Nienapisany scenariusz

Kiedy podczas pierwszej rozprawy przed gdańskim sądem zostałem przez zwolenników prałata Jankowskiego określony - za pomocą rozkładanych plakacików - jako sługa szatana, mogłem wzruszyć ramionami. Przynajmniej w Gdańsku wiadomo, że każde krytyczne słowo pod adresem tego kapłana stanowi dla jego wyznawców obrazę polskości, Pana Boga oraz Kościoła rzymskokatolickiego. Tekst ukazał się w Tygodniku Powszechnym nr 48/2004

28.11.2004

Czyta się kilka minut

Sam prałat zresztą nie przebierał w słowach: nazwał mnie “Żydem", “gościem w tym kraju" oraz człowiekiem “opluwającym Polaków", a całe zamieszanie medialne wokół jego osoby (notabene wywołane nie moimi oskarżeniami o pedofilię) określił jako “błoto judaizmu" i działanie “judeokomuny". W wypowiedzi dla “Gazety Wyborczej" ksiądz prałat nie miał także wątpliwości co do wyroku sądu: “Jak zapłaci grzywnę, nauczy się szacunku dla człowieka" - powiedział. No i zażądał stu tysięcy złotych odszkodowania za naruszenie jego dóbr osobistych.

Wszystko to, jako konsekwencja mojego pamfletu opublikowanego na łamach “Rzeczpospolitej" (“Rozumieć diabła", 22.05.04), w zasadzie mnie nie zaskoczyło, choć - prawdę mówiąc - bardziej liczyłem na równie ostrą polemikę niż sądowy pozew. Niestety, w listach rozsyłanych do mediów obrońcy prałata używali, zamiast argumentów, tych samych co on, tyle że wyostrzonych językowo sformułowań. Na przykład w tekście podpisanym przez pana Wilskiego - razem zresztą z Bogu ducha winnym Antonim Pawlakiem, zostaliśmy określeni jako “chamy i żydy", natomiast list grupowy stwierdzał, że to, co piszę, jest kontynuacją skowytu szatana z “Pasji" Mela Gibsona.

Dlaczego napisałem ten tekst i w bardzo ostrych słowach skrytykowałem publiczną działalność prałata?

Ujawnić i poniżyć Żyda

Było to przed kampanią referendalną, która rozstrzygnąć miała o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Bohaterem spektaklu w kościele świętej Brygidy był nie ksiądz prałat, ale pan Pająk, autor obłąkańczo antysemickich publikacji, które zresztą przez długi czas sprzedawano na terenie tej świątyni. Główna teza prelegenta - zbieżna w całości z nazistowską teorią - głosiła, że Polsce, podobnie jak światu - zagraża żydowski spisek, zmierzający do całkowitego podporządkowania naszego życia “ich interesom". Rozliczne przykłady i argumenty nagradzane były przez zgromadzonych wiernych oklaskami. Ale był także śmiech. Kiedy prelegent Pająk powiedział w pewnym momencie, sam zresztą rozbawiony własnym konceptem - “I pewnie wam mówią, że Jezus też był Żydem" - wierni zareagowali głośnymi chichotami. Oparty o pulpit, na którym w czasie Mszy kładzie się Pismo Święte, prelegent Pająk głosił teorie, mające obudzić w słuchaczach czujność i nienawiść wobec Żydów. Streszczenie jego wystąpienia sprowadzić można do jednej rasistowskiej mantry: Żydzi zagrażają nam zawsze i wszędzie. A bój o Polskę polega na demaskowaniu i piętnowaniu Żydów, którzy nie ustają w wysiłkach, aby swój cel osiągnąć.

Komentowanie tego wystąpienia uważam za jałowe, ponieważ prelegent Pająk, podobnie jak inni tego rodzaju agitatorzy, używa języka totalitarnego. Każdy, kto nie zgadza się z jego tezami, jest albo znienawidzonym Żydem, albo też służy żydowskim interesom. Jedyną możliwością nawiązania kontaktu z tego rodzaju retoryką jest całkowita zgoda na jej argumenty.

Dlaczego jednak o tym mówię? Ksiądz prałat Henryk Jankowski zapowiedział jedynie tę prelekcję, w czasie jej trwania wyszedł z kościoła, a po jej zakończeniu wrócił, podziękował panu Pająkowi za “ubogacające słowa i treści" i wreszcie zaprosił “obecnych w kościele pracowników naukowych", aby zechcieli zajść na plebanię. Nie wiem, w jakim celu. Prawdopodobnie oczekiwały ich tam darmowe egzemplarze książek prelegenta Pająka, które zwykli śmiertelnicy mogli nabywać - i nabywali - przed wejściem do świątyni.

