechoty. To znamienne, bo powodem do dumy powinno dla nich być nie to, że wytrzymali parę nalotów, ale to, jak potem w kilkanaście lat rozsądnie, bez rewolucyjnej przemocy, przebudowali kraj na egalitarną stronę i zamontowali potężne socjalne bezpieczniki. Dopiero w latach 80. wykręciła je premier zwana przez pochlebców żelazną (pełna zgoda: zimna i tępa).


CZYTAJ WIĘCEJ: SMAKI  FELIETONY PAWŁA BRAVO >>>


Otóż z zaciągu nici. Niecałe 20 proc. spośród tych, co odpowiedzieli na apel „Zbieraj dla Brytanii”, przeszło do etapu rozmowy o konkretach. To wcale nie jest takie proste, tłumaczył „Guardian”. Po pierwsze to „bardzo fizyczna praca” od wczesnego rana, po drugie zbiór płodów rolnych wcale nie jest głupim zajęciem nieangażującym głowy – trzeba wiedzieć, jak zbierać, jak układać w skrzynkach, jak się poruszać. Lekceważeni sezonowcy z biednych krajów okazują się nagle ludźmi o całkiem wysokich i nieoczywistych kwalifikacjach.

Podobnie mówią niemieccy plantatorzy: do zbioru szparagów trzeba każdego przyuczyć, a przeciętny Niemiec po paru dniach stwierdza, że go plecy bolą, porzuca pracę, i całe szkolenie idzie na marne. Pracownicy z Polski, Słowacji lub Rumunii akceptują ból i wiedzą, że po jakimś czasie mija. Czytam więc opowieści, jak to Europie grozi może nie głód, ale zubożenie jadłospisu, jeśli rządy nie pozwolą szybko ściągnąć bez sanitarnych ceregieli setek tysięcy ludzi. Ze wschodu oczywiście (lub południa – cukinia w waszym sklepie tak bardzo zdrożała, bo Hiszpanie mają problem z pracownikami z Maroka). Sporo w tym lobbystycznej przesady, każda branża dziś rozdziera szaty w kolejce po rządową pomoc. Ale nawet autorzy piszący o tym nie z perspektywy biznesowej, lecz pełni lewicowego oburzenia na wyzysk, ociekają orientalizmem: ci ze Wschodu faktycznie są jacyś inni. Twarde chłopy i dziarskie baby.

Może sam bym wpadł w tę pułapkę i szydził z rozmiękłych Zachodniaków, którzy masują obolałe plecki, gdybym jednocześnie nie rozmawiał z plantatorami na targach w Krakowie czy Warszawie. Ci zaś mówią, że jak Ukraińców zabraknie, to bieda, panie, żaden Polak się nie schyli po truskawki. Próbuję czasem żartować, że w niektórych krajach mieszczuchy sowicie płacą rolnikom za możliwość pozbierania z ich pola skrzynki produktów, ale w sumie to mi nie do śmiechu. Dlaczego praca potrzebna do tego, by ziemia dała człowiekowi jeść, tak łatwo wpycha nas w stereotyp Krzepkiego Dzikusa ze Wschodu? Gardzimy nim, ale boimy się, że go zabraknie. Ano właśnie dlatego, że jest ciężka i zależy od niej życie na elementarnym poziomie. To jedna z pierwszych rzeczy, jakie człowiek słyszy od Boga w kwestii swojej wędrówki po ziemi: „W trudzie będziesz zdobywał od niej pożywienie dla siebie po wszystkie dni twego życia”. W cichej nadziei, że może jednak da się tamtą Adamową wpadkę odkręcić, odsuwamy problem czubkiem buta, byle dalej na wschód. ©℗

Jedną z pierwszych wiosennych zielenin, oprócz pokrzyw, jest czosnek niedźwiedzi. W lesie nie wolno go zbierać – zresztą i tak nie było jak do lasu pojechać, mam jednak nadzieję, że pesto w słoiczkach, które można tu i ówdzie kupić, pochodzi z upraw ogrodowych. Wzbogaciłem nim potrawę, którą wysoko trzymam na liście swoich comfort foods, czyli gnocchi alla romana. Choć nazwa kojarzy nam się z małymi kluseczkami, jest to piękna rzymska wariacja na temat… knedli. Litr mleka podgrzewamy z 50 g masła. Kiedy prawie będzie wrzało, solimy, dajemy sporą szczyptę gałki i wsypujemy pomalutku 250 g kaszy manny, mieszając trzepaczką, wciąż na małym ogniu. Gdy zacznie mocno gęstnieć, wtedy warto zmienić narzędzie na drewnianą łyżkę. Kiedy po paru minutach kasza zacznie odchodzić od ścianek i dna garnka, wyłączamy ogień, dodajemy 2 żółtka i 40 g tartego parmezanu, dobrze mieszamy. Połowę jeszcze gorącej masy wykładamy na arkusz papieru do pieczenia i staramy się ją zrolować w wałek o średnicy ok. 4-5 cm. Z drugą połową robimy to samo. Odstawiamy wałki ciasta do lodówki na pół godziny. Kroimy je w plastry ok. 1 cm grubości, układamy „w dachówkę” w brytfance solidnie wysmarowanej masłem. Polewamy obficie stopionym masłem i posypujemy parmezanem. Pieczemy ok. kwadransa w 180 stopniach, pod koniec włączając grill od góry, aby ładnie się zrumieniła skorupka. Na to nałożyłem pesto. Ale możemy do zapiekania polać np. sosem pomidorowym albo grzybowym.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17-18/2020