Niewidzialna ręka

Dziś, w 2014 roku, na warszawskim osiedlu, jedna z najpopularniejszych akcji społecznych PRL-u dostała drugie życie.

21.04.2014

Czyta się kilka minut

„Danuta P. podleje kwiaty na korytarzu. Potem rozwiesi pranie w suszarni. Zobaczy zmięte prześcieradło Ani. Trzeba je wykrochmalić, powie na głos”. / Fot. Maciej Wasielewski
„Danuta P. podleje kwiaty na korytarzu. Potem rozwiesi pranie w suszarni. Zobaczy zmięte prześcieradło Ani. Trzeba je wykrochmalić, powie na głos”. / Fot. Maciej Wasielewski

1

Pięćdziesiąt cztery mieszkania i jeden zsyp. Zapycha się dwa, trzy razy w tygodniu. Jedni zapychają, a inni udrożniają – zawsze ci sami. Są jeszcze tacy, i jest ich pewnie większość, co ani nie zapychają, ani nie udrożniają. Być może tłumaczą sobie: „Nie wyrzucam kartonów, zawiązuję worki”. Ci, co udrożniają, raz się zbuntowali. Przez tydzień albo dwa nie przepychali zsypu i śmieci zaczęły wypadać z komory. Przyszły karaluchy, a po nich szczury, trzeba było ściągać deratyzatora. Potem znów wszystko wróciło do normy. Jedni zapychają, a inni udrożniają.

2

Ania Woźniak ma 29 lat. Skończyła etnografię, była obserwatorką wyborów na Ukrainie. Teraz organizuje pikniki naukowe: Kijów, Tarnopol, Łuhańsk, Charków. W lutym 2014 r. krążyła między Marszałkowską a Starym Miastem – opiekowała się rannymi z Majdanu. Jeździ rowerem, bo nie zawsze starcza jej na bilet.

Odkąd sprowadziła się na Górnośląską, Ania nie ma normalnego życia. Lipiec był parny i temperatury w Warszawie nie spadały poniżej 20 stopni. Przy takiej pogodzie storczyki na jej balkonie powinny uschnąć po tygodniu. Spędziła cały miesiąc na Ukrainie, ale kiedy wróciła, ziemia w donicach była nasączona, kwiaty się pięły.

Potem doszła ta sprawa z obrazem. Pół roku zagracał korytarz, aż pewnego wtorku ktoś go przybił do ściany przy schodach. Ania chciała nawet podziękować, ale nikt się nie przyznał.

Ostatnio straciła prześcieradło. Na poddaszu jest wspólna suszarnia, każdy lokator ma klucz. Pomyślała: „Dotąd kradli tylko klamerki”.

Napisała kartkę: „Zginęło prześcieradło, podobne do tego, które suszy się we wnęce przy kaloryferach. Jednak moje byłoby już suche, powiesiłam je trzy dni temu”.

Następnego dnia znalazła liścik: „To jest Pani prześcieradło – numer 52, tyle że wykrochmalone, bo zostało mi trochę krochmalu, a prześcieradło powinno być wykrochmalone – Niewidzialna ręka”.

3

Minęło 10 miesięcy od października 1956 r. Socjalizm zaczął dopuszczać istnienie nieformalnych grup młodzieżowych. Sekretarz redakcji „Świata Młodych” Maciej Zimiński zapisał w pamiętniku dwa zdania: „Co widzą dzieci? Kurz, gruz i tabliczki »Sprawdzono – min nie ma«”.

Jeszcze przed wakacjami obmyślił Wyprawę Tysiąca Przygód – w skrócie ­„WuTeP”. Poprosił bandy podwórkowe, żeby opisały, co robią. Udzielał im wskazówek: „Będziecie zakładać bazy. W tych bazach będziecie obgadywać plany. Być może zechcecie spędzić tam noc. Bazą może być namiot, szałas albo ziemianka. Namiot oczywiście można kupić w sklepie. Tylko kto ma pieniądze na namiot? Lepiej zrobić go samemu. Potrzebujecie zwykłego płótna. Jeden tylko warunek: musi być mocne i gęsto tkane. Na płótno potrzeba pieniędzy niewiele. Żeby deszcz nie zajrzał wam do namiotu, płótno trzeba zaimpregnować. Natrzyjcie zewnętrzną stronę twardą parafiną. Trzeba trzeć, dopóki tkanina nie będzie pokryta wyraźną powłoką. Potem przeprasujcie żelazkiem, żeby parafina wsiąkła w płótno. Z takiego płótna można już skroić namiot”.

