My, bliscy furii

Nie możemy mieć pretensji do szalikowców, wszechpolaków, rioterów demolujących miasta. Oni urodzili się tacy sami jak wszystkie inne dzieci. Dopiero później daliśmy im potężną lekcję brutalności.

22.11.2011

Czyta się kilka minut

Il. Marek Tomasik /
Il. Marek Tomasik /

Skąd w nas agresja? Badacze nie odpowiadają na to pytanie jednym głosem. Na pewno odziedziczyliśmy ją po zwierzętach, ponieważ wśród zwierząt występuje agresja o niekiedy podobnym charakterze, co ludzka: ma podłoże fizjologiczne, jest dążeniem do zdobycia pożywienia albo samicy. I zwierzęta, i ludzie walczą, by zdominować przeciwnika lub ze strachu. U zwierząt agresja nie jest celem, jest reakcją na głód i potrzeby albo na lęk. U człowieka podobnie, chociaż walka z głodem nie przejawia się w polowaniu. Gdy ludzie wychodzą na demonstrację, paląc opony i kukły, wykrzykując wyzwiska i wybijając szyby, robią to w reakcji na głód w symbolicznym wymiarze: w obronie swego miejsca pracy bądź płac. Analogię da się więc prześledzić.

Ale przyglądając się agresji od strony biologicznej, można zauważyć także inne ciekawe zjawisko, o które uczeni wciąż się spierają. Otóż sądząc np. po liczbie mężczyzn i kobiet w więzieniach - a problem znam z autopsji, jako że sporo pracuję z osadzonymi - okazuje się, że ci, którzy popełnili przestępstwa z użyciem siły, to w 96-97 procentach mężczyźni. Można więc mówić o prawidłowości, a przynajmniej o podejrzeniu, które w dużej mierze się sprawdza, nawet bez mierzenia poziomu testosteronu. Wiemy skądinąd, że ów poziom po pięćdziesiątce zaczyna spadać, co pokrywa się z faktem, że wtedy obserwujemy u mężczyzn znaczny spadek agresywnych zachowań. Natomiast między 14. a 25. rokiem życia występowanie najrozmaitszych form indywidualnej i zbiorowej agresji wśród mężczyzn przybiera największe nasilenie. Jest to równocześnie przedział wiekowy, w którym poziom testosteronu u mężczyzn jest najwyższy. O czymś to świadczy.

Kostium bojowy

Uczeni zgadzają się, że na kształtowanie ludzkich zachowań, a więc także na przemoc i agresję, dużo ważniejszy jest wpływ kultury. Paradoksalnie to dobrze. Bo nad biologią raczej kontroli nie mamy, natomiast wpływy kulturowe możemy kontrolować.

Jeśli przyjrzymy się wpływowi obyczaju, norm, tradycji i podporządkowanemu im wychowaniu dzieci, może się okazać, że więcej testosteronu wytwarza się w ich organizmach w wyniku modelu wychowania, w którym agresja nie jest rugowana lub łagodzona, lecz przyjęta jako norma relacji opartych na władzy, dominacji, autorytaryzmie i wymuszaniu posłuszeństwa za pomocą siłowych środków raniących elementarną godność dziecka. Tam, gdzie relacje dorosłych z dziećmi oparte są na szacunku, zaufaniu i cierpliwym uczeniu (nie permisywizmie!), ludzie dorastają bez zranień i potem nie odreagowują ich poprzez agresję skierowaną do innych. Z historii i antropologii wiemy, że istnieją plemiona pokojowe i wojownicze. Można spojrzeć na Indie: zamieszkują je te same istoty ludzkie, co Europę, ale ze względu na to, że kultura indyjska nie promuje ani nie premiuje agresji, naród ten przy całej swojej liczebności, i wcale nie mniejszych problemach egzystencjalnych i życiowych, wykazuje znacznie mniej przemocy niż inne narody.

Podkreślmy, rzecz nie sprowadza się do poziomu testosteronu. Ważne jest co innego: określona kultura nakłada człowiekowi pewien kostium; może on albo zawierać insygnia bojowe, szable, miecze i inne atrybuty walki, siły i przemocy, albo może skłaniać raczej do rozwarcia dłoni niż zaciskania pięści. Przecież urządziliśmy sobie taki świat, w którym tradycyjna hierarchiczność, autorytarność i bojowość bardziej szkodzi niż pomaga. Znacznie więcej wiemy też o ludzkiej psychice i motywach pomagających ludziom czynić dobrze, a nie źle. Trzeba więc to wykorzystać do przemodelowania paradygmatu hierarchicznego, autorytarnego i agresywnego, i zacząć używać w wychowaniu więcej negocjacji, a mniej krzyku, poniżających epitetów i siły fizycznej oraz więcej wychowawczych wzmocnień pozytywnych zamiast zawstydzania, wyśmiewania, porównywania i straszenia.

