Nowe opowieści o Wielkiej Wojnie

Sto lat to kawał czasu. A jednak w wielu krajach Europy I wojna światowa jest dziś bardziej obecna niż jeszcze 20–30 lat temu. Nie tylko dlatego, że zbliża się setna rocznica jej wybuchu.

23.06.2014

Czyta się kilka minut

Gawriło Princip osiągnął oba cele. Sto lat temu, 28 czerwca 1914 r., ten nieśmiały 19-latek – członek tajnej organizacji sterowanej przez serbski wywiad – oddał w Sarajewie tylko dwa strzały. Zważywszy, że był konspiratorem amatorem, choć mocno zmotywowanym, Princip miał szczęście (z jego punktu widzenia): oba okazały się celne. Śmiertelnie ranni, następca tronu Austro-Węgier i jego żona zmarli.

Historia stale na nowo pisana

Miesiąc później, 28 lipca 1914 r., naddunajska monarchia wypowiedziała wojnę Serbii – obwiniając ją, jak byśmy dziś powiedzieli, o sprawstwo kierownicze (dziś wiemy, że nie bez racji). Dwa dni później Rosja, patron Belgradu (lub więcej niż patron; do dziś nie zgłębiono roli, jaką odegrał wtedy carski wywiad, silnie infiltrujący Serbów), jako pierwsza ogłosiła powszechną mobilizację, zamieniając konflikt lokalny – jak można było początkowo sądzić – w ogólnoeuropejski. Kolejne mobilizacje, noty wojenne – po czym c.k. armia ruszyła na Serbów, Niemcy przez Belgię na Paryż, rosyjski „walec parowy” przez Mazury na Berlin...

Politycy i historycy mieli się odtąd spierać, czy „kryzys lipcowy” i „reakcja domina” były skutkiem planów wojennych podżegaczy (jak to ujęto w traktacie pokojowym z 1919 r., winę zrzucając na Niemcy i ich sojuszników)? Czy też może, jak to ujął były brytyjski premier David Lloyd George w swych pamiętnikach, wszyscy fatalistycznie „ześlizgnęli się” w tę wojnę? Nie do końca świadomi, co się zaczyna. Za to z przekonaniem, które dziś może zdumiewać: większość stolic włączających się w ten konflikt uważała, iż będzie toczyć wojnę obronną: i Belgrad, i Wiedeń, i Paryż, i Berlin, i Londyn...

Cztery i pół roku później ziścił się drugi cel Principa (choć on tego nie dożył; zmarł w więzieniu): po I wojnie światowej, której iskrą stały się owe dwa strzały, powstała Wielka Serbia – formalnie Królestwo Serbów, Chorwatów i Słoweńców (zwane potem Jugosławią), faktycznie pod serbską dominacją. Princip to istotny przyczynek do rozważań o roli jednostki w dziejach.

Sto lat to szmat czasu. A jednak I wojna światowa jest dziś bardziej obecna, aktualna i frapująca niż 10, 20, 30 lat temu. Ale chyba nie tylko dlatego, że wkrótce jej setna rocznica. Bo też chodzi tu nie tylko o historię: socjolodzy od dawna twierdzą, że pamięć historyczna nie jest prostym oddaniem tego, co było. Pamięć to nie przechowywanie przeszłości przez współczesnych ludzi, lecz jej rekonstrukcja i interpretacja, stale i na nowo, gdzie punktem wyjścia jest zawsze teraźniejszość, aktualny „duch czasu”, dzisiejsze hierarchie wartości itd.

Weźmy taki przykład: w sporach polsko-niemieckich często pojawia się pytanie (ujęte też jako zarzut): czy Niemcy piszą na nowo swą historię? Odpowiedź jest prosta: oczywiście, że tak. Oczywiście, gdyż pamięć stale jest „pisana” na nowo, przez nowe pokolenia. To nieuniknione. Kluczowe pytanie powinno brzmieć nie „czy”, ale „jak” ktoś pisze na nowo swoją historię, co z tego wynika i co mówi o współczesnych narodach i państwach.

