"Nie chcę zadymiać horyzontu"

Tej, ale ci to jest fest zrobione - mówi półgłosem starszy pan, opukując laską metal wydający głuchy dźwięk. - A patrz - dodaje towarzysząca mu kobieta - jakie to ogromne. To musiało być piorunem ciężkie, jak on sobie z tym poradził? Obok młodzi chłopcy głośno recenzują: - Zobacz te usta! Mocne, co? Ale to jakaś ściema z tym posągiem, z daleka wydawało się, że to cały rycerz, a on jest pusty w środku!.

26.10.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 316669|prawo|1---W pewnym momencie rozlega się dziecięcy głos oczekujący natychmiastowego wyjaśnienia: czemu tu na pupie jest okienko i kto tam mieszka?

Te zasłyszane rozmowy były jednymi z wielu, jakie towarzyszyły oglądaniu potężnych rzeźb, które dość nieoczekiwanie dla poznaniaków znalazły się w ciasnej przestrzeni Starego Rynku, a dziś stoją na Rynku Głównym w Krakowie. W gęstwinie wątpliwej urody parasoli osłaniających kawiarniane ogródki, pomiędzy gromadami przechodniów górowały dzieła Igora Mitoraja i prowokowały rozmowy o sztuce. Prowokowały samą swą obecnością, której nie sposób było nie zauważyć. Tak oto sztuka wkroczyła w codzienność miasta.

Znak firmowy

To od dawna wykorzystywany przez rzeźbiarza pomysł, aby w każdej miejscowości, w której ma wystawę, wyprowadzić swe rzeźby w plener, najczęściej na rynek właśnie. W ten sposób artysta i jego dzieło natychmiast stają się popularni także pośród tych, którzy zapewne nigdy nie przekroczyli progu muzeum czy jakiejkolwiek galerii.

Ci zaś, którzy się interesują życiem kulturalnym, byli o wydarzeniu uprzedzeni znacznie wcześniej. Zapowiadały je liczne anonse, wywiady z artystą, spoty reklamowe w radiu i telewizji. Znakomicie przeprowadzona kampania reklamowa owocowała potem licznymi dziennikarskimi relacjami z wystawy i kolejnymi rozmowami z rzeźbiarzem, w których niemal jak mantra powracały te same pytania. W jednym z telewizyjnych programów, w którym obok Mitoraja udział brali zaproszeni eksperci, w pewnym momencie rozmowa potoczyła się zupełnie ponad głową artysty i nie bardzo nawet chciano słuchać o jego rzeczywistym stosunku do kultury i sztuki Greków. Działał już znak firmowy - “umiłowanie greckiego antyku" - wbity w świadomość odbiorców przez akcję promocyjną.

Nasza współczesność, mimo sukcesu książek Zygmunta Kubiaka, a już zwłaszcza sztuka współczesna, nie jest nastawiona na aktywną percepcję antyku. Zarazem jednak odwołanie się do antycznej tradycji pada na podatny grunt. Zdaje się być swoistym gwarantem, że obcujemy z dobrą sztuką. I tu otwiera się wcale poważny problem naszego stosunku do dziedzictwa śródziemnomorskiej starożytności, zakodowanego mniej lub bardziej wyraziście w umysłach absolwentów polskich szkół średnich.

W znacznym uproszczeniu rzecz ujmując, nasz stosunek do wspomnianego dziedzictwa i do tego wszystkiego, co dziś nazywamy europejskością, odchodzenie od tej tradycji i kolejne do niej powroty, wiąże się z postawą zwaną klasycyzmem, szczególnie sobie ceniącą antyczną przeszłość. Znamienne jest pochodzenie samego terminu, który wywodzi się ze znanego już starożytnym określenia classicus - przynależny do górnej warstwy majątkowej. Z czasem zaczęto w ten sposób nazywać pewien zamknięty i niemożliwy do przewyższenia wzorzec doskonałości i piękna. Jeszcze dziś w podobnym sensie mówimy o “klasykach" literatury, filozofii, o “klasycznej" muzyce czy tańcu, o niektórych dyscyplinach sportowych.