Kultura jest naszą codziennością: dzieje się dziś, na każdym podwórku, w każdej sypialni, pokoju dziecięcym, szkolnej klasie, w parlamencie... I wszędzie tam konieczne jest wprowadzenie cywilizowanych sposobów wzajemnego odnoszenia się - zarówno do kilkuletnich dzieci, kilkunastoletnich uczniów, do ludzi, z którymi obcujemy, pracujemy, sąsiadujemy, znajomych i nieznajomych - słowem do bliźnich. Aż cisną się w tym miejscu na usta słowa Chrystusa: "Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego". Aż dziwne, że akurat u nas kierują się tym przykazaniem miłości raczej cisi i maluczcy, a nie ci słyszani i wysławiani publicznie...

Na kulturę składają się również czynniki społeczne i medialne. Częste oglądanie aktów przemocy (np. na zdjęciach, w kinie, w TV) powoduje, że staje się ona obecna w świadomości ludzi jako coś normalnego, naturalnego, oczywistego. Zwłaszcza dzieci, które mają jeszcze niewyrobiony krytycyzm, nasiąkają tymi przekazami, stają się na przemoc niewrażliwe, mogą uważać, że jest to norma w stosunkach międzyludzkich. A jeżeli jeszcze same spotykają się ze szturchaniem, popychaniem, przezywaniem, brakiem uwagi czy zainteresowania ze strony najbliższych dorosłych - to zupełnie logiczne, że same zaczną być agresywne i będą posługiwać się przemocą na co dzień. Psycholog społeczny Albert Bandura przeprowadził serię klasycznych już "eksperymentów z lalką Bobo" - dzieci najpierw oglądały film przedstawiający dorosłego znęcającego się nad ową lalką, a potem same dostawały ją do zabawy. Oczywiście naśladowały oglądaną wcześniej przemoc i dziwnym byłoby, gdyby działo się inaczej. Procesy uczenia się odgrywają ogromną rolę w rozwoju człowieka na każdym etapie życia. Dzieci nie uczą się tego, co mówimy, lecz tego, co czynimy.

Alfabet złości

Chociaż poprzednia refleksja brzmi pesymistycznie, to akurat jest odwrotnie: jeżeli kultura ma tak wielkie znaczenie w kształtowaniu zachowań, które później niosą wielkie konsekwencje społeczne, to już od małego, ale też w każdym wieku, możemy wprowadzać korekty. Wyobraźmy sobie, jaki by to przyniosło efekt u dzieci, gdyby dziś wszyscy dorośli umówili się, że zaczynają panować nad swoją agresją...

Ze swojej praktyki zawodowej wiem, jaką trudność sprawia rodzicom rozróżnienie między panowaniem nad emocjami, głównie nad złością, a wyrażaniem jej w sposób cywilizowany, zdrowy, niekrzywdzący nikogo. Trzeba się tego nauczyć choćby po to, aby nauczyć również swoje małe czy dorastające dzieci, aby potrafiły  r a d z i ć  s o b i e  ze złością czy smutkiem, rozczarowaniem, frustracją lub stresem. Radzić sobie to znaczy nie uciekać się do autodestrukcyjnych (szkodliwych wobec siebie) ani destrukcyjnych (szkodliwych wobec innych) sposobów reagowania. Już na pierwszej lekcji w treningu dobrego rodzicielstwa ludzie dowiadują się, że wszyscy - a więc ich dzieci też - mają prawo do odczuwania złości. I ta złość nie jest niczym nagannym, niedozwolonym, niedopuszczalnym. Trzeba ją uszanować, wysłuchać, pomóc dziecku ją przeżyć, rozpoznać powód frustracji, zaproponować takie wyjście, aby dziecku ułatwić pogodzenie się z niekorzystną lub sprzeczną z jego oczekiwaniami sytuacją.

Złość trzeba nauczyć się  w y r a ż a ć. Zwykle w pracy nad tym tematem uciekam się do zabawy semantycznej: pytam, jaki jest źródłosłów czasownika  w y r a ż a ć... No, oczywiście  w y r a z... Dalej już wszystko jest jasne: aby jakiekolwiek uczucie, emocję, myśl - nawet najbardziej wzburzoną lub wściekłą - w y r a z i ć, trzeba używać wyrazów, czyli  s ł ó w. Jeżeli jeszcze przećwiczy się tę "technikę" na konkretnych przykładach, to - proszę państwa - we wzajemnych relacjach w rodzinie zaczyna się nowa epoka. Dzieci na pewno będą miały do naśladowania dobre, spokojne, nieagresywne wzory w swoich rodzicach.

