Módl się i otwórz na ludzi

Jeśli Tibhirine przetrwa, Kościół w Algierii też przetrwa – mówił biskup Algieru. Miejsce męczeństwa siedmiu trapistów ma nowych gospodarzy.

09.01.2017

Czyta się kilka minut

Trapiści ze wspólnoty Tibhirine. Sześciu z obecnych na fotografii zakonników zostało zamordowanych w 1996 roku. Data zdjęcia nieznana / Fot. AFP / EAST NEWS
Trapiści ze wspólnoty Tibhirine. Sześciu z obecnych na fotografii zakonników zostało zamordowanych w 1996 roku. Data zdjęcia nieznana / Fot. AFP / EAST NEWS

Kolumna z eskortą żandarmerii podjeżdża pod klasztor w Tibhirine. Brat Bruno szybko otwiera ciężką metalową bramę. Od porwania i zamordowania siedmiu trapistów w 1996 r. jest ona na ogół zamknięta. Do środka wjeżdża samochód z grupą Włochów. Chłopiec idący z bańkami na wodę wzdłuż muru zdąży zerknąć do ogrodu, ciekawy, kim są przybysze. Jakby spod ziemi wyrasta urzędnik gminy, sprawdza tożsamość odwiedzających.

Z zewnątrz nic nie wskazuje, że za murami jest klasztor. Nic dziwnego, te budynki powstały jako zabudowania rolnicze. Jedyny widoczny symbol chrześcijaństwa bracia wykuli nad furtą, kiedy w 1938 r. posiadłość wraz z ponad 350 hektarami ziemi zakon cystersów odkupił od angielskiego kolona Henry’ego Mirehouse’a. Dla cystersów winnice położone na zboczach Atlasu Telskiego były wymarzonym miejscem, by z dala od ludzi modlić się i pracować. Po arabsku tibhirine znaczy ogród.

Dawniej, kiedy żyli tu bracia, na drzwiach klasztoru wisiała czarna tabliczka z napisem „Lekarz”, po francusku i arabsku. Brat Luc, jeden z zamordowanych przez radykalnych islamistów, przyjmował pacjentów w dni powszednie, rano i po południu. Ogród przy jego małej przychodni zapełniał się mieszkańcami Tibhirine i pobliskich wiosek. Leczył ich za darmo. Dziś na furcie widnieje jedynie numer telefonu do klasztoru i napis: „Nie fotografować”. Vis-à-vis, po drugiej stronie drogi, buduje się meczet.

Klasztor pod nadzorem

– Jechaliśmy z Tamanraset, prawie dwa tysiące kilometrów, cały czas pod eskortą. Zmieniano ją siedemnaście razy. Ostatnią w Medei, pięć kilometrów stąd – opowiada Paulo, jeden z włoskich pielgrzymów, który przyjechał odwiedzić to miejsce, położone osiemdziesiąt kilometrów na południowy zachód od Algieru.

– Tibhirine i pustelnia brata Karola de Foucauld w górach Hoggar, na południu Algierii, to dwa najczęściej odwiedzane miejsca przez nielicznie przyjeżdżających tu chrześcijan. Paradoksalnie zabójstwo braci sprawiło, że świat o nim usłyszał. Wcześniej nikt o nim nie wiedział – mówi siostra Marie-Paule ze wspólnoty Chemin Neuf. Podobnie jak brat Bruno, przebywa ona tutaj od trzech miesięcy.

– Nasza wspólnota przejęła klasztor na piętnaście lat. Bracia tu się modlili i pracowali. My, prócz pracy i modlitwy, chcemy też gościć wszystkich, którzy zechcą do nas przyjechać – dodaje. – Nie chodzi oczywiście o zwykłych turystów [których i tak w Algierii po ostatniej wojnie domowej, w przeciwieństwie do sąsiednich Maroka czy Tunezji, prawie nie ma], lecz o ludzi poszukujących ciszy.

Marie-Paule oprowadza Włochów po klasztorze: – Tu mieli czytelnię, tu refektarz, tu kuchnię, a tymi schodami, dziś zwanymi schodami śmierci, w nocy z 26 na 27 marca 1996 r. zamachowcy wyprowadzili siedmiu braci z cel na piętrze.

