Nad mrocznym Dunajem

Depresyjne, melancholijne Węgry, ciężkie, mdłe i niezdrowe jak tamtejsza kuchnia, to świat, w którym Krzysztof Varga czuje się wyśmienicie.

03.06.2008

Czyta się kilka minut

Nie licząc ogłoszonego w 1997 r. "Bildungsromanu", "Gulasz z turula" to pierwsza książka Krzysztofa Vargi, w której pojawia się temat węgierski. Trochę to dziwne, wszak autor nie tylko jest pół-Węgrem doskonale zorientowanym w madziarskiej kulturze i historii, ale i od ładnych kilku lat wiele miesięcy w roku spędza nad Dunajem, Budapeszt zna tak samo dobrze jak Warszawę, czyta i mówi po węgiersku. Pisze jednak po polsku, bez wątpienia jest polskim pisarzem.

Wydaje się, że nie język ma tu decydujące znaczenie. Do niedawna Varga utrzymywał, co odnotował słownik "Parnas bis", że "jego ojczyzną jest brytyjska muzyka gitarowa". Kiedy dojrzał, wyruszył na spotkanie z prawdziwą ojczyzną - rozumianą etymologicznie jako ziemia ojca, po którym odziedziczył nazwisko. Warto na wstępie mocno to zaakcentować: "Gulasz z turula" jest nad wyraz prywatnym przedsięwzięciem eseistycznym. Varga nie napisał nowego, niekonwencjonalnego baedekera po Węgrzech, nie było jego ambicją odsłanianie jakiegoś "magicznego Budapesztu", o którym nie można przeczytać w przewodniku Pascala. Ale też owa prywatność jest tutaj dość powściągliwa, migawkowa, wprost pojawia się tylko w jednym z ośmiu rozdziałów książki, gdzie rozważany jest pewien rodzinny sekret.

Węgierskie zapiski Vargi są przejmująco prywatne w nieco innym rozumieniu. Żeby to odkryć, nie trzeba znać biografii pisarza. Wystarczy "wiedza" wyniesiona z jego dotychczasowych powieści. Mam na myśli specyficzną aurę tej prozy, klimat melancholii i nostalgii. Jeśli rzecz rozpatrywać genetycznie czy autobiograficznie, widać wyraźnie, skąd wziął się ów nastrój. Z powietrza, którym oddycha się na Węgrzech.

"Nostalgia konstytuuje węgierskie życie", "Historia węgierskiej kultury to historia samobójstwa", "Węgier znajduje szczęście w swoim płaczu" - to ostatnie zdanie wypowiedział wprawdzie Emil Cioran, ale Varga podpisuje się pod nim bez zastrzeżeń. Przytoczone tu na chybił trafił quasi-aforyzmy są przez autora "Nagrobka z lastryko" zręcznie i przekonująco rozwijane oraz ilustrowane dziesiątkami przykładów.

"Gulasz z turula" jest książką niezwykle sugestywną. Czytając te eseje, ma się ochotę zapłakać nad losem Madziarów, nad ich charakterem narodowym i pokrętną psychiką, nad ich absurdalnym snem o potędze, która przeminęła dawno temu i nigdy nie wróci. Ale też polski czytelnik może się poczuć jak gdyby "pouczony", że nieszczęścia, które Polakom przyniosła historia, są w gruncie rzeczy umiarkowanie dokuczliwe. Ma prawo pomyśleć: są obok nas narody nieporównanie bardziej skrzywdzone. Porządek wypracowany w Jałcie to jednak nie to samo, co postanowienia traktatu z Trianon z 1920 r. (utrata ponad połowy ludności i dwu trzecich obszaru państwa), węgierskiego powstania z 1956 r. również nie da się z niczym, co wydarzyło się w powojennej Europie, porównać.

Świetnie dobrany jest tytuł. Najbardziej znana potrawa kuchni węgierskiej łączy się w nim z mniej znaną figurą wywodzącą się ze stepowej mitologii madziarskiej. Dwie metafory - kulinarna i odsyłająca do megalomanii narodowej Węgrów - tworzą tu ścisły węzeł, który spaja luźne, dygresyjne, niekiedy kapryśne zapiski Vargi. Dwa emblematy, mityczny ptak Madziarów i ich gastronomiczny przebój, wyznaczają także dwa oblicza tej opowieści - lekkie i poważne, tworzą napięcie między stereotypem (gulasz) i tym, co ekskluzywne i specyficzne (turul).

