Mniej śmiertelny

Calasso opublikował sto z ponad tysiąca napisanych przez siebie "skrzydełek" do książek wydawnictwa Adelphi. Zawsze chciał w nich powiedzieć jak najwięcej, używając jak najmniej słów.

17.03.2009

Czyta się kilka minut

Roberto Calasso, urodzony w 1941 r. we Florencji, jest włoskim pisarzem, eseistą, tłumaczem i wydawcą. Trochę mniej śmiertelny niż inni, jeśli wierzyć intuicji Josifa Brodskiego. Opublikował jedenaście książek. Był jednym z założycieli mediolańskiego wydawnictwa Adelphi, którym do dziś kieruje.

Dzieło otwarte

Sześć książek Calasso tworzy cykl dzieła otwartego, które ma już niemal trzy tysiące stron. Ale nie ma tytułu. Tytuł zobowiązuje, bywa kluczem do książki, a na to w tym przypadku za wcześnie. Zresztą każdy tom cyklu jest samodzielną całością, chociaż wszystkie są ze sobą powiązane. Łączy je to, że mówią o istnieniu, a nie o codziennym życiu. Scala je natomiast styl, czyli "ta zdolność, jaką mają jubilerzy w Amsterdamie, którzy tną diamenty pod takim kątem, żeby wydobywać z nich światło". Nie są to ani powieści, ani eseje, raczej nawiązanie do najstarszego rodzaju opowieści mitograficznych, które cechowała poikilia - różnorodność - i których postacie pojawiały się także u innych autorów.

Z pewnością Calasso nie chce jeszcze swego cyklu zamknąć. Już Flaubert wyrzucał sobie "żałosną pasję wyszukiwania dla książek zakończenia". A w zeszłym stuleciu powstały książki, które wręcz skazane były na to, że pozostaną nieukończone. Chociażby "Zamek" Kafki, chociażby "Człowiek bez właściwości" Musila. Kiedy pisze się o istnieniu, a zwłaszcza kiedy istnienie ma się za "byt, który jest bytującym stawaniem się", nie można chcieć dla nich zakończenia, skoro nie ma go istnienie.

I. "La rovina di Kasch" ("Upadek Kaschu"), 1983. Ktoś uszczypliwie stwierdził, że jest to książka w połowie o Talleyrandzie, a w połowie o wszystkim innym. Mylił się. To książka o opowiadaniu opowieści. Talleyrand rzeczywiście pojawia się w niej często, na pozór jako mistrz ceremonii wprowadzający damy i możnych do paryskich salonów. W istocie jako Hermes przeprowadzający niepospolite dusze - Goethego, Stirnera, Napoleona, Josepha de Maistre’a - na drugą stronę. Coś się kończyło, coś pozostawało. Jak w legendzie o upadku Kaschu, dawnego afrykańskiego królestwa, gdzie prawo nakazywało rytualnie zabijać króla, kiedy gwiazdy zajmowały na niebie wiadome kapłanom położenie. Ale pewnego dnia przypłynął do Kaschu zza wschodniego morza cudzoziemiec i opowiadał tak zdumiewające historie, że kapłani zaniedbali wpatrywania się w gwiazdy. Dawny ład upadł, wkrótce upadł też ład nowy. Przetrwały tylko opowieści cudzoziemca.

II. "Le nozze di Cadmo e Armonia", 1988 (wyd. pol.: "Zaślubiny Kadmosa z Harmonią", przeł. Stanisław Kasprzysiak, Kraków 1995). Bogowie greccy schodzili z Olimpu na ziemię i naprzód napotykali w lasach nimfy. Zatrzymywali się, obcowanie z nimfami bardziej ich pociągało niż przebywanie z ludźmi. W końcu jednak docierali do ludzi. I domagali się od nich tylko jednego: uznania, że istnieją. Przeważnie je pozyskiwali, głównie dzięki mitom. "Można sam świat nazwać mitem, jako że jedynie ciała i rzeczy w nim się ukazują, a dusze i duch wciąż się skrywają" - powtarza Calasso za Salustiosem. A do spraw skrytych nie można dotrzeć inaczej, jak tylko opowiadając o nich. Wobec tego Calasso tylko opowiada. Jak to było, kiedy Kora spojrzała na Hadesa i zobaczyła siebie odbitą w jego źrenicy. Kiedy Orestes uciekał przed Eryniami. Kiedy Odyseusz przebywał u Kalipso i nie chciał się zgodzić na nieśmiertelność. I tak dalej, i tak wiele razy, bo warianty mitów można mnożyć. Sama powtarzalność jest bądź co bądź "jawnym śladem boskości".

