Marek Edelman nie żyje

Przypominamy artykuł o Marku Edelmanie, który dla Tygodnika napisał Jacek Kuroń, gdy w 1999 r. Edelman otrzymywał od TP Medal Świętego Jerzego. Wciąż jest Komendantem powstania w getcie - bo dla niego Żydem jest każdy, kto jest prześladowany - niezależnie od tego, gdzie i kiedy dotykają go represje - pisał.

02.10.2009

Czyta się kilka minut

 /
/

Artykuł ukazał się w "Tygodniku Powszechnym" nr 46/1999

O Marku Edelmanie można wygłosić dwa, wydawałoby się sprzeczne, sądy. A oba są prawdziwe. Bo z jednej strony Marek jest człowiekiem nadzwyczaj zaangażowanym we współczesność. Chodzi zarówno o jego praktykę lekarską, jak o działania społeczne. Z drugiej - wciąż jest dowódcą powstania w getcie warszawskim. To powstanie dla niego trwa.

JACEK KUROŃ ("TP" nr 46/1999)

Przede wszystkim Marek Edelman jest lekarzem. Wielkim lekarzem. I to nie tylko kardiologiem - potrafi leczyć całego człowieka. To są rewelacyjne, ba, nieprawdopodobne, historie. Przykład mi bliski: córka mojej żony miała stwardnienie na szyi. Poszła do przychodni, tam lekarz kazał się jej zgłosić za dwa tygodnie. Tymczasem, gdy guz ten obejrzał Marek, powiedział: natychmiast jedziemy do Łodzi. Okazało się, że to nowotwór. Dzięki temu, że Marek go w porę wykrył, udało się dziewczynę zaleczyć. Ale to nie koniec: równocześnie takie samo stwardnienie miała jej siostra-bliźniaczka. Marek ją też obejrzał, ale nie zlecił żadnej terapii. Miał rację: w jej przypadku nie było to nic groźnego. Takich zdarzeń z praktyki lekarskiej Marka znam mnóstwo.

Inny przykład: to on rozpropagował w Łodzi badania kobiet, którym groził rak piersi. Pomyślał o tym już w latach 80., kiedy jeszcze mało o takiej profilaktyce mówiono. Zdobył pieniądze z Fundacji "Solidarności". Na dodatek akcję prowadził w nowatorski, jak na ówczesne czasy, sposób: kiedy stwierdzono jakiekolwiek stwardnienie, natychmiast robiono punkcję, pobierano próbkę i następnego dnia był wynik. Jeżeli obawy się potwierdzały, to chora od razu szła do szpitala. Taka procedura była wtedy rewolucją.

Sztandarowym dziełem Marka Edelmana jest opracowanie razem z prof. Janem Mollem - pionierem leczenia zawałów serca w Polsce - metody przeprowadzania operacji kardiologicznych w stanie ostrym (czyli w trakcie rozległej zapaści) przez odwrócenie krwiobiegu. Gdy Marek przekonywał profesora do tego, by - jako pierwsi na świecie - zaryzykowali i spróbowali operacji tą metodą, mówił: musimy to zrobić, bo chodzi o wykorzystanie najmniejszej nawet szansy na życie. I dodawał: nie przywieźli tu nam chorego, by umarł, ale by żył. Marek ma na koncie wiele podobnych nowatorskich terapii i operacji.

Nic dziwnego, że w każdą rocznicę objęcia przezeń Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej w łódzkim szpitalu Pirogowa, zjeżdżają się tam ludzie, którym uratował życie. Oraz ci, których bliskim pomógł spokojnie umrzeć. Przecież terapia nie zawsze może się udać... Marek mówi, że w takich sytuacjach lekarz musi przeprowadzić chorego na ten drugi brzeg. Widziałem jak to robi, bo moja żona Gaja umierała u niego na oddziale...

Poznałem Marka w połowie lat 70. Naturalnie wcześniej słyszałem o nim jako o dowódcy powstania w getcie. Wiedziałem, że nie odmówił podpisania protestu przeciw umieszczeniu w konstytucji deklaracji o sojuszu z ZSRR i o przewodniej roli partii komunistycznej. Ale gdy zakładaliśmy Komitet Obrony Robotników, to nie śmieliśmy go prosić, by do nas przystąpił. Sądziliśmy, że nie wypada tak angażować dowódcy powstania w getcie. Ale Marek zgłosił się sam. Powiedział, że wie, jak nam pomóc. Otóż po czerwcu 1976 jednym z problemów było zapewnienie opieki medycznej represjonowanym w Radomiu i Ursusie robotnikom oraz ich rodzinom. KOR mógł im służyć pieniędzmi czy usługami prawników, ale nie mieliśmy pojęcia, co robić, gdy ktoś z nich zachoruje. A byli to przecież potwornie biedni ludzie.

