Nepotyzm nie zna granic

Michał Buchowski, antropolog polityki: Lojalność wobec więzów krwi jest pozytywnym zjawiskiem, ale nie służy zadaniom nowoczesnego państwa. Rozmawiali Michał Kuźmiński i Michał Olszewski

24.03.2009

Czyta się kilka minut

Prof. Michał Buchowski / fot. z archiwum rodzinnego /
Prof. Michał Buchowski / fot. z archiwum rodzinnego /

Michał Kuźmiński, Michał Olszewski: Czy nepotyzm zawsze jest zły?

Michał Buchowski: Zależy, jak go rozumieć. Jeżeli w kategoriach nowożytnego państwa działającego w systemie liberalnej demokracji, nie może być traktowany jako pozytywny. System ten i nepotyzm - rozumiany jako faworyzowanie w życiu publicznym krewnych z pominięciem argumentów merytorycznych - wzajemnie się wykluczają. Natomiast szczególne względy, jakimi obdarzamy krewnych, czy szerzej związki z krewnymi, w rozmaitych sytuacjach mogą pełnić funkcje pozytywne. Co więcej: istniały i istnieją byty polityczne oparte na pokrewieństwie, które stanowić może zasadę organizacyjną społeczeństwa. Dziedziczenie królewskiego tronu funkcjonuje do dziś w niektórych krajach Europy, choć nie jest już tak ważne, jak kiedyś. Pozycja następcy tronu nie wynika przecież z czegokolwiek innego niż samo urodzenie. Są kraje, gdzie właściwie wszystkie najważniejsze urzędy obsadzane są przez rodzinę królewską. Weźmy dwór saudyjski, a częściowo także Kuwejt. Taki polityczny nepotyzm wpisany jest w ich konstytucję.

Wiąże się z tym także zjawisko określane jako familizm - gdzie nie tylko najbliżsi krewni, ale szeroko rozumiana rodzina stanowi jednostkę społeczną organizującą życie ludzi. Na rodzinę można liczyć. Pytanie tylko, czy ów familizm nie przeradza się w coś, co amerykański politolog Edward Banfield nazwał familizmem amoralnym - czyli takim, który stawia rodzinę ponad wszystko i w ten sposób blokuje np. rozwój społeczeństwa obywatelskiego.

Jak sycylijska mafia.

Właśnie tak. Banfield w latach 50. prowadził badania w południowych Włoszech. Doszedł do wniosku, że w związku z siłą wartości rodzinnych nie mogą się tam przebić inne wartości, choćby pożądane wówczas przez władze projekty modernizacyjne.

Podobno to właśnie Włochy są krajem, gdzie familizm w największym stopniu odpowiada za organizację życia społecznego.

Niedawno brałem udział w europejskich badaniach porównawczych, z których wynika, że w środowiskach wiejskich przeciętny Włoch potrafi podać imiona, nazwiska i miejsce zamieszkania 230 krewnych. Absolutny europejski rekord. W Poznaniu najlepszym wynikiem było 250 osób - chodziło o osobę bardzo zainteresowaną swoją genealogią, jako że miała korzenie szlacheckie - ale przeciętny wynik dla Polski to ok. 80 osób. Rodziny we Włoszech to instytucje: nie tylko rodzice i dzieci, lecz krąg kuzynów i powinowatych. Tętnią życiem - wszyscy mieszkają w pobliżu, działają rodzinne biznesy, rodzinnie spędza się czas;, we Włoszech najdłużej w Europie dzieci mieszkają z rodzicami. Ale my też nie jesteśmy w familizmie najgorsi.

A drugi biegun? W jakich społeczeństwach familizm nie odgrywa dużego znaczenia?

W Europie można wyróżnić trzy strefy życia rodzinnego. Śródziemnomorski, wschodnioeuropejski, do którego należymy, oraz krąg zachodnioeuropejski i skandynawski.