III. "Ka", 1996 (wyd. pol.: "Ka", przeł. Ireneusz Kania, Warszawa 2008). "Wchodźcie, tutaj też są bogowie" - można by powtórzyć za Heraklitem. Ale bogowie wedyjskich Indii - Brahma, Siwa, Wisznu, Kriszna - znacznie się różnią od bogów greckich. Na pierwszych stronach książki w ogóle ich nie ma. Nie ma jeszcze ani bogów, ani świata. "Rigweda", księga archaicznej mądrości hinduskiej, mówi: na początku był Umysł. Nie Słowo, tylko Umysł. Czyli Prajapati, który ma też drugie, sekretne imię: Ka, co w sanskrycie znaczy "Kto?". Jeszcze nie wiadomo, kto jest tym bogiem, któremu trzeba złożyć ofiarę. A świat? Świat to tylko cząstka tamtego pradawnego Umysłu. A człowiek? "Człowiek staje się tym, o czym myśli - tak się przedstawia nasza odwieczna zagadka". Ale skoro z tymi pradawnymi opowieściami nie jesteśmy oswojeni, jak mamy się do nich zbliżyć? Calasso odpowiada wprost: czytając "Ka" jak książkę przygodową. Są w niej przecież wojny, kobiety, pojedynki, perypetie bogów i Buddy. To książka o sprawach ostatecznych, a nie o Indiach.

IV. "K.", 2002. To z kolei nie jest książka o Kafce, tylko o "K". O kimś, kto po części przypomina Kafkę. Ale równie dobrze przypomina niejednego z nas. Kafka był pisarzem zanadto odrębnym, istotą tak intymnie osobną, że wszelkie komentarze, domysły, interpretacje całkiem się z nim rozmijają. Można zatem liczyć tylko na to, że jego twórczość "mocniej oświetli tylko jej własne światło". I Calasso trzyma się wyłącznie tego, co powiedział sam Kafka. Jedynie to jest jego zaszyfrowaną opowieścią o istnieniu, ale tego szyfru nie można złamać, musi pozostać tajemnicą. Istnienie może samo ujawniać swoją "przesłoniętą wspaniałość", jeśli się o to właściwie postarać. Natomiast - jak pisze Kafka w "Dzienniku" - "na pytania, które już w chwili swoich narodzin nie są same sobie odpowiedzią, odpowiedź nie zjawi się nigdy".

V. "Il rosa Tiepolo" ("Róż Tiepola", 2006). Giambattista Tiepolo przez całe długie życie wykonywał na zamówienie freski w kościołach, pałacach i willach. Podróżował ze swymi postaciami - z Wenus, Czasem, Mojżeszem, Armidą, Kleopatrą - jak z wędrowną trupą teatralną. Krył jednak w sobie "goszczące w głowie sny", tajemnicę, której nie poznamy, chociaż dał nam o niej znać w 33 akwafortach. Na nich grupka efebów, Mędrców Wschodnich, satyrów płci żeńskiej, w otoczeniu sów i węży, wśród reliktów antycznym marmurów, odprawia jakiś rytualny obrządek. Zajmuje się teurgią będącą przywoływaniem czy nawet przymuszaniem bogów. Wszystkie postacie wpatrują się w Niewidzialne. I właśnie na to, co zadręczało Tiepola, co nie może uzyskać widzialnego kształtu jak sama esencja bytu, Calasso naprowadza.

VI. "La Folie Baudelaire" ("Pawilon Baudelaire’a", 2008). "Folie" to osiemnastowieczna nazwa szczególnego rodzaju pawilonów wokół śródmieścia Paryża, w których można było "zaznać wytchnienia, rozrywki i rozkoszy". Baudelaire wzniósł sam sobie tego rodzaju pawilon i często z niego korzystał. W końcu stał się nim dla niego cały Paryż. A zwłaszcza coroczne Salony malarskie, o których pisywał. O zawiłych historiach ówczesnego malarstwa - o obrazach Ingres’a, Milleta, Delacroix, Maneta, Degasa - Calasso nie tylko opowiada, ale także ilustruje je kilkunastoma reprodukcjami. I słowa, i obrazy więcej znaczą, kiedy wspierają się nawzajem. Ale do "pawilonu Baudelaire’a" wstępowali także pisarze, paradoksalnie, i to tak różni, jak Rimbaud i Proust, czy paradoksalnie tak go poprzedzający, jak Stendhal i Chateaubriand. Ceniąc sobie jego bezpośrednią siłę słów, "świeżych, bolesnych i urzekających", które docierały z bardzo daleka, "wyłaniały się z tego, co Nieznane".

Boskie szaleństwo

"L’impuro folie" ("Nie w pełni szalony", 1974). Debiut pisarza, może najbliższy powieści. Ale w istocie poszukiwanie dla siebie języka i stylu, zarazem lapidarnego i żywego. Próba komponowania całości z odrębnych fragmentów. "Często do celu nie prowadzi linia prosta, tylko konstelacja".

