Nie ma dobrej pedofilii

Prof. Kazimierz Pospiszyl, psycholog: Obniżanie popędu skazanych za pedofilię bez jednoczesnej psychoterapii może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. Istnieje ryzyko, że pacjent zacznie poszukiwać silniejszych bodźców. Rozmawiał Michał Olszewski

05.01.2010

Czyta się kilka minut

Tygodnik Powszechny: Od kilku lat nie ma miesiąca, by polskie media nie informowały o przypadkach seksualnego wykorzystywania dzieci. Czy nastąpiła eskalacja przestępstw seksualnych, czy też dziennikarze ujawniają to, co wcześniej było przemilczane?

Prof. Kazimierz Pospiszyl: Na pewno dużą rolę gra nasze wysubtelnienie. Kiedyś uznawaliśmy za normę kary fizyczne czy znęcanie się męża nad żoną. Dzisiaj takie przypadki są nagłaśniane i podobnie jest z pedofilią, która, podejrzewam, istnieje tak długo jak rodzaj ludzki. W społeczeństwach chrześcijańskich pedofilia zawsze była zakazana, ale już w Azji istnieje niezwykle silna tradycja domów publicznych, w których zatrudniano dzieci.

Z niepokojem stwierdzić natomiast można inną prawidłowość, która uznana być może za znak czasów. Otóż do niedawna pedofilia była domeną mężczyzn starszych lub odrzuconych z powodu różnych upośledzeń przez swoje środowiska. W tej chwili pedofil to najczęściej mężczyzna w sile wieku - albo zagubiony i w jakiś sposób niedostosowany do środowiska rówieśników, albo też przykładny mąż i ojciec, ze znakomitą opinią w rodzinie czy pracy. Można powiedzieć, że ta groźna skaza rozwoju społecznego zaatakowała tkankę społecznego porządku, która powinna mieć najbardziej solidną konsystencję.

Skąd ta zmiana i dlaczego jest tak niebezpieczna?

Teorii jest wiele. Eve Rosenbaum, amerykańska psycholog społeczna, twierdzi, że wyzwolona kobieta, dominująca, silna, agresywna, może uczynić z mężczyzny psychicznego impotenta. Jeśli budowanie partnerskiego związku przerasta możliwości mężczyzny, może skierować się ku temu, co słabe, bezbronne i daje poczucie siły. To dosyć jadowita teoria, bo winą zostaje obarczona również kobieta. Nie da się też wykluczyć, że coraz więcej mężczyzn zatrzymuje się na pewnym etapie rozwoju emocjonalnego: niby zakładają rodziny, mają kobiety, ale w gruncie rzeczy pozostają dziećmi i chcą żyć jak dzieci.

Niech czytelnicy pozwolą mi na osobiste wyznanie: przez wiele lat uznawałem, że potrzebna jest liberalizacja dostępu do pornografii, która wydawała mi się dowodem zachodniego wyrafinowania, z gruntu przeciwnego siermiężnemu etosowi moralności socjalistycznej. Dzisiaj wydaje mi się, że popełniłem błąd. Gwałtowny rozwój rynku pornograficznego, w tym internetowego, sprawia, że dochodzi do bardzo niedobrych zjawisk. Seks powinien łączyć ludzi - i to jest chyba nawet ważniejsze od samej prokreacji! Natomiast pornografia, wbrew temu, co sądziłem uprzednio, nie zawsze doprowadza do zacieśnienia związków partnerskich poprzez urozmaicenie erotycznych doznań, lecz coraz częściej staje się drogą do seksu samotności.

Klinicyści badający patologię ludzkiego zachowania podkreślają, że często wielu współczesnych mężczyzn woli rozładowywać swój popęd przed ekranem telewizora, komputera albo też stwarzając obraz wirtualnej, a więc gotowej na wszystko, czego tylko zapragną, "kochanki" czy "kochanka", niż w objęciach śpiącej w innym pokoju partnerki, z której potrzebami i oczekiwaniami trzeba się liczyć. Wirtualny obiekt takich wymagań nie stawia - jest to więc prosta droga do wszelkiej maści perwersji i wynaturzeń, wśród których upodobania do coraz to młodszych partnerów seksualnych wiodą prym. Pedofilia i jej przemieszczanie się z marginesów męskiego świata bliżej jego centrum zdają się potwierdzać tę regułę.

