Nigdy nie żałowałem

Jerzy Woźniak, żołnierz AK i emisariusz WiN: Jeśli byłem bohaterem, to takich bohaterów były tysiące.

27.02.2012

Czyta się kilka minut

AGNIESZKA IWASZEK: W czasie II wojny światowej walczył Pan na Rzeszowszczyźnie w ZWZ-AK, w międzyczasie zdał konspiracyjną maturę, ukończył szkołę podchorążych i brał udział w akcji „Burza”. Co Pan czuł, gdy skończyła się II wojna światowa? JERZY WOŹNIAK: Koniec wojny to ważna data historyczna, ale ani ja, ani żaden z moich kolegów nie mieliśmy powodów do radości i świętowania. Dla nas koniec wojny oznaczał dalsze zniewolenie i podporządkowanie ZSRR. Otaczała nas beznadzieja. Każdy z nas, szukając schronienia i czekając na cud, myślał jednak o ustabilizowaniu swego życia, powrocie do normalności, rozpoczęciu studiów. Nie zdecydował się Pan jednak na stabilizację. Trudno było mówić o ustatkowaniu życia, gdy wokół nasilały się aresztowania NKWD i UB, wywózki, a tacy jak ja, żołnierze podziemia, chronili się w lasach, uciekali na Ziemie Odzyskane, zmieniali tożsamość. Gdy nadarzyła się okazja wyjazdu na Zachód razem z wracającą do ojczyzny grupą Francuzów, zdecydowałem się, po naradach z dowódcą i kolegami z konspiracji, wypróbować „szlak francuski”, aby sprawdzić możliwość przerzutu spalonych w Polsce żołnierzy AK. Po tej misji zaczął Pan studia medyczne w Innsbrucku, aby wkrótce znaleźć się jednak w II Korpusie gen. Andersa we Włoszech. Odnalazłem wuja, który był dowódcą saperów w II Korpusie. Złożyłem podanie o przyjęcie do Korpusu, zostałem przyjęty i po zakończeniu pierwszego roku studiów zacząłem pracę w Centralnej Składnicy Książek Wojska Polskiego. Niedługo potem wraz z II Korpusem porzuciłem Italię i marzenia o powrocie do Polski. W Wielkiej Brytanii znalazłem się we wrześniu 1946 r. Sporadycznie kontaktowałem się z rodziną, bo korespondencja chodziła, jak chciała. Rozpocząłem starania o przyjęcie na drugi rok medycyny w Edynburgu. Ale mój dowódca, płk Józef Maciołek, złożył mi propozycję kontynuowania walki konspiracyjnej w ramach Zagranicznej Delegatury Zrzeszenia „Wolność i Niezawisłość”. Przyjąłem ją bez wahania, uznałem to za mój obowiązek. Szczerze mówiąc, nie zastanawiałem się, jak to zaważy na moim losie. W 1947 r. został Pan przerzucony do Polski. Płk Maciołek szukał osoby godnej zaufania, którą można by wysłać do kraju w celu przekazania informacji i materiałów, co do których nie było pewności, że nie zostaną przechwycone. Zaoferowałem siebie. Wcześniej całą noc rozważałem argumenty za i przeciw. Byłem świadomy, że podejmuję ryzyko, że zamie-niam bezpieczny byt na niepewną przyszłość. Ale wiedziałem, że w kraju walczą i umierają koledzy, że honor każe tak postąpić. Decyzja była trudna, bo czło-wiek zaczynał poker życiowy. Znałem metody NKWD i UB. Ale wierzyłem w moją szczęśliwą gwiazdę. Jak to wyglądało w praktyce? Stałem się Józefem Makarą, rolnikiem wracającym do Polski z robót przymusowych. Nauczyłem się nowego życiorysu, umiałem nawet opisać pejzaże „ro-dzinnej” miejscowości. Wynająłem mieszkanie w Gliwicach, w którym się zameldowałem, a faktycznie zamelinowałem się gdzie indziej. Zachowywałem konspirację. Nawiązałem kontakt z IV Zarządem WiN, czyli Ludwikiem Kubikiem [późniejszym pracownikiem „Tygodnika Powszechnego” – red.] i płk. Łukaszem Cieplińskim. Kubikowi przekazałem szyfr „Skowronek”, informacje ustne o sytuacji na Zachodzie, o tym, że kolejna wojna jest utopią. Ciepliński powiedział mi, że w związku z tym trzeba zmienić formy działania na tzw. przetrwanie. Kontaktował się Pan z rodziną? Raz widziałem się z matką i z siostrą w Krakowie. One nic nie wiedziały o mojej misji. Skontaktowałem się też z narzeczoną Olawią, od której dowiedziałem się, że zaczynają się kolejne aresztowania, że zatrzymali jej dowódcę płk. Franciszka Błażeja. Sytuacja wokół pogarszała się z dnia na