Skażenie atmosfery

Panowania nad agresją można się nauczyć, choć większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, że jest to możliwe. Szkolenia specjalistów oduczających przemocy prowadziła przed kilku laty Fundacja Batorego i takie programy są w różnych miastach realizowane. Istnieją też inne organizacje pozarządowe, którym na sercu leży łagodzenie obyczajów wśród Polaków (świetny jest np. program ART, oparty na amerykańskim modelu Aggression Replacement Training). Czy nie jest znamienne, że instytucji rządowych o profilu społeczno-edukacyjnym niespecjalnie to interesuje?

Agresja wizualna, dźwiękowa, werbalna, no i oczywiście fizyczna - to niechemiczna postać trującego skażenia naszej atmosfery. Na moim osiedlu ustawiono wielki billboard pokazujący dwóch pokiereszowanych facetów: jeden ma podbite oko, drugi pęknięte okulary, miny mają jak po wstrząsie mózgu wskutek uderzenia pięścią. Coś ci panowie chyba reklamują, najprawdopodobniej po prostu siebie samych. Przekaz zawarty w tych obitych twarzach jest odrażający, ale myślę, że dla wielu ludzi, z pewnością dla najmłodszych, może oznaczać, iż bijatyka jest cool. Bo coś, co się w sferze publicznej pokazuje, staje się wzorem - jak święte figury, obrazy czy pomniki wielkich przodków.

W ten sposób stawiamy pomniki agresji, choć równocześnie żaden rodzic nie chciałby, aby jego dziecko było agresywne. Zatem najprawdopodobniej wynika to z niewiedzy. Najwidoczniej nie mamy pojęcia, że oddziaływanie przez nerw wzrokowy na nasz mózg przekazem o agresji wbudowuje ją do naszej świadomości (i podświadomości) jako rzecz normalną, codzienną.

Nagminne stosowanie agresji między ludźmi wynika w dużej mierze z nieumiejętności skutecznego komunikowania się, zwłaszcza w sferze dotyczącej potrzeb. Nie umiemy zabiegać o nie w sposób nienaruszający harmonii i zgody. Wynika to ze wspomnianej nieznajomości prostych psychologicznych mechanizmów, ale nie tylko. Wojowniczość i potrzeba przeciwstawiania się wrogom, która towarzyszy Polakom w całej ich edukacji historycznej, wytwarza pewien schemat mentalny. To jeszcze nie obyczaj, lecz raczej sposób myślenia, czyli mentalność. Nasza historia z pewnością mogła mieć wpływ na ukształtowanie silnie lękowej mentalności Polaków, którzy czują, że na wszelki wypadek muszą się mieć na baczności, bo w każdej chwili ktoś może im zagrozić.

Tymczasem historia wprowadziła nas na całkiem nowy etap, rodzi się już czwarte pokolenie po II wojnie światowej, a od tamtego czasu wszelkie nasze przełomy polityczne odbywały się bez wojen. Mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by wyzbyć się traumy. Ale my uparcie podtrzymujemy swoją gotowość do ataku, walki, wojny, unicestwiania innych - za pomocą rozpamiętywania dawnych historycznych klęsk. Dziś sąsiedzi nam już nie zagrażają, a mimo to nasze poczucie wartości znajduje się w niewłaściwym miejscu. Dojrzałe poczucie wartości powinno się bowiem mieścić na poziomie duszy - karmić się dobrymi czynami, wdzięcznością za dary losu, wszystkim tym, co w człowieku najpiękniejsze. A my ulokowaliśmy je w manifestowaniu siły, przewagi, dominacji, nieufności i gotowości do konfrontacji. Tylko przeciwko komu?

Można by sobie zadać pytanie: czy wobec tego słusznie mienimy się społeczeństwem chrześcijańskim?

Wspólnota agresji

Nie możemy mieć pretensji do naszych dzieci - tych kibiców w szalikach. Możemy ich karać, oburzać się, ale nie możemy się dziwić. Bo oni urodzili się tacy sami jak wszystkie inne dzieci, i to od czasów jaskiniowych począwszy. Dzisiejsi szalikowcy, wszechpolacy, rioterzy demolujący miasta byli słodkimi, pragnącymi akceptacji niemowlętami, a potem kilkulatkami. Ale najwidoczniej musieli od kogoś dostać potężną lekcję brutalności. Wszystko jedno, czy byli bici, czy tylko poniżani i wyzywani, nazywani debilami w szkole, nierówno traktowani, czy po prostu pozbawieni miłości, opieki i troski ze strony najbliższych dorosłych.