Do redakcji spływały pierwsze listy. Jeden z nich został podpisany przez „Inspektorat K6 z Katowic Ligoty” – chłopcy z podwórka budowali piaskownice i huśtawki. Piasek nosili wiadrami. Najmłodszy miał 12 lat. Najstarszy – 14.

Zimiński napisał kolejny artykuł, wyraźnie rozochocony relacją, którą udało mu się zbudować z czytelnikami. Być może impulsem była głośna sprawa we wsi Chlebiotki – później, w rozmowach, Zimiński będzie do tego wydarzenia wracał. Tamtejszy proboszcz potępił młodzież, bo odważyła się pójść do kina na „Krzyżaków”. Potem, na religii, każdy z uczestników seansu podpisał oświadczenie: „We mnie wstąpił szatan”.

Zimiński był socjalistą. W późniejszych latach przyjaźnił się jednak i z ojcem Oszajcą, i z dominikanami, a Tischnera cenił prawie tak samo, jak Korczaka.

„Pewnie każda miejscowość w Polsce ma jakiegoś własnego diabła, jędzę albo bazyliszka. Łatwowiernym i naiwnym napędzają one stracha i odbierają spokój. Są ludzie, którzy omijają z daleka niewinnego czarnego kota, przypisując mu jakąś bez mała czartowską moc. Nie zaczynają pracy trzynastego, bo to ponoć zły dzień. Rozmaitego autoramentu znachorzy leczą jeszcze chorych »magicznymi« sposobami – zamawianiem, kadzeniem – zamiast odesłać do prawdziwego lekarza. […] Spróbujcie więc, śmiałkowie, wziąć diabła za rogi i wykurzyć go z waszej miejscowości, by więcej nie plątał się po drogach, strasząc tchórzliwych przechodniów”.

Dzieci reagowały euforycznie na jego teksty. Chodziły po piwnicach i stodołach. Oczyszczały strychy ze szmat i spróchniałych mebli, ze wszystkiego, co mogłoby wzniecić ogień. W całej Polsce pojawiały się tabliczki „Sprawdzono – nie straszy”. Liczba pożarów spadła o 200 procent.

„Świat Młodych” wydrukował kolejne zadanie – „Niewidzialną rękę”: „Trzeba poszukać, popatrzeć i pomyśleć. W waszym domu, w waszej wiosce, na waszej ulicy na pewno jest ktoś, komu wasza pomoc jest potrzebna. Może ktoś stary, może ktoś chory. A może ktoś, kto sam czegoś nie umie wykonać”.

Dzieci rąbały drewno na opał, wiązały siano w snopki, naprawiały ławki i odmalowywały płoty. Zostawiały po sobie kartkę z odciśniętą w atramencie dłonią.

„Najlepiej byłoby poprosić ducha, ale że duchów nie ma, sami musicie stać się niewidzialni. To znaczy działać tak, żeby nikt o tym nie wiedział, że to wy robicie. We dnie – znajdźcie taki moment, kiedy nikogo nie ma w pobliżu. Wieczorem – unikajcie używania latarek, bo mogą one was zdradzić. Uważajcie, oczywiście, na psy, bo szkoda spodni”.

Listy przychodziły workami. Ten od Zofii B. z Bydgoszczy nie był w żaden sposób szczególny: „Mam łzy w oczach. Ileż to dobra ma w sercu nieznana mi osoba, a zarazem tak bliska. Jestem starszą kobietą, mieszkam na przedmieściu, gospodaruję niedużą działką. Niedawno wróciłam ze szpitala, byłam tam przeszło miesiąc. Martwiłam się, że nie będę mogła na tej działce robić. Gdy w niedzielę sąsiadka pomogła mi wyjść, poszłyśmy zobaczyć działkę, a tu takie zaskoczenie! Znalazłam bilet nr 59878 i zrozumiałam wszystko. Nie znajduję słów jak mogłabym wyrazić swoją wdzięczność osobie, która nie tylko skopała działkę, ale też porobiła grządki, a przy każdej jest tabliczka, co jest zasiane”.

