Nowy duch i stare problemy

Diagnozowanie sytuacji społecznej, zwłaszcza bezpośrednio po okresie zbiorowych uniesień, naznaczone jest podwójnym ryzykiem błędu. Z jednej strony należy się obawiać mylenia marzeń z rzeczywistością. Z drugiej - konsekwentne pomijanie marzeń w opisie lekceważy fakt, że także one kształtują społeczne wyobrażenia o świecie, wyzwalając niekiedy zadziwiającą energię zbiorowości.

24.04.2005

Czyta się kilka minut

---ramka 349980|prawo|1---Przyznajmy: nie wszyscy przeżyli głęboko czuwanie przy umierającym Papieżu, żałobę po Nim i ten niezwykły klimat smutnego, lecz wzniosłego święta. Nie tak wielu z nas wytrwa w składanych w tamtym tygodniu postanowieniach. Nadchodzi trudna codzienność. Zranieni tym, że inni szybciej od nas zaczynają zachowywać się “normalnie", nieraz wracając do niepięknych przyzwyczajeń, sami jesteśmy skłonni do ranienia ich, nie zawsze sprawiedliwie kwestionując ich dobrą wolę, a niekiedy prawo do błędów. Nie spodziewam się bliskiego cudu w życiu społecznym, raczej przeciwnie, obawiam się większych niż dotąd trudności, właśnie ze względu na wzbudzone oczekiwanie, że przeanielimy się wszyscy w mgnieniu oka. Mało jest tak toksycznych substancji, jak zawiedziona nadzieja. Tymczasem cuda, jeśli się zdarzają, przychodzą nierychliwie - nawet po słynnej homilii na warszawskim Placu Zwycięstwa w czerwcu 1979 r. przyszło poczekać na pierwsze jej owoce. I takiej właśnie późnej przemiany, a nie przemiany instant, skłonny byłbym wypatrywać.

Ten wstęp dedykuję wszystkim tym, którzy pierwsze po pogrzebie Papieża bijatyki kibiców potraktowali jako dowód na to, że do stadionowych chuliganów nie trafia nic poza uderzeniem policyjnej pałki. Ale nie tylko im; w tej stosunkowo drobnej sprawie ujawnił się mechanizm, który w różnych okolicznościach będzie pokusą dla nas wszystkich.

Do jakiej zatem Polski powracamy i jakie kwestie wciąż czekają, byśmy - natchnieni pamięcią o zbiorowym uniesieniu z początku kwietnia 2005 r. - wreszcie je rozwiązali?

Społeczna apatia i alienacja historii

Zaczynam od sprawy, której rozwiązanie może wydawać się najbliższe. Niespodziewanym skutkiem przemian roku 1989 okazało się mianowicie rozprzestrzeniające się poczucie, że od poszczególnych obywateli niewiele albo zgoła nic nie zależy. Rzucane przez coraz jawniej cynicznych polityków hasło, by “brać sprawy we własne ręce", fatalnie zderzało się z doświadczeniem ogromnych rzesz ludzkich, które traciły poczucie bezpieczeństwa socjalnego, nie rozumiały nawet trafnych decyzji strategicznych i niezależnie od wyników kolejnych wyborów widziały wciąż ten sam (mniej więcej) kurs polityki gospodarczej i społecznej. Póki kołatał nam się jeszcze po głowach komunistyczny obraz “parowozu historii", można było wierzyć, że ktoś reprezentujący nasze interesy zasiądzie w jego kabinie, a choćby złapie za dźwignię zwrotnicy. Ale obraz dziejów po “końcu historii" zrobił się nieprzyjemnie anonimowy. W obliczu “niewidzialnej ręki rynku" pojedynczy człowiek miał prawo uznać, że jedyne, co może zrobić, to zadbać o zapas piwa na wieczór do popijania przed telewizorem, o ile wytrzyma to budżet rodzinny.

I właśnie to poczucie rozpadło się z początkiem kwietnia. Odkryliśmy, że istnieje możliwość samoorganizacji społecznej. Że jednostkowe inicjatywy, rozpowszechnione przez sms-y i maile, a wzmocnione przez chęć bycia razem, mogą prowadzić do spektakularnych wydarzeń. To doświadczenie mogło stać się, co daj Boże, prawdziwym wstrząsem, nawet jeśli teraz potrzeba nam działań realnych, a nie symbolicznych - te zaś są, rzecz jasna, trudniejsze.