Jako człowiek mianowany przez Henryka Jankowskiego Żydem oraz gościem w tym kraju, jestem oczywiście na straconej pozycji, mimo to chciałbym głośno i często przypominać ów śmieszek rozlegający się w murach chrześcijańskiej, katolickiej, polskiej świątyni, po słowach prelegenta Pająka - “I pewnie mówią wam, że Jezus też był Żydem!". Z czego się bowiem śmiali? Dlaczego tak ich to rozweseliło? Oto pytanie na kolejny gdański Aeropag, organizowany co roku pod auspicjami arcybiskupiej kurii: co jest śmiesznego w oczywistym fakcie, że Jezus był Żydem?

Ksiądz prałat Jankowski opuścił przestrzeń swojej świątyni na czas prelekcji pana Pająka. Ale przecież udostępnił mu miejsce pod ołtarzem i akceptował w pełni to, co ten człowiek mówi i prezentuje. Problem nie sprowadza się jednak do wspomnianego wydarzenia. Proboszcz świętej Brygidy i wcześniej, i później sam, z własnej i nieprzymuszonej woli, głosił podobne rasistowskie, antysemickie, zapożyczone także z hitlerowskiej propagandy tezy, mające wzbudzić wśród jego wiernych poczucie zagrożenia, a w konsekwencji nienawiść do Żydów oraz “ich sług". Czy warto w tym miejscu przypominać najgłośniejsze cytaty z bogatej homiletyki księdza prałata? Oraz z instalacji przy kolejnych Grobach Pańskich? W roku 1997 pada - dla przykładu - publiczne stwierdzenie prałata, że “nie można tolerować mniejszości żydowskiej w rządzie". W 2001 r. - roku Jedwabnego - ksiądz Henryk Jankowski przyozdabia szkielet umieszczony w nadpalonej stodole napisem “Żydzi zabili Pana Jezusa i proroków i nas także prześladowali". Wcześniej, bo w roku 1995, proboszcz świętej Brygidy ozdobił Grób Pański symbolami SLD, Unii Wolności, SS, NKWD i KGB, komentując: “Gwiazdy Dawida nie włączyłem tylko dlatego, że jest ona wpisana w symbole swastyki i sierpa i młota".

Nieszczęsna Dorota Nieznalska do dziś ciągana jest po sądach za swoją instalację (męskie genitalia zawieszone na krzyżu), którą w mało odwiedzanej galerii wytropili czujni przedstawiciele Ligi Polskich Rodzin. Jeżeli uznać, że była to prowokacja wymierzona w uczucia religijne, jakimi słowami - i paragrafami - określić nagłośnione przez media publiczne słowa i instalacje prałata? Jako wyznawca religii, której ksiądz prałat jest oficjalnym przedstawicielem, ba: kapłanem, duszpasterzem i szafarzem sakramentów, mam prawo uważać, że wszystko to jest absolutnym skandalem, zupełnym sprzeniewierzeniem, oszustwem, kpiną i jawnym szyderstwem z tego, czego przed laty uczyli mnie katecheci i co zapisano w Świętych Księgach. W miejsce Chrystusa wprowadza się Wielkiego Inkwizytora, a perły Ewangelii miesza z karmą ideologii. Taka jest właśnie mowa nienawiści, rasizmu, populistycznych haseł, które w kościele świętej Brygidy głoszą od lat ksiądz prałat Henryk Jankowski i jego prelegenci.

Wiarygodność i zawłaszczenie

Oczywiście rzecz nie sprowadza się wyłącznie do antysemityzmu. Dla wiernych jest on przede wszystkim funkcją ich własnych problemów i frustracji, których nie potrafią czy też nie chcą rozwiązać. Dla prałata Jankowskiego antysemityzm stanowi natomiast trampolinę do skutecznego kontaktowania się ze światem polityki, w którym uwielbia pływać, błyszczeć, być kimś ważnym. Ale ostatecznie - jak mówi Gombrowicz - swój przychodzi do swego po swoje. Dawne przyjaźnie i sympatie zamieniły się w jawną wrogość, a ci, którzy dziś klaszczą proboszczowi, to - jak do tej pory - opozycyjna druga liga. Pośród niej czołową rolę odgrywa oczywiście “Samoobrona", której lider - Andrzej Lepper - parokrotnie gościł na parafii św. Brygidy. Nie był jednak wyłącznie prywatnym gościem proboszcza, bo o to nie godziłoby się przecież kruszyć kopii. Witano tego polityka w murach świątyni oficjalnie, pozwalano mu przemawiać, traktowano jak bohatera narodowego, a gospodarz, zwracając się do przedstawicieli “Samoobrony", nazwał ich kontunuatorami NSZZ “Solidarność". O ile można z niesmakiem odnotować matactwa polityków, którzy zawłaszczają sobie wygodną im część naszej wspólnej niepodległościowej tradycji, o tyle zgoda na to, aby działo się to w kościele, musi budzić sprzeciw. Gdyby rzecz kontynuować, musiałoby dojść do sytuacji, w której - jak żartobliwie określił to arcybiskup Józef Życiński - w naszych świątyniach należałoby wyznaczać sektory wedle przynależności czy sympatii politycznych.

