Nie jesteśmy Kopciuszkami

W nauce nie sprawdza się zasada Janosika: "zabrać bogatym, żeby dać biednym". Na miejscu są tu raczej słowa z Ewangelii: "Kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma".

12.05.2009

Czyta się kilka minut

Z zainteresowaniem przeczytałem tekst Jego Magnificencji prof. Karola Musioła w "TP", nr 18/09. Będąc młodym naukowcem u początku kariery akademickiej i naukowej, śledzę z uwagą debatę o stanie i przyszłości nauki w Polsce. Wylano tu już sporo atramentu, wypowiadali się naukowcy, politycy, socjologowie. Klimat większości wypowiedzi, w tym i prof. Musioła, można streścić następująco: w nauce i szkolnictwie wyższym jest źle, pieniędzy na nowoczesną aparaturę i płace brak, robimy badania daleko odbiegające od światowej czołówki, jak tak dalej pójdzie, wszyscy wyjadą za granicę.

Pozwolę sobie przedstawić nieco inny obraz nauki, chyba słabo obecny w świadomości zarówno wielu naukowców, jak i nienaukowców, na który składają się moje kilkunastoletnie doświadczenia. To świat, gdzie nie narzeka się na brak pieniędzy - ani na najwyższej klasy aparaturę, ani na pensje. Gdzie nagradza się i promuje najlepszych, nie utrudnia kariery, zachęca do samodzielnego myślenia i działania.

Grzechy i cnoty

Na początek chciałbym się odnieść do "siedmiu grzechów" stanowiących o słabości nauki według JM Rektora.

1. "Brak ogólnokrajowych centrów badawczych". W 2002 r. w Toruniu zostało utworzone Krajowe Laboratorium Fizyki Atomowej, Molekularnej i Optycznej. Celem FAMO jest prowadzenie prac, przede wszystkim eksperymentalnych, przy udziale zainteresowanych badaczy (niekoniecznie z jednostek założycielskich). Z jednej strony projekt okazał się sukcesem: w marcu 2007 r. w toruńskim laboratorium uzyskano pierwszy w Polsce kondensat Bosego-Einsteina, prace z optyki kwantowej zaowocowały wieloma dobrymi publikacjami (z których kilku miałem przyjemność być współautorem). Z drugiej strony, wizja kolejki badaczy czekających na dostęp do (świetnie wyposażonych) laboratoriów się nie spełniła. Nie jestem pewien, czy Polsce potrzeba ogromnych, narodowych (zupełnie jak stadion...) przedsięwzięć typu synchrotron czy laser na swobodnych elektronach (FEL). Za kilka lat może się okazać, że stopień ich wykorzystania jest znikomy, bo pomysłów na nowe badania brak, a jeśli są, to wciąż łatwiej realizować je w ośrodkach już istniejących.

2. "Dominuje »wyjazdowe« prowadzenie badań". W czasie studiów, doktoratu i tuż po nim miałem okazję, w sumie przez parę lat, pracować w kilku zagranicznych ośrodkach akademickich (Uppsala, Amsterdam, Oxford). Z przekonaniem mogę powiedzieć, że laboratoria, do których mam dostęp w Polsce, w niczym nie ustępują tym na Zachodzie. Do dyspozycji jest zarówno warta setki tysięcy dolarów aparatura, jak i - co równie ważne - pieniądze na "drobne wydatki", które umożliwiają codzienną pracę. Większość młodych badaczy spotkanych za granicą traktuje wyjazdy jako możliwość przeżycia intelektualnej i życiowej przygody, swoją przyszłość wiążąc z Polską. Kiedy pytałem o zdanie na temat planów wyjazdowych, mój polski szef zawsze z uśmiechem powtarzał: "Jedź, jedź, bo zostaniesz krajowym naukowcem".

3. "Biznes w nauce". Nie rozumiem, na jakiej zasadzie w Niemczech powstaje tak wiele firm oferujących produkty oparte na technologiach, które są w polu naszych zainteresowań w Warszawie - pobieżna analiza pokazuje, że u nas nie miałyby racji bytu. Z drugiej strony, gdybym był biznesmenem, czyli człowiekiem, który dysponuje kapitałem i chce go wydajnie pomnażać, z pewnością zdecydowałbym się na produkcję gwoździ albo "ekologicznej" kiełbasy, a nie czegokolwiek, co mogłoby mieć znamiona high-tech.

4. "Niskie pensje". Pensja netto adiunkta na naszym wydziale wynosi ok. 2,5 tys. zł. Dzięki mądrej polityce władz Instytutu, która promuje aktywność naukową, wypłacając premie za wyniki, pięć lat po zatrudnieniu moje dochody po opodatkowaniu są na poziomie 7 tys. złotych miesięcznie, co plasuje się raczej w górnej strefie zarobków moich rówieśników. Składa się na nie pensja (z jednej uczelni), wypłaty z grantów badawczych, w których biorę udział, i programów stypendialnych - a ich oferta osiągnęła już chyba poziom, przy którym każdy, kto traktuje poważnie pracę naukową, znajdzie coś dla siebie.

