Rytualizm: stary pretekst

Odkrycie głębokiego sensu liturgii wymaga nietrywialnego świadectwa tych, którzy odpowiadają za nasze wykształcenie wtej materii. Nikt rozsądny nie będzie oczekiwał, że odczytanie na forum pliku notatek uczyni słuchaczy duchowo bogatszymi.

09.07.2007

Czyta się kilka minut

 /
/

W dyskusji skoncentrowanej mniej lub bardziej ściśle wokół kwestii "umierania Boga" Jarosław Dudycz zwrócił uwagę na stare zjawisko, nazwane przezeń "nowym rytualizmem". Chciałbym się odnieść do kilku wątków, jakie z pewnym wysiłkiem wyróżniłem w jego tekście - artykuł nie jest bowiem jednolity. O ile najwięcej miejsca poświęca się w nim "materii liturgiki", o tyle prowadzą do niej liczne uwagi (a nawet diagnozy) o charakterze psychologicznym czy socjologicznym.

Gdy chodzi o "obraz świata na uczelni teologicznej", dookreślony jako "lukrowany", trzeba zauważyć np., że nie do końca wiadomo, o co Autorowi idzie. Domyślam się, że istnieje jego zdaniem jakaś "realistyczna alternatywa" dla tego, co krytykuje lub opisuje. Ja także jestem studentem teologii

i problem dostrzegam raczej w poziomie kształcenia niż w osobliwościach "obrazu świata" widzianego oczyma teologa (członka "ezoterycznej kasty").

Z tym, być może, wiąże się problem o "profilu psychologicznym". Jarosław Dudycz z pewną emfazą pisze, że członkowie "oaz i grup charyzmatycznych" (wszyscy? mniejszość? większość? którzy?) wiążą się z nimi dla "uniknięcia alienacji społecznej", bo "Kościół jest dla nich stylem życia, gwarancją emocjonalnej stabilizacji i przezwyciężenia stresu", czyli jakby grupą terapeutyczną. W tym kontekście rodzi się pytanie, czego młodzi szukają w Kościele: środków zbawczych czy może poczucia akceptacji?

W swej ostatniej książce "Noc spowiednika" ks. Tomáš Halík poświęca sporo uwagi podobnemu zagadnieniu: religijności przeżywanej w "bardzo socjalnym klimacie". Na pożytek swego wywodu przywołam to, że do istoty chrześcijaństwa należy sprzeciw wobec rozmaitych redukcji, wyrażający się w słowach "nie tylko, lecz także". Najrozsądniej byłoby zatem powiedzieć, że młodzi szukają w Kościele jednego i drugiego: środków zbawczych oraz poczucia akceptacji. Wszak osoba ludzka stanowi integrum, a otwarcie się na propozycję religijną wymaga spełnienia psychologicznych "warunków wstępnych". Owszem, nie różnimy się w tym od naszych dziadków, a nasze prawnuki nie będą się prawdopodobnie różniły od nas. Wolałbym zatem nie udawać, że liturgia Kościoła należy do jakichś "idealnie zintegrowanych".

Jeśli jednak pojąłem intencję Autora, uważa on, że obecnie bierze górę poszukiwanie akceptacji. Fakt ten można zinterpretować pozytywnie. Stąd dodatkowe uzasadnienie czerpie potrzeba solidnej edukacji religijnej. A gdzie takiej szukać? Dopóki nie ma przynajmniej zarysu odpowiedzi, dopóty będziemy sobie beztrosko "dumać nad kondycją polskiego katolicyzmu i stosunkiem współczesnych wiernych do Kościoła", np. w stylu postmoderny, zadając "pytania graniczne". Czy jednak nie dojdzie do sytuacji, w której samych siebie zmusimy do powtarzania schematów właściwych "świadomym wyczerpania"?