Z różnych przyczyn jakiejś części pozornie zdrowych psychicznie mężczyzn stosunki z kobietami przestają wystarczać. Szukają gdzie indziej, kolekcjonują zdjęcia, uprawiają turystykę seksualną, a później czytamy na pierwszych stronach gazet o efektach tych praktyk popełnianych nierzadko przez prominentne osoby, co z kolei - wbrew zamierzeniom publikujących te wiadomości - stanowić może niecny drogowskaz dla "maluczkich".

Czy dowodem na to jest rozmywanie granic pedofilii, choćby przez podział na "miękką" i "twardą"? W Holandii są już nawet pedofile, którzy przekonują, że istnieje "dobra" pedofilia, odpowiadająca na potrzeby dzieci. Budzi się we mnie wściekłość, kiedy o tym czytam.

Taka kategoryzacja pojawiła się nawet - z tego, co wiem - w debacie nad nową ustawą o karaniu pedofilów w Polsce. Określenia "łagodna" czy "dobra" pedofilia są tu może opacznie rozumiane. Zdecydowana większość pedofilów, bo ponad 80 proc., nie jest wobec swych ofiar brutalna. Są oni wobec dzieci łagodni, uwodzicielscy, łatwo z nimi nawiązują kontakt, i to z prostej przyczyny - większość z nich nadaje na tej samej fali co dziecko! Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że dobra pedofilia nie istnieje. Powtarzam: nie istnieje!

"Miłość" pedofila do dziecka to tylko pozór, pod którym każdy psychoanalityk odnajdzie bez trudu akt agresji i przemocy. Dziecko nie jest przygotowane do seksu genitalnego. Jeśli dorosły wprowadza dziecko w ten świat, czyni mu ogromną krzywdę i popełnia wielkie przestępstwo. Twierdzenie, że dobry pedofil uczy tego, co dziecku będzie w życiu potrzebne, jest całkowicie opaczne. W sposób nieodwracalny wypacza rozwój psychoseksualny dziecka.

Nawet gdy na drodze dorosłego mężczyzny stanie przedwcześnie dojrzała nimfetka?

Swego czasu Donald West, wieloletni dyrektor Instytutu Kryminologii Uniwersytetu Cambridge, przeprowadził wnikliwe badania nad 300 dorosłymi osobami, które zostały uwiedzione przez dorosłych między 10. a 13. rokiem życia. Okazało się, że wbrew obiegowej opinii kobiety radzą sobie z tym ciężarem dużo gorzej niż mężczyźni. Ani jednej nie udało się stworzyć stabilnego związku. W dorosłość weszły okaleczone i takie już pozostały.

A dlaczego mówiąc o pedofilii, mówimy wyłącznie o mężczyznach?

Bo problem ten dotyczy kobiet w minimalnym stopniu. Ponad 95 proc. pedofilów to mężczyźni.

Czy ustawa o kastracji chemicznej rozwiąże problem pedofilii w Polsce?

Ustawa nie została skonstruowana po to, by rozwiązać problem. Ona odpowiada na społeczne zapotrzebowanie. To czysty populizm. Nie ma wytłumaczenia dla słów premiera, który mówi, że pedofil nie zasługuje na miano człowieka. Premier nie jest od tego, by decydować o tym, kto jest człowiekiem, a kto nie. Pominę już wątpliwość, jakimi metodami można zmusić człowieka, by poddał się terapii hormonalnej. Czy lekarz będzie wpychał mu tabletki do gardła, jeśli skazany odmówi?

Sama nazwa tej ustawy jest nieszczęsna, bo przecież nie mówimy o żadnej kastracji, tylko terapii hormonalnej, terapii - dodam - bardzo ryzykownej i niebezpiecznej. W 2005 r. we Francji na 100 osadzonych pedofilach przeprowadzono eksperyment medyczny, podobny do tego, o którym mówi polski rząd. Osadzonym dawano środki obniżające pozom testosteronu. Stan zdrowia osadzonych pogorszył się w krótkim czasie tak drastycznie, że trzeba było eksperyment przerwać. U części więźniów wystąpiły na przykład poważne problemy ze wzrokiem.