dzień. Nawiązałem kon-takt z łącznikiem, który miał mnie i Olę przerzucić z powrotem na Zachód. Co zdecydowało, że zmienił Pan zdanie? Rozmowa z płk. Cieplińskim, którego powiadomiłem o moich planach. Nie krył zaskoczenia. Mówił, że to szczególnie ciężki czas dla organizacji i prosił, abym przemyślał swoją decyzję. W kraju pełniłem funkcję oficera do zleceń specjalnych Zarządu Głównego WiN i szyfranta. Planowałem, że na Zachodzie weźmiemy ślub, że wrócę na studia. Ale rozważając za i przeciw, uznałem, że mój wyjazd z Polski będzie ucieczką, nawet zdradą. W czasie kolejnego spotka-nia powiedziałem Cieplińskiemu, że zostaję. Uścisnął mi rękę i powiedział: „Dziękuję”. Żałował Pan tej decyzji? Nie, nigdy nie żałowałem. Nawet jak byłem skazany na karę śmierci, nie żałowałem. A wtedy zaczął się Pana najgorszy czas. Aresztowanie... To było wliczone w rachubę, ale jednak było dla mnie zaskoczeniem. Szedłem na spotkanie z Cieplińskim. Zostałem przewrócony przez kilkanaście osób na schodach kościoła w Katowicach i aresztowany. Myśleli, że jestem starszy i mówią: „Za młody”. Myśleli najpierw, że to nie ja. Może nie zdawałem sobie sprawy, jak będzie wyglądać śledztwo. W rzeczywistości była to zupełnie inna skala przeżyć. Podczas śledztwa dowiedział się Pan o tzw. „cichym ujawnieniu”. Co to było? Między prezesem Cieplińskim a Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego została zawarta umowa, która dawała gwarancje zwolnienia i powrotu do normalności w zamian za ujawnienie się i poświadczenie lojalności. Zdawałem sobie sprawę, że to nie będzie wypełnione, bo proponowali mi współpracę z UB i wyjazd do Londynu w roli agenta. Uważałem, że ilość informacji posiadanych przez UB o WiN-ie była porażająca. Ale starałem się zrozumieć, że prezes poszedł na tę umowę w dobrej wierze, ufając słowu ubeków. Miał Pan tzw. „proces kiblowy”. To była farsa, w małej celi więzienia na Mokotowie. Za stołem sędzia, Zbigniew Furtak, i dwóch ławników. Bez rodziny, jedynie z pilnującym mnie oddziałowym i adwokatem, z którym widziałem się raz. Odpowiadałem za „usiłowanie obalenia ustroju” i za „szpiegostwo”. W moim procesie świadkami byli płk Ciepliński, Kubik i mjr Adam Lazarowicz, którzy próbowali mnie jakoś chronić, pomniejszając moją rolę w Zarządzie WiN. Dostał Pan karę śmierci. To jest olbrzymie przeżycie, nawet gdy człowiek spodziewa się takiej kary. Mówiłem sobie: „Za Ciebie, Polsko”. To jest wewnętrzny bunt, że ja chcę przecież żyć. Miałem 24 lata. I potem to ciągnące się w nieskończoność czekanie przez trzy miesiące, gdy każdy dzień mógł być ostatnim. Jak się czuliście? Myśmy [w celi śmierci] nie dzielili się naszymi przeżyciami, unikaliśmy tego... Zdawałem sobie sprawę, że walczyłem za wolność. Trudno było umierać, jak się ma dwadzieścia kilka lat i plany życiowe. Myślało się o tym, co się przeżyło i co się jeszcze mogło wydarzyć. Nie mogliśmy pisać do rodziny. Podobno przed rozstrzelaniem można było napisać kilka słów. Czy myśleliście, jaką Polskę zostawiacie? W 1949 r. siedziałem w jednej celi z Hieronimem Dekutowskim „Zaporą” [cichociemny, dowódca oddziałów AK i WiN w Lubelskiem, skazany na śmierć i zamordowany w 1949 r. – red.] oraz z jego chłopcami. Nigdy go nie pytałem i on mnie nie pytał o słuszność. Natomiast rozmawialiśmy o racjach, które nas tu przyprowadziły. Myśmy wierzyli, że Polska odzyska niepodległość, że nasza ofiara nie pójdzie na marne. Że wolność musi przyjść, prędzej czy później. W celi śmierci byli różni ludzie – akowcy, Ukraińcy, Niemcy, pospolici przestępcy. Co Pan czuł, siedząc razem z tymi, z którymi Pan wcześniej walczył? Dla mnie pierwszy kontakt z Niemcami był szokiem. Nie przypuszczałem, że osadzą nas wspólnie. To był taki rodzaj upokorzenia. Spodziewał się Pan ułaskawienia? Każdy się trochę spodziewał. Tliła się iskierka nadziei. Ale racjonalne