Dom na skraju łąki

Fragmenty literackiego pejzażu stworzonego przez Tove Jansson dodawałem w wyobraźni do domu przy ulicy Abrahama. W ten sposób powstawała moja własna, wewnętrzna przestrzeń tej opowieści, będąca hybrydą oliwskiej Doliny Samborowo i Doliny Muminków...

13.04.2007

Czyta się kilka minut

Mapa Doliny Muminków /
Mapa Doliny Muminków /

1.

Nie pamiętam dokładnie, w którym to było roku. 1962? 1963? Przy tej pierwszej dacie miałbym pięć lat, rok później - sześć. W każdym razie na pewno było to przed epoką szkoły, którą wówczas zaczynało się w wieku siedmiu lat - jak Pan Bóg przykazał, bez żadnych zerówek. Nie pamiętam też, z kim szliśmy przez las: z samym ojcem? Z mamą? A może razem we czworo - to znaczy z moim bratem i rodzicami? Tego nie jestem w stanie już dzisiaj ustalić. Mieszkaliśmy tuż pod wielkim lasem i na spacery i wyprawy chodziło się często, o każdej porze roku. Na Aleję Brzozową, na rozległe wzgórza Niedźwiednika, na łąki schodzące głębokimi dolinami do ulicy Polanki. Osławiona swoimi dwoma lokatorami - Schopenhauerem i Wałęsą, dziś zasmrodzona setkami samochodów - wtedy była brukowana, wiejska, z pięknymi ogrodami, pośród których starzały się nieuchronnie poniemieckie wille i pałacyki. To ważny punkt pamięci, bo ktoś powiedział wówczas - "wrócimy Polankami", co oznaczało nieco okrężną drogę powrotną. Z lasu można było bowiem wyjść wprost przez most nad umarłą linią kolejową na ulicę Ludową, a stamtąd było już dosłownie dwa kroki do domu.

Zatem maszerowaliśmy do Polanek. Przez ogromną łąkę, która pomiędzy bukowo-sosnowym lasem, a pierwszymi zabudowaniami rustykalnego przedmieścia, patrzyła w niebo wysokimi trawami. Pamiętam ten moment doskonale: zobaczyłem dom otoczony masą zieleni. Z werandą, spadzistym dachem, no i oczywiście ogromną czaszką łosia przytwierdzoną do drewnianej ściany, tuż pod więźbą dachu. Wydawał mi się czymś nieskończenie pięknym. Innym od bloków, jakie zaczynano wówczas ustawiać w naszej dzielnicy. I wówczas zrodziło się we mnie pierwsze marzenie w życiu - aby w takim właśnie domu zamieszkać. Chodzić po jego schodach, jeść na werandzie śniadania, mieć na piętrze swój własny, mały pokój. Włazić na strych pełen duchów. Znajdować w piwnicy skarby.

Dom ten stoi do dzisiaj przy ulicy Abrahama, u wylotu leśnej Doliny Samborowo, zwanej przez Niemców Dicke Eiche. Także dzisiaj chodzę tam na spacery. I chociaż nigdy marzenie o zamieszkaniu w pięknym domu pod łosiem się nie spełniło, odegrał on w moim życiu sporą rolę. Ukształtował - by tak rzec: przedustawnie - samodzielną lekturę pierwszej książki w życiu, którą była - "Dolina Muminków".

2.

