Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Poproszono mnie o uzupełnienie wspomnienia Ludki, co chętnie czynię. Szefową Paczkarni stałam się nie od razu. Po pierwszym szoku wywołanym stanem wojennym ci, którzy zostali na wolności, skrzyknęli się, żeby natychmiast zacząć pomagać tym, którzy siedzą. Przede wszystkim ewidencja, gdzie kto siedzi, i zaraz potem sprawy bytowe. Zima była wyjątkowo mroźna, więc ciepłe ubrania; zaopatrzenie sklepów zerowe, więc żywność dla aresztowanych i podstawowe środki higieniczne.
Jednak wszelkie zrzeszanie się było wtedy kategorycznie zabronione, a skala zamierzenia tak wielka, że nie można było robić tego w domach. Już 17 grudnia byliśmy u bp. Miziołka, który załatwił nam kościelny parasol, staliśmy się instytucją z ważnym słowem-tarczą: PRYMASOWSKI Komitet Pomocy. Chodziło przecież o pomoc skuteczną. Miejsce dostaliśmy od sióstr franciszkanek na Piwnej, przy kościele św. Marcina, wciąż pamiętanego z KOR-owskiej głodówki sprzed kilku lat.
Odzew społeczny od pierwszych chwil był ogromny, ludzie przynosili, co mieli, szybko ukonstytuowały się: informacja, Paczkarnia, porady prawne, apteka. Zaczęły przyjeżdżać transporty z zagranicy. Francja była w czołówce dostawców. O tym, żeby jakikolwiek samochód, tir czy bodaj mała osobówka z zagraniczną rejestracją mógł dojechać do więzienia lub obozu dla internowanych, nie mogło być mowy, ale na szczęście my już byliśmy tą instytucją, która ładunki mogła przyjąć i potem rozesłać. Nie było telefonów, władza wyłączyła, ale byli łącznicy, potrafili błyskawicznie zapewnić fizycznych do rozładunku, wśród których potężną część stanowili zawsze profesorowie, literaci, gwiazdy filmowe, tłumacze i publicyści. Mój mąż Jacek, grafik, został skierowany do adresowania paczek.
Paczki dzieliły się na indywidualne i tzw. „total” – bardzo ważną część naszych transportów do więzień. Total był zbiorem darów, które w latach 80., w rozpadającym się systemie komunistycznym, były prawdziwymi skarbami: tu mydło, tam środek czyszczący, pomidor, aspiryna; i te skarby dostawał naczelnik więzienia do swojej dyspozycji. To była nasza wejściówka. Bo owszem, mieliśmy kościelne glejty, pozwolenia na wyjazd z Warszawy (tak! inaczej zatrzymywali na rogatkach!), ale pod bramą więzienia tylko naczelnik decydował: wpuścić czy nie.
Do transportów służyły najpierw prywatne samochody, a wkrótce potem dostawczy renault – prezent od związków zawodowych francuskich lub belgijskich, 40 lat minęło, nie wszystko mogę pamiętać. Ale księdzu Platerowi z Paryża nigdy nie zapomnę, że nie tylko przysyłał dary najróżniejsze, realizował też zamówienia na lekarstwa dla konkretnych internowanych. A Ambasadzie Francji, że była wśród zachodnich ambasad jednym z naszych najlepszych okien na świat. Przekazywała materiały od nas na Zachód i niecenzurowane wiadomości z Zachodu – nam. Merci...©
ANNA RYTEL-FEDOROWICZ – malarka, współorganizatorka Komitetu przy Piwnej, żona aktora i satyryka Jacka Fedorowicza.