W apoteozie Leppera i “Samoobrony", dokonanej w murach św. Brygidy, jest jednak coś znacznie groźniejszego. Otóż polityk ten wypowiadał się swego czasu publicznie o pozytywnym, inspirującym go osobiście dziedzictwie III Rzeszy, w propagandowej jego części. Słowem - uznał je za przydatne w swojej pracy polityka III RP. Ksiądz prałat Jankowski nie uznał jednak tej okoliczności za dwuznaczną czy ostrzegawczą. Ten właśnie fakt ukazuje, jak głośny, na każdym kroku podkreślany patriotyzm księdza prałata traci wiarygodność i rzetelność. Bowiem pojęcia polskości (jakkolwiek rozumianej) oraz tradycji III Rzeszy (jakkolwiek interpretowanej) są w moim odczuciu pojęciami fundamentalnie sprzecznymi. Nie da się ich pogodzić bez utraty wiarygodności, bez kłamstwa i demagogii. Rzecz jasna: Andrzej Lepper może na swoją odpowiedzialność mówić i robić to, co jego wyborcy uznają za słuszne. Ale promowanie w publicznej przestrzeni świątyni polityka, który flirtuje z nazistowskimi ideami, to skandal niedopuszczalny. Choćby przez wzgląd na ofiarę z życia, jaką złożyło tylu polskich kapłanów, mordowanych w imię ideologii, która dla Andrzeja Leppera posiada wszakże jakieś pozytywne elementy. Ja w każdym razie nie znajduję ich ani w “Mein Kampf", ani w obłąkańczych mowach Goebbelsa.

Być może ksiądz prałat Henryk Jankowski, podobnie jak Andrzej Lepper, ma w tej materii odmienne zdanie, lecz w takim razie jego wielokrotne i namiętne zapewnienia o obronie polskości muszę uznać jedynie za teatralne przedsięwzięcie. I to w najgorszym z możliwych stylów.

Hybris

Zaraz po pierwszej rozprawie zatelefonował do mnie pewien dawny znajomy. Jest producentem filmowym i bardzo rozochocony zachęcał, abym zaczął myśleć o scenariuszu. Naturalnie o księdzu prałacie: jego przemianie z zasłużonego kapelana “Solidarności", bliskiego przyjaciela Wałęsy, w politycznego trybuna, który z ambony ostrzega wiernych przed Żydami w polskim rządzie. No i wyczynia to, co wyczynia z Grobem Pańskim. A na dodatek - co wzniosłoby zapewne film na wyżyny oglądalności - był oskarżany o seksualne molestowanie. Odmówiłem, ale sprawa gdzieś na dnie pamięci pozostawiła pewien osad i siłą rzeczy parokrotnie zastanawiałem się - tylko dla własnej, zgorzkniałej przyjemności - od jakiej sceny mógłby się taki film zaczynać? Może od twarzy robotnika, przyjmującego z rąk prałata Komunię w czasie pamiętnego strajku? A może od ubeckich ulotek, które - jeszcze w latach siedemdziesiątych - starały się spostponować młodego i dynamicznego proboszcza, który z takim rozmachem prowadził odbudowę kościoła św. Brygidy? Ostatecznie jednak coraz częściej myślałem o scenie, która rozegrała się dokładnie 13 maja 1978 roku w sali sztandarowej Instytutu Polskiego im. gen. Sikorskiego w Londynie, gdzie zebrani przedstawiciele niemal wszystkich Związków Zbrojnych oraz Organizacji Polskich na obczyźnie, po zapoznaniu się z oświadczeniem generałów Maczka, Szyszko-Bohusza i Ducha, wydanym rok wcześniej, jednomyślnie potępili w najostrzejszych słowach swojej rezolucji - Juliusza Sokolnickiego.