Bici - biją. Bez wyjątku, dosłownie i symbolicznie. Podczas swojej pracy w więzieniach nie spotkałam więźnia, który nie byłby jako dziecko skrzywdzony. Zastanawiałam się: co by było, gdybym przyszła na świat w jego domu, a on w moim? Wiem na pewno, że to ja byłabym za murami, a on przychodziłby mnie ratować. Klinicznych psychopatów, czyli ludzi nieczujących, takich Hannibali Lecterów, jest w całej populacji najwyżej 3-5 procent. Reszta to skrzywdzeni, nieakceptowani, niechciani.

Po tragicznych wydarzeniach w Słupsku, gdy policjant zabił nastolatka, uprosiłam Telewizję Polską, żeby po godzinie 22 emitowała w trakcie programów "pasek" o treści: "Czy wiesz, gdzie jest teraz twoje dziecko?". Było tak raptem niecały miesiąc, potem telewizja zrezygnowała. A powinno się o tym przypominać rodzicom codziennie, do końca świata i w każdej telewizji. Bo dziecko, którego nie obdarza się uwagą, odtrąca się, lekceważy, szuka swego miejsca poza domem, na ulicy. A tam działają już mechanizmy niosące dramatyczne konsekwencje. To na ulicy formuje się grupa, niejako wspólnota agresji. Badani przez psychologów uczestnicy zamieszek i awantur zawsze odpowiadają, że w tłumie czują się więksi i silniejsi - a tego każdy chłopak pragnie najbardziej, bo to są w naszej kulturze cenione atrybuty.

Agresja jest silnym źródłem identyfikacji. Niemcy przeprowadzili badania na uczestnikach burd ulicznych, którzy jednogłośnie deklarowali, że są one dla nich lepsze od narkotyku czy seksu. Poczucie siły stanowi główny, a być może jedyny wspólny element zbiorowych aktów przemocy.

Oczywiście, nie każdy swoje poczucie mocy czerpie z ulicznych awantur. Inni osiągają je np. zapracowując na społeczne uznanie. A zatem ten, kto nie ma społecznego uznania, nie czuje się potrzebny, może się stać podatny na wpływ agresywnych grup rówieśniczych. Możliwe, że to dlatego kobiety odgrywają znacznie mniejszą rolę w masowych aktach przemocy. Częściej wypełniają w rodzinie opiekuńcze role, co zapewnia im większe poczucie więzi i przynależności. W naturalny sposób częściej słyszą one "dziękuję", a to już sprawia, że ich poczucie wartości lokuje się gdzie indziej. Sprawcy przemocy to ludzie, którym nikt nigdy nie dziękował. Włączają się oni w sytuacje ekstremalne, wymagające walki, w ten sposób rodzi się w nich solidarność grupowa. Jeden żołnierz wspiera drugiego, substytuując poczucie bycia potrzebnym. Członek mafii czy kibol wiedzą, że są dłużni swojej gromadzie. Ona na nich liczy.

Sytuacje ekstremalne to nie tylko uliczne walki. Manifestowanie przewagi i chęć dominacji motywują też choćby agresywnych kierowców. Ich poczucie wartości płynie z rywalizacji, a nie z tego, że bezpiecznie dowiozą rodzinę do domu. Do współżycia z ludźmi najbardziej potrzebna jest zdolność do współpracy. Nam jej bardzo brakuje. Ubiegłoroczne badania pokazują np., że w porównaniu z innymi krajami europejskimi polscy studenci najrzadziej się organizują. Nie umieją współpracować. A właśnie współpraca, czyli również uwaga na potrzeby innych, jest warunkiem bezpiecznego funkcjonowania w dużych skupiskach ludzkich.

Agresja znajduje u nas ujście, choć to brzmi paradoksalnie, także w sferze duchowej. Nasze idee i przekonania szerzymy, i bronimy ich, z wyjątkową agresją. To również wiąże się z naszym poczuciem wartości. Często wyglądamy tak, jakbyśmy byli wielomilionowym smutnym, zakompleksionym i pokrzywdzonym narodem, który wszedł zbiorowo w rolę ofiary. Każde nieszczęście dyskontujemy za pomocą cierpienia, a żeby sobie w nim ulżyć, szukamy winnego - kozła ofiarnego. Tymczasem żeby wyjść z roli ofiary, trzeba zacząć się zajmować rozwiązaniem, a nie problemem. Krzywda już zaistniała, a nieustanne jej rozpamiętywanie sprawia tylko, że ofiara ofiarą pozostaje, ściągając na siebie kolejne niepowodzenia.

