Nie czas na świętowanie

Nowy egipski rząd, w którym pierwsze skrzypce grać będzie Bractwo Muzułmańskie, stanie przed ogromnymi problemami gospodarczymi. Rewolucja rozbudziła oczekiwania, politycy, którzy ich nie spełnią stracą zaufanie. I może dojść do kolejnej rewolucji.

23.01.2012

Czyta się kilka minut

Na środę, 25 stycznia, rządząca Egiptem Najwyższa Rada Sił Zbrojnych przygotowała obchody pierwszej rocznicy wybuchu egipskiej rewolucji. W całym kraju zaplanowano występy znanych artystów i zespołów folklorystycznych. Według generała Ismaila Etmana, członka Rady, podczas obchodów na placu Tahrir odbędą się pokazy jednostek egipskiej armii i lotnictwa. Wieczorem 25 stycznia w ambasadach egipskich na całym świecie organizowane są okolicznościowe przyjęcia.

Na łamach gazety „Al Ahram” generał Etman podkreślił, że obchody rocznicy rewolucji będą doskonałą okazją dla wszystkich Egipcjan do świętowania rocznicy odsunięcia od władzy dyktatora, prezydenta Hosniego Mubaraka. Rządowe media starają się przedstawić Radę Wojskową jako niemalże strażników rewolucji, którzy od ponad roku chronią Egipt przed chaosem.

Tymczasem młodzi aktywiści z placu Tahrir – prawdziwi autorzy egipskiej rewolucji – kategorycznie sprzeciwiają się świętowaniu. Przedstawiciele koalicji, zrzeszającej aż 56 ruchów i organizacji rewolucyjnych, uważają, że egipska rewolucja jest cały czas w toku i daleko jej do spełnienia wszystkich celów.

Jak za Mubaraka

I nie można odmówić im racji: krajem wszak ciągle rządzi armia, w kolejnych starciach z siłami porządkowymi nadal giną demonstranci, a w aresztach przetrzymuje się tysiące działaczy rewolucyjnych, nierzadko poddając ich torturom, jak za czasów Mubaraka. Policja i żandarmeria wojskowa podczas tłumienia demonstracji wyręczają się tak zwanymi „baltagija” – rzezimieszkami do wynajęcia; podobnie było w czasach reżimu Mubaraka...

Nie wiadomo wreszcie, czy nowo wybrany parlament – po trwających przez ponad miesiąc wyborach właśnie skończono podliczać głosy – będzie mógł sformować rząd, ani kto przygotuje nową konstytucję. Nie jest też wcale pewne, czy zbliżające się wybory prezydenckie nie zamienią się w farsę demokracji – właśnie z wyścigu wyborczego wycofał się Muhamad El Baradei, kandydat bliski ideałom rewolucji 25 stycznia.

„Dzisiaj nie przyszedł jeszcze czas na świętowanie. Najlepszym sposobem na uczczenie tej rocznicy powinna być praca nad osiągnięciem wszystkich postulatów rewolucji 25 stycznia. Kiedy osiągniemy jej cele; kiedy zadośćuczyni się rodzinom ofiar rewolucji, gdy w kraju dokona się prawdziwa demokratyczna transformacja, dopiero wówczas możemy świętować” – mówił w wywiadzie dla „Al Ahram” Mustafa El Naggar, nowo wybrany członek parlamentu, a przed rokiem jeden z organizatorów rewolucji. „Rewolucja to nie wojskowa parada” – dodał młody działacz.

Bractwo Muzułmańskie bierze parlament

Tymczasem właśnie poznaliśmy ostateczne wyniki pierwszego etapu egipskiego maratonu wyborczego. Najwyższa Komisja Wyborcza przedstawiła członków Zgromadzenia Ludowego, niższej izby egipskiego parlamentu.

W poniedziałek 23 stycznia odbyło się pierwsze inauguracyjne posiedzenie Zgromadzenia. Ponad 70 proc. miejsc w parlamencie przypadło ugrupowaniom islamistów. W tym 47 proc. mandatów zdobyli kandydaci popierani przez Braci Muzułmanów – do bezwzględnej większości w 508-osobowym parlamencie zabrakło Bractwu jedynie kilkunastu miejsc. Kolejnych 23 proc. mandatów zgarnęła Partia Nur, reprezentująca radykalnych salafitów (to skrajny ruch islamski, postulujący moralno- -religijne odrodzenie Egiptu).