rozumowanie wykluczało tę możliwość. Człowiek w takich chwilach żyje ułudą, zwłaszcza gdy bardzo chce żyć. Wszystkie racje przemawiały za tym, że nie będę ułaskawiony. Więc moje ułaskawienie było niespodzianką. Potem okazało się, że moja narzeczona spotkała koleżankę, która miała dobre układy z panią Górską, minister w kancelarii Bieruta. I ta znajoma napisała pismo, że ja jestem jej narzeczonym i beze mnie żyć nie może. To był przypadek, bo miałem zaznaczone w aktach, że w żadnym wypadku nie zasługuję na ułaskawienie. Tego nie mógł zrozumieć nawet więzienny naczelnik Serkowski. Karę śmierci zamieniono Panu na dożywocie. Najpierw było więzienie w Rawiczu, półtora roku, później znów Mokotów. W końcu trafiłem na oddział specjalnego nadzoru i rygoru więzienia we Wron-kach. W więzieniu spędziłem 9 lat. Przez 5 lat nie widziałem książki, gazety. W Rawiczu, przez nikogo nie indagowany, uporządkowałem się psychicznie, ale dłuższa samotność źle wpływała na mój stan ducha. Przełomem stała się praca na oddziale Szpitala Okręgowego we Wronkach. Tam można było pomóc w różny sposób, przyznając diety, kierując kogoś na izbę chorych. Tym, którym odmawiano leczenia, organizowaliśmy leki, posłanie na komisję lekarską w celu uzyskania pozwolenia na przerwę w odbywaniu kary. Niesienie pomocy codziennej było dla mnie ważne. To było jak rekompensata za krzywdy i cierpienia. Po opuszczeniu więzienia przyrzekłem sobie, że będę pomagać więźniom. No i zostałem lekarzem więźniów. Jak widzi Pan dzisiejszą Polskę? Żyjemy w wolnej, suwerennej Polsce, ale nie Polsce naszych marzeń. Rok 1989 był dla mojego pokolenia niezwykłym czasem, olbrzymim dobrem, które otrzymaliśmy po ponad pół wieku zniewolenia. Jednak pierwsze lata wolności przyniosły niemałe rozczarowania. Nie pytano, jak według nas, żołnierzy wal-czących o niepodległą Ojczyznę, ta Ojczyzna ma wyglądać. A średnia wieku mojego pokolenia w tym czasie wynosiła 60 lat. Byliśmy wykształceni, nie mie-liśmy nastawienia inkwizytorskiego, nasza wiedza mogła się przydać. A przede wszystkim nie spełniono naszych zasadniczych oczekiwań: odnalezienia miejsc pochówku rozstrzelanych w okresie stalinowskim. A żyli przecież mocodawcy i wykonawcy. Z niezrozumiałych dla nas względów nie ustalono tego do dziś. I teraz spotykamy się przed tablicami, pomnikami. Zaniechano działań dekomunizacyjnych i lustracyjnych ze strony państwa, co ma negatywne skutki do dziś. Nie wykorzystano potencjału polskiej emigracji do budowy III RP. Dla mojego pokolenia smutne jest też przemilczenie walki i ofiary lat 1944-56 w obaleniu komunizmu, a przypisywanie najważniejszych zasług pokoleniu uczestników KOR-u. Moje pokolenie było potrzebne Solidarności, która złotymi zgłoskami zapisała się w najnowszej historii Polski. Jakie ma Pan oczekiwania wobec pokolenia dwudziesto-, trzydziestolatków? Wielkie zasługi w przywracaniu prawdy historycznej i ukazywaniu historii zniewolenia położył IPN. Dzięki takim osobom jak śp. Janusz Kurtyka wykonano ogrom pracy, która zasługuje na uznanie. A młode pokolenie proszę, aby kontynuowało naszą ideę. I mądrze wykorzystało spuściznę, którą zostawiła wam ofiara „Żołnierzy Wyklętych”.  ROZMAWIAŁA AGNIESZKA IWASZEK Płk dr JERZY WOŹNIAK (ur. 1923) był żołnierzem ZWZ-AK na Rzeszowszczyźnie, a po 1945 r. emisariuszem Delegatury Zagranicznej Zrzeszenia „WiN”. Po wyjściu z więzienia w 1956 r. podjął studia medyczne, został cenionym lekarzem. W latach 1997–2001 zastępca kierownika i kierownik Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych, wieloletni prezes Okręgu Dolnośląskiego ŚZŻAK i Stowarzyszenia WiN, członek Rady Pamięci Walk i Męczeństwa. Odznaczony m.in. Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami, dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem AK.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2012