Musi wystarczyć

Trzymam w ręku tomik Wisławy Szymborskiej. Jestem wzruszona. Nie lubię słowa „pośmiertny”. Jaki pośmiertny, przecież pisała to wszystko osoba wciąż żywa. I teraz jak żywe stają mi przed oczyma te małe spotkania na piętrze.

24.09.2012

Czyta się kilka minut

Kolaż-wyklejanka autorstwa Wisławy Szymborskiej /
Kolaż-wyklejanka autorstwa Wisławy Szymborskiej /

Na brzegu zielonej kanapy, tuż pod regałem pełnym książek, siedzi starsza pani, zapala papierosa. Fotele zarezerwowane są dla gości. Pośrodku stolik ze szklanym blatem i drewnianą półką pod spodem. Tam jest zawsze zapalniczka, cukierniczka, jakieś gazety. Na stoliku miska z krakersami i orzeszkami. „Czego się napijesz?”. „Może kawy”. „Nie o to pytam, whisky czy koniak?”. Dużo pytań. Zawsze o to, na czym poprzednio skończyłyśmy. A przecież to było jakiś czas temu. Pamięta wszystko. Wypytuje o każdego z osobna. Słucha. Nie opiera się, siedzi wyprostowana z nogą założoną na nogę. „A jak oni to tam rozwiązują?”. Słucha z zaciekawieniem. „A powiedz, jacy oni naprawdę są, bo słyszy się to i owo”. Słucha, kiwa głową: „Aha, no, ach tak, coś takiego!”. Raz po raz ze zdumienia lub rozbawienia zasłania ręką usta. Śmieje się. „To świetne, naprawdę?”.

Kapusta ze zrozumieniem

„Tak, przyjdę chętnie, ale nie dzisiaj. Może być jutro?”. Może, musi, jej się nie odmawia. Nie lubi spontanicznych zaproszeń. Ale propozycja obiadu z młodą kapustą kusi. Więc jutro. Przy stole czekam w napięciu na ocenę. Czy smakuje? „O, miała być tylko kapusta, a tu i dodatki!”. W głosie słychać zadowolenie. Jemy w milczeniu. „Tak, muszę przyznać, że ta kapusta ugotowana jest... (tu z łobuzerskim uśmiechem szuka właściwego słowa)... ze zrozumieniem”. Uff, co za recenzja!

Pukam, bo na dzwonki nie odpowiada. Jeśli pukanie, to znaczy, że to ja. Otwiera drzwi, ale tylko trochę, nie zapraszająco. „Kosz pełny, kosz pełny” – mówi i łapie się za głowę. „I nie ma widoków na poprawę sytuacji”. No cóż, muszę zaczekać kilka dni. Nie wolno przeszkadzać jej w pracy, zwłaszcza, gdy ta marnie idzie. Kiedy wreszcie zobaczę z balkonu, że sąsiadka wyjdzie na zakupy, będzie to oznaczało, że kosz przestał się zapełniać i być może powstał jakiś nowy wiersz. Zadzwoni i wymyśli spotkanie. Przyniesie pudełko pełne kamyków i ofiaruje je mojemu mężowi. On zbiera kamienie, zwozi je z wszystkich zakątków, bo forma, bo kolor, bo pamiątka. Ona podziela to jego uwielbienie dla kamieni, lecz nie odda mu wszystkich swoich skarbów. Zostawi sobie te, które są „osobiste”, jak o nich mówi.

Drzwi od naszego mieszkania są szeroko otwarte. Na korytarzu słychać rozmowy, hałas towarzyszący wnoszeniu i wynoszeniu pudeł. W pokoju można się poruszać tylko ścieżkami pomiędzy pakunkami. Wszędzie leżą rzeczy w nieładzie. Na paczkach tuba, obok oparty o ścianę kontrabas, trąbka, bębenki, bibeloty, kamienie, słonie. W tym rozgardiaszu na środku pokoju stoi rozstrojone pianino, na którym, nie zważając na nic, Piotr gra. Dzwoni telefon z zapowiedzią sąsiedzkiej wizyty. Drobna postać wchodzi, rozgląda się ciekawie, przechadza się wąskimi korytarzykami pomiędzy paczkami i z zadowoleniem zaciera dłonie. Śmiejąc się do siebie, mówi: „Jak ja się cieszę...”. Tu patrzy na nas z błyskiem w oku: „Jak ja się cieszę, że wy jesteście nienormalni. Jak się z tym troszkę uporacie, zaproszę Was na loteryjkę”.

