Między prawem a prawdą

Kadr z filmu "Bezmiar sprawiedliwości"

14.03.2007

Czyta się kilka minut

ANNA MATEJA: - Jest początek lat 90. Ktoś morduje młodą dziennikarkę w ósmym miesiącu ciąży, podejrzenie pada na ojca dziecka, który zdradzał z nią swoją żonę. Mężczyzna zostaje skazany, mimo nieudolnego śledztwa, wymuszania na nim obciążających zeznań, braku przekonujących dowodów. Sprawę poznajemy w trzech różnych wersjach - każda jednak kończy się tak samo: skazaniem w wyniku zbiegu niesprzyjających podejrzanemu okoliczności.

Taka historia może być prawdziwa?

ZBIGNIEW BUJAK: - Nie rozumiem pytania... Dla mnie to historia na wskroś prawdopodobna, więcej - reprezentatywna. Pokazuje zarówno problemy wymiaru sprawiedliwości, jak i transformacji czy, po prostu, relacji społecznych.

- Jakie konkretnie?

BUJAK: - Najlepszym słowem na opisanie tego, o co mi chodzi, byłby "układ", ale ostatnio go nie lubię... W filmie Wiesława Saniewskiego pokazano, jak relacje nieformalne w elicie - wśród adwokatów, dziennikarzy, hierarchii kościelnej - przekładają się na przebieg procesu sądowego. Paweł Boś, obrońca sądowy opozycjonistów z lat 80., "pochodzi z zasłużonej rodziny" i stara się mieć jak najlepsze relacje i z biskupem, i z żoną oskarżonego, a i jako polityk wygłasza z mównicy sejmowej to, na co akurat jest zapotrzebowanie. Dla mnie, człowieka związanego z "Solidarnością", to prawie symboliczne... "Solidarność" była zbiorowym autorytetem moralnym, agorą, na której można było szczerze dyskutować. Teraz patrzymy na rządy polityków wywodzących się z nurtu solidarnościowego, ale i na postępowanie osób wykonujących zupełnie inne zawody, i nie przychodzą nam do głowy inne określenia, jak tylko: cynicy i koniunkturaliści. To widok przykry, ale prawdziwy.

WŁODZIMIERZ WRÓBEL: - Czy moralitet może być reprezentatywny? To próba zderzenia racji moralnych, które ukryto pod maskami prawników; równie dobrze mogłyby to być maski muzyków czy lekarzy. Na ich przykładzie można by roztrząsać granice moralnych kompromisów. Nie potrafię natomiast odnaleźć w filmie odbicia rzeczywistych problemów specyficznych dla środowiska prawniczego. Postacie są jednowymiarowe, wręcz koturnowe, problemy rysowane grubą kreską - trudno zresztą, by w moralitecie było inaczej. Nie zbywa tam też na stereotypach: jak biskup, to pazerny, jak policja, to wymusza zeznania, jeśli obrońca, to cyniczny.

Państwo policyjne

Można dostrzec w filmie próbę nawiązania do znakomitego dzieła Krzysztofa Kieślowskiego "Krótki film o zabijaniu", ale ten, być może za sprawą scenarzysty-adwokata Krzysztofa Piesiewicza, doskonale oddawał klimat ideowy i realia świata prawniczego. Saniewski - przez nieprawdopodobne nagromadzenie patologii i konfliktów - kreuje obraz sztuczny.

BUJAK: - Ależ ja znam takich ludzi! Nawet biskupa, który przy suto zastawionym stole dopytuje się o liczebność rodziny. Reżyser jest tu prawie medium, tak dobrze czuje atmosferę społeczną. Pokazane tam problemy też nie mogą być mi obce - przecież, na przykład, mamy problem z funkcjonowaniem policji, wynikający z zasad, na jakich budujemy politykę bezpieczeństwa wewnętrznego. Poza rządem Tadeusza Mazowieckiego, każdy następny tworzył ją przy pomocy policji, prokuratury, więziennictwa. W pewnym sensie żyjemy w państwie policyjnym! Widząc, że coś złego dzieje się w naszym otoczeniu, myślimy od razu: gdzie jest policja?