Marek powiedział: każdego, kto tego potrzebuje, przyjmę na swój oddział. Gdy SB czepiało się, dlaczego leżą u niego ludzie spoza Łodzi, to odpowiadał: patrzę na człowieka, a nie na papiery. Zresztą do dziś, gdy zgłasza się chory rzeczywiście wymagający opieki, to on - nie zważając na biurokratyczny porządek - bierze go na oddział i leczy.

Marek nigdy więc nie był wyłącznie lekarzem. Jednocześnie działał w opozycji demokratycznej, a potem w "Solidarności". Był delegatem na I Zjazd w 1981 roku, po stanie wojennym pracował dla podziemia - w Regionalnym Komitecie Wykonawczym, a potem w Komisji Współpracy z Mniejszościami Narodowymi Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. Brał udział w rozmowach podzespołu ds. zdrowia Okrągłego Stołu. W 1993 roku pojechał z konwojem do Sarajewa.

Nie przez przypadek w kwietniu na waszyngtońskim szczycie NATO - tym święcącym 50-lecie Paktu i przyjęcie nowych członków, w tym Polski - prezydent Clinton cytował apel Marka o wprowadzenie wojsk sojuszniczych do Kosowa i uzasadniał nim politykę Stanów Zjednoczonych. A gdy Lekarze Bez Granic dostali parę tygodni temu pokojową Nagrodę Nobla, to jeden z założycieli tej organizacji, a dziś Wysoki Reprezentant Narodów Zjednoczonych w Kosowie, Bernard Kouchner, powtarzał, że wzorem jest dla niego dr Edelman.

Bo Marek przez swą nieustanną aktywność zmusza nas stale do zastanowienia się nad sobą - naszą obojętnością, lenistwem, strachem.

Można się zastanawiać, z czego wynika zaangażowanie Marka? Otóż on wciąż jest Komendantem powstania w getcie - m.in. dlatego, że ma własną definicję Żyda. Dla niego Żydem jest każdy, kto jest prześladowany - niezależnie od tego, gdzie i kiedy dotykają go represje. Patrzy na współczesność z tej właśnie perspektywy: obrony prześladowanych i słabych. Mówi o sobie, że jest strażnikiem grobów swych umarłych towarzyszy z getta. Ale to nie cała prawda - jest także strażnikiem żywych: uchodźców z Bośni i z Kosowa, Cyganów oddzielanych murem od Czechów w Usti, a także, co podkreślał, Palestyńczyków w Izraelu - czego tamtejsi Żydzi do dziś nie mogą mu zapomnieć.

Jestem dumny, bo kiedy w latach 80. kolejny raz znalazłem się w więzieniu, to Marek powiedział publicznie, że współczesnymi Żydami są Zbyszek Bujak, Seweryn Jaworski i Jacek Kuroń.

Jako dowódca w getcie Marek musiał odpowiadać za życie podwładnych. Dziś czuje się odpowiedzialny za współczesnych "Żydów" - teraz jego chłopcami i dziewczętami są ci słabi i uciśnieni. Opowiadał mi, że gdy trwała wojna z Miloševiciem, budził go sen, w którym to jego chłopcy z powstania byli w Kosowie. To utożsamianie chłopców i dziewcząt z getta z ludźmi prześladowanymi dziś - ze współczesnymi "Żydami" - jest sensem jego życia.

A przecież Marek wymaga bardzo wiele. Bo czy można na przykład żądać od ludzi bohaterstwa? On zaś, chociaż rozumie słabość człowieka, wymaga heroizmu: twierdzi, że w ekstremalnych sytuacjach nawet strach nie usprawiedliwia - bierność staje się przestępstwem.

To dziennikarze "Tygodnika" zapytali go kiedyś, czy rzeczywiście to takie proste - wysłać polskich żołnierzy do Kosowa? Łatwo się teoretyzuje o potrzebie walki ze Złem, ale co powiedzieć matkom, których dzieci mają iść na wojnę i mogą tam zginąć? Odpowiedział wtedy prosto: "Więc dla siebie tak, a dla innych nie? To byłby wasz sposób na przetrwanie? Przestańcie. Jak będą was bić, to będziecie szukać pomocy. I się oburzycie, jak ktoś wam jej odmówi". Przypomniał, że podczas Powstania Warszawskiego takie same matki błagały o alianckich spadochroniarzy. Nie pytały wtedy, dlaczego niby Brytyjczycy bądź Kanadyjczycy mieli się bić o Warszawę i ginąć na Miodowej? I dodał, że każdy człowiek ma prawo szukać i oczekiwać pomocy.