"Zbędni ludzie"

Jedną z najcięższych naszych, publicystów, win wydaje mi się dziś przyjęcie do wiadomości faktu, że jedna czwarta społeczeństwa to “zbędni ludzie" - zwłaszcza, choć nie jedynie, na wsi. Należąc do środowisk, którym się lepiej powiodło, powtarzaliśmy do znudzenia slogan o “nieuniknionych kosztach transformacji", robiąc dokładnie to, co w najsłynniejszym polskim dramacie zarzuca Konrad Bogu: “jeśli Ty w milion ludzi krzyczących ratunku patrzysz jak w zawiłego równanie rachunku...". Niemało tych ludzi odnalazło w niedawnym okresie czuwania i żałoby swoją zakwestionowaną przez nasz wilczy kapitalizm godność - ale żałoba się kończy, a ich perspektywy życiowe nie wyglądają wcale lepiej. Stanowią naturalny elektorat populistycznych polityków i naturalną publiczność Radia Maryja. Można oczywiście próbować ograniczać wpływ tych pierwszych, w trafnym przekonaniu, że dopuszczeni do władzy raczej zwiększą niż zmniejszą liczbę życiowych rozbitków; nie wątpię również, że Kościół musi coś wreszcie zrobić z rozgłośnią ojca Rydzyka. Ale nie znam choroby, która by ustąpiła w wyniku leczenia samych tylko objawów.

Bardzo bym chciał podać tutaj choćby najogólniejszą receptę na rozwiązanie tego problemu. Niestety, potrafię tylko postulować, by ten problem nazwać, posługując się innym językiem, niż to robiliśmy do tej pory. Wysokie bezrobocie nie jest w pierwszym rzędzie kwestią obciążenia budżetu zasiłkami, ale tragedią istnień ludzkich, zachwianych w swoim poczuciu sensu. Skłonny byłbym namawiać potencjalnych darczyńców, którzy są gotowi składać się na kolejne pomniki Jana Pawła II, żeby swoją hojność poświęcili społecznej samopomocy. Ktoś taką możliwość powinien stworzyć; liczę tu na widoczną już aktywność organizacji pozarządowych i struktur demokracji lokalnej.

Kryzys państwa

Jakkolwiek pojednanie Lecha Wałęsy z Aleksandrem Kwaśniewskim wygląda w chwili, gdy to piszę, na trwalsze niż pojednanie kibiców piłkarskich, to jest od tamtego bardziej kontrowersyjne. Obawiam się trochę, że w życiu politycznym miotamy się między ideą wojny wszystkich ze wszystkimi, a marzeniem o niezbyt mi miłej “kochajmysiości", rodem z niedokładnie zapamiętanej ostatniej księgi “Pana Tadeusza". Bohaterowie Mickiewicza padają sobie bowiem w ramiona po uznaniu swoich win, a nie umówiwszy się, że ich nie było. Tymczasem ktoś odpowiada za afery, które wstrząsają III RP w posadach (nie twierdzę, że akurat prezydent - tego nie wiem), ktoś korzysta z przenikania się sfer politycznych i biznesowych (nie miejmy złudzeń, że tylko przedstawiciele lewicy), komuś wreszcie pryncypialność myli się z fanatyzmem. Tylko fanatyzm mógłby zostać uleczony przez wydarzenia z początku kwietnia, a i to trzeba chyba zaliczyć do pobożnych życzeń. Może już w chwili, gdy mój tekst ukaże się w druku, zostaniemy skonfrontowani z mizerią naszej klasy politycznej: mizerią, której oczywistym gruntem jest brak odpowiedzialności za państwo i głuchota na osąd sumienia.

A jednocześnie zbliżają się wielkimi krokami wybory do Sejmu. Staniemy przed decyzją, czy zaryzykować zaufanie, czy powstrzymać się przed udziałem w głosowaniu. Prawdę mówiąc, żadne z tych rozstrzygnięć nie budzi we mnie entuzjazmu. Jeśli skłaniam się do niechętnej ufności, to przede wszystkim w poczuciu, że jej brak może przynieść więcej szkody. Na prawdziwe uzdrowienie sytuacji trzeba będzie poczekać do realnej wymiany pokoleń. Ano właśnie.

