Bóg będzie

W tym, co jest najbardziej Jego własne, Bóg czyni siebie samego tym, co konstytuuje człowieka jako człowieka (przeł. tw). To bez wątpienia jedno z najmocniejszych zdań w historii teologii - niełatwo też zdać sobie do końca sprawę z konsekwencji takich słów. Ich autor, Karl Rahner, jest tego świadomy.

31.07.2005

Czyta się kilka minut

Karl Rahner /
Karl Rahner /

W jednym ze swoich najważniejszych artykułów, “O specyfice chrześcijańskiego pojęcia Boga", który otrzymujemy właśnie w języku polskim wraz z I tomem “Pism wybranych" niemieckiego teologa (Wydawnictwo WAM, Kraków 2005; teksty wybrał i przełożył o. Grzegorz Bubel SJ), dopowiada je tak: “W tym właśnie - przynajmniej faktycznie - przejawia się specyfika chrześcijańskiego pojęcia Boga, nawet jeśli w typowym kazaniu i pobożności ludowej jesteśmy jeszcze daleko od zdawania sobie z tego sprawy, zatrzymując się z reguły na koncepcji Boga, który po prostu stworzył świat jako rzeczywistość odwiecznie pozostającą w oddaleniu od Niego, utrzymaną przez Niego w ładzie oraz obdarowaną przez Niego Jego skończonymi darami". Tak oto pokazuje się nam w wielkim skrócie wyzwanie, jakim jest teologia Karla Rahnera.

Pisma wybrane

W polskiej świadomości Rahner był dotąd obecny głównie na dwa sposoby: na niezbyt szeroką skalę jako przedmiot studiów i na zdecydowanie mniejszą jako przedmiot mocnej krytyki. Dla teologów - także dla studentów teologii i dla tych, którzy szukają pogłębienia własnego rozumienia wiary w rozmowie z wielkimi mistrzami - jest jednym z tych, których nie wypada nie znać, chociaż spolszczonych jego tekstów, a także tekstów o nim było dotąd niewiele. Mamy od dawna “Podstawowy wykład wiary" w przekładzie Tadeusza Mieszkowskiego (Warszawa 1987), mamy kilka nieco mniejszych rahnerowskich medytacji i dialogów. Mamy wreszcie kilka dobrych wprowadzeń do jego teologii (m.in. Ignacy Bokwa i Krzysztof Góźdź). To wszystko jednak serdecznie mało wobec wielkości i znaczenia tego dzieła. Rzeczą wielkiej wagi jest więc rozpoczęta przez WAM edycja “Pism wybranych": praca Redaktora i tłumacza tego tomu otwiera nowy etap recepcji myśli Karla Rahnera w Polsce.

Nie będę na tym miejscu przedkładał typowej recenzji książki, którą otrzymaliśmy. Powiem jedynie, że należy przyjąć z wielkim uznaniem zarówno dokonany przez Redaktora wybór tekstów, jak i jego przekłady. Kto spotkał się z niemczyzną Rahnera, potrafi docenić zwłaszcza to ostatnie, chociaż na tekstach z pierwszego tomu pozostały pewne (nieznaczne na szczęście) ślady zmagań tłumacza z opornym językiem. Warto też zauważyć rzecz bynajmniej na polskim rynku wydawniczym nieoczywistą, mianowicie obecność w książce indeksów: rzeczowego i nazwisk, a także indeksu wypowiedzi Magisterium Kościoła. Wszystko to sprawia, że mamy do czynienia z wydarzeniem wydawniczym, o którego skutkach dla teologii w Polsce powinno być głośno.

Tymczasem ja wyznaczam sobie inne zadanie: chciałbym przyszłym czytelnikom “Pism wybranych" dopomóc nieco w rozumieniu ich autora jako człowieka wiary, który sobie i innym całe życie mówił o jej wysokich wymaganiach. Chciałbym w ten sposób zachęcić do sięgnięcia po tę teologię nie tylko tych, którzy już wiedzą, jak bardzo warto czytać wielkich mistrzów.