Mała, podstawowa rodzina to, według Alana Macfarlane’a, antropologa z Cambridge, "wynalazek" brytyjski. Rozwój ekonomiczny i narodziny kapitalizmu doprowadziły do indywidualizacji jednostki, jej wyobcowania z sieci rozległych powiązań rodowych i do poczucia, że naprawdę istotny jest tylko krąg ograniczony do najbliższych członków rodziny. Indywidualizm wiązany jest często też z protestantyzmem. Nie zapominajmy o przyczynach geograficznych: w szczególności w Skandynawii normą były rodziny, które żyły w odosobnieniu, na położonych daleko jedna od drugiej farmach.

Współczesne państwo może przyczynić się do zmniejszenia roli rodziny, paradoksalnie przez to, że sprawnie działa. Jeśli istnieje dobry system opieki społecznej, jak ma to miejsce w krajach skandynawskich, wówczas osoby starsze nie są zdane wyłącznie na opiekę krewnych. Zanika częściowo prawo odłożonej w czasie wzajemności, jedno z kluczowych dla ciągłości pokoleniowej. Przez kolejne stulecia rodzice opiekowali się dziećmi, a następnie dzieci odwdzięczały się rodzicom, kiedy ci potrzebowali pomocy. W Skandynawii ta więź została osłabiona - zamiast córki czy syna starszym człowiekiem opiekuje się pracownik socjalny albo pielęgniarka.

***

Czy da się obronić tezę, że państwo nowożytne jest tworem zbudowanym na przekór naturalnemu porządkowi?

Coś w tym jest. Już Max Weber wskazywał, że w państwie nowożytnym rola związków krwi schodzi na drugi plan, wyparta przez struktury biurokratyczne. Więc liberalne państwo demokratyczne idzie pod prąd takim "naturalnym" tendencjom. Zdecydowana większość historii człowieka to czas, kiedy funkcjonowaliśmy przede wszystkim w grupach opartych na rzeczywistych bądź wyobrażonych związkach krwi, albowiem większość społeczeństw żyła najpierw w małych grupach krewniaczych. Kulturowo definiowane więzy krwi były pierwszym spoiwem społecznym. Świadczą o tym chociażby najstarsze zasady regulujące życie wspólnot, a dotyczące sposobu zawierania małżeństw czy tabu kazirodztwa.

W tym sensie skłonność do nepotyzmu jest więc zjawiskiem odwiecznym, niektórzy powiedzą: naturalnym, a nowożytne państwo to jednak dosyć późny i całkowicie kulturowy wynalazek. Choć, jak już wspomniałem, są państwa współczesne zbudowane na modelu wielkiej rodziny, jak Arabia Saudyjska.

Jeśli nepotyzm i familizm są zjawiskami naturalnymi, dlaczego piętnujemy jego przejawy?

Nie chcę być źle zrozumiany: więzy krwi, powinowactwo i pokrewieństwo są pozytywnym zjawiskiem, ale państwo nowoczesne ma inne zadania, dlatego w funkcjonowaniu państw powinny być ograniczone.

Jakie to zadania?

Przyjęliśmy regułę, że społeczeństwo demokratyczne to takie, w którym wszyscy mają równe szanse na starcie. Nie rozstrzygam w tym momencie, czy da się to osiągnąć - mówię o zasadzie. Chodzi o równe szanse i zasadę merytokracji, która mówi, że do pełnienia ważnych funkcji społecznych wybieramy najlepszych. Jeżeli wybieramy tych, którym na zasadzie bliskości związku krwi jakoby możemy ufać, to łamiemy podstawowe zasady państwa liberalnego.

Co oznacza, że w Polsce merytokracja tak naprawdę nie istnieje. Po 1989 r. ani razu nie powstał rząd złożony wyłącznie z fachowców. Zawsze musiało znaleźć się w nim miejsce dla kolegów partyjnych. To też jest jakiś rodzaj nepotyzmu.