Przykładając ten model poznawczy do setnej rocznicy 14/18 (skrót, jakim ujmuje się czasem I wojnę), trzeba spytać: czym różni się od poprzednich rocznic?

14/18: dotknąć, wczuć się, zobaczyć

Tymczasem różnic jest sporo. Niektóre to kolejne odsłony starych sporów (zdawać by się mogło, dawno zamkniętych). Inne – to nowa jakość. Odnotujmy je:

▪ Stulecie 14/18 to od wielu miesięcy główny temat historyczny w Europie. Wprawdzie nie dotyczy to Polski: w powszechnym odczuciu nie była to nasza wojna (choć to pogląd błędny). Za to w Anglii, Francji, Austrii, Niemczech zainteresowanie jest dziś nieporównanie większe niż 10-20 lat temu. Wyraża się to popularnością książek, filmów dokumentalnych, wystaw o 14/18, a także inicjatywami oddolnymi.

▪ Wydawcy i telewizje (głównie publiczne) odpowiadają na tę potrzebę: na Zachodzie trwa boom książkowo-filmowy. Tylko w Niemczech doliczono się stu kilkudziesięciu nowych książek. Także w zachodnich telewizjach jest coraz więcej filmów dokumentalnych; we Francji ogromną popularnością cieszył się doku-serial, złożony ze starych nagrań, zmontowanych i pokolorowanych (trochę jak u nas „Powstanie Warszawskie”). Są też nowe formaty: niemiecka telewizja publiczna ZDF uruchamia „kroniki wojenne”, przygotowane w konwencji współczesnych wiadomości i ilustrowane filmami z epoki – tak jakby działo się to teraz (podobny format zastosowano jesienią 2013 r., w 200-lecie „bitwy narodów” pod Lipskiem).

▪ Wszędzie tu częste jest ujęcie: 14/18 oczami zwykłych ludzi. A także: 14/18 w naszym mieście/regionie. W niemieckim Eisenach urządzono wystawę, gdzie obok eksponatów z muzeów wystawiono pamiątki rodzinne wypożyczone od mieszkańców, jak listy i zdjęcia. Zainteresowanie było wielkie.

▪ Na popyt odpowiada też branża turystyczna. W 2013 r. miejsca pamięci i cmentarze żołnierskie we Francji odwiedziło 6,2 mln turystów – teraz będzie ich więcej. Powstały szlaki łączące miejsca walk. Pewna firma z Niemiec, organizująca turystykę po Francji, ma osobny program „I wojna światowa” (w ofercie: 9 tras objazdowych). To tzw. turystyka pamięci; często uczestniczą w niej osoby szukające np. grobów bliskich, poległych sto lat temu. I to właśnie kolejna modna tendencja: odkrywania własnych historii rodzinnych. Niekoniecznie na strychu – także dzięki bazom danych w internecie.

▪ Niedawne obchody 70. rocznicy lądowania w Normandii, z udziałem nielicznych i wiekowych już weteranów przypomniały kolejną tendencję, widoczną od kilkunastu lat: im mniej liczni są ci, którzy o przeszłości mogliby opowiedzieć, tym silniejsze pragnienie ich obecności (tłumaczy to też popularność licznych „archiwów historii mówionej”). Tymczasem ostatni świadek 14/18 zmarł 4 lutego 2012 r.: 110-letnia Florence Green (jako 17-latka wstąpiła do służby pomocniczej RAF). Wcześniej, w 2011 r., zmarł ostatni weteran z USA, zaś w 2008 r. ostatni z Francji, Niemiec i Austrii. A skoro świadków nie ma, można już tylko rekonstruować ich losy – i emocje. „Odpytać”, jeśli zostawili wspomnienia czy listy. Lub – obejrzeć.

