Na początku Mahomet też był sam

Kard. Barbarin co rano powtarzał zaspanej katolickiej delegacji: "Popatrzcie, nasi muzułmanie już wracają z meczetu, już zdążyli się pomodlić.

12.03.2007

Czyta się kilka minut

"I zaufaj Żyjącemu, który nie umiera! I wysławiaj Jego chwałę! Wystarczy, iż On jest dobrze świadomy grzechów swoich sług!" - słowa 25. sury Koranu zabrzmiały 20 lutego na cmentarzu klasztoru Matki Bożej Gór Atlasu w Tibhirine, 80 km od Algieru. Epizod umywania nóg uczniom z Ewangelii św. Jana, Ojcze Nasz, Fatiha (odmawiana śpiewnie, w rosnącym rytmie pierwsza sura Koranu), długie milczenie, którego szczęśliwie nie potrafili zakłócić ani fotografowie światowych agencji, ani zwykle rozgadani policjanci z eskorty - w ten sposób modlili się tu muzułmanie i katolicy z Lyonu. Modlili się nad grobami trapistów uprowadzonych wiosną 1996 r. przez terrorystów z GIA (Islamskich Grup Zbrojnych). Odcięte głowy porwanych znaleźli 21 maja na rosnącym w podwórku drzewie mieszkańcy domu, który pokazał nam po drodze Henri Teissier, arcybiskup Algieru.

Inicjatorem podróży, która trwała od 17 do 21 lutego, jest Azzedine Gaci, młody imam meczetu Othmane w Villeurbanne (lyońskiej Nowej Huty), z wykształcenia inżynier chemik, pracownik naukowy wyższej uczelni. - Kiedy przy okazji prezentowania islamu w jednym z publicznych gimnazjów zobaczyłem kasetę wideo opowiadającą historię trapistów, a potem przeczytałem teksty braci Luca i Christiana, zapragnąłem pojechać tam, by prosić Boga o przebaczenie - tłumaczy. Spotkanie wspólnoty Sant'Egidio w Lyonie we wrześniu 2005 r. było wymarzoną okazją, by pomysł przedstawić miejscowemu arcybiskupowi, kard. Philipowi Barbarin. "Jeśli jedziecie tam jutro, jadę z wami", miał odpowiedzieć prymas Galii.

I tak oto międzyreligijna delegacja muzułmańska i katolicka, pierwsza na "kardynalskim" szczeblu, stała się przedmiotem najwyższej uwagi ministerstwa ds. religijnych Algierii. Nie tylko czerwone dywany na lotnisku, nie tylko stała eskorta, ale i słowa ministra Bouabdallaha Ghlamellaha: "Modlę się, aby wasza wizyta przyniosła wiele dobrego", i jeszcze: "nie jestem ministrem muzułmanów, jestem ministrem wszystkich wierzących w Algierii"; oraz: "niech abp Teissier będzie moim osobistym wysłannikiem w Tibhirine", świadczą o wadze, jaką wizycie chciały nadać władze kraju.

Oficjalne przemówienia nie zawsze przekonują. Tym razem współbrzmiały bodaj ze wszystkim, co usłyszeliśmy podczas czterodniowej wizyty: od Annaby z jej tysiącletnim meczetem Abou Merouane strzegącym wejścia do portu, przez Konstantynę i Algier po Medeę i Tibhirine właśnie. "Potrzebujemy islamu serca, islamu oświeconego, takiego, który potrafi umieścić święte teksty Objawienia w kontekście, w jakim żyjemy", przekonywał imam Gaci. W Konstantynie, na Uniwersytecie Islamskim im. Emira Abdel-Kadera, jedynym w świecie arabskim, na którym działa wydział "religii porównawczych", wszyscy zgadzają się oczywiście co do podstawowych zasad tolerancji i szacunku, na jakich opierać się ma każdy dialog międzyreligijny. Jak mówią gospodarze, dopiero jednak osobiste spotkanie i zaufanie do innych sprawia, że dialog stanie się autentyczny. Ubolewają, że nadal brakuje systemu kształcenia imamów, który pomógłby im zrozumieć potrzebę dialogu. - Nierzadko jeszcze można usłyszeć na piątkowych kazaniach obraźliwe słowa o "chrześcijańskich psach" - przyznaje doktorant wydziału religii porównawczych Aoulmi Chanuki. - Pewno, że na razie jest nas, otwartych na dialog, niewielu, nawet niektórzy profesorowie nie są do niego przekonani. Ale na samym początku Mahomet też był sam - dodaje.