Zanim poszedłem do szkoły - trafiłem do szpitala. Był sierpień, na niestrzyżonych, pożółkłych trawnikach grały świerszcze, a ja - umiałem już czytać. Podczas którychś odwiedzin rodzice przynieśli mi "Dolinę Muminków", która wydała mi się wówczas okropnie grubą, nie do przebycia Księgą. Obok mnie leżał kolarz, który od spalin wyprzedzającego go samochodu dostał na twarzy jakiegoś okropnego uczulenia. I marynarz, chory już nie pamiętam na co. Strasznie się nudziłem w ich towarzystwie: mieli jakieś małe, tranzystorowe radio, prawdopodobnie marki "Szarotka"

i cały czas rozmawiali o meczach Lechii, która wówczas - chyba nie kłamię - zaliczała się do pierwszej ligi. Gdy od rana zaczynali tokowanie, miałem tylko jedną możliwość - zagłębić się w lekturze książki. Pamiętam, co zrobiło na mnie największe wrażenie: właśnie przestrzeń wyczarowana przez Tove Jansson, owa dolina, do której przy okazji następnych książek tej autorki miałem tylekroć powracać. Centrum tego świata stanowił oczywiście dom z werandą, pobliską drewutnią, ogrodem z krzakiem jaśminu z jednej i bzu z drugiej strony, grządkami tytoniu uprawianego pracowicie przez Tatę Muminka. To łagodne, sprzyjające otoczenie, łatwe jakoś do wyobrażenia, uzupełniał pejzaż niezwykły, mniej oczywisty dla kogoś takiego jak ja - wychowanego wprawdzie również nad morzem, ale z piaszczystymi brzegami, bez skał i wysp, no i przede wszystkim bez wysokich gór chroniących dolinę od silnych wiatrów. Co więcej - w przestrzeni książki wystarczyło parę chwil, aby minąwszy drewutnię i ogród dojść do rzeki, nad której łagodnym zakrętem przerzucono drewniany most. Gdy dodać do tego grotę w samotnej skale nad morzem, przystań z pomostem i tajemniczą Wyspę Hatifnatów, odległą o jakieś dwie godziny żeglugi - całość świata Doliny Muminków przedstawiała się niezwykle egzotycznie, pociągająco, barwnie, zróżnicowanie.

Jak działa przestrzeń wykreowana przez pisarza? Gdzie jest "bliżej" lub "dalej" od centrum, którym zawsze okazuje się drewniany dom z werandą i ogromną ilością miejsc gościnnych? Tove Jansson, która zadebiutowała jako rysowniczka, wyposażała swoje książki o niezwykłej dolinie w sugestywne - zwłaszcza dla młodego czytelnika - mapy. Są bardzo pomocne przy ustalaniu miejsc zdarzeń i przygód. Na przykład w "Lecie Muminków" wszystkie szczegóły Jodłowej Zatoki, w której osiadła teatralna buda niesiona powodziową falą - opracowane są nadzwyczaj dokładnie, włącznie z miejscem, gdzie Włóczykij wyłowił wędką koszyk z małą Mi. Wspomniałem już jednak, że rok albo dwa lata przed szpitalną lekturą "Doliny", wracając z innej, realnej doliny na skraju oliwskich lasów, ujrzałem dom "pod łosiem" - jak nazywaliśmy go w domowym języku. Jego niezaprzeczalny urok, dyskretne piękno i położenie na granicy dwóch światów - leśnego i miejskiego - spowodowały, że już przy pierwszych zdaniach "Doliny Muminków" tylko tak właśnie wyobrazić sobie mogłem dom, w którym zamieszkiwało rodzeństwo Migotków, Ryjek, Gapinder, Muminek i jego rodzice. Mapa wyrysowana z takim wdziękiem przez Tove Jansson była dla mnie oczywiście istotna, ale "wyobraźniowy tok lektury" przebiegał inną nieco drogą: kolejne segmenty literackiego pejzażu Doliny dodawałem w swojej imaginacji do realnie istniejącego domu przy ulicy Abrahama. W ten sposób powstawała moja własna, wewnętrzna przestrzeń tej opowieści, w istocie będąca hybrydą oliwskiej Doliny Samborowo i Doliny Muminków. Przedziwna konstrukcja.