▪ Tu znów z pomocą przychodzi internet. Nie sposób zliczyć stron o 14/18. Często wielojęzyczne, oferują elektroniczne zbiory europejskich bibliotek i archiwów, a także filmy i nagrania dźwiękowe. Mała próbka: brytyjskie Archiwum Narodowe udostępniło kopie 1,5 mln stron pamiętników, zaś setki filmów archiwalnych można oglądać na stronie project.efg1914.eu (pochodzą z 20 archiwów z Europy).

▪ Na obchodach w Normandii obecne były też licznie grupy rekonstrukcyjne; ich pokazy (czy może: przedstawienia parateatralne) cieszyły się dużą popularnością. Także 14/18 to popularny temat dla ruchu rekonstrukcyjnego. W Polsce chyba największa rekonstrukcja z epoki 14/18 ma co roku miejsce koło Gorlic, w maju: przybywający tu m.in. Polacy, Austriacy, Niemcy, Rosjanie, Węgrzy, Czesi odtwarzają operację gorlicką z 1915 r. Przynajmniej dla części ich uczestników rekonstrukcje to więcej niż odgrywanie scen historycznych (co praktykowano już w antyku). Brytyjski filozof Robin G. Collingwood (1889–1943) twierdził, że przez przeżywanie odtwarzanych wydarzeń człowiek może doświadczyć intuicyjnie przeżyć swych przodków. Jeśli to prawda, rekonstrukcje można interpretować także jako próbę „dotknięcia” przeszłości.

▪ Kolejne zjawisko, widoczne od jakiegoś czasu w różnych krajach, to oddolne ruchy pasjonatów. W Polsce, gdy mowa o 14/18, zresztą od dawna: w PRL państwo nie interesowało się śladami I wojny. Nawet cmentarzami – popadały one w ruinę. Ruch na rzecz ich ocalenia ruszył już w PRL-u, ale na dobre po 1989 r., i trwa nadal. W Beskidzie Niskim odnowiono (czasem odbudowano od zera) większość cmentarzy, ze środków publicznych i prywatnych. A to nie tylko Polska: jeszcze niedawno odnalezienie cmentarza z I wojny na Słowacji, gdzie też trwały krwawe walki, graniczyło z cudem. Dziś większość z nich, położonych na południowych stokach Beskidów, jest odnowiona – często przy udziale lokalnych pasjonatów lub/i rekonstruktorów.

▪ Od kilku miesięcy żywy spór o 14/18 toczy się też wśród historyków; czasem nawet z udziałem polityków np. z Serbii czy Anglii. Można już powiedzieć, że to największy spór od pół wieku: od czasu, gdy w latach 60. trwał tzw. „spór o Fischera” – ten niemiecki historyk winą za 14/18 obarczył swój kraj bardziej niż Austro-Węgry, a skutkiem tego sporu było ugruntowanie się w Europie poglądu, iż za wybuch wojny odpowiadają głównie Niemcy. Dziś „spór o Clarka” (tj. Christophera Clarka, autora książki „Lunatycy”; w krajach anglosaskich i Niemczech to bestseller) prowadzi do konkluzji odwrotnych: w sferze historyczno-medialnej Europy dominować zaczyna już chyba pogląd, że Niemcy nie były bardziej winne niż Francja, Rosja czy Serbia. A to zmiana dość rewolucyjna...

▪ ...za którą w ślad nie idzie jednak oficjalna polityka historyczna państw. Tu większych zmian nie widać: Paryż i Londyn planują tradycyjne obchody (pamięć bohaterów, zwycięstwo w słusznej sprawie itd.), z kolei w Niemczech wielkie zainteresowanie oddolne jest odwrotnie proporcjonalne do (braku) zainteresowania ze strony polityków. Nie planuje się państwowych obchodów. O ile więc Paryż i Londyn wydadzą po ok. 60 mln euro na rocznicowe obchody, to Berlin tylko kilka milionów (i to w formie rozproszonych dotacji).