Przepraszam za brutalność, ale mając w pamięci szczegóły niektórych przestępstw seksualnych, sądzę, że to nie jest szczególnie wysoka cena.

Myślę, że obrońcy praw człowieka mają na ten temat inne zdanie. Owszem, kiedy na oczach całej Ameryki został zastrzelony Oswald, domniemany zabójca Kennedy’ego, 80 proc. obywateli w pierwszym odruchu uznało, że to dla niego zasłużona kara. Ale kierowanie się odruchami w tak kluczowych dla społeczeństwa kwestiach nie jest dobrym pomysłem. Zmierzam zresztą do czego innego: są już lepsze metody na obniżanie popędu, czytałem o tzw. wychwycie zwrotnym serotoniny, neuroprzekaźnika spełniającego rolę jak gdyby płynu hamulcowego dla siły emocji. Im wyższy poziom serotoniny w organizmie człowieka, tym łatwiejsza samokontrola. Kobiety, na przykład, mają o wiele więcej serotoniny od mężczyzn i skutki można łatwo zaobserwować. Ta metoda jest bardziej humanitarna, bo nie osłabia bezpośrednio działania hormonów, które są przecież motorami wielu funkcji życiowych, nie tylko popędu seksualnego.

Z dwojga złego to lepsze niż zagrożenie, które pedofil będzie stwarzał po wyjściu z więzienia.

To nieprawda. Jestem przekonany, że terapia pedofilów skoncentrowana wyłącznie na farmakologii może doprowadzić do efektów odwrotnych niż zamierzone. Jeśli nie połączymy jej z intensywnymi postaciami oddziaływań psychoterapeutycznych, samo obniżenie popędu nie rozwiąże problemu, a wystawi społeczeństwo na ryzyko, że taki mężczyzna zacznie poszukiwać mocniejszych bodźców. I co wtedy? Są zresztą na to mocne dowody.

Statystyki pokazują, że farmakologia pomaga w maksymalnie 20 procentach przypadków, podczas gdy połączenie jej z psychoterapią winduje ten wskaźnik do 80 proc. Mogę podać też przykład starszych mężczyzn, u których wiek dokonuje tego, co dziś na użytek propagandowy nazywa się "hormonalną kastracją", pomimo jednak zdecydowanie mniejszej siły popędu wielu starszych panów z uporem maniaka zmienia partnerki, i to zazwyczaj na coraz młodsze. "W starym piecu diabeł pali" - mówi mądrość potoczna, a ta zazwyczaj mówi prawdę. To poważne ostrzeżenie, bo pokazuje, że nie możemy koncentrować się wyłącznie na farmakologii. Popełniamy poważny błąd, choć rozumiem jego przyczyny - społeczeństwo żąda natychmiastowych i spektakularnych rozwiązań.

Nie uspokaja Pana zapowiedź stworzenia Centralnej Kliniki Leczenia Przestępców Seksualnych? Ma nią kierować prof. Starowicz.

Taka klinika jest potrzebna, ale nawet jeśli powstanie, jeden jej oddział na województwo, jak planuje minister Kopacz, to będzie za mało. Podstawową jednostką powinna być grupa wsparcia, złożona z osób z podobnymi problemami.

Al-Anon dla przestępców seksualnych?

Różnica jest zasadnicza. Alkoholików uczymy, by już do końca życia nie wąchali nawet korka od butelki z alkoholem. Przestępca seksualny musi zaś nauczyć się kierować swój popęd w innym kierunku, niż robił to dotychczas. Wytworzenie takiej zmiany seksualnych preferencji jest niezwykle trudnym przedsięwzięciem.

Jak z tym problemem radzą sobie inne kraje?

Myślę, że powinniśmy bacznie przyglądać się rozwiązaniom amerykańskim, choćby dlatego, że jest to kraj tak bardzo wyczulony na punkcie przestrzegania swobód obywatelskich, a pomimo to w wielu stanach doprowadzono do drastycznego ograniczenia wolności osobistej pedofilów. Amerykanie określają ściśle poziom zagrożenia, jakie skazany za pedofilię może stanowić po wyjściu z więzienia. Skala jest czterostopniowa. Jeśli zespół psychologów i terapeutów uzna, że skazanego należy przypisać do pierwszej kategorii, o jego przeszłości wiedzą tylko szeryf i zwierzchnik władzy lokalnej w jego miejscu zamieszkania, przy czym nie mają prawa dzielić się tą wiedzą z innymi. Przy drugim stopniu zagrożenia powiadomieni zostają dyrektorzy szkół i liderzy społeczności lokalnych. Przy trzecim dzieci i rodzice. Przy czwartym taki obywatel musi meldować się co drugi dzień w komisariacie policji.

