Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Dotąd tylko raz w życiu spędziłem całą noc przed telewizorem. To było we Włoszech, w latach osiemdziesiątych. Byłem wtedy jednym z tysięcy widzów śledzących z zapartym tchem akcję ratowania dziecka, które wpadło do studzienki kanalizacyjnej. To była jakaś wredna studzienka. Początkowo można było utrzymać głosowy kontakt z dzieckiem, ale wciąż się nie udawało do niego dotrzeć. Potem już była cisza. Nad ranem obserwowana przez tysiące ludzi akcja okazała się daremna, tam pod ziemią dziecko zmarło. To, co się dzieje w lesie na granicy białorusko-polskiej na wysokości wsi Usnarz Górny, przypomina mi tamtą noc. My, tysiące ludzi, bezsilnie obserwujemy akcję. Jak wtedy, choć nie całkiem tak, bo tam wszystko, także deliberacje „co robić?”, działo się przed kamerami, a tu aż takiego wglądu ani wiedzy o próbach ratowania ludzi nękanych przez deszcz, zimno, głód i choroby nie mamy. Ale ta okropna historia trwa. I to nie jest spektakl.
Padają ważkie słowa. Biskupi diecezjalni oświadczyli, że „tym, którzy uciekają przed prześladowaniami, winniśmy okazać postawę chrześcijańskiej gościnności, z zachowaniem obowiązującego prawa, gwarantującego bezpieczeństwo zarówno uchodźcom, jak i społeczności przyjmującej” oraz że „oczekują od państwa i samorządów wypracowania właściwych dla naszej sytuacji mechanizmów pomocy uchodźcom, które będą mogły być wsparte zaangażowaniem Kościoła w Polsce”. Ksiądz prymas prosił i wzywał przedstawicieli wszystkich sił politycznych, „aby kierując się postawami gościnności, szacunku wobec przybyszów i dobra wspólnego wszystkich Polaków” solidarnie szukali „właściwych rozwiązań skomplikowanych problemów migracyjnych”.
O. Wiesław Dawidowski, konsultor Rady Episkopatu ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek: W obecnym kryzysie granicznym dochodzi do spięcia pomiędzy powinnością moralną a polityczną pragmatyką, która prowadzi do poniżania godności konkretnych ludzi. I to jest haniebne.
Siostra Małgorzata Chmielewska była konkretna: koczujących przy granicy trzeba stamtąd zabrać, otoczyć opieką, umieścić w ośrodku dla imigrantów i poddać wszystkim procedurom imigracyjnym, ale „nie wolno patrzeć spokojnie na cierpienie uchodźców, kiedy możemy im pomóc”. Bo „nie może być tak, że wygrywa zły, a w tym momencie wygrywa zły, kosztem tych nieszczęsnych ludzi. To jest dla mnie po prostu nie do przyjęcia i myślę, że nie tylko dla mnie” – powiedziała siostra Małgorzata. Donald Tusk z kolei wyraził oburzenie wypowiedzią wicepremiera Piotra Glińskiego, że Polska „obroni się” przed ewentualną falą uchodźców z Afganistanu. „To tak, jakby ci ludzie nam wojnę wypowiedzieli. To są biedni ludzie, którzy szukają swojego miejsca na ziemi, i nie trzeba robić takiej obrzydliwej, ponurej propagandy, wymierzonej w migrantów, bo to są ludzie, którzy potrzebują pomocy”. Premier Morawiecki – jak słyszymy – wysłał transport z pomocą dla koczujących na wysokości wsi Usnarz Górny, ale transport nie został dopuszczony, jak niedopuszczony został ksiądz Wojciech Lemański, który też chciał tamtym ludziom pomóc. Jeśli w nocnej akcji we Włoszech było dokładnie wiadomo, o co chodzi, i towarzyszyła jej serdeczna solidarność obserwatorów, to tu mamy sytuację, którą widzowi niełatwo jest zrozumieć. Jej zawiłości z właściwą sobie precyzją wyjaśnia Marcin Żyła w tym numerze.
Gdy piszę te słowa, nie wiadomo, jaki będzie finał tego dramatu, wiadomo jednak, że budowanie zasieków z drutu kolczastego i wzmocnione posterunki nie powstrzymają wzbierającej fali imigrantów. Zamiast pracować nad eskalowaniem strachu, lepiej byśmy zrobili, przygotowując się na spotkanie z nimi. Przygotowując odpowiednie struktury, a także przygotowując Polaków na ich obecność. Jak słyszeliśmy, Kościół deklaruje w tym swoje zaangażowanie. ©℗