Mimo to wielu się będzie zastanawiać, czy na moralność Edelmana jest miejsce we współczesnym społeczeństwie? Bo rzeczywiście, można powiedzieć, że heroizm jest ponad ludzką miarę. Sam bałbym się tego żądać. Ale on to robi i, co więcej, ludzie mu się sprawdzają.

Marek mawia, że gdy się chce poznać człowieka, to w trudnej sytuacji trzeba "dać mu głowę do koszyka". Jeżeli tę twoją głowę zgodzi się - mimo takiego czy innego niebezpieczeństwa - przenieść, to można na nim polegać. I Marek w swoim otoczeniu potrafił zgromadzić wielu takich chłopców i dziewcząt - ludzi, którym ufa. Więc może jest tak, że jeśli taki człowiek, jak on, oczekuje od ludzi bohaterstwa, to oni rzeczywiście stają się bohaterami?

I choć Marek stawia twarde wymagania, to ma do tego prawo. Bo kto, jak nie tacy ludzie - którzy tyle przeżyli i się sprawdzili - miałby przypominać o potrzebie heroizmu? Jest ich niewielu. Co ważne: mogą oni tak mówić tylko wtedy, jeśli wciąż świadczą sobą. A Marek świadczy - ostatnim dowodem jest choćby jego protest przeciwko strajkom swoich kolegów-lekarzy. Marek uznał, że lekarze nie mogą strajkować o pieniądze - bo w tym zawodzie chodzi przede wszystkim o ratowanie chorych.

Gdy Marka pytają: co jest najważniejsze w życiu?, odpowiada, że samo życie. Dodaje czasem, że po życiu najważniejsza jest wolność. I to, żeby nigdy i przez nikogo nie dać wepchnąć się na beczkę - jak ten stary Żyd, którego na Żelaznej dwóch niemieckich żołnierzy postawiło na beczce i wielkimi nożycami zaczęło strzyc - ku uciesze tłumu. Taka utrata brody musiała być najgorszym upokorzeniem, gorszym od chłosty. Marek wie też, że czasem oddajemy życie za wolność czy godność. I już wtedy nie wiadomo, co jest najważniejsze.

Ale najważniejsze jest życie - powtarza. Mówi to jako dowódca w getcie, gdzie wszyscy szli na śmierć i jako lekarz, który co dzień obcuje ze śmiercią. Czasem się z nim spieram i dowodzę, że skoro ludzie poświęcają życie dla różnych wartości, to wcale nie ono jest najważniejsze. Ale to on ma rację. Zawsze trzeba ratować życie. Rzecz w tym, by odróżniać dwie sytuacje. Otóż, sam mogę wybrać śmierć w imię wartości. Ale czym innym jest mój obowiązek wobec innych - tych prześladowanych. Ich muszę uratować. Historia Marka sprowadza się do ryzykowania życiem, by ratować innych.

Wiele razy zastanawialiśmy się razem, czy można poświęcić innych dla swojej idei? To kwestia odpowiedzialności za tych, którzy ci ufają, za swoich chłopców i dziewczęta. Miałem ten problem, gdy wielu młodych ludzi widziało we mnie lidera opozycji. Pisałem o tym w tekście "Zło, które czynię". Marek też stawiał sobie to pytanie - miał ledwie 20 lat, a tu ludzie, i to w tak ekstremalnej sytuacji, jaką było powstanie w getcie, zaczęli oczekiwać, by nimi dowodził. To od niego nauczyłem się, że jeśli już człowiek zdecyduje się odpowiadać za innych, to musi im zaufać. Musi dać im do przeniesienia swoją "głowę w koszyku".

I jeszcze jedno: Marek mówi, że opór przeciw terrorowi nie bierze się z terroru, lecz z solidarności i braterstwa. Rzeczywiście: jeśli staje się wobec takiego wyzwania, przed jakim oni znaleźli się w getcie - gdzie śmierć była właściwie pewna, to opór mógł zrodzić się jedynie z braterstwa. Przecież oni praktycznie nie mieli wyboru - ale jednak go dokonali. Wybrali walkę.

O postawie Marka świadczy i to, że ciągle powtarza: ludzie się tylko umówili, że śmierć w walce, z bronią w ręku jest bardziej godna niż śmierć w komorze gazowej. Podkreśla, że jeśli ludzie szli na Umschlagplatz w ciszy, to znaczy że chcieli umrzeć z godnością. Sam wybrał walkę, ale nie przekreśla tych, którzy wybrali śmierć w milczeniu.

Witold Bereś oraz Krzysztof Burnetko opowiadają o tym, jak powstała książka "Marek Edelman. Życie. Po prostu"

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z dodatku „Marek Edelman 1919 - 2009