Dopiero pozostałe 30 proc. podzielili między siebie liberałowie z partii Wafd, Bloku Egipskiego, Partii Sprawiedliwości, umiarkowani islamiści z partii Wasat, rewolucjoniści z koalicji Rewolucja Trwa, a także zwolennicy starego reżimu i wreszcie kandydaci niezależni.

Jednak mimo brutalności armii i oportunizmu zwycięskich islamistów, rewolucjoniści w Kairze się nie poddają. Na 25 stycznia zaplanowali wielką demonstrację, której główny postulat to koniec rządów armii, szybkie sformowanie nowego rządu i przyspieszenie wyborów prezydenckich.

Askarkazeboon: armia to kłamcy

W ostatnich tygodniach młodym aktywistom udało się zmienić taktykę. Wyciągnęli wnioski z propagandowej ofensywy armii, która w trakcie krwawych grudniowych starć wokół siedziby premiera i na placu Tahrir [patrz „TP” nr 49/2011 oraz nr 1/2012 – red.] wmówiła znacznej części społeczeństwa, że demonstranci z Tahrir to grupa chuliganów, inspirowanych z zagranicy i odpowiedzialnych za chaos panujący w kraju.

Odpowiedzią rewolucjonistów jest teraz decentralizacja protestów – i własna ofensywa propagandowa. W internecie i na ulicach rozpoczęto kampanię pod hasłem „Askarkazeboon” – armia to kłamcy. W Kairze i miastach na prowincji zaczęto organizować projekcje filmów ukazujących brutalność policji i wojska oraz, jak mówią organizatorzy, prawdziwe intencje Najwyższej Rady Wojskowej. W ten sposób prawda o grudniowych wydarzeniach zaczyna docierać do coraz większych rzesz Egipcjan.

Kampania „Askarkazeboon” – to zarazem próba organizowania alternatywnych mediów dla obywateli, dotąd skazanych na rządową propagandę w telewizji i radiu. Młodzi działacze mówią, że do tego „potrzebujesz tylko projektora, ekranu, filmów z YouTube’a i trochę odwagi”. Ale rzecz nie jest bezpieczna: podczas pokazów dochodzi do ataków na organizatorów. Ostatnio w kairskiej dzielnicy Zejtun jeden z uczestników został pobity, z obrażeniami czaszki wylądował w szpitalu.

„Askarkazeboon” – zdecentralizowany ruch, opierający się na aktywności obywateli, którzy mogą organizować projekcje w miejscach publicznych, kafejkach czy własnych domach – jest typowy dla charakteru „Arabskiej Wiosny”. W internecie organizatorzy przypominają, że kampania nie ma koordynatorów, jest „własnością społeczną”, a każdy ma prawo zorganizować projekcje filmów bez pytania o zgodę ich autorów.

Chłodne przyjęcie „milczącej większości”

Zapowiedź demonstracji ze strony rewolucjonistów spotyka się jednak z chłodnym przyjęciem znacznej części egipskiego społeczeństwa, tej „milczącej (zwykle) większości”. Demonstracje kojarzą się wielu Egipcjanom z próbami destabilizacji kraju. Rządowe media robią wiele, aby zohydzić udział w planowanych protestach, strasząc wizją nowych krwawych zamieszek – mimo zapewnień organizatorów o pokojowym charakterze protestów.

Porażką propagandową rewolucjonistów była też niemożność przekonania Egipcjan do idei wcześniejszych, kwietniowych wyborów prezydenckich – zamiast obiecanego przez armię ich czerwcowego terminu.

Ale pomimo wszystkich tych trudności – i niejasnego stanowiska Braci Muzułmanów – organizatorzy „antyświątecznego” protestu są zdeterminowani. W przypadku niespełnienia przez Najwyższą Radę Wojskową ich żądań chcą rozpocząć zmodyfikowaną wersję zeszłorocznych protestów – powtórkę z egipskiej rewolucji, ze strajkiem w kilku miastach oraz piątkowymi mobilizacjami, które ostatecznie miałyby wymusić na armii spełnienie ich żądań.

Islamiści i kredyt zaufania

Gdy rozmawiam z Egipcjanami, większość wydaje się ufać islamistom – i popiera ich ostrożność, by nie rzec kunktatorstwo. Zarówno Bracia Muzułmanie, jak i druga siła na scenie politycznej, salafici, powstrzymują się od krytykowania poczynań Najwyższej Rady Sił Zbrojnych. Wielu podejrzewa, że między armią a islamistami doszło do porozumienia. Co ciekawe, podejrzenie to nie wzbudza większych kontrowersji – postrzegane jest raczej jako potwierdzenie politycznego doświadczenia islamistów (zresztą nawet ostatnie spotkania liderów Braci Muzułmanów z politykami z USA nie zrobiły wrażenia na antyzachodnich „masach” członkowskich Bractwa).