Najpierw zatem kilka słów o Karlu Rahnerze-człowieku (a raczej jego świadectwo o sobie samym), a następnie o sednie jego teologicznego dzieła i o tkwiącym w nim wyzwaniu.

Człowiek

W zbiorze wywiadów z Karlem Rahnerem z ostatnich lat jego życia, wydanym dwa lata po jego śmierci pod charakterystycznym tytułem “Glaube in winterlicher Zeit" (“Wiara w czasie zimowym"), wśród stosunkowo niewielu osobistych wyznań teologa można znaleźć jedno, które charakteryzuje go trafniej niż wiele subtelnych analiz jego osoby i dzieła. Rozmowę prowadzi Karl Lehmann, uczeń Rahnera, obecnie biskup Moguncji i kardynał. Oto jej początek:

“Lehmann: (...) Jesteśmy we Fryburgu, twoim rodzinnym mieście; tu niedaleko pochowani są twoi rodzice. Co właściwie dla twojej teologii zaczerpnąłeś z Fryburga i od twojej rodziny?

Rahner: Moi rodzice byli normalnymi fryburskimi Alemanami. Myślę, że to dziedzictwo przeszło z grubsza na ich dzieci. Nie odważę się wprawdzie rozwijać tutaj charakterystyki Alemanów. Pewnie wielu by się tym zgorszyło i może pojawiłby się zarzut, że moje własne złe cechy przedstawiam jako »normalnie alemańskie«. Myślę jednak, że każdy, kto zna te okolice, przyzna, że należę do tego właśnie rodzaju ludzi z południowo-zachodniego kąta Niemiec - może trochę mrukliwych, może też niezbyt entuzjastycznych, ale względnie normalnych, rozsądnych i do pewnego stopnia zrównoważonych. A przynajmniej próbowałem wypełniać maksymę mojego brata Hugona, który tak jak ja był jezuitą i profesorem w Innsbrucku. Powiedział mi kiedyś: »Wiesz, Karl, ja nie jestem normalny, ale udaję, że jestem«. Sądzę, że ja też odziedziczyłem mentalność tej okolicy. W mojej rodzinie panowała nie nazbyt klerykalna, ale oczywiście katolicka atmosfera. Stąd też, jak sądzę, nie musiałem przechodzić jakichś »strasznych kryzysów wiary«. Może dałoby się powiedzieć tak: od tej normalnie katolickiej mentalności można było z grubsza gładko przejść do mojej teologii".

Warto sobie zdać sprawę z dwu ważnych rzeczy. Po pierwsze, kto umie o sobie mówić z takim dystansem (a także ironią i humorem), jest człowiekiem wewnętrznie wolnym i prawdziwie pojednanym ze swoim życiem. Po drugie, to mówi stary, osiemdziesięcioletni człowiek w roku swojej śmierci. Wszystkie wątpliwości i pytania, które oczywiście można z zewnątrz zgłaszać wobec jego teologicznego dzieła, muszą brać pod uwagę to proste świadectwo spokoju i integralności wiary, której służył wysiłkiem całego życia.