A jeśli już o postmodernie mowa, to trzeba poruszyć problem języka - jest on bowiem podstawowym narzędziem pracy teologa. Wypada tedy nie zapominać o "wadze w słowiech", o której za Kochanowskim pisał wiele Brand-

staetter. Mówienie np. o "tresurze rytuału" - nawet wówczas, gdy jest się nastawionym krytycznie do rytualizmu - stanowi dobry przykład nadużycia semantycznego i obarczone jest negatywnym nacechowaniem emocjonalnym. Czy nie skrywa pogardy wobec tych, którzy, z własnej winy lub bez winy, innej pobożności już się nie nauczą? Uwagę tę podtrzymuję nawet wówczas, gdyby się okazało, że nie do takich osób się odnosi. Wszak można je potraktować jako symptomatyczne. Coraz częściej bowiem do języka teologii, w sposób jakby niekontrolowany, przenikają mocne hasła rodem z MacŚwiata. Jeśli uświadomić sobie, że mają mówić (choćby tylko pośrednio czy wieloznacznie) o sacrum, wówczas trudno uniknąć konstatacji, że nasz język staje się coraz częściej ciągiem dysonansów.

"Świadomość liturgii wśród wiernych" jest, owszem, niska. Sądzę jednak, że słuszne skądinąd apele o zmianę w tym zakresie muszą wiązać się ściśle z edukacją. Chrześcijaństwo, korzystając z dobrych rad Fryderyka Nietzschego, powinno zadbać zwłaszcza o kulturę religijną wierzących. I tu pojawia się ponownie pytanie o poziom tejże u duszpasterzy. Ktoś mógł­by odnieść wrażenie, że kleryk piszący na temat formacji kapłańskiej zachowuje się co najmniej nieodpowiedzialnie, bo cóż właściwie upoważnia go do tego rodzaju wypowiedzi: wszak młody, bez pojęcia o codziennych wyzwaniach duszpasterskich - powinien raczej milczeć i słuchać. Powiem tedy, że kiedyś klerykiem nie byłem, a spotykałem różnych duszpasterzy. Dziś, z perspektywy seminarium, mogę (z daleko posuniętą ostrożnością) powiedzieć, że formacja kapłańska nie powinna polegać przede wszystkim na zdobywaniu jakichś wykorzystywanych w parafii sprawności. Tymczasem myślenie wielu kleryków zdominowane jest przez taki schemat. Można być niemal pewnym, że zgłębianie jakiegoś zagadnienia spotka się z ambitnym pytaniem: "a do czego ci to na parafii?". Bliska jest mi myśl ojca duchownego, który zauważył kiedyś, że najlepsza praktyka to dobra teoria. Działalność duszpasterska winna więc czerpać z rozumienia. Innymi słowy, kapłan powinien dostosować wszelką aktywność do aktu zrozumienia.

Skąd czerpać to zrozumienie w interesującej nas sprawie? Wykłady z liturgiki są zwykle prowadzone źle, a przedmiot bywa traktowany jako nieistotny. Klerycy są tutaj zaledwie współwinni. Wydaje mi się, że odkrycie głębokiego sensu liturgii wymaga nietrywialnego świadectwa tych, którzy za nasze wykształcenie w tej materii odpowiadają. Nikt rozsądny, choćby ze względu na prostą statystykę, nie będzie oczekiwał, że odczytanie na forum pliku notatek uczyni słuchaczy duchowo bogatszymi czy otworzy ich na pasjonującą przygodę intelektualną. W tym kontekście trudno sobie wyobrazić redukcję nadużyć, choćby tylko w samej liturgii.

Wszystko to skłania do postawienia wniosku o rozpoczęcie uczciwej debaty poświęconej jakości kształcenia przyszłych duszpasterzy. Być może pozwoli ona uniknąć nam wszystkim, żyjącym Kościołem, wielu negatywnych zdziwień i równie wielu bolesnych rozczarowań.

Patryk Zając (ur. 1985) jest alumnem Wyższego Seminarium Duchownego Archidiecezji Krakowskiej, studentem Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007