Pisał kiedyś Andrzej Stasiuk o Słowacji, że jest dlań "zapasową ojczyzną". Na drugą stronę granicy, przy której zresztą mieszka, wyprawia się po to, czego nie ma - bardziej w sensie duchowym niż materialnym - na miejscu. W najnowszej książce Krzysztofa Vargi sprawy mają się podobnie: "lubię w węgierskich knajpach niezmienność (...) Pewnie dlatego, że tej niezmienności nie uświadczam w Warszawie, gdzie wszystko wciąż się zmienia, tak że nigdy nie ma pewności, idąc w jakieś miejsce, czy ono jeszcze istnieje". Nie idzie tu jednak o apologię dawnej cesarsko-królewskiej świetności i blichtru, chodzi o pochwałę - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi - stagnacji, postępującej brzydoty, zastygania i powolnego zapadania się świata. "Zapasowa ojczyzna" Vargi nie jest lepszym krajem, nie jest nawet bardziej inspirującą przestrzenią duchową. To rzeczywistość skrojona po prostu na miarę - na miarę potrzeb naszego opowiadacza. Depresyjne, melancholijne Węgry, ciężkie, mdłe i niezdrowe jak tamtejsza kuchnia, to świat, w którym Varga czuje się wyśmienicie. Powtórzę: nie są to Węgry z pocztówki. Wszystkie stereotypowe atrakcje tego kraju zostały w "Gulaszu z turula" zakwestionowane.

Istnieje w "Gulaszu z turula" pewien bardzo cenny wątek. Mam na myśli sposób, w jaki Varga radzi sobie z tematem nacjonalistycznym. Nie można powiedzieć, że pisarz kpi z tęsknot i dążeń tych, którzy nigdy nie pogodzili się z okrojeniem ziem Korony Świętego Stefana do rozmiarów minikraiku. Owe emocje umieszczane są w szerszych, duszoznawczych i jakby teatralnych kontekstach. Świetnie ilustruje to rozdział zatytułowany "Smalec z Kossutha", poświęcony niedawnym demonstracjom wymierzonym w rząd Gyurcsányego. Varga opisuje te zdarzenia jako swoisty spektakl, widowisko, w ramach którego są do odegrania pewne rytualne role, przybiera się pozy bez większej wiary w ich sens i powagę. Trudno rozstrzygnąć, czy autor "Gulaszu z turula" nas (i siebie przede wszystkim) uspokaja, czy naprawdę tak to wygląda. Tak - to znaczy, że węgierski nacjonalizm, chwilami niebezpiecznie radykalny, jest "zrobiony", w dużej mierze właśnie "teatralny". Varga chce nas przekonać, że nie z rewizjonizmem czy myśleniem odwetowym mamy do czynienia, lecz ze zwykłym, niegroźnym rozmarzeniem: "wioząc ojca na jego kolejną nostalgiczną wyprawę do Budapesztu, zapamiętałem, jak mówi: »To wszystko kiedyś było nasze«. Jechaliśmy przez niepodległą już wtedy Słowację, krętymi drogami gdzieś koło Zwolenia albo Bańskiej Bystrzycy. Powiedział to raczej z melancholią niż ze złością, bo był prawdziwym Węgrem".

Jeśli wolno na koniec wtrącić osobisty wątek, to powiem, że opisy ulubionych knajp pisarza i innych budapeszteńskich "miejsc osobnych" są nad wyraz prawdziwe. W listopadzie ubiegłego roku Krzysztof Varga zaprowadził mnie na obiad do karczmy "Rétisas", byliśmy w sklepie dla nacjonalistów "Szittya" i w przedziwnych klubach w VII dzielnicy. Zachwytu dla tych miejsc nie udało się pisarzowi we mnie zaszczepić, ale widząc na własne oczy ich "osobność", tu i ówdzie - co tu kryć - ich niewymowną szpetotę, miałem okazję zrozumieć, że świat odmalowany w "Gulaszu z turula" naprawdę istnieje. Jego realność była chwilami aż nadto dojmująca, potrawka z golonki była zbyt tłusta, warzywa - jak to opisuje Varga - rzeczywiście "zabite w occie", plastikowe kwiatki w wazonikach z epoki Kádára też były do bólu prawdziwe.

Krzysztof Varga, "Gulasz z turula", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2008