Coś na tubie

Kolejna wizyta, przyjechaliśmy na święta. Stajemy w drzwiach z małym prezentem, typowe szwajcarskie czekoladki. „Niepotrzebnie” – dowiadujemy się bez ogródek. – „Nie jadam słodyczy”. „Ale te są specjalne, z kirszem w środku”. „A, to co innego”. Prezent przyjęty. Odtąd już nie przywieziemy normalnych czekoladek, tylko takie z pysznymi trunkami w środku. Żeby nie było słodko, lecz wytrawnie.

Loteryjka. Jesteśmy tym razem zaproszeni z naszym synem, Tytusem. Bawimy się świetnie, ktoś wylosował koronę Miss Polonia, a ja jakieś makabryczne gąski. Prezenty robią na wszystkich wrażenie. Korona zdobi teraz głowę poety, ktoś cieszy się z przycisku do papieru, ktoś inny z długopisu z nagą panienką. Gospodyni jest bardzo zadowolona i nagle zauważa Tytusa, który wylosował wielką pieprzniczkę z kolorowymi ziarnami. Spontaniczny komentarz: „Ależ on będzie teraz pieprzył!” wzbudza falę wesołości u biesiadników.

„Przyjedź do nas”, namawiam. Czekamy tam na Ciebie. Spotykamy się często, czytamy wiersze, a zaczynamy zawsze „wierszem z sąsiadki”. Jest już dla wszystkich członków mojego szwajcarskiego klubu „cafe literacka” – sąsiadką. Cieszy się, ale nie, nie przyjedzie. Nie lubi, tylko wyjątkowo, ostatnio do Włoch, ale już dalej nie. „Mam pomysł, ja wam coś przeczytam, a wy mnie tego... nakręcicie”.

Wykorzystujemy skrzętnie tę rzadką gotowość do udzielenia wywiadu. Basia zapowiada. Jest tak przejęta, że zapowiadając, myli się i mówi: „Witam w mieszkaniu krakowskiej poetki, noblistki Nagrody Nobla...”, ale nie poprawiamy, boimy się zepsuć tę wyjątkową atmosferę tak unikatowego, zupełnie prywatnego nagrania. Poetka czyta, czyta wspaniale interpretując, spogląda w kamerę, jakby udzielała takich wywiadów na co dzień. Jakby lubiła to robić! Czyta „Utopię” i „Nieczytanie”. Potem powie jeszcze parę miłych słów dedykacji dla członków naszego klubu, życzy częstych przyjazdów do Polski. Filmuję tak, by pokazać pokój, półki z książkami i bibelotami. „No i Jaremiankę i Nowosielskiego”, woła. Mała dokrętka, bo chce dodać, że jeden wiersz czyta na wyraźne życzenie Piotra dla ludzi, którzy zapomnieli, że książki należy czytać.

Jeszcze ostatnie życzenie: „Niech Piotr zagra mi coś na tubie”. Jesteśmy trochę pod wrażeniem tego życzenia, choć wiemy, że wielka złota tuba i kontrabas z naszej kolekcji zawsze wzbudzały jej entuzjazm. Ale teraz boimy się, że krucha i słabiutka już postać może nie przetrwać mocnego dźwięku tuby. Obiecujemy, że jak się wzmocni, wyzdrowieje...

***

A teraz cisza. Uporczywa cisza. I żadnych więcej anegdot. Nigdy więcej niespodzianki. Nigdy więcej figlarnej karteczki ze znakiem zapytania: „Jesteście już?”. Nigdy więcej swawolnie rzuconego dowcipu. Nigdy więcej „ach, więc to tak...”. Dręcząca pustka na piętrze.

A w oknach księgarni, ustawiona na stosiku książek, znajoma twarz z ciepłym i jakże żywym uśmiechem. Uśmiechem z zaświatów. I to musi wystarczyć.


MAŁGORZATA LITYŃSKA była sąsiadką Wisławy Szymborskiej. Jej wspomnienie o Poetce, zatytułowane „Drzwi”, publikowaliśmy w „Tygodniku” nr 10/2012

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2012