Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z Dostojewskim spierałem się już w liceum. Jego „Biesy” zrobiły na mnie wielkie wrażenie, ale widziałem w tej powieści sporo miejsc gorszych, szczególnie w partiach satyrycznych, którymi Dostojewski popsuł świetną całość. Przyglądałem się też uważnie Kafce, którego nadal cenię przede wszystkim za „Proces”, bo „Zamek” i inne rzeczy są dużo słabsze.
Co jakiś czas myślę też o Williamie Goldingu, którego „Władcę much” uważam za powieść znakomitą. To znaczy taką, jakiej nikt w Polsce nie umie napisać. Powracam do Goldinga chętnie, kiedy usiłuję walczyć z rozpowszechnionym u nas przesądem, że proza fabularna to jest proza gorsza od prozy afabularnej, bo nie potrafi udźwignąć głębi. Ten nonsensowny pogląd, utrwalany dzisiaj przez krytyków i literaturoznawców, wżarł się w polskie głowy jak kwas solny i nie ma żadnego na niego sposobu. Co jakiś czas ktoś snobistycznie wyznaje, że nudzi go fabuła. Otóż jeśli kogoś nudzi fabuła „Władcy much”, to ja nie mogę kogoś takiego traktować poważnie. Dość masowo występują też u nas pisarze, którzy uważają za powieść np. prozę dywagacyjną albo monologiczną. Są jeszcze tacy, którzy za powieść uważają zbiór anegdot powiązanych gadaną narracją. Nikt u nas nie potrafi poprowadzić długodystansowej narracji opartej na jednym wątku. Tymczasem moja definicja powieści brzmi: prosta historia na trzysta stron. Sam bym chciał kiedyś taką powieść napisać, może Bóg pozwoli, a Golding podpowiada, że jest to jednak możliwe. Nie cierpię prozy, która nie jest oparta na mocnym i wyraźnym szkielecie fabularnym. Na tym polega różnica między np. prozą Białoszewskiego a „Trans-Atlantykiem” Gombrowicza, który przy swoich dziwactwach lingwistycznych ma metalicznie czystą strukturę fabularną i dlatego jest lepszy.
STEFAN CHWIN (ur. 1949) opublikował ostatnio m.in. powieść „Panna Ferbelin” oraz esej „Samobójstwo i grzech istnienia”.