Miara mistrza

Jako prosty i nieuczony katolik pragnąłbym, by nauczyciele wiary starali się nie ekscytować mocą swoich słów, lecz wiernością Objawieniu. Och, ile mocnych słów wypowiedziano o Bogu i człowieku, ileż konsekwencji zawrotnych, rewolucyjnych, szalonych potrafiono z nich wyciągnąć, wszystko to wszakże dokonywało się poza granicami myśli katolickiej.

14.08.2005

Czyta się kilka minut

W swoim tekście (“Bóg będzie", “TP" nr 31/05), będącym wprowadzeniem do teologii Karla Rahnera, ks. Tomasz Węcławski poświęcił nieco miejsca mojemu esejowi “Odrzucona Tajemnica", w którym starałem się pokazać istotę myślenia niemieckiego teologa i jego wpływ na współczesne chrześcijaństwo. Z jednej strony powinienem się czuć z tego powodu wyróżniony. Wybitny teolog uznał mnie za przenikliwego czytelnika i eseistę. Ba, ta właśnie ocena sprawiła, że w oczach ks. Węcławskiego zyskałem sobie prawo do miłosierdzia, kiedy to pisząc o mojej interpretacji Rahnera łaskawie zaznacza, że “nie będzie się nade mną znęcał". Bóg zapłać. Choć tak sobie myślę, że może czasem zamiast miłosierdzia dobrze byłoby domagać się rzetelności. Nie jest to z pewnością cnota aż tak godna podziwu, jednak w debatach intelektualnych niekiedy ważniejsza niż miłosierdzie. Tym bardziej, że mimo okazanej mi łaski jakiś głos odezwał się we mnie, czy to wiary czy niewiary, tego nie wiem, i kazał mi pytać, czy ów szlachetny gest polskiego teologa nie jest aby aktem rejterady, czy nonszalancja - oto, co mój głos czyni z okazanego miłosierdzia - nie skrywa słabości argumentów? Do rzeczy zatem.

Niezrozumienie?

Tym, co najbardziej zdziwiło mnie w interpretacji myśli Rahnera, której dokonał ks. Węcławski, jest to, że w pełni się z nią zgadzam. Co jeszcze bardziej zaskakujące, każdy czytelnik mojego eseju (zamieszczonego we “Frondzie", później przedrukowanego w książce “Punkt oparcia") dojdzie niechybnie do przeświadczenia, że mój opis teologii Rahnera ściśle odpowiada temu, co znalazłem w tekście “Bóg będzie". Pisząc o sensie “zwrotu antropocentrycznego" w teologii ks. Węcławski stwierdza, że jego istotą jest przekonanie, iż “wiara i łaska, i płynąca z niej wolność wydarza się w całości nie gdzie indziej niż w całości ludzkiej egzystencji. Oznacza to, że tajemnica Boga, który jest źródłem łaski i w ten sposób przestrzenią ludzkiej wolności, może być poznawana także tylko wewnątrz doświadczenia człowieka - i to w każdym ludzkim doświadczeniu każdego człowieka, jeśli tylko zdajemy sobie sprawę z tego, co czyni je doświadczeniem człowieka". Pełna zgoda. Skoro zatem się zgadzamy w opisie, to na czym polega różnica? Poznański teolog przytoczył mój tekst dając go za przykład “chcianego niezrozumienia". Chcianego, zapewne. Niezrozumienia? Jak to? Przecież ks. Węcławski każdym swoim zdaniem, każdą swoją pochwałą niemieckiego teologa utwierdza mnie w przeświadczeniu, że dobrze zrozumiałem myśl Rahnera.

Polski autor szczególną uwagę zwraca na jedno stwierdzenie niemieckiego jezuity: “W tym, co jest najbardziej jego własne, Bóg czyni siebie samego tym, co konstytuuje człowieka jako człowieka". I skromnie dodaje “to zdanie ma konsekwencje, których nie można przyjmować bez zawrotu głowy". Słusznie. Tylko że w teologii nie szukam zawrotów głowy. Tylko że jakości myślenia nie oceniam ze względu na to, czy ktoś wypowiada zdania mocne, czy słabe. Jako prosty i nieuczony katolik pragnąłbym, by nauczyciele wiary starali się nie ekscytować mocą swoich słów, lecz wiernością Objawieniu. Och, ile mocnych słów wypowiedziano o Bogu i człowieku, ileż konsekwencji zawrotnych, rewolucyjnych, szalonych potrafiono z nich wyciągnąć, wszystko to wszakże dokonywało się poza granicami myśli katolickiej. Równie mocne zdania wypowiadał Hegel, i co z tego?