Ponieważ, jak widać, Karl Rahner jako człowiek najlepiej charakteryzuje się sam, przytoczę jeszcze dwa jego wyznania. Oba pojawiły się w ostatnim publicznie wygłoszonym wykładzie - nieco ponad miesiąc przed śmiercią. Oba dają wgląd nie tylko w sposób myślenia Rahnera, ale także w jego duchową sylwetkę i wnętrze. O jednej z tych swoich idei, które stały się przedmiotem kontrowersji, mówił wtedy tak: “nawet jeśli nasza teologia zastanawia się jedynie nad tym, jak trafiają przed oblicze Boga ludzie pozostający pod sakramentalną opieką Kościoła, powinna ona przecież o wiele więcej myśleć o tym, jak to możliwe, że odyseja wszystkich ludzi, także tych najbardziej prymitywnych sprzed miliona lat, także niechrześcijan, a nawet ateistów, kończy się w Bogu samym. Można naturalnie powiedzieć - chociaż wydaje mi się to trochę zbyt łatwe i wygodne - że owo zawsze i wszędzie dla wszystkich ludzi i w każdym czasie możliwe boskie zbawienie dokonuje się na drogach, które zna tylko sam Bóg. To zapewne prawda, że także jeśli chodzi o mnie samego z całą moją chrześcijańską teologią, muszę ostatecznie pozostawić niezbadanym wyrokom Bożym, przez jakie szczeliny On rzeczywiście zdoła wniknąć ze swoją uwalniającą miłością do obrzydliwego bunkra mojego egoizmu. (…) Być może jest to (kto wie) niesłychane uroszczenie stworzenia, kiedy ktoś nie chce dać się uratować, jak długo nie widzi, że jego bliźni obok niego zostaje uratowany razem z nim. Ale może to też być najczystszy akt miłości bliźniego, którego ostatecznie wymaga się od każdego chrześcijanina, by miał nadzieję dla siebie samego tylko razem z nadzieją dla wszystkich, i by się nad tym zastanawiał, jak łaska Boża, którą ostatecznie jest Bóg sam udzielający siebie, wylewa się na wszelkie ciało, a nie tylko na tych paru naznaczonych sakramentami".

I jeszcze ostatnie słowa tego samego wykładu: “Kiedy aniołowie śmierci wyrzucą z przestrzeni naszego ducha całe to nic nie warte śmiecie, które nazywamy naszą historią (jakkolwiek naturalnie pozostanie istota tego, co spełniło się w wolności), kiedy wypalą się i zgasną wszystkie gwiazdy naszych ideałów, którymi my sami w naszych uroszczeniach udrapowaliśmy niebo naszej egzystencji, kiedy śmierć stworzy niesamowicie milczącą pustkę, a my ją milcząco przyjmiemy z wiarą i nadzieją jako naszą prawdziwą istotę, kiedy nasze choćby najdłuższe życie wyda się już tylko krótką eksplozją naszej wolności, która przydarzyła się nam rozciągnięta jak w zwolnieniu filmowym, eksplozją, w której pytanie stało się odpowiedzią, możliwość rzeczywistością, czas wiecznością, wolność zaproponowana wolnością spełnioną, i kiedy w tym momencie okaże się w niesamowitym przerażeniu niewysłowionego wybuchu radości, że ta niesamowita pustka, którą odczuwamy jako śmierć, naprawdę jest wypełniona pratajemnicą, którą nazywamy Bogiem, Jego czystym światłem i Jego przyjmującą wszystko i dającą wszystko miłością, i kiedy w tej chwili jeszcze z głębi tej nieogarnionej tajemnicy ukaże się nam i spojrzy na nas oblicze Jezusa, Błogosławionego, i ta konkretność po bosku przewyższy wszystko, cośmy skądinąd prawdziwie sądzili o niepojętości nieogarnionego Boga, wtedy... właściwie nie chciałbym tak dokładnie opisywać, co wtedy, co przyjdzie, tylko moim bełkotem wskazać, jak człowiek może oczekiwać tego, co ma przyjść, skoro sam już przeżywa zapadanie się w śmierć jako wschód tego, co nadchodzi. 80 lat to długi czas. Dla każdego jednak czas życia, który mu został przyznany, jest krótką chwilą, w której staje się to, co ma być" (Karl Rahner, “Doświadczenia katolickiego teologa").

To trzeba dobrze usłyszeć. I trzeba umieć dostrzec również przemawiającą z tych słów uczciwość wobec siebie i wobec dzieła własnego życia.