Na tym nie koniec: określone są nawet procedury postępowania dla mężczyzn, którzy czują, że tracą nad sobą kontrolę. Mają np. powąchać substancję o drażniącym zapachu, choćby amoniak. Ten pomysł wydaje mi się akurat trochę naiwny. Ale już idea, by w razie sytuacji kryzysowej zadzwonić do znajomego z tym samym problemem, wydaje się interesujący.

A jeśli psycholodzy się pomylą? I ten z jedynką okaże się znacznie groźniejszy?

Na kadrze amerykańskich więzień ciąży znacznie większa odpowiedzialność niż u nas. Za takie błędy psycholog płaci zwolnieniem z pracy.

W praktyce takie rozwiązanie oznacza, że na przykład w stanie New Jersey zdjęcia pedofilów wiszą na szkolnych korytarzach. Rzecz w polskiej przestrzeni nie do pomyślenia. To grozi linczem.

U nas dyskutowano kiedyś w komisji sejmowej o zarządzeniu, aby przestępca seksualny po wyjściu z więzienia nie mógł bez pozwolenia władz policyjnych zmieniać miejsca pobytu, pomysł ten jednak upadł z powodu sprzeciwu prawników. Ich zdaniem jest to nawiązanie do feudalnego prawa "przypisania do ziemi" i w polskim systemie prawnym nie można go zastosować.

Zamiast tego mamy inne metody. Często słyszy Pan o cichej zmowie części funkcjonariuszy służby więziennej i skazanych? Podobno kiedy w zakładzie karnym pojawia się pedofil, ma przeciwko sobie zarówno jednych, jak i drugich. To wygląda jak niepisana umowa społeczna, której celem jest wymierzenie dodatkowych kar przestępcy.

Nie jest to plotka czy historia wymyślona na potrzeby filmu. To chyba jedna z najmroczniejszych stron polskiego systemu penitencjarnego. W niewytłumaczalny dla mnie sposób za każdym razem, gdy do więzienia trafia pedofil, rychło wie o tym nie tylko kadra, ale również społeczność osadzonych. Pedofila nienawidzą zarówno kryminaliści, jak i klawisze, to dno hierarchii więziennej, element odrażający i zasługujący co najwyżej na zgwałcenie przez współosadzonych.

Przestępca seksualny wychodzi z więzienia gorszy niż przed odsiadką, kumuluje się w nim nienawiść. O metodach pracy z takimi ludźmi na terenie zakładów karnych nawet nie chcę mówić - jeśli jeden psycholog czy wychowawca zajmuje się setką więźniów, nie ma mowy o żadnej resocjalizacji. Ta sytuacja nie zmieni się, dopóki nie powstanie osobne więzienie dla skazanych za tego typu przestępstwa. Były próby zorganizowania takich oddziałów w Rzeszowie i Włocławku, ale na przeszkodzie stanął brak pieniędzy. Jeśli dobrze rozumiem ideę nowej ustawy, to powinna iść za nią budowa ośrodka dla tego typu przestępców, ale na razie o tym nie słyszę, bo wszyscy skupiają się na kastracji. Może to nie jest przypadek. Może chodzi nam o efekty takie jak w eksperymencie francuskim. Pedofil oślepnie i społeczeństwo będzie miało problem z głowy.

Prof. Kazimierz Pospiszyl (ur. 1938) jest psychologiem, autorem kilkunastu książek i ponad dwustu artykułów naukowych i publicystycznych, głównie z zakresu psychopatologii społecznej i resocjalizacji. Napisał m.in. "Przestępstwa seksualne", "Ojciec a wychowanie dziecka", "Narcyzm: drogi i bezdroża miłości własnej". Obecnie wykłada na Akademii Teologii Chrześcijańskiej w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2010