„W pierwszym miesiącu dostaliśmy sto listów” – odnotował w pamiętniku Zimiński. „W drugim – tysiąc”.

Do redakcji napisała repatriantka ze Wschodu, samotna matka. Rok wcześniej trafiły z siedmioletnią córką na Opolszczyznę, dostały pokój z kuchnią. Ściany gołe, nie stać ich było nawet na stół. Kobieta znalazła puszkę farby i rozweselała córkę: Tu mamy szafę. A tam namalujemy krzesła.

„Ja tego nie wyczarowałam” – napisała do redakcji „Świata Młodych”. Była w pracy, kiedy sąsiedzi włamali się do jej mieszkania. Ktoś odrestaurował stół, ktoś inny uszył zasłony. „To ludzie nas tak urządzili!”. Ślusarz jeszcze zdążył wstawić zamek.

4

Rok 1966. Telewizja Polska po raz pierwszy wyemitowała „Niewidzialną rękę”. W eter popłynęły słowa: „Na niewidzialnych mogą liczyć wszyscy, którzy tej pomocy potrzebują”. Program miał 20 proc. oglądalności wśród widzów powyżej 15. roku życia. Badań oglądalności wśród młodszych jeszcze nie prowadzono. „Był strach, jak to będzie. Ktoś wybije szybę albo ukradnie samochód i pozostawi odciśniętą w atramencie łapę” – zapisał Zimiński. „Trzy lata wcześniej telewizja wyemitowała serial »Zorro«. Na parkanach i samochodach zaczęło pojawiać się »Z«. Łobuzy żłobiły gwoździem albo chlapały farbą. W prasie zrobiła się nagonka: niszczą mienie społeczne”.

Zimiński uparł się, żeby wznowić emisję „Zorro” i po każdym odcinku emitować „Niewidzialną rękę”. Powstała „Wielka kartoteka” – rejestr dobrych uczynków. Niewidzialni otrzymywali legitymacje i trafiali do Centralnej Bazy Niewidzialnych. Na ulicach zaczęła pojawiać się otwarta dłoń.

Niedziela, dziewiąta rano. W studiu telewizyjnym półmrok, z którego wyłania się postać „Szefa”. Widzowie nie widzieli jego twarzy, jedynie zarys sylwetki. Głosu użyczał aktor Andrzej Antkowiak: „Pozdrawiam was, niewidzialni. Wiele razy zapewniałem, że każda wiadomość, każdy list o waszym działaniu sprawia mi jednakową przyjemność. Są jednak listy szczególne, takie jak ten od pana Stanisława W. z Chorzowa: »Jestem inwalidą, mam amputowane obie nogi. Wózek, którym jeżdżę po ulicy, stoi w komórce na podwórku. Komórka była już zniszczona, a wózek zardzewiały. Któregoś dnia ktoś zadzwonił do drzwi – wyjrzałem, ale były tylko kluczyki i karteczka: „To są klucze do pana komórki”. Kiedy znalazłem się na podwórku, oczom nie chciałem wierzyć. Komórka była wyremontowana, pokryta nową papą. A kiedy otworzyłem drzwi i zobaczyłem mój wózek – rozpłakałem się. Wózek był jak nowy – wyczyszczony z rdzy i pomalowany. Na wózku leżał bilet z numerem 56860. Jak dziękować?«”.

5

Rok 1966. Danuta i Albert P. byli małżeństwem od 8 lat. Wychowywali 6-letnią córkę. Co miesiąc chodzili do warszawskiej operetki, za każdym razem prosili kasjerkę o miejsca w loży siódmej na drugim piętrze. Co tydzień, przy śniadaniu, oglądali „Niewidzialną rękę”. Albert był instruktorem BHP, kolekcjonował autografy aktorów i śpiewaków. Danuta była pielęgniarką. Dyżurowała w przychodni przy ul. Lumumby.

7 lat wcześniej Albert P. zamocował na drzwiach wizytówkę. Z okna ich pokoju widać było Wisłę i magazyn milicyjny przy ulicy Górnośląskiej.

6

Marzec 2014:

– To pani? – Ania Woźniak próbuje ustalić, kto jest Niewidzialną ręką.

Danuta P. ucieka wzrokiem: – Tak się wstydzę.