Kim był oskarżony? Najkrócej mówiąc: samozwańczym prezydentem RP, który nie tylko mianował swój rząd, ale też przyznawał - wedle własnego upodobania, za to bez żadnych uprawnień - rangi i odznaczenia wojskowe. Zebranych w londyńskiej sali emigrantów zbulwersował fakt, że rok wcześniej - 13 września 1977 roku - Sokolnicki wraz z mianowanym przez siebie “generałem" Zdrojewskim, towarzyszyli towarzyszowi Edwardowi Gierkowi, gdy ten składał kwiaty przed paryskim Grobem Nieznanego Żołnierza. Wszystko to mogłoby być wdzięcznym tematem do kolejnej emigracyjnej gombrowiczowiady, gdyby nie fakt, że samozwaniec działał z rozmachem, na prawo i lewo rozdając rangi i odznaczenia wojskowe - takie jak Virtuti Militari, wystawiając na pośmiewisko całe środowisko emigracyjne.

Scena uchwalania rezolucji pozornie nic nie ma wspólnego z przyszłym bohaterem filmu, ale jak to powiedział Goethe - rzuca swój cień na nadchodzące wydarzenia. W roku 1988 ksiądz prałat Henryk Jankowski przyjął bowiem Order Orła Białego i stopień pułkownika od Juliusza Sokolnickiego, co wywołało kolejną burzę i głośny skandal w środowiskach emigracyjnych. Nie zajmowały się tym - a szkoda - media krajowe, a cała sprawa utonęła w niejasnych plotkach i pomówieniach. Rzecz jasna bohater przyszłego filmu, ksiądz prałat, mógł nie wiedzieć, od kogo order przyjmuje, ale jednak, kiedy mu wreszcie o tym powiedziano, nie zrezygnował ani z galowego munduru, ani z baretek innych odznaczeń, otrzymanych tą samą drogą. Wszyscy natomiast, którzy - najdelikatniej rzecz ujmując - wyrażali publicznie swoje ubolewanie, traktowani byli przez środowisko naszego bohatera jako agenci, rzecz jasna wiadomego pochodzenia.

Paranoja? Groteska? Marginalna przygoda? Zapewne wszystkie te określenia pasują do wspomnianych wydarzeń, ale przecież ksiądz prałat, nosząc na galonach paradnych mundurów taki a nie inny stopień wojskowy, takie a nie inne odznaczenia - innym, co najmniej równie jak on sam zasłużonym w dziele niepodległości ludziom, publicznie odmawiał znacznie skromniejszych honorów, ba - zabiegał o ich nieprzyznawanie.

Takim jest jego list do Bogdana Oleszka, w roku 2002 pełniącego funkcję Przewodniczącego Rady Miasta Gdańska. Mówiąc krótko: nadawca stawia siebie w swoim liście w jak najlepszym świetle, natomiast w jak najgorszym - panów Jana Karskiego i Jana Nowaka Jeziorańskiego. A w liście idzie o to, by Rada Miasta Gdańska nie przyznawała kurierowi z Warszawy honorowego obywatelstwa miasta. Ksiądz prałat dołącza do listu szereg publikacji, z których wynikać ma agenturalna, niegodna działalność przyszłego honorowego obywatela Gdańska. Dodajmy, że nie było tam niczego, czego nie powiedziałaby Służba Bezpieczeństwa przez lata emigracyjnej działalności Jana Nowaka Jeziorańskiego. Zamiast cytować spis owych publikacji, lepiej posłuchać samego nadawcy listu, który w punkcie siódmym pisze: “Skoro prasa uzasadniła w sposób pomijający ważne fakty przyznanie Orderu Orła Białego p. Jeziorańskiemu, na który również nie zasłużył, stanowić to może precedens do podejmowania podobnych aktów w przyszłości, wobec niegodnych osób".

I kto to mówi? Jak i przez kogo odznaczony takim samym, lecz przecież nie tym samym odznaczeniem? Być może ten właśnie wątek - mundurów i odznaczeń, za którym idą namiętności, pomówienia, donosy i polityczne kłamstwa - jak żaden inny pokazuje prawdziwe oblicze bohatera filmu, do którego nie mam zamiaru pisać scenariusza. Limuzyny, pierścienie i ministrantów pozostawiam filmowcom. Jeżeli czegokolwiek pragnę, to tego, aby w kościele nie obrażano Żydów ani żadnych innych mniejszości i aby politycy chełpiący się swoimi fascynacjami dziedzictwem III Rzeszy, byli w tymże kościele traktowani jak grzesznicy, a nie bohaterowie narodowi. Czy w Polsce to zbyt wiele?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]