Edukacja i wychowanie

Kiedy Polska zaczynała na nowo swój samodzielny byt przed szesnastoma laty, pesymiści przypominali, że powodem przedłużania się biblijnej wędrówki Żydów przez pustynię była prawdopodobnie konieczność wymarcia pokolenia ludzi, którzy zaznali egipskiej niewoli, by Ziemię Obiecaną osiągnęły dopiero ich dzieci, nieskażone tym doświadczeniem. Dziś ta mroczna analogia wydaje się potwierdzać: jeśli nawet każdemu z nas wydaje się, że w pojedynkę dojrzał już do wolności, wystarczy przyjrzeć się bliźnim, by zdać sobie sprawę, że ta życzliwa samoocena jest chyba złudzeniem perspektywy. Pojawił się więc inny problem: czy potrafimy nie skazić miazmatami naszego własnego niewolnictwa tych ludzi, którzy mają obecnie po dwadzieścia i mniej lat? Czy dorośli, całkiem odwrotnie niż w stereotypie, potrafią powstrzymać się od demoralizowania młodzieży?

Wydarzenia z początku kwietnia przynoszą pod tym względem ogromną porcję optymizmu. Wbrew zalewaniu młodych umysłów przez tandetną kulturę masową, mamieniu ich przez konsumpcjonizm, pomimo nieudanej reformy szkolnej i zaniku rozmów w naszych domach (jak słyszę, nie ma na nie czasu) - młodzi Polacy okazali się niezwykle czuli na krystalicznie czysty komunikat płynący z Watykanu. Może zresztą jego czystość zobaczyli w całej jaskrawości właśnie na tle wyliczonych wcześniej zjawisk. I nie chodzi tu wcale o niebagatelny skądinąd problem, na ile opłakiwali odchodzącego autora encyklik i listów pasterskich, a na ile własne wyobrażenia o dobrym Dziadku, który w ich życiu był od zawsze, nawet jeśli na marginesie. Spory na temat nauczania papieskiego powrócą i ośmielę się nawet powiedzieć, że nie we wszystkich punktach jego racje zdołają się utrzymać. Natomiast nieokreślona tęsknota za wartościami przekraczającymi horyzont płaskiego utylitaryzmu zyskała w Jego osobie symbol, wokół którego można będzie budować dojrzały światopogląd.

Na nas, dorosłych, spoczywa wszelako przeraźliwa doprawdy odpowiedzialność. Jak zachowa się szkoła, zdemolowana przez obowiązującą ustawę oświatową i nie sprzyjającą rzetelnej edukacji “Nową maturę"? Jak zachowa się Kościół, który, jak przed dwudziestu pięciu laty, dostał od Pana Boga polską młodzież w prezencie? Czy duszpasterze i nauczyciele staną na wysokości zadania?

Spór o zakres wolności jednostki

Bardzo ważnym kontekstem tego porozumienia Kościoła i szkoły z młodzieżą jest spór o zakres wolności jednostki, którego młodzi ludzie są uważnymi i niecierpliwymi obserwatorami. Spór ten toczy się zarówno w parlamencie, jak w mediach. Jego praktyczne skutki są w większości przypadków mniejsze, niż można by sądzić po zacietrzewieniu adwersarzy: sztandarowy temat, który się w toku owego sporu pojawił, a mianowicie legalizacja związków homoseksualnych, dotyczy części społeczeństwa nie przekraczającej granic błędu statystycznego (homoseksualistów jest więcej, ale ilu z nich zamierza ze sobą wziąć ślub?).

Lecz wysoka temperatura, jaka towarzyszy wszelkim dyskusjom z tego obszaru, motywowana jest doniosłą kwestią antropologiczną. Jej centrum to pytanie o relację między skłonnością jednostki do samostanowienia a presją tradycji, ważnej dla społeczności, w której ta jednostka funkcjonuje. Rozstrzygnięcie papieskie było oczywiste: granicą swobody nie jest swoboda bliźniego (jak w klasycznym liberalizmie), lecz ryzyko utraty tożsamości kulturowej, o ile w pędzie do autoekspresji zaniedbamy kultywowanie zbiorowej pamięci i obyczaju.

