Mój kompozytor, moja Jesień: ankieta krytyków

Ewa Szczecińska: Muzyka kompozytorów z Dalekiego Wschodu i holistyczne jej koncepcje były w tym roku swoistym memento: przypomniały, że dzieło muzyczne powinno być czymś znacznie więcej niż tylko sztuką kunsztownie ustrukturowanych dźwięków. Na przeciwległym biegunie ustawiono “Amerique" - radykalny utwór z początku lat 20. Edgarda Varčse, “symbol odkrywania nowych światów na ziemi, na niebie i w umyśle ludzkim", futurystyczny z ducha manifest zrywania z tradycją, palenia mostów.

Jako przedstawicielka kultury Zachodu poczułam się nieswojo: przy tradycji Orientu nasze rozumienie i odczuwanie muzyki wydało się wąskie, ograniczone, goniące za nowością. Zupełnie jakbyśmy sami siebie wciąż wysadzali z siodła. Ale “Amerique" Varčsego wykonane przez NOSPR pod dyrekcją Christophera Lyndona-Gee obaliło kilka mitów; poprzestawiało myślenie o muzyce tego najbardziej radykalnego z radykalnych reformatorów muzyki XX wieku. Varčse okazał się nie tyle rewolucjonistą, co wizjonerem.

Po pierwsze, nie o nowość i burzenie “pionierowi awangardy" chodziło, lecz o powrót do źródeł.

W “Amerique" rozszczepione muzyczne elementy (harmonia, melodia, rytm) znów - jak w muzyce przodków - stanowią jedno. W kreowaniu polifonii: barw, rytmów, napięć i odprężeń, tradycyjna orkiestra została przez Varčsego całkowicie przemodelowana. Agregaty dźwięków przemieszczają się, poruszają w przestrzeni, czarują.

W tej muzyce wszystko ma swoją dynamikę, magicznie łącząc grających muzyków, słuchającą publiczność i... dźwięki. Powstaje coś na kształt wspólnoty, uśpione archetypy budzą się, wraca przeżywanie muzyki jako wspólnego rytuału. Pozostaje tylko jeden warunek: trzeba zebrać się w jednym miejscu, w realnej przestrzeni.

Varčse był geniuszem. Nie dlatego, że z czymś zrywał, tylko dlatego, że coś przywracał. Reakcje, jakie uruchomiło “Ame-rique" w przestrzeni sali koncertowej Filharmonii Narodowej, uświadomiły mi jedną z przyczyn, dla których wiedzeni instynktem twórcy Zachodu wciąż “reformują" sztukę: próbują wrócić do źródeł. Nie wszyscy, niestety, tak genialnie.

Krzysztof Kwiatkowski: Utwory Pierre’a Boulez są przeważnie złożone, wielowymiarowe i trudne do ogarnięcia, prawie zawsze jednak już przy pierwszym wysłuchaniu odnajdywałem w nich elementy na tyle intrygujące, że spośród ogromnej ilości tworzonej dziś muzyki z nimi właśnie miałem chęć obcować bliżej. Dobrych kompozytorów, umiejących zaabsorbować zmysły i intelekt otwartego na nowe wrażenia słuchacza, jest dziś wielu, mało jest jednak twórców, którzy do tego stopnia potrafią słuchaczowi uświadomić, jak czułym narzędziem jest ludzki aparat percepcyjny.

Utwory takie “Le Marteau sans maître", “Improvisations sur Mallarmé" czy “Sur Incises" znam coraz lepiej, dostrzegam w nich coraz więcej nowych aspektów i elementów - mógłbym nawet powiedzieć, że orientuję się w nich całkiem nieźle. Chociaż nadal “panuję" nad nimi w stopniu pod wieloma względami ograniczonym, to jednak właśnie z ich powodu tak wiele ze współczesnej twórczości (tradycyjnej i “awangardowej") odbieram jako regresję, w sensie, jaki temu słowu nadaje psychologia.

Wykonane w tym roku na Warszawskiej Jesieni “Répons" Bouleza zafascynowały mnie od momentu, w którym po raz pierwszy usłyszałem nagranie dokonane przez Ensemble Intercontemporain. Nigdy dotąd nie miałem okazji usłyszeć, jak te krzyżujące się fajerwerki wymyślnych kształtów i zaskakująco przejrzyste (zważywszy na ich gęstość) faktury brzmią w przewidzianym przez kompozytora rozstawieniu orkiestry, sześciu solistów i sprzętu elektroakustycznego - pozostaje tylko żałować, że doświadczenia tego nie można powtarzać dowolnie często.

Po koncercie nadstawiałem ucha, żeby usłyszeć opinie - były skrajnie różne, co skłoniło mnie do rewizji mocnego dotąd przekonania o narzucającej się z nieodpartą siłą bezpośredniej atrakcyjności przynajmniej pewnych aspektów “Répons". Niemniej jestem przekonany, że po tym koncercie jest nas - czyli zwolenników muzyki Bouleza - więcej.

Daniel Cichy: Z Toshio Hosokawą spotkałem się przed czterema laty. Ten japoński twórca zajmuje drugie miejsce wśród najwybitniejszych wschodnich kompozytorów drugiej połowy XX wieku - tuż po zmarłym w 1996 roku Toru Takemitsu. Zetknięcie z jego muzyką było jak odkrycie innego świata: pełnego duchowej równowagi, harmonii pomiędzy zwykłym “tu i teraz" a tradycją - tą historią niezapomnianych przodków i muzyczną spuścizną podpartą filozofią zen. Doskonałe sprzężenie człowieczych losów z Naturą, próba odnalezienia życiowego jądra, tego, co jest istotą egzystencji, oraz redukcja otaczającego nas świata do prostych, acz bogatych w znaczenia symbolicznych zależności - wszystko to fascynowało odmiennością. Muzyczne zwierciadło dalekowschodniej refleksji zaskakiwało natomiast prostym kształtem - bardziej rozpostartym na ekspresyjnym łuku niż ułożonym, na europejską modłę, z kontrastujących elementów.

Jednak zainteresowanie muzyką Toshio Hosokawy wykracza poza sferę estetyczną, wrażeniową. Bo też i poza dźwiękową aurę dzieł - niespiesznie wybrzmiewających, z przestrzenią między dźwiękami, zanurzonych w długim pogłosie i często wykorzystujących tradycyjne instrumentarium japońskie - z tą ideologicznie głęboką nadbudową wykraczać musi. Kłopot tylko w tym, że trudno nam, europejskim dyletantom w rozumieniu obcych kultur, tę twórczość w pełni pojąć. Przecież inaczej słuchamy - w cenie jest zmienność, nie stałość; inaczej mówimy - kanty łacińskich liter stoją w opozycji do miękkich w wymowie znaków japońskich alfabetów; inaczej oddychamy - w biegu chwytane hausty powietrza nie przystają do medytacyjnych długich oddechów; wreszcie inaczej komponujemy - napuszone komentarze, pseudofilozoficzne wywody i racjonalistyczne uzasadnienia często zastępują muzykę.

Toshio Hosokawa - tak, to mój kompozytor.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2005