- A o kim powinniśmy myśleć?

BUJAK: - O władzach lokalnych, bo to one odpowiadają za bezpieczeństwo; policja jest od wykrywania przestępstw. Ciągłe rozglądanie się za policją zdradza skłonność do myślenia autorytarnego: zamiast budować więzi społeczne na osiedlach, marzymy o posterunku policji. Natomiast policjanci wymuszający zeznania, jak to widzimy w filmie, to nie żaden stereotyp, to fakty, bo co do metod pracy niewiele się w policji od 1989 r. zmieniło.

- To policjanci przesłuchują nad ranem i wymyślają bajkę o poważnym wypadku żony, by zmusić podejrzanego do przyznania się do winy?!

BUJAK: - Tak! Jak może być inaczej, skoro policja rozliczana jest z wykrywalności: czy złapała przestępcę, uwiarygodniła zeznania, sporządziła dokumenty. W filmie oficer policji mówi do prokuratora: "Jesteśmy pod presją, mamy za małą wykrywalność". To się dzieje na skalę masową, o czym wiem jeszcze z lat 90., kiedy pracowałem w sejmowej komisji administracji i spraw wewnętrznych, oraz z czasów szefowania Głównemu Urzędowi Ceł, kiedy współpracowałem z różnymi służbami. Także raporty NIK biorą pod uwagę przede wszystkim wykrywalność, i media tym właśnie się emocjonują. Tymczasem presja wykrywalności nie ma wiele wspólnego z tym, jak powinna pracować policja w demokratycznym i liberalnym państwie. Większość społeczeństwa może sobie z tego nie zdawać sprawy, ponieważ w Polsce nie prowadzi się publicznych dyskusji na temat polityki bezpieczeństwa wewnętrznego.

Jeśli już żyjemy w IV RP, to jest to państwo policyjne - nieprzypadkowo stworzono kolejną instytucję centralną o charakterze policyjnym i projektuje się a to wprowadzenie szybkich sądów dla chuliganów stadionowych, a to inne policyjne z charakteru rozwiązania. To nie ma nic wspólnego z tym, o co chodziło w "Solidarności", choć rozwiązania te wprowadzają ludzie, którzy skądinąd tam wówczas byli.

WRÓBEL: - W państwie policyjnym żylibyśmy wówczas, gdyby policji nikt nie kontrolował, przez co stałaby się główną siłą w państwie. Tego u nas nie ma. Istnieje natomiast pewien sposób myślenia o bezpieczeństwie, w którym dominuje przekonanie, że wszelkie zagrożenia należy usuwać przy pomocy instytucji państwa, zwłaszcza tych, które dysponują siłą. Ale to nie jest tylko problem Polski, lecz w ogóle Europy.

- To dylemat: bezpieczeństwo czy wolność?

WRÓBEL: - Między innymi, ale też problem atomizującego się społeczeństwa, podziału obywateli na dobrych i nieprawomyślnych, zamykania się w strzeżonych gettach, także myślenia, że przez karę i przymus osiągniemy wyższy poziom bezpieczeństwa. Ono mnie nie dziwi, bo nasze społeczeństwo nie jest typem zwartej wspólnoty, raczej blokowiska. Nie zgadzam się jednak, że w Polsce nie ma dyskusji o polityce bezpieczeństwa - może tylko nie podoba nam się jej kierunek. Co też ważne, gdyby odcedzić z toczącej się debaty ideologię, konkretów byłoby mało, bo, na szczęście, z powodów finansowych na więcej nas nie stać. A społeczna chęć "przykładnego karania" jest zjawiskiem, które można zmienić.

Wracając do filmu: co to za obraz policji? Wymuszanie zeznań, nieudolność w zbieraniu śladów (policjanci właściwie je zacierają, zamiast zabezpieczać)...

BUJAK: - To było celowe! Nie przypadkiem giną zdjęcia z miejsca zbrodni i zaciera się jej ślady; przecież każdy policjant jest w stanie poprawnie zebrać materiał dowodowy.