5. "Finansowanie zależne od wyników". Coraz lepiej uświadamiamy sobie, że w nauce nie sprawdza się zasada Janosika: "zabrać bogatym, żeby dać biednym". Na miejscu są tu raczej słowa z Ewangelii: "Kto ma, temu będzie dodane, i nadmiar mieć będzie; kto zaś nie ma, temu zabiorą również to, co ma" (Mt 13, 12). Gorące dyskusje nad podziałem środków z dotacji ministerialnej, które toczą się na radach instytutów i wydziałów, są jałowe z punktu widzenia dobrych grup badawczych - gros środków, którymi dysponują te ostatnie, pochodzi z rozmaitych grantów, a więc w gruncie rzeczy jest wprost uzależniona od wyników.

By sekretarka się nie obrażała

Czy praca naukowa jest mało atrakcyjna intelektualnie i materialnie dla młodych ludzi? Według mnie, wprost przeciwnie. Należy jednak pamiętać o kilku rzeczach: po pierwsze, nauka nie jest i nie będzie nigdy egalitarna. Wysyp wyższych uczelni nie prowadzi do nauki na wyższym poziomie, większej liczby naukowców ani lepiej wykształconego społeczeństwa. Jeśli przeciętny student kończący dziś trzyletnie studia na wydziale fizyki ma taką samą (albo mniejszą) wiedzę, jak maturzysta z dobrego liceum przed dwudziestu laty, oznacza to, że jedynie niepotrzebnie rozdmuchaliśmy system i zmieniliśmy nazwę dokumentu poświadczającego pewien zasób umiejętności: ze "świadectwa maturalnego" na "dyplom licencjacki".

To, czy studiowanie na uniwersytecie będzie dla młodych ludzi przygodą intelektualną, zależy tylko od nas. I to bezpośrednio, w dużej mierze od tego, czy wśród administracyjnych obowiązków i puchnącej biurokracji znajdziemy czas, by ze studentami porozmawiać, a nie tylko ich nauczać i odpytywać. Żeby opowiedzieć im, czym się zajmujemy, posłuchać ich pytań - niekoniecznie bezpośrednio dotyczących naszej działki, a nieraz nawet niedotyczących studiów. Żeby wciągnąć ich do swoich badań.

Mniej więcej od średniowiecza wiadomo, że najlepiej prowadzi się badania naukowe w obrębie uniwersytetów - być może stymulujący jest kontakt z młodzieżą i nie sposób go zastąpić kiszeniem się we własnym, choćby najwyższej próby, naukowym sosie. Instytuty badawcze, poza nielicznymi wyjątkami, są obrazem nędzy (z którą walczą, jak umieją, głównie wynajmując biura i magazyny) i rozpaczy (z którą już od pewnego czasu nawet nie walczą). Do pracy badawczej równie ważne jak zaplecze jest otoczenie. Na całym świecie najlepiej sprawdza się model mentorski: grupy badawczej prowadzonej przez profesora-szefa, w dalszej kolejności adiunktów (post-doców), doktorantów, studentów. W naszej grupie mamy studentów już z drugiego roku, którzy przychodzą i biorą udział w badaniach. Najprawdopodobniej doskonałym posunięciem byłoby utworzenie na uczelniach etatów naukowo-badawczych (w odróżnieniu od naukowo-dydaktycznych), mało obciążonych nauczaniem. A na pewno ograniczenie do minimum biurokracji i dobra selekcja pracowników: administracyjnych - tak, by sekretarka się nie obrażała, kiedy musi coś skserować; i naukowo-technicznych - które we wszystkich naukach eksperymentalnych są na wagę złota.

***

Chciałbym, żeby z tych migawek wyłonił się obraz polskiej nauki, która nie musi się czuć Kopciuszkiem na światowych salonach (czy raczej w piwnicach, gdzie zwykle lokujemy nasze laboratoria). Która jest fajnym pomysłem na życie dla młodzieży, fascynującą przygodą, a nie wyrokiem skazującym na życie w odrealnionym świecie bez perspektyw na karierę i dobre zarobki.

Czy cała polska nauka może wyglądać jak miejsce, w którym miałem szczęście się znaleźć i pracować? Wiele wskazuje na to, że zmiany ostatnich lat wymuszą swego rodzaju selekcję naturalną, po której pozostaną najlepsi - tacy, którym chce się podejmować nowe, odważne tematy, nieraz ryzykując wiele. Zaś ostatecznie, co od pewnego czasu stało się moim mottem i mogłoby być mottem tego tekstu, jak mawia mój oksfordzki szef: "It is worth doing science only as long as you really enjoy it": Warto uprawiać naukę tylko dopóty, dopóki się ją naprawdę lubi.

Dr PIOTR WASYLCZYK jest adiunktem na Wydziale Fizyki UW. Pracuje w Laboratorium Procesów Ultraszybkich w grupie prof. Czesława Radzewicza, głównie nad wytwarzaniem, pomiarami i zastosowaniami ultrakrótkich impulsów laserowych. Ostatnio przebywał na stażu na uniwersytecie w Oxfordzie. Jest stypendystą Fundacji Nauki Polskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2009