Zatem pierwszym krokiem powinno być pomyślenie, co mogę dziś zrobić - ja, nie ktoś za mnie - żeby przestać być ofiarą i uniknąć tego na przyszłość. A to ogromnie niepolskie. Wielu z nas woli zajmować się tym, co nas złego spotkało, i tym sposobem pozostajemy wciąż uwikłani w dawne krzywdy. To jedna ze smutniejszych autodestrukcji. Co więcej: gdy osoby będące wiecznymi ofiarami wchodzą w rolę opiekunów czy wychowawców, narzucają innym podobny model odczuwania i myślenia.

Profilaktyka przemocy

Choć powszechnie sądzi się inaczej, agresji nie da się rozładować. Wybuchy agresji powodują, że utrwalają się jako nawyk. Uśmierzenie jej za pomocą wyładowania właśnie dlatego jest niemożliwe, że powtarzając agresywne zachowania, człowiek uczy się to robić. Agresywność jest treningiem agresji. Zapamiętujemy się w niej, wyrządzając jednocześnie krzywdę innym. Od własnej agresji można się uzależnić.

Istnieją jednak sposoby łagodzenia agresji. Świetnie służy temu sport, bieganie, ruch fizyczny, aerobik. Ktoś sfrustrowany i bliski furii powinien iść pobiegać albo narąbać drzewa. Fizycznie można rozładować napięcie nerwowe, bo ruch powoduje wydzielanie w mózgu endorfin, które działają jak naturalny środek uspokajający.

Już od lat wiele wskazywało na to, że prędzej czy później czekają nas w Polsce takie awantury uliczne w wykonaniu młodych ludzi, jakie obserwowaliśmy 11 listopada. Przyczyna jest prosta - prawie całkowicie zaniedbano w polskiej szkole... zajęcia sportowe. W czasach mojej szkolnej edukacji trenowałam szermierkę, siatkówkę, koszykówkę, pływanie i łyżwiarstwo. Dzisiaj na takie zajęcia, zresztą poza szkołą, uczęszczają tylko te nieliczne dzieci, których rodziców na to stać. Ze szkoły zniknęły całkowicie. Okrojone do minimum lekcje WF nie zapewniają sportowej rywalizacji i wspólnej zabawy z rówieśnikami. Szkolne zajęcia sportowe, połączone z uśmiechniętymi rodzicami i pogodnymi nauczycielami - to najlepsza profilaktyka przeciw agresji wśród młodzieży.

Podobnie jak pornografia przesuwa obraz seksualności na margines brutalności i wulgarności, bodźcując tak intensywnie, że inne bodźce przestają działać, tak samo jest z oglądaną i przyswajaną w każdy inny sposób przemocą - przesuwa naszą wrażliwość i zdolność do reagowania na cokolwiek, co nie jest podane w formie wrzasku czy ataku.

To niekoniecznie wymaga wielkich programów społecznych - zmiany każdy może zacząć wprowadzać w swoim domu. Trzeba się tylko zastanowić, jak we własnej rodzinie uładzić sferę porozumiewania się, jak nawzajem nie stymulować i nie eskalować agresywnych zachowań.

Powinna sobie to wziąć do serca też szkoła. Ale nie tylko ona. Młodzi ludzie zatrzymani 11 listopada trafią teraz do sądów. I to właśnie sąd mógłby odegrać wielką rolę wychowawczą. Każdego z tych ludzi należałoby skierować na trening radzenia sobie z frustracją tak, by nie posługiwać się agresją i przemocą. Nie sposób liczyć na to, że pod wpływem tylko kary agresywni młodzi ludzie wystraszą się i odtąd będą już grzeczni. Oni po prostu nie wiedzą, że można czuć, myśleć i postępować inaczej. A jeśli uda się nam ich wystraszyć, pod wpływem tego strachu będą dalej uciekać się do agresji. Odbywszy karę, będą się mścić.

Zresztą mszczą się już teraz. Za to, że są niepotrzebni, nierozumiani, niechciani, nieobecni.

DR EWA WOYDYŁŁO-OSIATYŃSKA jest psycholożką i terapeutką. Zajmuje się m.in. psychologią rozwojową, psychoedukacją i poradnictwem dla osób z problemami w rodzinie oraz terapią uzależnień. Laureatka Medalu św. Jerzego przyznawanego przez redakcję "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2011