Nie od rzeczy będzie zauważyć, że w logice tej koncepcji rola ustawodawstwa jest wtórna wobec zadań rodziny, Kościoła, szkoły, a wreszcie mediów. Wymuszanie jednych, a wzbranianie innych zachowań przez prawo powinno być kresem pewnej drogi, nie początkiem. Mamy wymagać od siebie, zanim inni będą od nas wymagali. Nie myślę przeczyć, że wobec wszczętych w Polsce sporów o legalizację aborcji i rejestrację związków homoseksualnych Papież opowiedział się jednoznacznie przeciwko liberalizacji przepisów. Chodzi mi jedynie o to, że w naszych dyskusjach antagoniści przechodzą ponad kwestią społecznego klimatu, w którym prawo jest stanowione, od razu do treści paragrafów, które mają wskazywać, jak ich zdaniem, należy żyć. Tymczasem gdybyśmy zaczęli rozmawiać najpierw o aksjologii, a potem dopiero o systemie zakazów, podziały między nami mogłyby się okazać inne i mniej zaognione.

Prawa pracownicze

O ile spór wokół zakresu wolności jednostki rozgrywa się, jak sugerowałem wyżej, w (pozornym) oderwaniu od naszych codziennych doświadczeń, o tyle w ich ramach toczy się wieloraka walka o jej, wolności, praktyczne poszanowanie. Mam na myśli sytuację pracowników najemnych. Zwłaszcza w firmach prywatnych stosunki między pracodawcą a jego podwładnym bywają kształtowane z oczywistą krzywdą tego ostatniego - i praktycznie nie ma dla niego instancji odwoławczej. Naturalnie: istnieje szereg szlachetnych wyjątków. Szczerze wzruszyła mnie zaczepiona przez reportera telewizyjnego kobieta, która leciała na pogrzeb Jana Pawła II: zapytana, skąd miała pieniądze na podróż, oświadczyła, że właściciel jej firmy zafundował przelot dla niej i męża w geście dobrej woli. Szczególnie za pośrednictwem polskich oddziałów międzynarodowych gigantów nadciąga świadomość, że zysk, a zwłaszcza elastyczność przedsiębiorstwa rosną nie wtedy, gdy pracownicy są kontrolowani, a normy pracy ponad miarę zwiększane, ale gdy przyjazna pracownikom atmosfera skłania ich do utożsamiania się z dobrem firmy. Samodzielność w połączeniu ze współodpowiedzialnością miałaby zastąpić uporczywy, XIX-wieczny z ducha wyzysk? Oby nie była to jedynie mrzonka.

Polska i świat

Nasze członkostwo w Unii Europejskiej nie potwierdza, jak dotąd, kasandrycznych przewidywań eurosceptyków; i w tym przypadku dobrze więc radził Jan Paweł II wspierając naszą integrację. Nowa sytuacja państwa stawia jednak przed nami problemy, które dopiero stopniowo się odsłaniają. Najogólniejszy z nich to potrzeba nowej definicji patriotyzmu, przyjaznego wobec imigrantów, uwzględniającego możliwość osiedlania się Polaków poza granicami Polski, a przy tym stawiającego nacisk na więzi z kulturą i językiem naszego kraju. Być może dobrym punktem wyjścia byłaby koncepcja “wiernej mowy", której się służy - ze znanego wiersza Miłosza. Niewątpliwie papieskie nauczanie może stanowić tu źródło inspiracji; podobnie jak Jego niezwykle znacząca decyzja z testamentu, by ostatecznie nie sugerować swego pochówku w Polsce.

Ten nowy patriotyzm nie powinien wszakże przesłaniać realnego niebezpieczeństwa, związanego z losami kraju nad Wisłą, którego większość z nas nie zamierza przecież opuścić. Otóż rolę, jaką nasza wspólnota narodowa będzie odgrywać w dziejach świata, wyznaczy nie tyle to, czy jakichś niezwykłych mężów, choć trochę przypominających wielkością Papieża, dostarczymy jeszcze światu, ile jak będą wyglądały możliwości technologiczne naszej ojczyzny. Tani internet w każdym domu to kwestia racji stanu, nieodległa od spraw Ducha, które kojarzą nam się z Papieżem. Wydaje mi się, choć chciałbym się mylić, że podchodzimy do podobnych wyzwań zbyt ekstensywnie.