Taka właśnie rola przypadła starożytnej Grecji. Ale mówiąc o niej, przywołujemy zazwyczaj dobę jej niepodległości i rozkwitu, której szczytowa faza kojarzy się z imionami Peryklesa i Fidiasza. I w gruncie rzeczy myślimy o sztuce greckiej nie tyle mając w oczach ją samą, ile jej powierzchowne odbicia i refleksy z wieków późniejszych.

Te nawroty nie są domeną jedynie odległej przeszłości, dopełniały się także dzięki awangardzie - dość przypomnieć zamkniętą w kształt przyczółka greckiej świątyni “Guernikę" Picassa czy motywy teogonii w późnym malarstwie Braque’a. A u nas? Czym byłaby bez antyku wyobraźnia naszych największych - Norwida i Rodakowskiego, Malczewskiego i Wyspiańskiego, studiujących klasyczne rytmy i proporcje Katarzyny Kobro i Strzemińskiego? Nie wspominając o widzeniu świata naznaczającym dzieło Zbigniewa Herberta, a także o wielu innych pisarzach i o próbach przybliżenia nam “śródziemnomorskiej wiosny" przez Tadeusza Zielińskiego, Jana Parandowskiego czy w latach ostatnich przez Zygmunta Kubiaka.

I nawet kiedy widok z ateńskiego Akropolu czy rzymskiego Kapitolu ogarnia wzrokiem współczesny, nieświadomy rzeczy turysta, który nie potrafi uporządkować i ułożyć w sensowną całość resztek minionego świata, pozostaje on jednak pod wrażeniem i urokiem tego, co widzi. Przeczuwa, że to musiało znaczyć, choć dziś już nie bardzo wie, co znaczyło. Samo więc powiedzenie, że “fascynacja Mitoraja antykiem jest oczywista. To Grecja klasyczna stanowi źródło, z którego artysta czerpie umiłowanie antropomorficznego piękna, zainteresowanie postaciami i symbolami mitologicznymi, poetyckie skojarzenia i aluzje" - dla widza współczesnego, często bezradnego wobec sztuki najnowszej, jest rekomendacją wystarczającą. Wystarczającą, by nabrał śmiałości w obcowaniu z dziełem i poczuł, że grunt, na jakim ufundowana bywa sztuka współczesna, nie musi być grząski.

To jest (będzie) doświadczenie bezcenne, zwłaszcza gdy ten sam widz kiedy indziej poczuł się otumaniony zachwytami nad obieraniem ziemniaków w Zachęcie, aktem zdaniem usłużnych krytyków symbolizującym motyw wiecznego powrotu, modlitewnym niemal w charakterze i poprzez to przeniesionym ze sfery profanum do sfer uświęconych i rezerwowanych dla artystycznej kreacji. Zwłaszcza, gdy swego czasu w osłupieniu słuchał zapewnień jednej z ważniejszych kreatorek wizerunku sztuki współczesnej, że to, co prostacy nazywają ukrzyżowanymi genitaliami, w istocie rzeczy jest objawieniem nowego znaczenia słowa “pasja". Można było się wtedy poważnie niepokoić nie tylko o granice sztuki, ale przede wszystkim o granice interpretacji - nawet jeśli jest się najbardziej gorliwym wyznawcą koncepcji dzieła otwartego.

Sztuka jako towar

Zatem - wracając do promocji rzeźb i rysunków Mitoraja - daje ona rekomendację wystarczającą. Więcej - jest to rekomendacja zniewalająca. Tak oto Artysta i jego Dzieło zostali sprzedani odbiorcom jako luksusowy towar.

