Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jeden z zaproszonych do akcji aktorów, Wojciech Pszoniak, wygłupił się jeszcze bardziej i zagrał najgorszą rolę w karierze: człowieka w drgawkach i przykurczu, wywracającego oczami i wystawiającego język. Wielu liberalnych polityków, dziennikarzy i wyborców uznało akcję za wspaniały pomysł, ale znaleźli się i tacy, którzy dostrzegli w niej element stygmatyzacji osób z zaburzeniami psychicznymi. Krytyczne oświadczenia wydali m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich, Rzecznik Praw Pacjenta i Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, oburzenie wyraził prezydent.
Sprawę ochoczo podchwyciły rządowe media („Opozycja kpi z ciężko chorych Polaków” - grzmiały „Wiadomości”), a prawicowi politycy i publicyści, którzy na co dzień z upodobaniem zajmują się stygmatyzacją i wyśmiewaniem mniejszości, niespodziewanie ujawnili pokłady wrażliwości na język wykluczenia. Rzecz jasna, nie chodziło im o ochronę słabych, ale pognębienie utożsamianych z opozycją elit, które wzięły udział w kampanii.
Akcja „Nie świruj” zapewne nie podniesie frekwencji w wyborach, ale może podnieść społeczną wrażliwość. Byłoby świetnie, gdyby za sprawą dyskusji wokół nieszczęsnego hasła słowo „świr”, tak jak słowo „pedał” czy „murzyn”, zaczęło znikać z debaty publicznej. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby w tej debacie na poważnie i na dłużej pojawiła się kwestia kryzysu w ochronie zdrowia psychicznego - malejącej liczby lekarzy i rosnącej liczby pacjentów. I gdyby media, politycy i wyborcy interesowali się tym tematem równie mocno, jak amatorską kampanią z wyjątkowo głupim hasłem.
Czytaj także: Zofia Milska-Wrzosińska: Zanim będzie za późno