Nie tacy straszni...

Wbrew ponurym diagnozom socjologów i surowym ocenom wystawianym młodemu pokoleniu, nie czuję się reprezentantem nanibyzmu - postawy nakreślonej w debiutanckiej powieści Dominiki Ożarowskiej. Na przekór tym, którzy wieszczą moralno-intelektualną degrengoladę ludzi urodzonych u progu transformacji ustrojowej w Polsce i już po jej dokonaniu, pragnę podkreślić: nie jesteśmy pokoleniem nic.

28.04.2010

Czyta się kilka minut

***

Wchodzę do empiku i widzę przed sobą półki z setkami najróżniejszych gazet i czasopism, również obcojęzycznych. Ogrom wyboru przytłacza. Skądinąd wiem, że kiedyś rzetelne informacje z kraju i ze świata uzyskać można było, tylko słuchając jednej rozgłośni (Radia Wolna Europa) bądź docierając do konspiracyjnych materiałów wydawanych przy użyciu prymitywnego powielacza. Udaję się do najbliższego sklepu spożywczego i doznaję oczopląsu od bogactwa oferowanych towarów. Idę do kościoła, by się modlić, i nikt mnie za to nie wyrzuca z pracy ani nie aresztuje. Wsiadam na pokład samolotu i lecę, dokąd chcę, do wielu państw nawet bez konieczności posiadania paszportu, który w czasach PRL był dokumentem arcytrudnym do uzyskania.

Ten niezwykły komfort życia w suwerennym, demokratycznym państwie odbieram (podobnie jak inni z mojego pokolenia) jako coś danego, gdyż nie doświadczyłem trudnej rzeczywistości poprzedzającej transformację. Wydaje mi się, że wszyscy ci, którzy przyczynili się do przemian w Polsce, nie pragnęli (i nie pragną) wyrazów uwielbienia ze strony młodych, lecz chcieliby, byśmy własnym życiem dali świadectwo, które utwierdziłoby ich w przekonaniu, że ich wieloletnie wysiłki i wyrzeczenia nie poszły na marne.

Często zarzuca się nam, że w nic nie wierzymy, że nic nie wywołuje w nas głębszej refleksji ani że nie przejawiamy troski o dobro wspólne. Istotnie, wielu z nas zachłysnęło się dobrodziejstwami wolności, nie rozumiejąc niebezpieczeństw z tym związanych. Są tacy, dla których celem życia nie jest dążenie do realizacji jakiejś szczytnej idei czy też ambitnych (i przy tym często utopijnych) postulatów, lecz dotarcie na wyżyny hedonizmu w jego współczesnym, ultramaterialistycznym wydaniu: zarabiaj i konsumuj jak najwięcej.

Pośród nas spotkać można też takich, którzy nie wierzą ani w Boga, ani w dobro wspólne, ani w wartość egzystowania w społeczeństwie. Dla nich punktem odniesienia w podejmowaniu decyzji są dwie przesłanki: nieuchronność śmierci i niemożność realnego wpływu na kształt otoczenia.

Ten drugi czynnik nie jest zupełnie pozbawiony podstaw: trudno wykształcić w człowieku postawę zaangażowania, nieustannego dążenia do zmian na lepsze i poczucia odpowiedzialności nie tylko za to, co dotyczy "Ja", ale również za to, co kształtuje "My", kiedy subiektywna percepcja rzeczywistości nacechowana jest wybitnie pejoratywnie: w polityce chroniczne kłótnie i partykularyzmy podsycane doniesieniami medialnymi o kolejnych aferach; w mieście dziurawe drogi i tasiemcowe korki; w szpitalu, by dostać się do specjalisty, trzeba czekać czasem rok albo i dłużej; na osiedlu szaro i brudno, a po zmroku nawet niebezpiecznie; o znalezienie pracy na godziwych warunkach niezwykle trudno nawet po studiach i z biegłą znajomością kilku języków obcych. O kredycie mieszkaniowym można zapomnieć, no, chyba że rozłożony do spłaty na 45 lat.

Istnieją jednak również ci, którzy zidentyfikowali nowego, wspólnego wroga i będą się mu czynnie przeciwstawiać, namawiając do sprzeciwu innych: ułudę bezmyślnego wygodnictwa serwowaną nam przez neoliberalny dyskurs współczesności. O ile bowiem kapitalizm stanowi obecnie fundament racjonalnego gospodarowania i wyznacza kierunki rozwoju społeczeństw, o tyle żaden rozumny człowiek nie może pozostać obojętny wobec piętrzących się patologie i które rozwój ów ze sobą niesie.

Doświadczenie historii pokazuje, że nic tak nie unifikuje pokolenia jak wspólny wróg: w przypadku naszych rodziców takim oponentem był szeroko pojęty komunizm, życie w polityczno-

-społecznym zniewoleniu i poczuciu beznadziejności. Wyrażam głęboką ufność, że w naszym przypadku opór narastać będzie przeciw bezrefleksyjnemu podążaniu za dyktatem ekonomizacji życia we wszystkich jego aspektach. Sprzeciw ten konstytuuje niezaspokojony głód transcendencji: nawet jeżeli wśród ludzi z mojego pokolenia łatwo spotkać surowych krytyków Kościoła, są wśród nich jednostki o wielkiej bojaźni Bożej, doświadczające autentycznej metafizycznej tęsknoty: że życie na Ziemi, nawet względnie szczęśliwe i spokojne, nie jest celem samym w sobie, że nie może też podlegać uniformizacji ani traktowaniu jako produkt, który trzeba wykorzystać maksymalnie, póki nie upłynie termin jego ważności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2010