"I quarantanove gradini" ("Czterdzieści dziewięć stopni", 1991). Obszerny zbiór szkiców eseistycznych z dwudziestu lat: esej o "Ecce homo" Nietzschego pochodzi z 1969 r., odczyt o mitach greckich, "Zatrważające baśnie", z 1990 r. W większości są to posłowia do wydawanych przez oficynę Adelphi przekładów. A w istocie spotkania Calasso z bliskimi mu osobowościami, choćby z Robertem Bazlenem, współzałożycielem Adelphi. Bazlen napisał: "Kiedyś ludzie rodzili się żywi i z wolna umierali. Dzisiaj rodzą się martwi i tylko nieliczni z wolna stają się żywi". Więc są to spotkania z żywymi: z Nietzschem, Stendhalem, Bennem, Robertem Walserem, Hofmannstahlem, Simone Weil i wieloma innymi. A czterdzieści dziewięć stopni? Tyle, zdaniem Benjamina, musi przejść każdy, kto chce dotrzeć w książce do wszystkich jej znaczeń. Zwłaszcza do tych, z których często sami autorzy nie zdawali sobie sprawy,

"La letteratura e gli dei" ("Literatura i bogowie", 2001). Osiem wykładów wygłoszonych na Uniwersytecie w Oksfordzie w 2000 roku. Bogowie greccy gościli przelotnie także w literaturze. Tego po pisarzach spodziewała się w starożytności społeczność. Później bywała już najczęściej bogom przeciwna. Oni jednak odzywali się w wierszach albo milczeli na obrazach i na posągach. Powrócili do literatury w latach Hölderlina i Nietzschego, którzy nie tylko pisali o Grecji, ale też zdarzało się im być Grekami, kiedy za pozorami widzialnego świata dostrzegali jego esencję. Ale w końcu retoryczny gmach literatury rozpadł się i pisarze - Lautreamont, Baudelaire, Mallarmé - uwolnili literaturę od doraźnych powinności, wybrali dla siebie "pokoje, w których nikt nie mieszka". Nikt oprócz bogów. Gdyż to nimi w "literaturze absolutnej" jest ten "płynny żywioł myślenia", który jej umożliwia stawać się swoistym rodzajem poznania. "A bogów, choć to niemożliwe, należy rozumieć" - dodałby Szestow.

"Cento lettere a uno sconosciuto" ("Sto listów do nieznajomego", 2003). Ktoś wchodzi do księgarni i chce znaleźć coś dla siebie. Kartkuje książki, oddziela się na chwilę od świata zewnętrznego. Natrafia na przypadkowe zdania, gubi się i wtedy sięga po "skrzydełko", bo spodziewa się po nim pomocy. Nie powinien się zawieść, powinien przeczytać list do siebie: list do nieznajomego. Jeśli wydawca zna sztukę rzetelnej pochwały książki, pisze do niego kilka trafnych zdań. Jakby przedstawiał przyjacielowi przyjaciela. Calasso z okazji czterdziestej rocznicy założenia Adelphi zdecydował się opublikować sto z ponad tysiąca napisanych przez siebie "skrzydełek". Zawsze chciał w nich powiedzieć jak najwięcej, używając jak najmniej słów.

"La follia che viene dalie Ninfe" ("Szaleństwo, do jakiego przywodzą Nimfy", 2005). Archaiczni Grecy uznawali nimfy, te "delikatne i mroczne, urzekające i przeraźliwe istoty", za źródło opętania. A takie "boskie szaleństwo" jeszcze cenili bardziej niż potem rozum. To ono dało początek mądrości, myśleniu, poezji, wróżbiarstwu. Ono dało też tytuł temu niewielkiemu zbiorowi esejów. Ale są w nim także szkice o "Lolicie" Nabokova (czyli o współczesnej opowieści o opętaniu), o "Oknie na podwórze" Hitchcocka oglądanym z wiedzą o Wedach, o fotografiach Chatwina. Jest też - znamienny dla wydawcy - esej o sztuce wydawania książek, którą można traktować jak odrębny rodzaj literacji, jak dopisywanie kolejnego rozdziału do rozdziałów poprzednich.

Zawsze trudne

Edizioni Adelphi. Greckie słowo adelphi to "bractwo". Tutaj, wspólnota czytelników sięgających po książki mediolańskiej oficyny. Ale, jak powiedziano, książka to nie westalka, zadaje się z każdym. Tyle że nie każdy chce się zadawać z książką. Wobec tego wydawnictwo Adelphi musiało wybrać sobie czytelników i ich do siebie przekonać. Wystarczyło unikać książek nieudanych. "Książka nieudana jest jak zły rozdział w powieści, zbędny passus w eseju, jaskrawa plama na obrazie". I to poskutkowało. A Adelphi powstało w trudnych latach, w 1962 r., kiedy inne włoskie wydawnictwa "szerzyły kult gołąbka pokoju Picassa" i wielu znaczących książek nie zamierzały publikować. Właśnie te zaczęło wydawać Adelphi, od Nietzschego poczynając. Ma już w swoim katalogu wydawniczym ponad 1500 tytułów. W dzisiejszych trudnych czasach dalej je publikuje. Calasso zresztą twierdzi, że czasy zawsze są trudne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2009