Literatura, historia

Aleksander Sołżenicyn: ARCHIPELAG GUŁAG 1918-1956 - to wydarzenie odnotowane już zostało przed tygodniem przez Andrzeja Rostockiego w jego felietonie w "Książkach w Tygodniku", ale warto do niego wrócić. Wznowienie "Archipelagu GUŁag" ukazuje się bowiem nie tylko po długiej przerwie, ale i po raz pierwszy w kraju w szacie edytorskiej godnej dzieła tej rangi. A mówimy przecież o jednej z najważniejszych książek minionego wieku.

09.12.2008

Czyta się kilka minut

O roli, jaką w odsłonięciu prawdziwego charakteru systemu sowieckiego odegrał Sołżenicyn, powiedziano już wiele. Owszem, o zbrodniach stalinowskich pisano już w latach trzydziestych, owszem, upiorny świat łagrów doczekał się przed nim szeregu świadectw literackich, w czym walny udział mieli Polacy - nie tylko Gustaw Herling-Grudziński, także na przykład wybitna poetka Beata Obertyńska czy zapomniany dziś Anatol Krakowiecki, krakowski dziennikarz i satyryk, autor opublikowanej w 1950 r. "Książki o Kołymie". Ale dopiero wydany w początku lat siedemdziesiątych "Archipelag GUŁag" przyniósł całościową panoramę zorganizowanego systemu represji i precyzyjnie zanalizował funkcjonowanie jego maszynerii, przekonująco przy tym dowodząc, że konstruowano ją od zarania Kraju Rad. I dopiero on przedarł się do świadomości ludzi Zachodu, otwierając oczy nawet najbardziej zaciekłym przedstawicielom francuskiej lewicy.

"Jego dzieło - pisał po śmierci Sołżenicyna w "Tygodniku" Grzegorz Przebinda - miało charakter fundamentalny, pokazywało bowiem światu, że komunizm nie jest lekarstwem na faszyzm. Zostało napisane również wbrew tym, którzy przyzwyczaili się do życia w komunizmie. W Związku Radzieckim książka musiała wywołać szok: powstała w momencie, kiedy stalinizm wydawał się pieśnią przeszłości, zastąpioną przez bardziej łagodny komunizm epoki breżniewowskiej. Sołżenicyn demaskował zbrodnicze fundamenty, na jakich została zbudowana ta względna stabilizacja, ujawniał też olbrzymie połacie życia społecznego, oficjalnie nieistniejące".

A więc świadectwo, niezwykle ważne, wręcz przełomowe - co do tego wszyscy są zgodni. Nie miałoby jednak ono tej siły rażenia, gdyby nie niezwykła forma, jaką znalazł dla niego rosyjski noblista, ów styl gorący, namiętny, ironizujący, ów splot wielu wątków, głosów i opowieści, w którym, co paradoksalne, tak wyraziście wybijają się portrety konkretnych bohaterów. Jak na przykład niezłomnej Anny Skrypnikowej, której wieloletni szlak więzienny rozpoczął się wkrótce po zwycięstwie rewolucji, gdy miała dwadzieścia cztery lata. Jak Jerzego Węgierskiego ze Lwowa, bohatera buntu w obozie w Ekibastuzie (nb. portret mieszkającego dziś w Katowicach "Polaka z Archipelagu", autorstwa Aleksandry Klich i Józefa Krzyka, ukazał się na tych łamach po śmierci Sołżenicyna). Nie przypadkiem podtytuł dzieła brzmi: "Próba dochodzenia literackiego". Porównanie Sołżenicyna z Lwem Tołstojem, które komentowane bywa często wzruszeniem ramion (na co z kolei słusznie zżymał się niedawno Jerzy Pilch), uzasadnić można nie tyle pewnym tradycjonalizmem narracji "Oddziału chorych na raka", "Kręgu pierwszego" czy "Sierpnia czternastego", ile właśnie odkrywczością pisarską "Archipelagu...".

My zaś nie moglibyśmy jej docenić, gdyby nie translatorskie mistrzostwo Jerzego Pomianowskiego. Mieszkający wówczas we Włoszech świeżo upieczony emigrant, świetny tłumacz opowiadań Babla, przyjął - na nasze, czytelników, szczęście - zlecenie Jerzego Giedroycia i stworzył w polszczyźnie ekwiwalent Sołżenicynowskiego języka. Ktoś młodszy spyta być może, dlaczego nosi on w książce podwójne nazwisko, dlaczego Jerzy Pomianowski jest zarazem Michałem Kaniowskim. Otóż był to pseudonim, pod jakim tłumacz "Archipelagu...", a także "Kręgu pierwszego" i książek Michaiła Hellera oraz Andrieja Sacharowa publikował w latach 70. u Giedroycia. Ostrożność uzasadniona - KGB miało ręce co najmniej równie długie jak radykalni islamscy fundamentaliści polujący na autora i tłumaczy "Szatańskich wersetów"... (Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2008, tom I-III, ss. 566 + 616 + 542.)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Tomasz Fiałkowski, ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2008