Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale później był już strach. A ja bardzo, bardzo chciałem się bać.
Dostąpiłem zaszczytu drżenia przed każdą próbą.
Okulary, okulary bez oczu właściwie, choć oczy były tam, patrzyły laserowo precyzyjnie, chirurgicznie skanowały rzeczywistość i zamieniały ją w Teatr.
Uczyłem się od niego, ile umiałem – pewnie nie tyle, ile powinienem był, ale naprawdę bardzo się starałem. Strach pozostał. Podziw rósł jeszcze bardziej. Podziw dla Jerzego Jarockiego jest przepustką do grona ludzi Teatru.
Kiedy zacząłem bezczelną samodzielność, wyczuwałem życzliwość Profesora. Podejmował trud zainteresowania innymi, choć przecież absolutnie nie musiał – jako surowy Mistrz. Nigdy nie zaczął być dla mnie eksmistrzem, mistrzem niejako byłym, minionym maestrem, z przekąsem cenionym „za zaprzeszły całokształt”, wzbijającym wokół siebie żenująco zgorzkniałe pohukiwania frustracji nad rzeczywistością, która obniżyła standardy. Nie przestałem chodzić na Jego spektakle. Pozostał ciekawy.
Wciąż zadawał sobie pracę nad sobą, nad aktorami, współpracownikami, nad sztuką. Czynił to obsesyjnie – do końca, heroicznie.
Od jakiegoś czasu szkło powiększające, coraz bardziej powiększające każdą z krnąbrnych liter. Trud czytania.
niebo
za co mnie więzisz
co ci zawiniłem
niebo
(Pedro Calderón de la Barca „Życie snem” przekład Jarosława Marka Rymkiewicza)