WRÓBEL: - Do głowy by mi nie przyszło, że zamazywanie śladów może być celowe. Co innego było dla mnie oczywiste: bezradność policji wynikająca z kłopotów z jej wyszkoleniem i wyposażeniem.

- Ślady zabezpieczała grupa, która dotychczas zajmowała się włamaniami...

WRÓBEL: - To efekt problemów kadrowych, jednak wymuszanie zeznań nie jest policyjną codziennością. Gdyby tak było, mielibyśmy tego dowody, chociażby w raportach Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka czy innych instytucji kontrolnych. Proszę sobie nie wyobrażać, że jak się na podejrzanym wymusiło zeznania, jest on tak zastraszony, że nie powie tego w sądzie! Nie jest już tak, jak w latach 80., kiedy niejasne sprawy łatwo było zamieść pod dywan.

Upieram się, że to film niewiarygodny. Stałby się interesujący, gdyby reżyser zajął się np. dylematem osoby, która mając do dyspozycji środki przymusu, zastanawia się, gdzie są granice ich stosowania w docieraniu do prawdy. Na ile cenna jest prawda? Na ile trzymać się ściśle litery prawa? Parę lat temu dyskutowano o tym w Niemczech: jeden z policjantów chciał grozić podejrzanemu o uprowadzenie torturami (być może z myślą o ich realizacji). Sąd krajowy we Frankfurcie przesądził o zakazie takich praktyk, ale dyskusja pokazała, co się dzieje, gdy policja wie, jak jest, ale nie potrafi tego udowodnić. Szkoda, że takich właśnie napięć ten film nie pokazuje.

- A czy takie detale, jak ławniczki, które znalazły się w sądzie, by trochę dorobić, i między jednym a drugim splotem ręcznej robótki orzekają "winny", albo sekretarki protokołujące ręcznie przebieg procesu, też są nieprawdziwe?

WRÓBEL: - I protokolantki miałyby to potem przepisywać? Film co prawda cofa nas do początku lat 90., ale nawet wówczas, choć protokół sporządzało się ręcznie (tylko czasem były maszyny do pisania), dyktował go sędzia. Natomiast pytanie, czy i w jakim stopniu ławnicy faktycznie stanowią "głos społeczny" w procesie wymierzania sprawiedliwości, jest zasadne.

Pod publikę

- W filmie ławniczki ulegają argumentacji młodej pani sędzi, która pod wpływem sytuacji osobistej jest przekonana o winie podejrzanego.

BUJAK: - Ona nie jest przekonana o winie, ona tylko gra rolę! Na początku i na końcu filmu grupa mimów gra w tenisa, bez piłeczki i rakiet, ale z publiką. Gracze udają, że grają, widzowie śledzą grę, której nie ma. W pewnym momencie piłeczka wypada za płot i turla się pod nogi młodego człowieka, Łukasza, który właśnie skończył studia prawnicze, ale zamiast zdawać na aplikację, woli fotografować drzewa. Poda piłeczkę i weźmie udział w grze?

Ta niewidoczna piłeczka to prawda. Ustalenie, kto zabił, jest ważne dla rodziców zamordowanej, dla żony oskarżonego, dla sędziów - wszyscy śledzą te zmagania, ale chęci, by poznać prawdę, nie widzę u nikogo.

- W procesie sądowym chodzi o dojście do prawdy czy o ustalenie faktów i realizację prawa?

WRÓBEL: - Sędzia musi godzić konieczność wydania osądu moralnego z obowiązkiem ustalenia faktów, choć wie, że jego możliwości dojścia do tego, jak było naprawdę, są ograniczone. Zabezpiecza go procedura, nakazując domniemanie niewinności, tłumaczenie wątpliwości na korzyść oskarżonego, konstruując proces jako spór oskarżyciela i obrońcy, ustanawiając wieloosobowy skład sędziowski i kontrole instancyjne - wszystko po to, by jak najbardziej zbliżyć się do prawdy. Ale i tak tego rodzaju dylemat będzie musiał rozstrzygnąć we własnym sumieniu. Choć prawda sądowa jest konwencją, powinna być jak najbardziej zbliżona do rzeczywistości. W jakim jednak stopniu w ogóle możemy odtworzyć obraz rzeczywistości? Osadzeni w zakładach karnych na pytanie o winę prawie zawsze mówią, że jej nie ponoszą. Nie zaprzeczają, że popełnili przestępstwo, usprawiedliwiają się jedynie splotem okoliczności, który ich do tego doprowadził. Jak poznać tak skomplikowaną rzeczywistość?