Nepotyzm jest w nowoczesnym państwie demokratycznym rzeczą naganną, ale też nie sposób go uniknąć, ponieważ na trwałe wpisany jest w solidarność małych grup. Stawianie na krewnych czy powinowatych to jeden ze sposobów ustanawiania hierarchii i przywilejów. Gdyby spojrzeć na zjawisko szerzej, można by powiedzieć, że również merytokracja jest takim sposobem tworzenia nierówności. Dlaczego uzależniać strukturę wpływów i władzy od wykształcenia? Dlaczego to ma być jedyne kryterium? Odpowiadam - tak się umówiliśmy. Taką mamy obecnie w Polsce umowę społeczną.

Kłopot w tym, że to, co nazywa Pan amoralnym familizmem, w rzeczywistości polskiej wygląda na główną zasadę.

O amoralnym familizmie na gruncie polskim pisali świetnie socjolodzy Elżbieta i Jacek Tarkowscy - twierdzili np., że w naszym społeczeństwie tradycja familizmu jest tak silna dlatego, że została uwarunkowana historycznie i wzmocniona przez wieloletni brak państwowości polskiej - wówczas rodzina w szerokim tego słowa znaczeniu była podstawowym oparciem. A skoro przez tyle lat dominowała lojalność wobec rodziny, nie rozwinęła się lojalność wobec państwa. Ostatnią przyczyną takiego stanu rzeczy były czasy PRL, kiedy o zaufaniu do państwa nie mogło być mowy, a państwo robiło wręcz wszystko, żeby mu nie ufać. W gospodarce niedoboru krewni i znajomi byli podstawą radzenia sobie w sklepie, urzędzie, na uniwersytecie. Amoralny familizm trafił na podatny grunt i kwitł, a jego siła widoczna jest w jakiś sposób również dzisiaj.

***

Jak antropologowi polityki żyje się w takim kraju jak Polska?

To jakby narzekać na pogodę. Janine Wedel, słynna antropolog amerykańska, używała w swoich badaniach terminu "znajomości" jako klucza do zrozumienia społeczeństwa polskiego. Coś załatwiłeś za darmo, znaczy się, że masz dojścia, że jesteś prawdziwym mężczyzną i poradzisz sobie w tym kraju...

Ale staram się tonować swoje rozgoryczenie. Naprawdę nie jesteśmy najgorsi. Można pomyśleć o Kirgistanie, Azerbejdżanie, gdzie prezydent mianował swojego syna na premiera, o mini­dynastii kubańskiej i północnokoreańskiej, o prezydencie Malediwów, który miał w swoim gabinecie rządowym 13 krewnych. Naprawdę nie ma powodów do rozpaczy, choć czasami są powody do wściekłości.

Dodajmy Tadżykistan, podzielony między dwa wrogie klany. Zwycięzca bierze wszystko, czasem łącznie z głowami przeciwników. Ale my jesteśmy w Polsce.

Tak? A jaka w gruncie rzeczy jest różnica między starciami Republikanów i Demokratów w USA, albo PiS i PO? Walka toczy się o to samo.

Różnica jest taka, że nie ucinamy głów, tylko w sposób symboliczny dorzynamy watahy. Zostańmy na polskim podwórku. Jeśli u podstaw wszelkich społeczności leży familizm, partia chłopska, bliższa ludowych korzeni, powinna być bardziej podatna na nepotyzm niż ta wyrosła z liberalnego pnia?

To źle ustawia dyskusję. Jeśli uznamy, że partia chłopska jest bliższa stanowi naturalnemu, to zaraz ktoś wysunie tezę, że jej członkowie są bardziej owłosieni. Nie ma takiej zasady, jest raczej kwestia etosu podzielanego przez daną grupę ludzi.

Ale jeszcze do niedawna byliśmy społeczeństwem wiejskim, co dobrze tłumaczy nasze zachowania.

Konflikt między potrzebami lokalnych społeczności i społeczeństwa wpisany jest w strukturę nowoczesnych społeczeństw i zawsze będziemy się z nim zmagać. Ludowy rdzeń nie tłumaczy tu wszystkiego. Także teoria, że im bliższa nam genetycznie osoba, tym bardziej o nią dbamy z pobudek altruistycznych, nie zawsze się sprawdza. Wobec powinowatych zachowujemy się jak wobec krewnych, a rzadko mają oni te same co my geny. Za to interesuje nas, że krewny złamał sobie nogę, a nie jakiś Kanadyjczyk, chociaż cierpią obaj tak samo. Dlaczego katastrofa autokaru polskiego we Francji albo dramatyczny wypadek pod Białymstokiem porusza nas mocniej niż taka sama tragedia w Indiach? To też jest przejaw nepotyzmu uogólnionego zwanego etnicznym.