Bóg zredukowany

Ale nie przechodźmy nad tym problemem tak łatwo do porządku dziennego. Gdzie kryje się moc tego zdania Rahnera? Na czym polegają owe “budzące zawrót głowy konsekwencje", które tak upajają ks. Węcławskiego? Otóż mam nieodparte wrażenie, że istotą błędu Rahnera jest zmieszanie człowieka i Boga, a także tego, co przyrodzone, i tego, co nadprzyrodzone. W tej myśli człowiek jest naturalnie boski, a Bóg naturalnie ludzki. Oto ta moc i ta konsekwencja, której jakoś nie mógł wypowiedzieć wybitny polski teolog, zostawiając nas w stanie niepewności. Na szczęście nie muszę być równie subtelny i powiem wprost: ktoś, kto twierdzi, że to, co najbardziej własne Bogu, konstytuuje człowieka jako człowieka, odrzuca w istocie chrześcijańskie pojęcie Boga: suwerennej i wolnej osoby, osoby transcendentnej, wszechmocnej, wszechwiedzącej, nieskończonej. Ludzka świadomość staje się automatycznie świadomością boską, ludzki akt wolności staje się aktem wolności boskiej. Nic dziwnego, że takie rozumienie musi mieć skutki dla całego życia Kościoła, dla pojęcia sakramentów, dla misji, dla stosunku do współczesnej kultury. W ujęciu Rahnera w ogóle nie ma miejsca dla człowieka religijnego. Albo też inaczej: skoro akt człowieka jako człowieka od razu jest aktem boskim i religijnym, to nie potrzebujemy niczego specyficznie religijnego: ani kultu, ani chrześcijańskiej moralności. Zamiast się modlić, pościć, umartwiać, zamiast być pobożnym, wystarczy po prostu odczuwać dramat swojej egzystencji.

Ks. Węcławski zdumiewa się nad moim twierdzeniem, że czytając Rahnera “budziłem się w świecie całkowicie zamkniętym, dusznym, koszmarnym". Cóż mogę powiedzieć? Nadal tak jest. Nadal mam to samo uczucie. Wyobrażenie sobie, że jestem Bogiem, że moje słabości, grzechy, upadki są boskie, że nigdy i nigdzie nie mogę zwrócić się do Osoby doskonałej, miłosiernej, łaskawej, że nigdy nie dotrę do Boga na zewnątrz mnie samego, budzi moje przerażenie. Oto najgłębszy powód mojego protestu przeciw Rahnerowi i jego uczniom. Pozostawiam sumieniu ks. Węcławskiego, jak godzi teologię Rahnera z nauką Kościoła. Szczęśliwie nie jestem i nigdy nie będę sędzią w tej sprawie. Mój opór wobec niemieckiego teologa nie wynika przede wszystkim z chęci obrony ortodoksji. Tym, co najbardziej jest nie do zniesienia, to zafałszowanie ludzkiej egzystencji, ludzkich nadziei i ludzkiej natury, do czego prowadzi myśl autora “Podstawowego wykładu wiary". Pozorne wyniesienie człowieka do godności naturalnego Boga ma w sobie coś okrutnego; coś, co sprawia, że ja - z moim egoizmem, nędzą, słabością - nie mogę znaleźć Zbawiciela. Zamknięty na wieki wieków w sobie, nie znajdę oczyszczenia i uzdrowienia. Ale nie tylko o to chodzi. Redukcja Boga do człowieka oznacza zanegowanie tego, co w naturze ludzkiej najwspanialsze i co stanowi podłoże religii: zdolności adorowania, czczenia i uwielbienia suwerennego Boga i Pana.

Zacieranie śladów

Gorzej jeszcze. Gdyby niemiecki teolog miał odwagę wyciągnąć konsekwencje ze swoich tez, gdyby nie pozostawiał nas tylko z mocno brzmiącymi zdaniami, ale miał wewnętrzną odwagę powiedzieć, że to, co głosi, rozmija się z wiarą chrześcijańską, to jego postawa, jakkolwiek nadal podlegająca krytyce, godna byłaby szacunku. Zamiast tego, zamiast odwagi i jasności mamy do czynienia z nieustannym zacieraniem śladów, ze sprytną taktyką “tak, ale", z całą dialektyką pozornego dostosowania. Uważam, że uczciwa deklaracja ateizmu, zerwania, uczciwe i jasne odrzucenie chrześcijańskiej wizji Boga jest lepsze i bardziej godne uznania niż to uporczywe chowanie się za autorytet Kościoła, które praktykował Rahner.