Zmęczeni polityką, Egipcjanie zapewne zostaną w najbliższych dniach w domach – i ani nie będą uczestniczyć w imprezach rządowych, ani w antyrządowych demonstracjach. Pytanie tylko, jak długo jeszcze „milcząca większość” będzie milczeć.

Bo nowy rząd – utworzony przez Bractwo i jakieś (pytanie: które?) formacje koalicyjne stanie przed olbrzymimi problemami ekonomicznymi. Przychody w turystyce, największym sektorze gospodarki, spadły w 2011 r. o 30 proc. Rezerwy budżetowe starczą jedynie na kilka miesięcy – wtedy rządowi może zabraknąć dewiz na import niezbędnego ziarna i płace dla pracowników sektora publicznego.

Tymczasem rewolucja rozbudziła wielkie oczekiwania. Rząd, który ich nie spełni, może szybko utracić zaufanie – a wówczas wizja drugiej rewolucji może się ziścić. W Tunezji, która przedstawiana jest w Egipcie jako wzór sprawnej transformacji demokratycznej, dochodzi ostatnio do niepokojów na tle ekonomicznym. Młodzi Tunezyjczycy protestują; nie ma tygodnia, by kilku młodych mężczyzn nie dokonało samospalenia. Pojawiły się pierwsze głosy krytyki pod adresem islamskiej partii Ennahda, stojącej na czele tunezyjskiej koalicji rządowej.

Demokracja oddolna

W bogatej dzielnicy Maadi, w pięknym otoczeniu, które już samo w sobie jest w Kairze luksusem, rozmawiam z Jahją, architektem-urbanistą. Jahja jest zaangażowany w projekty ekologiczne i w publicystykę – pisuje dla opozycyjnego dziennika „El Masry El Youm”. Twierdzi, że Egipcjanie szybko zmęczą się polityką. On sam z mieszanymi uczuciami wspomina swój udział w niedawnych demonstracjach przeciwko rządom armii.

– Wziąłem dwa tygodnie urlopu, każdy dzień spędzałem na placu Tahrir. Do dziś kaszlę po tym, jak nałykałem się gazu łzawiącego. Ale to i tak nic, przecież wtedy zginęło ponad 30 osób – wspomina.

I dodaje: – Zastanawiam się, czy było warto. Tak nie można wygrać z armią, trzeba zacząć organizować się wokół konkretnych problemów. Dla mnie najlepszym doświadczeniem rewolucji są Komitety Społeczne, które powstały, gdy Mubarak opróżnił więzienia z przestępców, a policja zniknęła z ulic miast. W tych Komitetach nauczyliśmy się rozwiązywać nasze problemy. Zresztą ochrona mienia szybko zeszła na drugi plan, zaczęliśmy organizować wywóz śmieci, naprawę oświetlenia. Nagle okazało się, że możemy to robić lepiej od władz. Takich przykładów oddolnej organizacji jest wiele. Musimy walczyć o samorządy lokalne, dziś prowincjami rządzą gubernatorzy mianowani przez rząd, wszyscy – emerytowani generałowie. Egipt musi przejść oddolną demokratyzację!

***

Wolności, którą podczas rewolucji w styczniu 2011 r. wywalczyli sobie Egipcjanie, nie da się już stłamsić. Od miesięcy Rada Wojskowa próbuje na różne sposoby podciąć skrzydła rewolucji, stępić jej ostrze – ale nawet jeśli jej zabiegi przyczyniły się do porażki młodych rewolucjonistów w wyborach, to tej raz zdobytej wolności Egipcjanie zapewne nie dadzą sobie odebrać.

Demokracja w Egipcie zapewne jeszcze długo będzie ułomna i kontrolowana przez armię, a islamiści przypuszczalnie będą próbowali wtłoczyć ją w ramy prawodawstwa muzułmańskiego. Ale pragnienia młodych Egipcjan, aby żyć w demokratycznym społeczeństwie, chyba nic już nie powstrzyma. 

MARCIN PAZUREK jest niezależnym dziennikarzem, przez 10 lat mieszkał, studiował i pracował w krajach Orientu. W ostatnich miesiącach w „TP” ukazał się szereg jego tekstów o egipskiej „Wiośnie Ludów”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2012