Lepiejstwo

Jeśli ktoś chce pisać lepiej, jasne jest, że pragnie pisać uniwersalniej, ale czy pisząc "lepiej", rzeczywiście wchodzi się w sferę uniwersaliów?

26.09.2011

Czyta się kilka minut

Nasza mowa bogata.

Są słodkie słówka, są gorzkie, a są i kwaśne.

Należy do nich przysłówek "lepiej", obok "trudno" może najkwaśniejszy. Bo skoro lepiej, to nie całkiem dobrze, i ho! ho! ile braknie. Z tej racji kwasem trąci też przymiotnik "lepszy", co znaczy średnio dobry.

Dość rzucić okiem w "Słownik Warszawski" sprzed stulecia. "Lepszy rydz niż nic". "Pierwszą lepszą wezwę, nie czyniąc wyboru" (Fredro). "Codziennie czułem się calszy i krzepszy, i wdziałem chałat, bo już byłem lepszy" (Pol). "Cóżeś ty najlepszego zrobił?". Dopiero w tej perspektywie ocenić można perfidię Noblistki, która wymyśliła nowy, jak dziś się mówi, poetycki format - dwuwersowe, morderczo złośliwe lepieje, ograniczając zarazem ich zakres do sfery kulinarnej.

Bo przecie polska podświadomość zbiorowa przez lepieje widzi świat (a przez "trudno" swoją w nim rolę).

Ćwiczenia logiczne

Lepiejów zatem nie trzeba było wymyślać. Narodziły się same wraz z charakterem narodowym. "Lepszy w domu groch, kapusta, / Niż na wojnie kura tłusta" - pisał ktoś w XVI wieku, a mistrz Kochanowski poprawiał: "Lepiej upitym leżeć niż zabitym". I tak dalej, i dalej, aż po wiersz Broniewskiego, przytoczony przed laty w liście od czytelnika na łamach "Więzi":

Lepiej mieć na dupie czyrak,

Lepiej pieszo zwiedzać Irak,

Lepiej leżeć w każdym robrze,

Lepiej z dwójką być niedobrze,

Lepiej nosić w wacie wała,

Niż za wodza mieć Michała.

Jak każdy lepiej, deklaracja ta jęła żyć własnym życiem, rozrastając się w różne strony i szerząc refleksję nad kwestią wyboru między gorszym a nie lepszym. Może miał ją w pamięci towarzysz Gomułka, który, gdy go spytano, jakie odchylenie gorsze, rewizjonizm czy dogmatyzm, odrzekł stanowczo: "Oba gorsze". A może pobrzmiewa ona i w Wałęsowskim "Jestem za, a nawet przeciw"? Ćwiczenia logiczne z pesymizmu politycznego, który tylko pozoruje optymizm, bo zwodzi możliwością wyboru.

Jak z tego wynika, lepieje kryją w sobie logiczne i emocjonalne supły, które niełatwo rozwikłać. Sugerują zdecydowany wybór, lecz zaprzeczają mu prowokacyjnym gestem. I nie są wcale niewinne. "Wolę polskie gówno w polu / Niż fijołki w Neapolu" - oznajmił w 1898 roku Tetmajer i z racji owego słówka trzeba było Przybyszewskiego, by mu to wydrukowano. Na szczęście krakowskie "Życie" łase było na skandale.

Ale na owym słówku sprawa się wszak nie kończy. Przeciwnie, dopiero się rozkręca. Obaj, redaktor i autor, mieli szczery sentyment do rodzimych pejzaży, kujawskich czy tatrzańskich, a przecież pochwała polskości brzmi dwuznacznie. I nie przypadkiem: włożono ją w usta bęcwała, a ironiczny wierszyk zwie się "Patriota". Pojawiają się więc pytania: jakże sławić swój kraj, skoro najprostsze uczucia wykradli nam troglodyci? I czy Tetmajer z Przybyszewskim mieli moralne prawo te uczucia ośmieszać? Jeden czuł się najlepiej w Berlinie, drugi w Nicei... pewnie dla niemożności znalezienia odpowiedzi.

I z tej też zapewne przyczyny rzewna poetka polskiego krajobrazu, Konopnicka, trzymała się od Polski jak najdalej, szukając przestrzeni antylokalnej, nieledwie uniwersalnej. Tetmajer bawił akurat w Neapolu, gdy otrzymał telegram z "Kuriera Warszawskiego": "Artykuł Konopnicka zaraz 10 kop. od wiersza". - "A co, umarła? - oddepeszował poeta. - 30 kop. od wiersza". - "Umarła. Zgoda" - odpowiedział Lewental. Nazajutrz publiczność krajowa przeczytać mogła wyznanie: "Jak grom z jasnego nieba spadła na nas hiobowa wieść..." i tak dalej. Krótko mówiąc: lepieje to polska odpowiedź na kryzys wartości.

Ćwiczenia estetyczne

Można sięgnąć po inny przykład. Nieco wcześniej, w "Przeglądzie Polskim" z roku 1891, magnificencja Stanisław Tarnowski, odczekawszy dostojnie lat siedem, wyraził swoje zdanie o koncepcjach krytyka sztuki Stanisława Witkiewicza. Tenże bowiem, zwiedziony przez nowe prądy, odważył się napisać, że dobrze namalowana Kaśka zbierająca rzepę warta jest Zamoyskiego pod Byczyną. Amplifikując ów pogląd, Tarnowski zbudował paradoks, że "dobrze wymalowana głowa kapusty będzie lepszym obrazem od źle wymalowanej głowy człowieka lub głowy Pana Jezusa".