Pamiętam jej zarys do dzisiaj: tam, gdzie na mapie Jansson droga z ogrodu dochodzi do drewnianego mostu nad rzeką - przebiega ulica Michałowskiego. I nawet zakręca jak rzeka, tyle że nie łagodnie, lecz prawie pod kątem prostym. Na tamtym drugim brzegu u stóp wyniosłych Gór Samotnych znajdowała się - w powieści - Łacha Piaskowa. To tam osiadł czarodziejski kapelusz, przemieniając wodę w sok malinowy, a ryby w ptaki. Niestety żadnych gór u wylotu Samborowej Doliny, za ulicą Michałowskiego nie było. Ciągnęły się tam bujne, schodzące łagodnym skłonem do ulicy Polanki łąki z niewielkim strumyczkiem i stawem w pobliżu dworu ( już wówczas nieistniejącego), gdzie podobno nocował Napoleon. W czasie, który wspominam, stawiano tam bloki osiedla imienia Janka Krasickiego. Jego toporny pomnik ma być na dniach przewieziony do Kozłówki, gdzie znajdzie zapewne odpowiednie dla siebie towarzystwo. Góry Samotne umiejscawiałem więc tam, gdzie stawiano właśnie bloki. A skała z grotą? Byłaby dokładnie w tym miejscu, gdzie stoi dzisiaj wybudowany już w 80. latach kościół pod wezwaniem świętego Stanisława Kostki. W stanie wojennym jego proboszcz - ksiądz Henryk Tribowski - zorganizował wraz ze środowiskiem twórców nagrodę literacką młodych, imieniem patrona tej parafii. Kilka razy uczestniczyłem w obradach jej kapituły.

Największy kłopot - wracając do przestrzennej wyobraźni - miałem jednak z morzem. Żadną miarą nie dało się go umiejscowić za skałą i grotą, tam gdzie Dolina Sambora kończy się pasmem morenowych wzgórz, za którymi ulica Polanki wiodła do szpitala Marynarki Wojennej, uniwersyteckich akademików, a dziś także do domu Lecha Wałęsy. Mogłem jedynie przybliżyć mocą imaginacji jelitkowską plażę gdzieś do wysokości obecnej hali sportowej Olivia, odbierając miastu całą ogromną połać Przymorza i Zaspy - ówcześnie z wolna zabudowywanych łąk i czynnego lotniska. Najtrudniej jednak było mi przestawić w wyobraźni typ znajomej, trójmiejskiej, piaszczystej plaży na skaliste (bardzo wysokie, pełne urwisk i klifów na mapie Jansson) wybrzeże skandynawskie. W ogóle zresztą takie pojęcie nie było mi wówczas znane. Wiele lat później, płynąc łodzią przez fińskie szkiery, pośród setek wysp i wysepek, przypomniałem sobie tamte, dziecięce kłopoty z wyobraźnią. Dziś nie miałbym nic przeciw temu, aby łańcuch morenowych wzgórz schodzących ostrymi garbami do ulicy Polanki posiadał gdzieniegdzie skalisty szczyt, skąd widać niezbyt odległą Samotną Wyspę Hatifnatów. Ani przeciw temu, żeby z domu pod łosiem przy ulicy Abrahama wyszedł czasami Tata Muminka z konewką w dłoni, zmierzając do swoich tytoniowych upraw.

3.

Po tym, co w swoim znakomitym eseju o świecie Muminków i ich autorce napisała Joanna Olech ("Mała Mi", "Tygodnik Powszechny" nr 15/2003) właściwie nie sposób silić się na jakieś nowe, odkrywcze interpretacje, uwagi czy przyczynki. W bogatym faktograficznie i esencjonalnym tekście, Autorka zarówno splata elementy biografii Tove Jansson z jej bohaterami, jak też daje ciekawą panoramę kulturową i przestrzenno-geograficzną, w jakiej szwedzka pisarka żyła na fińskim wybrzeżu i którą przetworzyła w świat Doliny.