Współczesny nepotyzm bierze się z altruizmu czy z egoizmu? Windujemy swoich, żeby im pomóc, czy dlatego, że oni pomogą nam? Politycy PSL tłumaczą: komu mamy ufać, jeśli nie naszym bliskim?

Coś w tym argumencie jest. W Wielkiej Brytanii przeprowadzono badania, z których wynika, że najbardziej efektywne i najmniej kosztowne są przedsiębiorstwa rodzinne. Dlaczego? Bo wiadomo, że jak trzeba, to będą siedzieć po godzinach, nie pyskują, nie żądają podwyżek, gdy przychodzi kryzys. Nie jest też potrzebna permanentna kontrola, która w zwyczajnych przedsiębiorstwach stanowi znaczny procent kosztów. Ale znowu powtórzę: przyjęliśmy pewne reguły gry. Wolałbym, żeby prezydent i premier w moim kraju nie pochodzili z tej samej rodziny, choć rozumiem pokusę porządku, jaką takie rozwiązanie obiecuje.

Polacy ich wybrali. W demokratycznych wyborach.

Bez świadomości konsekwencji, jak mi się zdaje.

Czy dobrze by się nam żyło w społeczeństwie bez znajomości?

To utopia, nie stworzymy nigdy czystej merytokracji. Ona jest rewersem nepotyzmu, drugą stroną medalu tak niezbędną, jak ying dla yang. Chodzi raczej o wybór i konsekwencję. Albo w sferze relacji publicznych opowiadamy się za społeczeństwem demokratycznym z rolą struktur rodzinnych ograniczoną do minimum, albo władza jest jedną wielką rodziną. Rola wielkiej rodziny jest za to nieoceniona w sferze życia prywatnego.

Jedną wielką narodową rodziną były faszystowskie Niemcy.

To było ukoronowanie romantycznego wyobrażenia o narodzie. Nacjonalizm zbudowany jest na wyobrażeniach zaczerpniętych z życia rodzinnego. Jego uogólniony nepotystyczny rdzeń jest oczywisty.

Jeśli u podłoża wszystkich społeczności leży familizm, czy można znaleźć skuteczną receptę na jego amoralną wersję?

Tak. Rodzina to dobra rzecz i powinna pozostać ostoją w życiu codziennym. W naszym życiu muszą istnieć ludzie, dla których zrobimy wiele, bliscy, rodzina, przyjaciele. Pielęgniarka i urzędnik nie rozwiążą wszystkich problemów. Ale związki rodzinno-przyjacielskie nie powinny nas zaślepiać.

Koszty społeczne nepotyzmu w dłuższej perspektywie są wysokie, bo stanowiska zajmują ludzie niekompetentni. A my mamy prawo podejrzewać, że ważne funkcje pełnią nie fachowcy, tylko amatorzy ze znajomościami. Taka podejrzliwość wyniszcza zaufanie społeczne, krąg się zamyka i sami znów zwracamy się ku rodzinie.

Jesteśmy w stanie określić jasną granicę między moralnym i amoralnym familizmem? Może ta granica przebiega między państwowym a prywatnym?

Nawet jeśli wymyślimy 20 ustaw, problem nie zniknie. Z nepotyzmem trzeba walczyć jak z korupcją. To walka konieczna, choć bez końca. Zasadą musi pozostać merytokracja.

Prof. Michał Buchowski jest antropologiem związanym m.in. z uniwersytetami Columbia, Cambridge, Humboldta w Berlinie; wykładowca Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i Uniwersytetu Europejskiego Viadrina, zajmuje się antropologią polityki i etnoreligioznawstwem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009