Dwaj bracia cudem ocaleli, byli w innej części klasztoru. Po tragedii wyjechali do Maroka, jeden z nich już nie żyje. A drugi, Jean-Pierre Schumacher, jako ostatni z ocalałych mieszka w Notre Dame de l’Atlas w Midelt, kontynuuje misję klasztoru w Tibhirine – życia w prostocie, braterstwie i przyjaźni z wyznawcami islamu.

Oprowadzanie przerywa telefon. Dwóch Francuzów pyta, czy mogą przyjechać.

– Przyjeżdżajcie, zabierzcie suchy prowiant, warzyw z ogrodu mamy pod dostatkiem, i pamiętajcie, by wziąć eskortę – tłumaczy Marie-Paule.

– Powoli do Tibhirine wraca życie. Przyjeżdżają ludzie na modlitwę, rekolekcje, samotnie lub w grupach – opowiada zakonnica. – Choć w części gościnnej mamy pokoje z łazienkami, proszą o cele, w których żyli bracia Luc czy Christian.

– Chcemy, by dla Tibhirine zaczął się nowy etap. Chcemy, by wróciło tu życie. Choć na razie żyjemy w zamknięciu. Mamy świadomość, że od tego, czy nam się to uda, zależy w dużej mierze przyszłość chrześcijaństwa w Algierii – uważa Marie-Paule. Ma nadzieję, że już wkrótce dołączą jeszcze dwie osoby ze wspólnoty, a po nich kolejne.

Jest świadoma, że przyszłość Kościoła w Algierii wiąże się nierozerwalnie z Tibhirine. Po krwawej wojnie o niepodległość (1954-62) zarówno bracia z Tibhirine, jak i żyjące w Algierii siostry zakonu Małych Braci i Sióstr od Jezusa, zwane siostrami białymi, stanęli przed pytaniem o sens bycia chrześcijaninem w kraju muzułmanów. Biskup Duval, arcybiskup Algieru, powiedział wówczas: „Jeśli Tibhirine przetrwa, Kościół w Algierii też przetrwa”.

I choć prawie milion francuskich pieds noirs w ciągu trzech miesięcy opuściło Algierię, bracia zdecydowali się tu pozostać. W środowisku zamieszkanym już wyłącznie przez muzułmanów przyjęli dewizę ludzi „modlących się wśród innych modlących się”.

Ludzie Boga

Dylemat powrócił w czasie czarnej dekady lat dziewięćdziesiątych. Zbrojna Grupa Islamska dała cudzoziemcom miesiąc na opuszczenie kraju. Zagrożenie było realne, zabito robotników chorwackich pracujących w pobliżu. Życie w Algierii to wybuchające samochody pułapki, strzelaniny, bomby w autobusach: 200 tys. ofiar w czasie tych czarnych lat. Zdecydowali inaczej – pozostać z cierpiącymi Algierczykami, dzielić ich los i okazać im w ten sposób solidarność. W pełni świadomi zagrożeń, odmówili też ochrony klasztoru przez wojsko. Przeczuwali zagrożenie. W liście do rodziny we Francji, z grudnia 1993 r., na niewiele ponad dwa lata przed śmiercią, brat Christian napisał: „Gdyby pewnego dnia zdarzyło się – a mogłoby to być już dzisiaj – że padnę ofiarą terroryzmu, który zdaje się obecnie zagrażać wszystkim cudzoziemcom zamieszkującym w Algierii, pragnąłbym, aby moja wspólnota, mój Kościół, moja rodzina pamiętali, że moje życie było oddane Bogu i temu krajowi”.

Dziś jego list wisi przy wejściu do kaplicy obok zdjęć siedmiu zamordowanych braci. Przy drzwiach leżą Koran i Biblia. Na mszy dawno nie było tu tylu wiernych. Włosi wypełnili pierwsze ławy. Przy ołtarzu – z kabylskiej rzeźbionej komody – mszę świętą koncelebruje ksiądz Jean-Marie Lassauce, z Misji Francuskiej. Przez lata najczęściej sprawował ją sam w pustej kaplicy. Po mszy zachęca: – Gdy wrócicie do domu, obejrzyjcie na nowo film „Ludzie Boga”. Na pewno odbierzecie go inaczej.

Temat tabu

To jemu kilka lat po morderstwie braci powierzono pod opiekę opustoszały klasztor. Wcześniej doglądało go kilku cystersów. Przyjeżdżali tu dwa razy w tygodniu z Algieru. Władze algierskie zakazały stałej obecności w klasztorze. Po trzech latach zrezygnowali.