Gdyby w filmie zakończenie pozostawiono domysłom widza, nie prowadząc go nachalnie do konkluzji, może wtedy zamiast zastanawiać się nad moralizującą puentą, zbliżylibyśmy się do pytania, jak się mają nasze osądy rzeczywistości do tego, jaka ona jest naprawdę. Sala sądowa jest jednym z lepszych miejsc, w których można się takim dylematom przyjrzeć: ścierają się racje, proces dochodzenia do prawdy jest sformalizowany, a biorąc pod uwagę, jak wiele mechanizmów tym procesem rządzi, można poznać jego ułomność. Ale ten film nas na to nie otwiera.

BUJAK: - Łukasz mówi do sędziego: "Wszyscy chcieliście go za coś skazać", wskazując na osobiste przyczyny działania osób w proces zaangażowanych. Dojście do prawdy okazuje się za trudne nie z powodów filozoficznych, ale z racji układów środowiskowych. Przecież żonie oskarżonego nie można było zadać niewygodnego pytania, a wniosek o jego podtrzymanie został odrzucony, ponieważ pochodziła z "szanowanej rodziny". Nie uchodzi kogoś takiego ciągać po sądach... Nie jest też przypadkiem, że wobec skazanego prezydent skorzystał z prawa łaski - taka ewentualność była wbudowana w ten proces.

WRÓBEL: - Sądzi Pan, że skazany musiałby się uciekać aż do prawa łaski, by się obronić? Ten film to prawnicza bajka, bo przecież wyrok pierwszej instancji jest weryfikowany przez drugą, potem pojawia się możliwość kasacji. Przy tak przeprowadzonym procesie nie ma szans, by wyrok ostał się w instancji odwoławczej, a już na pewno nie w Sądzie Najwyższym.

Dylematy sądowe z reguły polegają na czymś innym niż orzekanie pod publiczkę mediów czy zgodnie ze środowiskową zmową. To sytuacje, kiedy sędziowie wiedzą, że podejrzany jest sprawcą, ale nie ma na to dowodów i muszą go uniewinnić. To jest problem! - wypuścić kogoś, o kim wiadomo, że jest bandytą. Nie raz i nie dwa pojawia się dylemat, czy by nie przesunąć odrobinę granic prawa i dzięki temu "wymierzyć sprawiedliwość". Konflikt sumienia przeżywa asesor, orzekając w poważnej sprawie i mając wyrobiony na nią pogląd, zgodny z jego poczuciem sprawiedliwości i znajomością sprawy, gdy jednocześnie zdaje sobie sprawę, że jest on odmienny od poglądów instancji odwoławczej. A od wyniku jej oceny zależy, czy w przyszłości zostanie sędzią. "Ależ gdzie tu jest problem? - zakrzyknie moralista. - Prawnik powinien decydować zgodnie z sumieniem, a nie tak jak chce instancja odwoławcza". Zgoda, tylko że jednolitość orzekania to również wartość wymiaru sprawiedliwości, nad którą musi czuwać owa instancja odwoławcza. I nie ma w tym żadnych brudnych interesów ani układów.

Co sądzi sędzia

BUJAK: - W filmie nie chodzi tylko o środowisko prawnicze, ale o głębokie procesy społeczne:. Może i była rewolucja w naszym kraju, może i coś się tam działo, ale... wszystko toczy się tak jak dawniej: sędziowie z tego samego składu orzekającego mają romans, ich mentor chwali sobie przede wszystkim przyjaźnie z tymi, którzy mu pomagają w karierze, biskup za wszelką cenę chroni szanowaną rodzinę. Przecież w tym procesie nikomu nie zależy na poznaniu zabójcy, nawet samemu niesłusznie oskarżonemu! Po wyjściu z kina można zapytać: co się stało z naszą rewolucją? Czy naprawdę nie dokonało się nic istotnego w ludzkim myśleniu?

