Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnio media epatowały nas kilkoma drastycznymi historiami dzieci zabieranych rodzicom dobrym i czułym, ale nieradzącym sobie z życiem. Mieliśmy oburzać się na bezduszność urzędniczych, a nawet sądowych decyzji. Ale nawet kilka tylko zdań przybliżających konkretną sytuację kazało za każdym razem pytać: gdzie to się dzieje? Na pustyni bezludnej, w obcej ziemi czy w polskiej wspólnocie wsi albo miasteczka, gdzie sąsiedzi, parafia z kolędą i radą parafialną? Naprawdę nie mogło tam być nikogo prócz urzędnika? Przypadek opisany w sobotniej (z 6 marca) "Rzeczpospolitej" jest jeszcze ostrzejszy: niemowlę z ciężkimi wadami wrodzonymi, ratowane operacyjnie, musi nadal pozostawać w szpitalu, bo rodzice niepełnosprawni, a na rodzinę zastępczą nie ma chętnych. Tak, nie ma. Nie brakuje nam tylko tekstów na temat ratowania dzieci i na temat tych, którzy im zagrażają...
I wreszcie trzeci przykład. Redaktor naczelny "Gościa Niedzielnego", ksiądz Marek Gancarczyk w słowie wstępnym do najnowszego numeru oddaje hołd zapomnianym żołnierzom WiN-u, o których opowiada dodatek do numeru. O jednym z nich, pułkowniku Łukaszu Cieplińskim, zamordowanym w więzieniu UB w roku 1951, wspomina szerzej i dodaje: "Wdowa po pułkowniku żyje w nędzy". Księże redaktorze, nie stawiajmy tu kropki. Byle był wiarygodny koordynator akcji, wystarczy nam konto odpowiedniej fundacji i kilka tysięcy czytelników, którzy zechcą wpłacać na przykład złotówkę co miesiąc. Ja też chcę się dołączyć. Oburzenie to na później.