Nowy rytualizm

Młodzieżowe ruchy religijne tylko pozornie uzdrawiają Kościół. W istocie ich działalność to zagrożenie dla czystości liturgii i pastoralne dreptanie w miejscu.

19.06.2007

Czyta się kilka minut

W szukaniu odpowiedzi na pytanie Łukasza Musiała na razie chodzi przede wszystkim o to, by podumać nad kondycją polskiego katolicyzmu i stosunkiem współczesnych wiernych do Kościoła. Z "perspektywy pracownika naukowego i wiejskiego księdza", właściwej ks. Andrzejowi Dragule, zauważamy, że dzieje się źle i trzeba zacząć działać. Z drugiej strony powiadamy, że istnieje całe spektrum zjawisk pozytywnych i dobrze rokujących na przyszłość. Wydźwięk tekstu ks. Draguły można więc zwerbalizować tytułem komedii sprzed lat: "Spokojnie, to tylko awaria". Jeśli nie będzie się nadmiernie przedmiotu eksploatowało, powinien jeszcze wytrzymać parę lat w nienajgorszym stanie...

Wszystko będzie dobrze?

Nie podzielam tej postawy. Spoglądam bowiem na rzecz nie oczyma nauczyciela akademickiego czy duszpasterza, ale młodego adepta teologii, który w pełni podziela zaprezentowane niepokoje, a może nawet rejestruje kolejne.

Kto mój kierunek studiował, wie, co mam na myśli: na uczelni teologicznej obraz świata wśród studenckiej braci jawi się w barwach dość różowych. Studenci to w dużej mierze aktywiści różnej maści oaz, ruchów charyzmatycznych i innych wspólnot, intensywnie uczestniczący w rozmaitych akcjach uczelnianych i moderujący wiele inicjatyw pozauczelnianych. Zapytam jednak przekornie: cóż nam przychodzi z oaz i grup charyzmatycznych? Co z tego, że studenci teologii się w nie angażują, skoro zaniedbują swoje podstawowe powołanie do zgłębiania nauk teologicznych? Proszę wybaczyć dość pyszną uwagę, ale myślę niekiedy, że uczelnia, w której ramy jakoś już wrosłem, nade wszystko akcentuje wychowanie zastępu religijnych animatorów, a w drugim rzędzie kadry teologów, która próbowałaby odpowiedzieć intelektualnie na bolączki współczesnego świata. Formuje się swoista kasta, zamknięta na tych, którym z Panem Bogiem nie jest po drodze, posługująca się lukrowanym obrazem świata, skupiona na własnym systemie przeżyć, alienująca osoby niewtajemniczone, dziwaczna dla nich i w pewien sposób ezoteryczna. Takie grupy - jak pokazują spotkania w Lednicy, dość liczne - zaczynają być ekwiwalentem Kościoła aktywnego i zaangażowanego w sprawy ludzkie, a dla podejmujących się oceny rzeczywistości kościelnej są często synonimem przebudzenia laikatu. W istocie bywają dla ich członków chęcią uniknięcia alienacji społecznej, specyficzną formą psychoterapii. W żadnym wypadku nie mieszczą się w zakresie jakiegokolwiek wysiłku pastoralnego.

Cały ten melanż kremówkowy, na który składa się, jak pisali moi przedmówcy, uwielbienie dla Jana Pawła II, niezdrowa pobożność maryjna, tresura rytuału, nastrój targowiska w pobliżu sanktuariów, zwykło się przypisywać środowisku integrystycznie nastawionych słuchaczy Radia Maryja i widzieć w tym jedyne zagrożenie dla polskiego Kościoła. Tak jakby nie istniały równie niebezpieczne, a wyżej zarysowane zachowania.