Ania milczy. Jest zdziwiona reakcją sąsiadki. Po chwili Danuta P. dopytuje:

– Czy pani czuje do mnie złość, Aniu?

7

W pierwszych dniach grudnia 1981 r. Telewizja Polska zbudowała studio polowe na terenie jednostki wojskowej przy ul. Żwirki i Wigury. 13 grudnia nie wyemitowano „Teleranka”. Zimiński jeszcze przed południem pojechał na Woronicza. Przydzielono mu przepustkę „Na wszelki wypadek”.

Redakcja oświatowa dostała polecenie: produkować wyłącznie „programy obojętne”. Były one emitowane w długich przedpołudniowych blokach – szkoły jeszcze nie działały. „Niewidzialna ręka” została sklasyfikowana jako „program obojętny”.

Zimiński miał w pamięci czasy stalinizmu i pokazowe procesy nastolatków, skazywanych za konspirację. Podczas jednego z przedpołudniowych bloków stanął na wizji i powiedział: „Drodzy przyjaciele, uwalniam was z niewidzialnej działalności. Od teraz musimy pomagać jawnie”.

8

Rok 1991. Zimiński odchodzi na emeryturę. Zagląda jeszcze do magazynów Telewizji. Wyjmuje ze śmietnika kilkaset listów, zaadresowanych do „Niewidzialnej ręki”. „Wielka kartoteka” z kilkudziesięcioma tysiącami zgłoszeń wkrótce pójdzie na przemiał.

9

Pięćdziesiąt cztery mieszkania i jeden zsyp. Zapycha się dwa, trzy razy w tygodniu. Jedni zapychają a inni udrożniają – zawsze ci sami.

Albert P. chodzi po piętrach i rozwiesza kartki: „Proszę nie zapychać zsypu”. Jest wtorek, przed południem. Zaraz przybije obraz do ściany przy schodach.

W tym czasie Danuta P. podleje kwiaty na korytarzu. Zauważy, że te ładniejsze są kradzione. Potem rozwiesi pranie w suszarni. Zobaczy zmięte prześcieradło, numer 52. Trzeba je wykrochmalić, powie na głos. Prześcieradło spłowiało, a Danuta P. ma farbki do tkanin. Wybieli je i rozwiesi na nowo.

Następnego dnia przeczyta kartkę Ani. Przestraszy się. Odpowiedź napisze zmienionym charakterem pisma. O tym, co zrobiła, nie powie nawet mężowi.

10

Rok 2014. Będzie 7 lat, jak Albert P. odkręcił wizytówkę. Z okien pokoju nie widać już Wisły, za to w miejsce magazynu milicyjnego powstał parking.

Teraz państwo P. chodzą do operetki raz w roku – loża siódma, drugie piętro. Nie brakuje im czasu – ich córka ma już własną, dorosłą córkę.

Albert P. wciąż zbiera autografy. Danuta podkreśla w programie telewizyjnym jedynie filmy przedwojenne. Przed południem spacerują po Warszawie, której już nie ma. Zatrzymują się zwykle w bramie przy Nowogrodzkiej 82. Nieopodal tego miejsca, 65 lat temu, stawała kolejka EKD. Danuta, wtedy jeszcze panna, mieszkała w Pruszkowie. Albert odprowadzał ją po szkole na przystanek.

11

Albert: – Pomału likwiduję bibliotekę. Zostawię tylko książki z autografami. Resztę przekażę bibliotece, bo lokatorzy już od nas nie pożyczają.

Danuta: – Tak, mieliśmy w naszym domu wspaniałych sąsiadów. Niestety poumierali.

Albert: – Lubimy mówić dom, a nie blok. Bo o dom dbają wszyscy, a o blok to jedynie dozorca. Proszę spojrzeć. Autograf Marii Fołtyn. Ach, co to za diwa! Nazywali ją „wdową po Moniuszce”. Ostry, dramatyczny głos. I zmarła.

Danuta: – Na przykład pani Łucja, elegancka dama, pod nami mieszkała. Żegnaliśmy się w hospicjum onkologicznym.

Albert: – Spytała: „Co pan, panie Albercie, dla mnie taki miły?” – pamiętasz? Proszę spojrzeć – Elżbieta Czyżewska, pierwsza Złota Maska! Wyjechała do Ameryki, myślała, że zrobi karierę Modrzejewskiej. Przywieźli ją w puszce.

