Obiektywem w przeszłość

Oglądałem dziś przez pół dnia relacje z dotkniętego zamachami Londynu. Nie chcę jednak o tym pisać, wolę przenieść się w inny czas.

17.07.2005

Czyta się kilka minut

Jest lipiec, mija sześćdziesiąt lat od chwili, kiedy przyjechałem z rodziną ze Lwowa do Krakowa. Niedawno ukazał się ostatni tom moich “Dzieł zebranych", gdzie przypomniano moje początki literackie. Jest tam jedno z najpierwszych moich opowiadań, “Plan anti-V"; kiedy je wydrukowałem w katowickim periodyku “Co Tydzień Powieść", ktoś oskarżył mnie o plagiat. Odpowiedziałem: niechże pokaże, z czego ściągałem. W rzeczywistości opowiadanie nie było plagiatem, a tylko mój oskarżyciel uznał, że szczeniak ze Lwowa nie mógł czegoś takiego sam wymyślić...

W roku 1946 udałem się po raz pierwszy do “Tygodnika". Poznałem cały pierwszy skład redakcji: Turowicza, Gołubiewa, Starowieyską-Morstinową, która mi matkowała. Zdziwiłem się zobaczywszy kiedyś na fotografii młodą panią Morstinową, bo kiedy ją poznałem, była zupełnie siwa... Z tych, co przyszli później, bardzo zacni byli zwłaszcza ksiądz Andrzej Bardecki i Tadeusz Żychiewicz. Księdza Bardeckiego spotkałem raz, gdy odchodził spod kiosku z wielkim plikiem gazet pod pachą - “Trybuna Ludu", “Żołnierz Polski" i tak dalej. Zawołałem: “Co Ksiądz czyta, na Boga!", a on na to: “Trzeba wiedzieć, trzeba wiedzieć".

Zacząłem w “Tygodniku" publikować wiersze i prozę, dosyć słabą, Jarzębski w posłowiu do “Lat czterdziestych" na zbyt wysokiego konia mnie wsadził. To były rzeczy powstałe w dużej mierze dla zarobku; chciałem wspomóc ojca, którego wojna pozbawiła wszystkiego - biblioteki, gabinetu lekarskiego, instrumentów - i musiał w wieku blisko 70 lat pracować jako zwykły lekarz w szpitalu. Zaciągnąłem też do “Tygodnika" moich przyjaciół Romka Hussarskiego i jego żonę Halę Burtanównę, z którymi razem terminowaliśmy w Kole Młodych Związku Literatów. Z Romkiem napisaliśmy wspólnie dramat wierszem “Królowa Elinor", dość nieprzyzwoity; nie tak, jak pewne teksty Fredry, ale jednak śmiały. Zgubiłem go później, mój pan sekretarz odnalazł niedawno kawałki; cóż, “Wesele" to nie jest...

Żona moja przypomniała mi niedawno, że zanim jeszcze się pobraliśmy, dałem jej do czytania “Szpital Przemienienia"; był to, jak wspomina, maszynopis na papierze bibułkowym przepisany przez niebieską taśmę. Powieść jej się spodobała, uważała się jednak za nie dość dorosłą, by swój sąd wypowiedzieć. Męki związane z wydaniem tej książki trwały długo, musiałem dopisać drugi i trzeci tom, od których się później odżegnałem; kawałki z nich Jarzębski umieścił w ostatnim tomie “Dzieł".

Były to okropne czasy, ale nauczyłem się uprawiać rodzaj uślizgów, jak jaszczurka. Nie chcę, by to brzmiało jak chwalba, ale zorientowałem się dość prędko, że nowy gatunek, jakim była fantastyka naukowa, nie został jeszcze w pełni rozeznany przez cenzurę. Ale już przy “Obłoku Magellana", gdzie burżuazyjną pseudonaukę, jaką według ówczesnych ideologów była cybernetyka, przemyciłem pod nazwą mechaneurystyki, chemik Ignacy Złotowski odsłonił moje machinacje w recenzji wewnętrznej, która była właściwie donosem.

Do szczególnych osiągnięć zaliczam “Wysoki Zamek", pierwszą książkę w Peerelu, w której ktoś ważył się napisać o Lwowie. Znów zresztą nie był to czyn zamierzony, ja po prostu pisałem o moim dzieciństwie. Odzew był jednak silny, dostałem masę listów od lwowiaków wyrzuconych ze swego miasta. Kartkowałem niedawno nowy przewodnik po Lwowie i serce mnie bolało, nie w sensie kardiologicznym, tylko psychologicznym, bo nie mogę się pogodzić z nowymi nazwami ulic znanych mi tak dobrze.