Pośpiewać, poklaskać

Dumą duszpasterzy i teologów staje się dziś aktywna młodzież, która nie boi się otwarcie przyznawać do Jezusa, gotowa jest nosić koszulki z nadrukiem Jego Imienia, organizuje liczne spotkania ewangelizacyjne, identyfikuje się z nauczaniem Jana Pawła II. Wszyscy ci młodzi ludzie są (przynajmniej teoretycznie) przeciwnikami antykoncepcji, czasem reprezentują także jakiś ruch "pro life". Kościół jest dla nich stylem życia, gwarancją emocjonalnej stabilizacji i przezwyciężenia stresu. Czy tak bardzo różnią się od swoich przodków, dla których Kościół był środkiem oczyszczającym rzeczywistość z wpływu złowrogich i ciemnych mocy? Czy nie jest to myślenie podobne do tego, w którym Kościół staje się środkiem odmagiczniającym przestrzeń ludzkiego życia i jednocześnie czynnikiem tę przestrzeń stabilizującym? Czego młodzi szukają w Kościele: środków zbawczych czy może poczucia akceptacji?

Również liturgia nie wychodzi tu bez szwanku. "Robienie Pana Jezusa", bezmyślne powtarzanie liturgicznych gestów i dawno już nieczytelne dla większości formuły zostały we wspólnotach młodzieżowych zastąpione aktywizacją wszystkich członków zgromadzenia. Bierność i apatia - wyparte kreatywnością i poczuciem, że "jest miło": każdy może podejść do ambonki, powiedzieć, co sądzi o słowie Bożym, złożyć intencję modlitwy wiernych. Jak dobrze pójdzie i trafi się na postępowego celebransa, można jeszcze liczyć na możliwość samodzielnego obsłużenia się przy Komunii, dobry śpiew i kojącą atmosferę.

Pamiętam, jak niedawno zwracałem uwagę koleżance na coraz powszechniejsze nadużycia liturgiczne. Wzruszyła ramionami i odrzekła, że Boga one oburzać nie mogą, bo przecież Jemu nie idzie o rytuał. Bogu o rytuał rzeczywiście nie idzie. Ale coraz szerzej spotykana u młodych aprobata dla tych nadużyć pokazuje, że istotę liturgii wypiera powoli klimat bardzo socjalny: spotkać się z członkami wspólnoty, pośpiewać, poklaskać, pomodlić się, pójść do domu. Tak naprawdę nie różni się ta młodzież wcale od swoich dziadków, którzy wytresowani dla rytuału, bezrefleksyjnie i perseweracyjnie powtarzają w czasie celebracji określone czynności. Inna jest forma działania, ale stały pewien pozór zaangażowania, w którym odejście od istoty rzeczy jest tak samo intensywne i niebezpieczne.

Liturgista, nawet najbardziej życiowy, będzie musiał przyznać, że spotkania lednickie (najbardziej dla wykazywanych kwestii reprezentatywne) stają się kuźnią zachowań nieliturgicznych i z punktu widzenia liturgiki niepedagogicznych. Pewnie się narażam sporej grupie osób, myślę jednak, że należy dać choć na chwilę pokój pytaniom o skostniałość niedzielnych celebracji w naszych kościołach i zastanowić się nad kształtem liturgii w ruchach, których działania zdają się dowodem świetnej kondycji polskiego katolicyzmu.

***

Pewien mój znajomy kapłan, uczony w Rzymie w materii liturgiki, zapytywany o problem wspólnot oazowych i charyzmatycznych, mawiał: "to bzdura, przyszłość Kościoła jest zawsze ta sama, co teraźniejszość i przeszłość. Jest nią Jezus Chrystus i Jego Ofiara. Sprawujmy ją godnie, jak to Kościół poleca i w sposób, który ustala". Myślę, że należy zacząć o to apelować. I o większą świadomość liturgii wśród wiernych. Bo inaczej za jakiś czas może się okazać, że kondycja Kościoła jest nie dość że mizerna, to jeszcze fałszowana operacjami plastycznymi.

Jarosław Dudycz (ur.1987) jest studentem Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2007