Sedno dzieła

Jasne, że w krótkim tekście nie można przedstawić adekwatnie sedna teologicznego dzieła kogoś, kto nad dziełem tym pracował 60 lat, i kto, jak sam mówił, wolnego czasu nie poświęcał niczemu innemu, jak tylko swojemu “zawodowemu hobby" - teologii. Powiedzmy dlatego jedynie o dwu sprawach, które wydają się szczególnie ważne dla każdego, kto chce Rahnera dobrze rozumieć. Chodzi o sens tak zwanego “zwrotu antropocentrycznego" w teologii i o utożsamienie łaski z wolnością. Obie sprawy są ze sobą najściślej powiązane. O obu znajdziemy w pierwszym tomie “Pism wybranych" wypowiedzi wprost, ale obie też w jeszcze większym stopniu przenikają całość wypowiedzi Rahnera i w tym sensie ich dobre rozumienie stanowi klucz do odczytania jego dzieła.

Istotą i fundamentem tego, co zostało nazwane “zwrotem antropocentrycznym" w XX-wiecznej teologii, jest przekonanie, że wiara i łaska i płynąca z niej wolność wydarza się w całości nie gdzie indziej niż w doświadczeniu ludzkiej egzystencji. Oznacza to, że tajemnica Boga, który jest źródłem łaski i w ten sposób przestrzenią ludzkiej wolności, może być poznawana także tylko wewnątrz doświadczenia człowieka - i to w każdym ludzkim doświadczeniu każdego człowieka, jeśli tylko zdajemy sobie sprawę z tego, co czyni je doświadczeniem człowieka. To właśnie o tym mówi przytoczone na początku mocne zdanie.

Dlatego też tak bezwzględnie blisko siebie są w całym dziele Rahnera dwa słowa, dwa pojęcia, które nazywają fundament i zarazem horyzont ludzkiego życia w tym świecie: łaska i wolność. To, co te słowa opisują, jest tak bardzo jedno, że możemy ich używać zamiennie, co nie znaczy jednak, że jedno można zwyczajnie zastąpić drugim. Mówiąc o łasce, Karl Rahner mówi na pierwszym miejscu o tym, co tradycja teologiczna nazywa “łaską niestworzoną" - to jest o Bogu samym, w Jego zupełnym zwrocie ku człowiekowi, który odkrywamy w Jezusie. Kiedy mówi o wolności, ma na myśli wolność Boga, która pozwala Mu w taki właśnie sposób ostatecznie i bezwzględnie zwracać się do człowieka, jak to się stało w Jezusie, i w konsekwencji wolność człowieka, która odnajduje się wobec tego, czym dla niej czyni się Bóg: “[On] czyni siebie samego tym, co konstytuuje człowieka jako człowieka". Powtórzę: to zdanie ma konsekwencje, których nie można przyjmować bez zawrotu głowy.

Tym, którym by się wydawało, że to jest tylko bardzo szczególny pogląd bardzo szczególnego teologa, przypomnę, że ten właśnie sposób myślenia tkwi u podstaw wielkiego wykładu Soboru Watykańskiego II o objawieniu i o człowieku w jego relacji do siebie i świata, i że ten sam sposób myślenia, to samo zrozumienie niesłychanego wyboru Boga, który cały zwraca się ku człowiekowi, znajduje mocne i równie radykalne dopowiedzenie w tym, w jaki sposób człowieka stawia w centrum myśl Jana Pawła II.

Wyzwanie

Jak wspomniałem, Karl Rahner stał się w Polsce (i nie tylko tu oczywiście) również przedmiotem krytyki - czasem bardzo mocnej. Przez przedstawicieli tzw. “radykalnej ortodoksji" bywa przedstawiany jako uosobienie tego wszystkiego, co niedobre i ryzykowne w teologii ostatnich dziesięcioleci. Przykładem takiej krytyki była m.in. seria tekstów w 17/18 numerze “Frondy", a zwłaszcza esej Pawła Lisickiego “Odrzucona tajemnica". Ten ostatni tekst wyróżniam dlatego, że jest klasycznym przykładem “chcianego niezrozumienia" - i mówię “chcianego", bo trudno uwierzyć, żeby tak przenikliwy czytelnik i eseista jak Lisicki, mógł “niechcący" tak nie zrozumieć czytanego przez siebie autora.