– O to chodziło. Zniechęcić. Żeby tu być, trzeba być twardym – mówi ksiądz Jean-Marie. On okazał się tym twardym; dwa lub raz w tygodniu przyjeżdżał rano pod eskortą, by wracać wieczorem. Czasami nocował schowany w szafie, nie zapalając nigdzie światła. Z dwoma zatrudnionymi na stałe pracownikami, Samirem i Josefem, zajmowali się sadem, winnicami, uprawą warzyw. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży szły na opłaty.

– Rośnie tu dwa i pół tysiąca drzew owocowych, jako jedyni w regionie mamy jabłka. To wzorcowe gospodarstwo. Ale pełno roboty. We trójkę musieliśmy wykonywać pracę dziewięciu braci – wspomina Jean-Marie, z wykształcenia agronom.

– Wielu mówi o ewangelizacji. Samo bycie tu, w Tibhirine, bez głoszenia słowa Bożego, to już jest ewangelizacja. Nie trzeba wiele więcej. Wystarczy tu pracować i modlić się, i otwierać się na ludzi – dodaje, wierząc, że dialog międzyreligijny i międzykulturowy jest możliwy. – Nie będziemy przecież cały czas walczyć ze sobą, dialog jest potrzebny. Paru chrześcijan nie wywoła tu rewolucji, a może zbliżyć ludzi.

– Bo tak jak w Europie, i tu w Algierii potrzebujemy, by wspólnoty muzułmańska i chrześcijańska się przenikały. Jeśli nie, będziemy szli obok siebie równoległymi drogami. Islam nie daje całej prawdy, tak jak nie daje jej chrześcijaństwo, które to głosiło przez wieki. Wszyscy zależymy jedni od drugich. Nie powinniśmy się zamykać. Co jeśli powiemy: „to niech każdy wraca do siebie”? Hlas (arab. „koniec”)? To niemożliwe. Poszliśmy za daleko. Świat jest wymieszany, jest światem „metysów”. Tak już po prostu jest – mówi kapłan.

Dziś może z nie całkiem lekkim sercem przechodzi na emeryturę, ale cieszy się, że klasztor przejmuje wspólnota Chemin Neuf: – Tylko takie wspólnoty ekumeniczne jak Chemin Neuf czy Taizé mogą sobie tu poradzić. Wszystkie inne zgromadzenia to tylko rozwiązania czasowe.

Choć nie było łatwo ich przekonać. Założyciel Chemin Neuf ojciec Laurent Fabre, jezuita, dwukrotnie odmówił, nim w końcu się zgodził. – Mam pełne zaufanie do wspólnoty. Mam też nadzieję, że znajdzie sposób, by dobrze współżyć z miejscową ludnością – dodaje ksiądz Jean-Marie.

Po mszy brat Bruno prowadzi pielgrzymów na mały cmentarz położony w głębi, wśród strzelistych cyprysów, skąd rozpościera się widok na Atlas.

– Tu są jedynie ich głowy. Ciał nigdy nie odnaleziono – tłumaczy, pokazując rząd siedmiu prostych mogił. Na kamiennych tablicach wykuto krzyże, datę śmierci, 21.05.1996, i imiona braci.

– Oficjalna data to 21 maja. Jednak według ostatnich informacji zebranych przez sędziego Marca Trévidica, prowadzącego francuskie śledztwo, najbardziej prawdopodobna data ich śmierci to 21 kwietnia – wyjaśnia ksiądz Jean-Marie.

Miesiąc po uprowadzeniu braci do porwania przyznała się Zbrojna Grupa Islamska. Odcięte głowy odnaleziono w worku, przy jednej z dróg nieopodal Medei, 30 maja. W toczącym się śledztwie pojawia się wiele hipotez, łącznie z tezą o zastrzeleniu zakonników przez wojsko. Dwa lata temu francuscy śledczy ekshumowali szczątki, by pozyskać materiał do badań.

– Wielu odwiedzających klasztor to muzułmanie, często przyjeżdżają Algierczycy na stałe żyjący we Francji. Zawsze proszą, by zaprowadzić ich na groby, i tam się modlą – mówi ksiądz Jean-Marie. – Ale nigdy nie rozmawiamy o tym, co tu się stało. To dla nich temat tabu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2017