- Sędzia, który wydał niesłuszny wyrok, mówi na koniec, że to była ostatnia jego karna sprawa sądowa, bo "człowiek, który nie potrafi uporządkować swojego życia, nie powinien sądzić innych". "Człowiek z problemami" nie może być sędzią?

BUJAK: - Sędzia ma zostawiać poglądy poza salą sądową. Tyle że w Polsce do tej pory nie udało się zbudować infrastruktury niezawisłości sędziowskiej - sędzia, zamiast rozstrzygać sprawę we własnym sumieniu, jest targany rozmaitymi relacjami. Nie tylko w zawodach prawniczych nie umiemy oddzielać spraw zawodowych od prywatnych.

WRÓBEL: - A jak miałaby wyglądać infrastruktura, dzięki której sędziowie nie mieliby kochanek pośród sędziów z tego samego składu orzekającego albo adwokatów? Jedyne, co można zrobić, to wymagać od sędziego wysokich standardów moralnych - to powinna być osoba o nieskazitelnym charakterze. Przerabiamy to teraz przy okazji sędzi Lidii Bagińskiej, która działając jako syndyk, oszukała sąd, a teraz została nominowana na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Tyle że Trybunał nie zostawia sprawy, ale zwołuje zgromadzenie ogólne sędziów, by się nią zająć.

- A jeśli sędzia jest już skalany?

WRÓBEL: - Biskup np. został negatywnie zlustrowany? Czy ma prawo sądzić innych, nawet jeśli swoje przewiny wyznał i poniósł konsekwencje? Tacy ludzie są cenni, bo z doświadczenia wiedzą, czym jest popełnienie czynu niewłaściwego, ale z drugiej strony, jak mają reprezentować autorytet państwa? Trudno byłoby to ludziom zaakceptować, bo sędzia w odczuciu społecznym ma właśnie uwiarygodniać rozstrzygnięcie jako autorytet, uosobienie prawości.

- Co odpowiedzielibyście Panowie widzom, którzy po obejrzeniu filmu zapytają, czym jest sprawiedliwość sądowa?

BUJAK: - Że jest iluzją. Strony udają, że odbijają piłeczkę, publika udaje, że to śledzi. Jestem jednak przekonany, że film pokazuje jedynie pewną kategorię procesów w Polsce, a w meandrach transformacji ustrojowej środowisko sędziowskie jest jedynym, na którego rzetelność w obronie moich praw obywatelskich mogę liczyć.

WRÓBEL: - Sądowy wymiar sprawiedliwości to żmudne poszukiwanie przy pomocy prawa tego, co jest najbliższe prawdy. To rozstrzygnięcie najbliższe sumieniu sędziego, ale też próbujące znaleźć kompromis dla sprzecznych, ujawnionych podczas procesu, interesów.

  • ZBIGNIEW BUJAK (ur. 1954 r.) jest jednym z najbardziej znanych działaczy opozycji demokratycznej. W 1980 r.­ współzakładał NSZZ "Solidarność" w ZM Ursus, w latach 1980-81 był członkiem Krajowej Komisji Porozumiewawczej, a następnie Prezydium Komisji Krajowej "S". W stanie wojennym był najdłużej ukrywającym się przywódcą "S"; aresztowano go w 1986 r. Po 1989 r. był działaczem m.in. Unii Wolności i Unii Pracy.
  • Dr hab. WŁODZIMIERZ WRÓBEL (ur. 1963 r.) jest pracownikiem naukowym Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego.

"BEZMIAR SPRAWIEDLIWOŚCI", scen. i reż.: Wiesław Saniewski, wyst.: Jan Frycz, Robert Olech, Bożena Stachura, Jan Englert, Artur Barciś, Artur Żmijewski, Danuta Stenka, Ewa Wencel, Maria Pakulnis, Ewa Błaszczyk i inni. Prod. m.in.: Saco Films. Dystrybucja: Kino Świat, w kinach od 9 marca 2007 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2007