Danuta: – A pani Kasia przychodziła do nas na herbatę, spędzaliśmy razem wigilie. Ona była samotna, cierpiała na dolegliwości żołądkowe. Gotowałam jej krupnik, a potem dzwoniłam: „Pani Kasiu, nagotowało mi się więcej. Pani przyjdzie ze słoikiem”.

Albert: – Kilkanaście lat razem, tak mi jej szkoda! Zmarła w sylwestra. O! Ludwik Sempoliński. Wielka sława, operetka. „Wąsik, ach ten wąsik” – no, kto by tego nie pamiętał?

Danuta: – A jak się sprowadziliśmy 40 lat temu, to pod nami grała trąbka. Ach, jaki on był wtedy młody!

Albert: – Tomasz Stańko. Jego autograf też mamy. Mieszkanie należy teraz do jego córki. Ostatnio żona odmrażała jej lodówkę.

Danuta: – A tu, gdzie teraz pani mieszka, pani Aniu, Marię mieliśmy.

Ania Woźniak: – Pod 52?

Albert: – Marysia zrobiła żonie nawet laurkę! Danusiu, pokaż.

Ania: – Państwo są tacy wspaniali, a ja byłam na państwa zła.

Albert: – „Pani Danucie serdeczne słowa podziękowania za pomoc i opiekę w czasie choroby, wdzięczna Maria, Warszawa, marzec 1978”. Jak to było? Ona w gipsie, dwa miesiące leżała. Żona robiła jej zastrzyki, pomagała się umyć.

Ania: – Nie lubię spać w wykrochmalonym, a tu ta kartka. Normalnie człowiek w takiej sytuacji myśli: „pewnie musieli to prześcieradło najpierw zabrudzić”.

Danuta: – Ja całe życie w służbie zdrowia przepracowałam. A mąż w BHP. To dlatego. Widzieliśmy, jaka pani jest zalatana. Ciągle pani tym biednym Ukraińcom pomaga, a o sobie zapomina. Mąż wziął młotek i obrazek wisi. A te storczyki? Patrzę przez przepierzenie, schną. To wyszłam na balkon, stanęłam na stołku i lałam, ile się dało. Przepraszam za ten zaciek na ścianie.

Ania: – Wiecie państwo, że ja nie potrafię przyjmować pomocy?

Danuta: – A ja dziwnie reaguję na proste komunikaty.

Albert: – Trzeba próbować. Jak z tym zsypem.

Ania: – Dziękuję. Mam najcenniejszy autograf.

Danuta: – Pani Aniu, a po co takie wielkie słowa?

Albert: – Czy to jest jeszcze oznaka skromności, Danusiu? Czy może już nie potrafisz prawidłowo zareagować na „dziękuję”?

12

Państwo P. nie upubliczniają nazwiska. Chcą pozostać Niewidzialnymi.

Ania Woźniak przygotowuje w tajemnicy dobry uczynek.

Maciej Zimiński pisał książki i scenariusze telewizyjne dla dzieci. Wymyślił „Ekran z bratkiem”, „Klub Pancernych”, „Teleranek” i „Piątek z Pankracym”. W ostatnich latach życia stracił wzrok. Do końca prowadził pamiętnik: „Dla wielu setek tysięcy dzieci biorących udział w akcjach »Niewidzialnej ręki« wymienienie numeru w programie telewizyjnym było jedyną nagrodą, jaką otrzymują za swoją bezinteresowną pomoc osobom chorym, starym, samotnym, a satysfakcję stanowiło udzielenie pomocy potrzebującym”.

Zmarł 6 października 2013 r. w wieku 83 lat.

Szacuje się, że w „Niewidzialnej ręce” wzięło udział 700 tysięcy dzieci. Wykonały one około 9 milionów dobrych uczynków.


MACIEJ WASIELEWSKI (ur. 1982) jest reporterem, dwukrotnym finalistą konkursu stypendialnego Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego. Współautor „81:1. Opowieści z Wysp Owczych”, autor opisującego skrajnie zamkniętą społeczność wyspy Pitcairn reportażu „Jutro przypłynie królowa”. Ostatnio wydał poświęconą Bogusławowi Metzowi książkę „Bim, bam, bom, mogę wszystko!”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2014