Wtrącę tu smutny appendix. Myszkując w niemieckiej telewizji, wpadłem przypadkowo na film poświęcony Wilnu i Litwie, zrobiony przez Litwinów. Dotknął mnie sposób, w jaki siwowłosy starszy pan opowiadał o najnowszej historii Litwy, ustawiając na jednej płaszczyźnie Polaków, którzy pod wodzą generała Żeligowskiego zajęli Wilno po I wojnie, z niemieckimi faszystami i sowieckimi stalinowcami. Najbardziej jednak wstrząsnął mną wygląd wnętrz kościołów wileńskich zdewastowanych straszliwie za władzy sowieckiej... Litwini są równie dobrymi katolikami jak Polacy, ale podczas kiedy w Polsce komuna niszczyła Kościół z okresowym pomiarkowaniem, na Litwie pozwalała sobie na więcej.

Wracam jednak do moich początków. Kiedy patrzę w przeszłość, wszystko się kondensuje i skraca, jakbym wjeżdżał w nią zoomem. Najbardziej mnie dziwi, że z moich wysiłków spoconej myszy, że użyję formuły Ludwika Flaszena, coś jednak przetrwało, że i po wybuchu wolności książki moje okazały się wydawalne. Czy uciekałem w kosmos przed komuną? Nie wiem, nie był to rezultat chytrej taktyki, nie powziąłem nigdy świadomie decyzji, że od jutra będę pisał historie dziejące się w rozmaitych mgławicach, by cenzura nie mogła mnie dopaść. Wczoraj przeglądałem niemieckie wydanie “Pamiętnika znalezionego w wannie" w dobrym przekładzie Waltera Tiela i stwierdziłem, że sama książka też jest niezła. Czy gdybym nie znajdował się pod prasą sowiecką, pisałbym inaczej?

“Pamiętnik" nie jest żadną fantastyką naukową, raczej satyrą polityczną. Przyczepiła się do mnie jednak etykieta pisarza science fiction, skazująca w opinii powszechnej na drugorzędność. Od rozmaitych pań słyszałem: “Moje dzieci znają wszystkie Pańskie książki" - bo w ich oczach byłem pisarzem dla dzieci i młodzieży, jednym z trójcy: Meissner, Bunsch i Lem. Na szczęście za sprawą dziwnie zapiekłej natury nigdy nie sugerowałem się opiniami ani krytyką. Prowadziłem życie kota, co chodzi własnymi drogami, a tymczasem rosła w liczbę gmina moich wiernych czytelników.

Koło piątej rano siadałem do maszyny i tłukłem w nią tak długo, jak mogłem. Potem zaczynały się zabiegi, żeby to, co napisałem, wydać; nawet jeśli z cenzurą nie było kłopotów, czekało się niesłychanie długo i nie mogłem się nadziwić, że za granicą książki wychodzą tak szybko. Partia i czynniki rządowe przez silne szkła powiększające przyglądały się pisarzom, jednych hołubiły, innych mniej. Dziś osiągnęliśmy drugą skrajność: trudno sobie wyobrazić zainteresowanie bardziej śladowe, aniżeli mają wszystkie partie polityczne dla literatury i kultury.

Pierwsze moje rzeczy tłumaczono w NRD. Miałem wiele wydań i za poradą niejakiego Marcela Reicha-Ranickiego zacząłem jeździć do Berlina Zachodniego na zakupy, po rzeczy zupełnie niesłychane, jak na przykład nylonowe futerko dla żony. Wsiadając we wschodnim Berlinie do U-Bahnu, zabierałem numer “Prawdy" i kiedy w powrotnej drodze pojawiali się celnicy, widzieli faceta w płaszczu z bobrowym kołnierzem zasłoniętego płachtą sowieckiej gazety. Zawsze mnie omijali... Z NRD przeskoczyłem potem do Niemiec Zachodnich. Kiedy przyszedłem z moim agentem do Siegfrieda Unselda, właściciela wydawnictwa Suhrkamp, ten zawołał: Sie werden mich ruinieren! Po półtora roku zmienił zdanie; sam byłem zdziwiony moim powodzeniem.

I tak się z wolna wspinałem ku górze, bo Peerel przypominał wielką studnię, aż się zaczęła wolna Polska, która wygląda zupełnie inaczej, niż to sobie marzyliśmy. Przysłał mi Dunin-Wąsowicz “Pawia królowej" Doroty Masłowskiej. To ciekawa rzecz: wielki talent, duża inteligencja, ale równocześnie pozostaje wrażenie, jakby ktoś motorówką usiłował podróżować w kanale. Śruba się kręci jak szalona - a tu muł, błoto, przepychamy się z trudem, bo świat tak błyskotliwie przez Masłowską opisany jest straszną tandetą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2005