Przytoczę początek tekstu Lisickiego, ponieważ wydaje mi się on ważnym punktem wyjścia dla zasygnalizowania niezrozumień, które mogą się przytrafić także innym czytelnikom Rahnera, a więc i opublikowanych właśnie jego “Pism wybranych": “Kiedy pierwszy raz zetknąłem się z pismami niemieckiego teologa Karla Rahnera SJ, poczułem zaskoczenie. Cóż to za dziwny sposób myślenia - mówiłem sobie. O co w nim chodzi? Dlaczego wszystkie te sprawy, które wydawały się tak proste, jednoznaczne i tajemnicze zarazem, a więc pusty grób trzeciego dnia po zmartwychwstaniu, radość z narodzin Boga-Człowieka przepowiadanego wcześniej przez proroków, objawienie przekazane przez apostołów będące słowem wypowiedzianym do ludzi przez Najwyższego Władcę, prawda o grzechu Adama zamykającym przed nami niebo - dlaczego to wszystko przestaje być nagle zrozumiałe? Gdzie znikła cała cudowność chrześcijaństwa, dotykalna i podniosła? Gdzie podziała się tajemnica wynikła ze zderzenia prostych faktów i ich przedziwnej treści, paradoks, przed którym chyliłem się w naiwnej czci, który mogłem tylko nieśmiało, w milczeniu i z ukradka podziwiać, nie mogąc nigdy zrozumieć?". I dalej: “Dojmujące uczucie osłupienia było tym większe, że autor zapowiadał, iż zwraca się do człowieka współczesnego. Ani chybi więc do mnie. Lecz miast mi tłumaczyć, budził wątpliwości, miast skłaniać do adoracji, nużył. Tak, muszę to wyznać od razu: im dalej zagłębiałem się w książkach wybitnego teologa, tym silniej odczuwałem zmęczenie! Nie tego szukałem, nie za tym tęskniłem! Nie znajdywałem w nich ani wielkiej przygody, ani romantyzmu. Te zdania rozlane jak fale tłustej, bagnistej rzeki, przytapiały mnie. Nagle budziłem się w świecie całkowicie zamkniętym, dusznym, koszmarnym. Jedyne, czego pragnąłem, to otworzyć w nim okna. To dać Bogu żyć, kochać i gniewać się, łasce działać, wybierać, poruszać, człowiekowi głosić chwałę, zmagać się, bojować".

Przytaczam te słowa jako wyraz zdumienia ich autora, i zarazem jako wyraz mojego zdumienia nad nim. Przytaczam je zatem także jako ostrzeżenie. Nie będę się tu znęcał nad Pawłem Lisickim, ale wolałbym nie widzieć wyrazu twarzy Karla Rahnera, gdyby mu przeczytano takie wprowadzenie do analizy jego teologicznego dzieła.

Dlatego chciałbym zachęcić Czytelników, żeby zanim sięgną po pisma Rahnera, przemyśleli gruntownie jedną sprawę zupełnie podstawową. Sądzę zresztą, że każdy, kto poważnie podchodzi do swojej wiary, powinien sprawę tę przemyśleć po prostu i z zasady, a nie wtedy dopiero, kiedy ma zamiar sięgać po myśl jakiegokolwiek teologa.

Chodzi o to, że świat naszej wiary nie jest bynajmniej światem spraw “prostych, jednoznacznych i tajemniczych zarazem", nie jest tylko jednym wielkim pięknym darem z nieba, całym gotowym, cudownym, dotykalnym i podniosłym, który szczęśliwie mamy (a radość z jego posiadania psują nam od czasu do czasu jedynie “dziwni teologowie" w rodzaju Karla Rahnera). Zapewne wiele doświadczeń płynących z wiary mogło nam powiedzieć o jej świecie i takie rzeczy, ale to przecież daleko nie wszystko.