Na otwarcie wystawy w Poznaniu przybyły tłumy, następnego dnia na spotkanie z rzeźbiarzem przyszło 1000 osób, podekscytowanych, przejętych obecnością Mistrza, który zrobił prawdziwą karierę w świecie, który przyjaźnił się z wielkimi tego świata, jadał obiady z Fellinim, a w nader prestiżowym miejscu Rzymu (!) umieszczono fontannę jego autorstwa. Było wspólne oglądanie wystawy, wyczekiwanie na autografy, które twórca składał cierpliwie, tak jak potem cierpliwie i wyrozumiale odpowiadał na pytania kolejnej ekipy telewizyjnej.

Kiedy zapytałam go po wernisażu, czy nie obawia się zniewolenia nadmierną popularnością, odparł, że jeszcze nigdy nie towarzyszyły mu takie tłumy i jest tym kompletnie zaskoczony. Słyszący te słowa sponsor wystawy podchwycił natychmiast: “A widzisz, mówiłem ci, że Poznań jest najlepszym miejscem na promocję, a ty się trochę wzbraniałeś przed mniejszym miastem, chciałeś zacząć od Warszawy!". Padło kilka zgrabnych zdań na temat uroku i specyficznej siły miast mniejszych, ich swoistej przewagi nad metropoliami, oraz zapewnień, że Poznań nie jest prowincjonalny w swoim stosunku do sztuki. Akurat mam odmienny pogląd w tej kwestii, lecz nie wypadało o tym przekonywać artysty na wystawie jego dzieł.

Nie mam też zamiaru umniejszać inspirującej roli antyku greckiego w kształtowaniu wyobraźni Igora Mitoraja, choć w jego dziele dostrzegam raczej późnogrecki, zbarbaryzowany antyk z czasów Konstantyna, którym w specyficzny sposób karmiła się rzymska sztuka. Mam jednak poczucie, że nie wnikając wcale w konsekwencje owych inspiracji i - co ważniejsze - w sensy ujawniające się w rzeźbach Mitoraja, autorzy akcji promocyjnej “opakowali" paroma chwytliwymi formułami i twórcę, i jego dzieło.

Podobnie było podczas promocji wystawy prac Salvadora Dali zgromadzonych przez niemieckiego kolekcjonera, wystawy francuskich impresjonistów czy Chagalla. Ludzie szli na wystawę, bo czuli się bezpieczni - mieli pewność, że spotkają się ze sztuką, którą zrozumieją, a którą powszechnie uznano za dobrą. Zarazem jednak zahipnotyzowani akcją promocyjną nie próbowali później dyskutować o samej sztuce, starczyły im wielokrotnie powtarzane hasła reklamowe. Tłumy gnały więc do muzeów i nikomu nie przeszkadzało, że zbiór prac autora “Płonącej żyrafy" był raczej trzeciorzędny i mógłby świetnie ilustrować problem, gdzie kończy się dzieło, a zaczyna manipulacja; mógłby też wywołać dyskusję o działaniach pierwszego w sztuce na tę skalę mistrza marketingu, który pojął, jak uczynić sztukę towarem. Nie przeszkadzało też widzom wystawy impresjonistów, że najlepsze obrazy z prezentowanej kolekcji pozostały w Paryżu, zaś aranżacje wystaw i sposób pokazania dzieł w Poznaniu i Krakowie odbierał obrazom ich blask i piękno. Nic to, tłumy zachwycone obecnością wielkich waliły do muzeów.

Jest w tym oczywiście i rzecz bezcenna - mianowicie naoczny dowód, że wciąż potrzebujemy sztuki. Wbrew temu, co głoszą media, zwłaszcza zaś barbarzyńska telewizja publiczna, trwająca w przekonaniu, że jej widzowie są pozbawieni wrażliwości i potrzeb intelektualnych czy duchowych, że muszą być karmieni przeżutą papką jak osobnicy niezdolni do samodzielnego zgłębiania jakiejkolwiek Tajemnicy. Tymczasem okazuje się, że tęsknimy za sztuką, która zechce respektować kategorie Prawdy, Piękna i Dobra. Ale tej właśnie potrzeby barbarzyńca nie zrozumie.

Kim jest rzeźbiarz?