Przyzwyczajeni przez historię ostatnich trzystu lat do marginalizacji polityki polskiej, mamy wciąż skłonność do myślenia w stylu “nasza chata z kraja". Spór o brzmienie konstytucji europejskiej był bodaj pierwszym od dawna przejawem polskiej odpowiedzialności za los kontynentu. Istotną pracę na rzecz przybliżenia nam zagadnień globalnych spełniają dzisiaj rozmaite środowiska; mam jednak wrażenie, że ich wpływy wciąż pozostają na poziomie działalności “partyzanckiej". W odróżnieniu od poruszanych wyżej spraw, jest to chyba nie tyle problem, ile niepokojący brak problemu, któremu na fali społecznej odpowiedzialności powinniśmy umieć wreszcie zaradzić.

Media

Ten pobieżny przegląd spraw, o których rozwiązaniu wolno nam - w obliczu ożywienia społecznego ducha - marzyć, chciałbym zakończyć kwestią dla mnie najbliższą, a to z powodu mojej pracy w radiowej “Trójce". Wśród wielu krzywych twarzy, jakimi zaskoczył nas praktyczny kapitalizm, było oblicze mediów całkowicie podporządkowanych woli reklamodawców. Poszczególni dziennikarze rzetelnie starali się przecież wypełniać swoje powołanie informowania, organizowania debat, a wreszcie, czemu nie, dostarczania odbiorcom godziwej rozrywki. Mechanizmy, regulujące sytuację w eterze i na rynku prasy, promowały jednak sprzyjanie najniższym gustom. Powszechna aprobata dla zachowania mediów w pierwszych dniach kwietnia powinna zostać teraz powiązana ze zrozumieniem, co się właściwie wtedy stało: otóż to oczekiwania odbiorców pozwoliły nareszcie zaoferować im programy, które nie obrażają ich inteligencji i wrażliwości. Jakkolwiek szczerze kibicuję procesowi oczyszczania się Telewizji Polskiej, chciałbym przypomnieć, że media w sytuacji wolnego rynku pozostają pod przemożnym wpływem kategorii pokupności (słuchalności, oglądalności). Są przez to bezwzględnym lustrem, postawionym przed oczy społeczeństwu - kształtują je oczekiwania większości z nas. Jeśli wstrząs, wywołany odejściem Papieża, minie w odbiorcach mediów bez śladu, w ciągu kilku tygodni sytuacja wróci do znanej nam z przeszłości, trudnej do zaakceptowania normy.

Zarazem marzy mi się, byśmy umieli pamiętać, że Jan Paweł II, którego szczerze opłakaliśmy, nie był człowiekiem skorym do pospiesznych potępień. Jego umiejętność pochylania się nad ludzką rozmaitością, słuchania ludzi o odmiennych zapatrywaniach - doskonale, jak wiadomo, zgrana z pryncypialnością głoszonych przez niego samego poglądów - pozostaje dla nas, niedoskonałych, prawdziwym wyzwaniem. Po tych niezwykłych rekolekcjach, jakich udzielił nam odchodząc, Polska nie stanie się w całości katolicka ani nie rozkocha się cała, bez wyjątku, w dziełach tzw. kultury wysokiej. Domaganie się od mediów rzetelności nie powinno zatem oznaczać niezgody na to, co proponują nie mnie, a mojemu sąsiadowi.

Przypomnieliśmy sobie zachwycające doznanie bycia razem - w czuwaniu, w modlitwie, w hołdzie. To bycie razem pozwala wierzyć, że problemy, które przed nami wciąż stoją, nie stanowią nieprzezwyciężalnego fatum. Przypominamy trochę uleczonego paralityka: właśnie wstaliśmy. Teraz jednak pora na samodzielne kroki. Cud już się dokonał; reszta zależy przede wszystkim od naszej zbiorowej roztropności.

JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest prozaikiem, publicystą, dziennikarzem radiowej “Trójki", wykładowcą w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. W 2005 r. wydał zbiór esejów pt. “Ach".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest historykiem literatury, pisarzem, publicystą i dziennikarzem telewizyjnym i radiowym. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Ach", "Apokryf Agłai", "Instalacja Idziego", "Wielościan", "Sen sów". Za esej "Co Bóg zrobił… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2005