Świat naszej wiary, świat spotkania z Bogiem, który objawia się i przychodzi na ratunek, jest światem wymagającym. To samo wymaganie staje przed każdym, kto wierzy i stara się zrozumieć, co czyni z nim jego wiara. Zarówno przed tzw. “prostym wiernym", jak też przed teologiem, który podejmuje wysiłek stawiania coraz to dalszych pytań i szukania odpowiedzi - dla siebie i dla innych. Powołanie jednego i drugiego może być inne, ale wymaganie jest w istocie to samo. To samo wymaganie staje też przed tym, kto nie wierzy, jeśli nie przestaje pytać i szukać. Sednem tego wymagania jest usłyszeć głos, który odzywa się do nas, kiedy stajemy wobec własnej wiary i niewiary - usłyszeć wezwanie i na nie odpowiedzieć. Jak? Mówiąc najprościej: tak jak każdego dnia odpowiada Izrael, który nas na drodze wiary poprzedza. Izrael mówi do siebie: “Słuchaj Izraelu, BĘDZIE nasz Bóg, BĘDZIE jedyny, i umiłujesz BĘDZIE, twojego Boga, całym twoim sercem, całym twoim życiem i całą twoją mocą" (Pwt 6,4-5). Podkreślmy dwie rzeczy: “będzie" - bo tu nic nie jest jeszcze gotowe i zamknięte, i “całym sercem, całym życiem i całą mocą" - a to znaczy przecież także tymi wszystkimi siłami, które pozwalają nam wierzyć i pytać, aż do samego sedna i rdzenia każdego słowa i do imentu każdego gestu tej wiary.

Dlatego właśnie spojrzenie na dzieło kogoś takiego jak Karl Rahner z perspektywy poczucia, że mamy oto do czynienia z teologicznym “psujem", który burzy nam śliczny ogród tajemnic, wśród których dotąd radośnie mieszkaliśmy, jest tak dramatycznym niezrozumieniem tego, co naprawdę wydarza się w wierze (a nie tylko tego, co wydarza się w czyjejś teologii).

Nie znaczy to bynajmniej, że z Karlem Rahnerem i z innymi wielkimi mistrzami teologii trzeba się zgadzać. Wielkich mistrzów nie czyta się po to, żeby się z nimi zgadzać. Nie trzeba też bynajmniej im przytakiwać. Zwykle tego wcale nie chcą. Do tego, żeby się zgadzać i przytakiwać, mamy mistrzów średnich i małych (ale też z naszego przytakiwania im niewiele zazwyczaj wynika). Zatem wielkich mistrzów nie czyta się po to, żeby się z nimi zgadzać, ale też nie po to, żeby się z nimi nie zgadzać i udowadniać im, że się mylą. To pierwsze jest niepotrzebne, to drugie zazwyczaj wykonalne trudno albo wcale. Wielkich mistrzów czyta się po to, żeby widzieć, jakie są pytania, i samemu uczyć się stawiać te, które czekają na nas. Wielkich mistrzów czyta się też po to, żeby nie zadowalać się, odpowiedziami, które już dawno mamy opanowane.

***

Na koniec raz jeszcze Rahner z pierwszego tomu “Pism wybranych": “(…) musimy mieć odwagę powiedzieć, że ostateczne pytanie o sens jest zadane właściwie tylko wtedy, gdy rozumiemy je jako podjęty w wolności akt miłości, która rezygnuje sama z siebie i może doświadczać tego, co niepojęte, jako czegoś, co jest oczywiste w sposób cudowny i dający szczęście. Pytanie o sens musi koniecznie już na poziomie samego pytania doznać oczyszczenia". A kto by o tym nie wiedział albo w to nie wierzył, ten przekona się o tym najpóźniej w swojej ostatniej godzinie.

---ramka 356328|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2005