Szczególnie ujęły mnie uwagi dotyczące psychologicznej, a zarazem filozoficznej celności stworzonych przez Jansson postaci. Sam wielokrotnie łapałem się na tym - długo przed lekturą eseju pani Olech - że niektóre postaci z mego bliskiego otoczenia określałem właśnie za pomocą imion bohaterów Jansson. Czy można być zadowolonym po przejściu trąby powietrznej, która zmiotła dom? Można, jeśli jest się Filifionką, która całe życie czekała na... katastrofę. Czy można zakazywać dzieciom wydawania jakichkolwiek odgłosów podczas zabawy? Można, jeśli jest się stróżem parku, Paszczakiem. Czy można się martwić z przypalenia grzywki? Można, jeśli jest się panną Migotką. Czy można być szyderczo złośliwym w każdej sytuacji? Można, jeśli jest się małą Mi. W zakończeniu Autorka wyznaje: "mam taką sekretną zabawę - całą redakcję »Tygodnika Powszechnego« obsadzam w rolach opisanych przez Tove". Poza Jackiem Podsiadłą-Włóczykijem nikt nie jest wymieniony z imienia, ale - rzecz jasna - miło zastosować tę zasadę nie tylko w odniesieniu do Szanownej Redakcji.

Nie będąc zawodowym Muminkologiem, mam jednak pewien do dziś nierozstrzygnięty kłopot, właśnie z pewnym imieniem i charakterem przez nie uosabianym. Jestem niemal pewien, że w pierwszym polskim wydaniu "Doliny Muminków" nałogowy zbieracz pocztowych znaczków, a potem rozmaitych bylin, nieco gapowaty, melancholijny, trochę zgorzkniały mieszkaniec okrągłego domu z werandą, chodzący zresztą w długich sukniach - nosił imię Gapindera. Niestety, tamto wydanie z 1964 r. dawno już pochłonęła rzeka czasu: w obecnym, tym z 1975 r. Gapinder przemienił się w... Paszczaka. Jak wiadomo z "Lata w Dolinie Muminków" oraz stosownych "Opowiadań", Paszczaki to mało sympatyczna grupa. Jeden z nich jest strażnikiem więzienia. Inny - dozorcą parku. Wiadomo również, że Paszczaki uwielbiają grę na trąbie i jazdę na nartach - co niekoniecznie zachwyca przedstawicieli rodziny Muminków. Tajemnica zamiany tego imienia wciąż pozostaje dla mnie zagadką, być może tkwi w wyborze czy też korekcie Tłumaczki, Ireny Szuch-Wyszomirskiej. Niemniej - pamięć pierwszej lektury, tej na szpitalnym łóżku w sierpniu 1964 roku pozostawiła tę sympatyczną postać właśnie pod imieniem Gapindera - jak najbardziej stosownym do jego charakteru. Chyba że jednak myli mnie pamięć, ostatecznie wspominam lekturę sprzed 43 lat, a z braku pierwszego wydania - nie mogę tego sprawdzić.

W każdym razie moja kotka, maleńka przybłęda z wrzeszczańskiego podwórka, chora, z odgryzionym uchem, słowem - suma nieszczęścia - kiedy zamieszkała na naszych pokojach, od razu otrzymała imię - Mi. Właśnie dlatego że nie miała w sobie nic ze zgryźliwości i szyderczej autoironii. Niewtajemniczonym mówię, że kotka Mi to nie jest ta mała, znaleziona w motku wełny, w płynącym koszyku - pyskata Mi, lecz skrót od... Migotki. Wtajemniczeni wiedzą jednak doskonale, że panna, która posiada tylko trzy czwarte ucha, nie mogłaby się w żadnym wypadku mienić Migotką. Czasami, gdy patrzymy sobie głęboko w oczy, myślimy o tym samym: ach, jakby to było pięknie wchodzić na nasze pierwsze piętro po drabince sznurowej. Co jednak na to powiedzieliby sąsiedzi? No i Paszczaki w mundurach?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2007