Igor Mitoraj zapewnia, że nie obawia się popularności i nie oczekuje niczego specjalnego od krytyki. - Szczerze mówiąc - powiada - nie przepadam za obecnością wielu mediów, bo siłą rzeczy sztuka się w ten sposób jakoś wulgaryzuje. Po prostu sam dobrze wiem, co chcę robić, słyszę wciąż wolny głos wolnego sumienia Artysty.

I śmiejąc się dodaje: - To, że tak wielu ludzi przyszło oglądać moje rzeźby, oczywiście mnie cieszy. Jednak fakt, że oczekuje się ode mnie, abym objaśniał i interpretował własną twórczość, wydaje mi się nieco podejrzany - bo przecież winienem pozostawić całkowitą wolność interpretacji ludziom, którzy przychodzą oglądać moje prace. Natomiast to, że mam w Krakowie otrzymać tytuł doktora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych, jest już wysoce podejrzane.

A ja zastanawiam się, czy to możliwe, aby mieszkając tak długo poza Polską całkowicie wyzwolił się z romantycznej wizji roli artysty w życiu narodu, z odwiecznych polskich stereotypów? Kiedy o to pytam, rzeźbiarz poważnieje i powiada, że oczywiście nie da się uwolnić z gorsetu rodzimej kultury i tradycji. - Dla szerokiej publiczności - dodaje - rzeźbiarz to ten, który robi monumenty pamięci nieznanego żołnierza. Nas rzeźbiarzy jest niewielu i stąd chyba publiczność nie wie, kim jesteśmy.

- Pyta pani, kim w takim razie jest artysta rzeźbiarz? Na ogół uchodzimy za prostych (śmiech) rzemieślników, którzy muszą być obdarzeni siłą i muszą dobrze popić i mieć w torbie bułkę z kiełbasą! Naprawdę to oczywiście nie tak. Zmieniła się mocno sytuacja artysty i bardzo wielu ludzi zajmuje się dziś sztuką, wielu robi to naprawdę dobrze. A dla mnie to po prostu życie, sens istnienia. Nie szukam żadnej ideologii, nie chcę nikomu dawać jakiejkolwiek lekcji - ani sztuki, ani filozofii, ani estetyki. Nie mam też zamiaru być profesorem, który zadymia horyzont jakimiś teoriami. Niestety krytyka robi to za mnie. Ten dość powierzchowny sygnał, jaki dają moje prace - fakt, że wiążą się z antykiem - jest nadużywany. Nie trzeba znać całej historii sztuki, aby zrozumieć i odczuć to, o czym ja opowiadam.

A opowiada Mitoraj, posiłkując się materiałem szlachetnym, rzemiosłem najwyższej próby. Jego opowieść jest często poetycka i zmysłowa. Czasem tylko budzi niepokój mocniej wybijający się akord fascynacji siłą tkwiącą w monumentalności, czasem zaś dopada oglądającego poczucie, że przyjemne dla oka kształty i poetyckie pomysły ulegają przedziwnej multiplikacji i stają się powtórzeniem tego, co już było.

W Międzynarodowym Centrum Kultury w Krakowie odbył się 15 października - z udziałem artysty - wernisaż wystawy “IGOR MITORAJ - RZEŹBY I RYSUNKI". Jedna z “Głów" Mitoraja zdobi od kilku lat dziedziniec Collegium Iuridicum UJ. Tym razem na krakowskim Rynku stanęło 14 monumentalnych posągów, wśród których odnaleźć można charakterystyczne dla rzeźbiarza motywy Ikarów, Centaurów i Głów. Równolegle w Galerii Międzynarodowego Centrum Kultury (Rynek Główny 24) przedstawiono 60 mniejszych rzeźb tego artysty. Krakowska wystawa potrwa do 25 stycznia 2004. Wcześniej zaprezentowana została w Muzeum Narodowym i na rynku Starego Miasta w Poznaniu. W przyszłym roku znajdzie się na Zamku Królewskim w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2003