Wiąże się z tym pewien drobiazg. Nieuprzedzony czytelnik artykułu księdza Węcławskiego mógłby odnieść wrażenie, że myśl Rahnera stała się niemal doktryną Kościoła katolickiego. Polski autor po prostu stwierdza, że sposób myślenia Rahnera “tkwi u podstaw wielkiego wykładu Soboru Watykańskiego II" i “znalazł równie mocne i radykalne dopowiedzenie w tym, w jaki sposób człowieka stawia w centrum myśl Jana Pawła II". Na to zgody nie ma. Po pierwsze, jednoznaczne i wątpliwe deklaracje Rahnera, jak choćby przytoczona przez ks. Węcławskiego, otoczone są wieloma innymi wypowiedziami, mniej jasnymi, mniej wyrazistymi. Tym samym trudno powiedzieć, jaka część myśli rahnerowskiej przedostała się do współczesnej teologii. Wielu teologów - niewątpliwie w dobrej wierze - mogło korzystać z tekstów niemieckiego teologa albo nie rozumiejąc ich istoty, albo skupiając się na tym, co słuszne, na tej części krytyki Rahnera, która nie dosięgała samej wiary, ale ziemskiej instytucji Kościoła. Po drugie, na szczęście, w swoim rozumieniu Rahnera nie jestem odosobniony. Zamiast powoływać się ogólnie na Sobór Watykański II i papieża Jana Pawła II - ach, to jest ta niezwykła sztuka współczesnych dyskutantów: rzuca się mimochodem, jakby od niechcenia, jedno dwa zdania i już wszyscy mogą przyjąć autorytet Rahnera za fakt - przytoczę wypowiedź prof. Leo Scheffczyka, wyniesionego do godności kardynała w 2001 r. przez Jana Pawła II, i to właśnie w uznaniu zasług w dziedzinie teologii. Otóż, tłumacząc istotę “antropologicznego przewrotu" Rahnera, kardynał Scheffczyk zauważył: “Człowiek [w koncepcji Rahnera] nabiera cech niemalże boskich. (...) W każdym razie Bóg i człowiek są ze sobą tak powiązani, że duchowi ludzkiemu przypisuje się charakter nieskończoności, zaś tajemnica Boga staje się tajemnicą człowieka. (...) Odnosi się wrażenie, że w tej koncepcji Bóg jest tylko dla człowieka, a nie człowiek dla Boga" (“Oni wybrali papieża", Fronda 2005).

Miara wielkości

Był zatem Rahner wielkim mistrzem teologii, jak chce tego ks. Węcławski, czy nie? Prawdę powiedziawszy, polski teolog w taki sposób określa stosunek czytelnika do wielkiego mistrza, że nie wiadomo, jak na to pytanie odpowiedzieć. Albo inaczej: ks. Węcławski w taki sposób konstruuje postać wielkiego mistrza teologii, że wybór, kto nim jest, a kto nie, staje się arbitralny. Co bowiem znaczą zdania: “wielkich mistrzów nie czyta się po to, żeby się z nimi zgadzać, ale też nie po to, żeby się z nimi nie zgadzać i udowadniać im, że się mylą. To pierwsze jest niepotrzebne, to drugie zazwyczaj wykonalne trudno albo wcale". Pięknie. Tylko jak się zostaje “wielkim mistrzem teologii"? Skoro wyróżnikiem wielkości myślenia teologicznego nie jest ani zgoda z tym, co napisał autor (skoro komuś przytakujemy, to znaczy, że nie jest wielkim mistrzem - pisze ks. Węcławski), ani niezgoda na jego tezy (nie sposób mu dowieść pomyłki), to co właściwie?

Zdaniem księdza Węcławskiego, jeśli dobrze zrozumiałem jego dość zawikłany wywód, wielki teolog to ten, który nie daje się nam zadowolić - czyli uznać i zaaprobować - odpowiedziami, które już dawno mamy opanowane - czyli odpowiedziami, które podsuwa nam tradycja. Zaiste, zacne to rozumienie wielkości teologa, choć obawiam się, że niewielu z dotychczasowych Doktorów Kościoła odznaczało się taką wielkością. Nic to. Wygląda na to, że stosując terminologię księdza Węcławskiego można ich będzie - tych wszystkich świętych Augustynów, świętych Tomaszów z Akwinu, święte Teresy z Avila itd. - uznać za pośledniej klasy mistrzów, którzy nie sprostali wymaganiom świata naszej wiary, wymaganiom na miarę Karla Rahnera.

Paweł Lisicki (ur. 1966) jest eseistą i dziennikarzem, współpracownikiem kwartalnika “Fronda" i miesięcznika “Znak". Do niedawna zastępca redaktora naczelnego “Rzeczpospolitej", obecnie pracuje nad koncepcją nowego dziennika ogólnopolskiego na bazie “Życia Warszawy". Opublikował m.in.: “Nie-ludzkiego Boga", “Doskonałość i nędzę" oraz “Punkt oparcia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2005