▪ I ostatnia obserwacja: wprawdzie rosyjska agresja na Ukrainę (i w ogóle nowe oblicze Rosji: nacjonalistycznej, neoimperialnej) nie wpływa bezpośrednio na obchody 14/18, ale ten kontekst jest podskórnie obecny – i niepokoi. Bo o ile wielu Europejczykom wydawało się, że w Europie skończył się czas wojen – i że nawet Jugosławia była okrutnym wyjątkiem – o tyle dziś widać, że jest taki kraj, który uważa, iż agresja zbrojna na inny kraj to uprawniony sposób rozwiązywania sporów. Sto lat temu takie przekonanie było oczywiste, lecz dramat 14/18 – a potem jeszcze większy dramat 39/45 – skompromitował, zdawało się, darwinistyczny pogląd, iż wojna to normalne przedłużenie polityki. Dziś postępowanie Rosji pokazuje, że nie dla wszystkich jest to oczywiste. Co z kolei zmusza do innego spojrzenia na setną rocznicę 14/18 (i za chwilę na 75. rocznicę wybuchu 39/45): jako na „lekcję historii”, która nie przez wszystkich została tak samo odrobiona. A tym samym powraca myśl, która jeszcze niedawno mogła wydawać się archaiczna: że integracja Europy to jednak – także – kwestia wojny i pokoju...

Galicyjska historia rodzinna

Sto lat temu karta powołania dotarła także do galicyjskiej wsi Baryczka, Kreis (powiat) Strzyżów. Mój pradziadek Stanisław Pięciak, Ersatzreservist (rezerwista zapasowy), pożegnał żonę i liczną gromadkę dzieci – i wyruszył do pobliskiego Rzeszowa, do swojego pułku. Miał 32 lata.

Nie wiemy, co myślał o wojnie, czy uważał ją za swoją. Wiemy, że do domu wrócił dopiero po pięciu, może sześciu latach. Żołnierze jego 17. Pułku Landwehry w latach 1914-15 skrwawili się w walkach z armią carską w Galicji; wolno chyba powiedzieć, że bronili tu swych domów.

Nie wiemy, kiedy pradziadek trafił do niewoli. Na oficjalnej „liście strat” c. i k. armii, opublikowanej latem 1916 r. (listy takie są dostępne, oczywiście w internecie) figuruje już jako jeniec, z adnotacją, że przebywa w obecnym Turkmenistanie. Takie „listy strat” publikowało codziennie wiedeńskie Ministerstwo Wojny; rozsyłano je do lokalnych władz, one informowały bliskich.

W 1914 r. dziadek Tadeusz miał 7 lat. Dziadek od dawna nie żyje. Nie można go zapytać, co czuł, gdy żegnał swego ojca, gdy potem przestały przychodzić listy poczty polowej, ani gdy potem dostali urzędowe zawiadomienie, że brak listów nie oznacza najgorszego. Ani jak radzili sobie, gdy front dwukrotnie przechodził przez Kreis Strzyżów. Jak przetrwali wojenny głód i epidemie.

Coś jednak wiemy. Dziadek Tadeusz miał trzech synów. Każdy w metryce ma datę urodzenia 1 stycznia, choć wiadomo, że na świat przychodzili wcześniej. Legenda rodzinna głosiła, że dziadek rejestrował synów z opóźnieniem, aby o rok później poszli do wojska (już polskiego!). Nie, nie był pacyfistą. Być może była to jego prywatna, po chłopsku prosta odpowiedź na dziecięce doświadczenie, czym jest wojna.

Jednak gdy 75 lat temu, w sierpniu, dostał swoją kartę powołania, dziadek Tadeusz – saper-rezerwista 5. Pułku Strzelców Konnych, teraz z przydziałem do 5. Batalionu Saperów – pożegnał na dworcu w Tarnowie żonę i dzieci i poszedł na swoją wojnę światową.

Ale to już inna historia.


WOJCIECH PIĘCIAK jest szefem działów świat i historia w „TP”. Autor książek, m.in. „Droga do normalności. Polityka zagraniczna RFN od wojny o Kuwejt do wojny o Kosowo” i „Niemiecka pamięć. Współczesne spory w Niemczech o miejsce III Rzeszy w historii, polityce i tożsamości”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2014