Trochę się ich już nazbierało. M.in. księża Christian Delorme, wielki przyjaciel francuskich muzułmanów (opowiadał o tym ) czy Maxime Bobichon, założyciel grupy "Dzieci Abrahama". A studentki w tradycyjnych chustach (a właściwie w szatach zasłaniających całą sylwetkę po brodę) przyznają, że boją się chrześcijan, bo ich nie znają. - A tak chciałoby się porozmawiać z kimś z innego świata - wzdychają. Gdy skończą studia, będą muftimi prowadzącymi modlitwy dla kobiet i katechetkami w szkołach.

O pożytkach ze spotkania z ludźmi innej wiary chętnie mówi też kard. Barbarin. Co rano powtarza zaspanej katolickiej delegacji: "Popatrzcie, nasi muzułmanie już wracają z meczetu, już zdążyli się pomodlić". Kardynał jest przekonany, że mamy więcej wspólnego, niż się na pozór wydaje. - Czyż pierwszej strony "Wyznań" św. Augustyna nie mógłby napisać muzułmanin? - pyta. Czyta ją więc, także muzułmanom z delegacji, stojąc przed relikwiami świętego w bazylice (dodajmy, jedynym kościelnym budynku diecezji Konstantyny) w starożytnej Hipponie - dzisiaj na przedmieściach Annaby.

Za czasów św. Augustyna było w Północnej Afryce kilkuset biskupów. Daleko dziś Kościołowi w Algierii do tamtych czasów. - Czasami i tak Kościół robi za wiele hałasu w stosunku do tego, co tutaj reprezentuje - uważa abp Teissier. Obywatel Algierii od czterdziestu lat, mówiący świetnie po arabsku, gdziekolwiek się pokaże, otaczany jest przez imamów uradowanych spotkaniem. - Jest nas, katolików, kilka tysięcy w ponad 30- milionowym społeczeństwie, mamy ok. stu księży i czterech biskupów. Nasze stosunki z muzułmanami są po prostu ludzkie, prawdziwe. Po "incydencie ratyzbońskim" dostałem ostry list od tutejszego przewodniczącego Wysokiej Rady Islamskiej, Chicka Bouamrana. Potem przyszedł koniec ramadanu, dla muzułmanów czas przebaczenia. Napisał do mnie kolejny list, zupełnie odmienny w tonie. A dzisiaj, proszę, to on zaprasza nas na obiad!

Abp Teissier jest dumny ze swego algierskiego obywatelstwa. Tłumaczy, że czas skończyć z wizją "francuskiego Kościoła" w Algierii. Tych historycznych francusko--algierskich uwarunkowań nie sposób tutaj pominąć. Do dzisiaj "rana algierska" boli jednych i drugich. W listopadzie Nicolas Sarkozy, kandydat prawicy w wyborach prezydenckich, odwiedził klasztor w górach Atlasu. Mówił o sile dobra i zła, jakie zawiera każda religia i o "absurdzie przeciwstawiania religii etyce laickiej". Ti-

bh­irine odwiedza rocznie ok. tysiąca osób. Ks. Jean-Marie Lassausse przyjeżdża tu pod eskortą trzy razy w tygodniu i nigdy nie zostaje na noc. Pilnuje klasztornych zabudowań, sprząta kaplicę, w której płytki ceramiczne powoli odpadają od ścian i nie wszystkie wiklinowe abażury trzymają się żarówek u sufitu. W refektarzu, gdzie trapiści w milczeniu jadali posiłki, sprzedaje pyszne konfitury z owoców klasztornego sadu, który uprawia z dwoma miejscowymi pomocnikami, woreczki z lawendą i serwetki haftowane przez dziewczyny ze wsi. - Prowadzę dalej pracę, jaką zaczęli tutaj bracia. Żyję w nadziei, że do klasztoru powróci jakaś wspólnota zakonna - mówi. Kard. Barbarin zapowiedział, że złoży oficjalną prośbę do władz (mówi się o siostrach ze wspólnoty Betlejem). A imam Azzedine Gaci marzy, by pobliska Medea i sam klasztor stały się miejscem spotkań międzyreliginych. - Nie wiem tylko - dodaje - czy trzeba będzie poczekać na to kilka czy kilkadziesiąt lat.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007