Tak powstał lepiej w stanie czystym, bo wszak od głowy Pana Jezusa, choćby namalowanej najgorzej, wszystko musi być gorsze. Należy ona bowiem do innego porządku wartości. A i człowiek, jeśli się zastanowić, także. Wizerunki Pana Jezusa można zatem porównywać tylko z innymi wizerunkami Pana Jezusa, ludzi z ludźmi, a kapustę z kapustą. W tych granicach można mówić o złym lub dobrym obrazie. Kto przymierza, gdzie nie wolno, kapustę, jest bluźniercą. Stąd wniosek, że malarstwo jako uniwersum estetyczne nie istnieje, a i sama estetyka ma nader ograniczony zakres.

Lecz to nie wszystko. Rewoltujący pogląd Witkiewicza burzy uświęconą hierarchię tematów malarskich. Co gorsza, wprowadza ukradkiem jakieś niepokojące rozumienie polskości. Rzepa jest taka sama na całym świecie, baba też, więc czemu artysta polski miałby ją malować? Chyba dla zademonstrowania, jakim jest demokratą.

A co ma sztuka wspólnego z demokracją? Sztuka jest arystokratyczna z samej swej istoty, przeznaczona dla sfer zdolnych ją pojąć i docenić. Nie sposób przecie wyobrazić sobie na ścianie salonu nawet najlepiej wymalowanej głowy kapusty. Salon to salon, a kapusta przynależy do kuchni. Albowiem w świecie winien panować porządek. I do tego porządku zwolenników malowanej kapusty czas przywołać. Lepiej profesora Tarnowskiego skrywa całą historiozofię.

Ćwiczenia terenowe

"Klimat przykry - kraj monotonny - osady niechlujne - lud głupi - stan średni nijaki - arystokracja strupieszała - a cała społeczność zacofana..." - pisał w książce "Moi kochani rodacy" (1887) Julian Kaliszewski, znany jako Klin. Nieprawda? Prawda. "Krajobraz [...] jakby go rysowało dziecko [...] lub dziki człowiek. Te płaskie ugory, mokre łąki, chałupy o zarysach prostokątnych, dworskie topole na krańcu widnokręgu, na koniec przestrzeń polna, zakończona opaską lasu, owo »dziesięć mil niczego«, jak mówią Niemcy, wszystko to przywodziło mi na myśl zawsze jakieś pierwociny krajobrazu z całym ubóstwem pomysłów i linii" - przyświadcza w "Bez dogmatu" Sienkiewicz.

Przeciwieństwo tego obrazu znaleźć można tylko za granicą, w Neapolu lub gdzie indziej. Toteż, od Czyżewskiego po Żeromskiego, każdą chwilę spędzali tam wszyscy, którzy mogli sobie na to pozwolić, a nawet ci, co nie mogli. Ale i tam niedobrze. Najlepiej tę niewygodę ujął Krasiński w przedmowie do dziwnej prozy "Trzy myśli pozostałe po śp. Henryku Ligenzie", gdzie znalazca tych "myśli", szlagon i pantoflarz, sierdzi się na Sycylię: "lud gałgański", "brudno, pusto, ciasno", "wzgórza najeżone w kaktusy", "powietrze ma w sobie coś mydlanego", "pomniki, figle, posągi, aż się w głowie kręci". Tak rysuje się kolejny lepiej na styku parafiańszczyzny z obcością.

Jak w przestrzeni poziomej, czyli geograficznej, tak i w pionowej, społecznej. Jeden z wybitnych lepiejów nawiązał się samorodnie dzięki Witkacemu. W "Pożegnaniu jesieni" (1927) pojawia się bowiem hrabia Łohoyski, "zbudowany jak grecka rzeźba" były lejtnant carskiej gwardii, emanujący owym nieuchwytnym "czymś", co mają tylko autentyczni arystokraci. Szukać ze świecą doskonalszego okazu dekadenta. Jako homoerota i narkoman na oba sposoby uwodzi bohatera powieści, a po niwelistycznym przewrocie popada w stany mistyczne, wsparte zgromadzonym w porę zapasem dziesięciu kilo kokainy.

Potem tracimy go z oczu, aż pojawia się na kartach noweli Dąbrowskiej "Trzecia jesień" (1954). Jest tam, ma się rozumieć, bezetem bez dokumentów, ukrywającym się przed milicją w roli stróża ogródków działkowych. Na niwie ogrodniczej sprawdza się świetnie i samym milicjantom, którzy wszak też mają działki, udziela porad co do hodowli dyń. A może hoduje i zioła? Już wie, co lepsze, a tym samym, jak pisał Andrzej Kijowski, osiąga reintegrację społeczną. "To ja tyle lat szedłem... szedłem... A może dopiero teraz doszedłem... bez szczęścia już... ale doszedłem... - i cokolwiek zdziwiony wyszeptał: - do ojczyzny". Działka za działką, na działkach, póki koki wystarczy...

Czy w świetle tej biografii wątpić można w lepiejstwo?

JAN GONDOWICZ jest krytykiem literackim, tłumaczem i wydawcą. Autor opracowań, przekładów oraz licznych esejów. Opublikował m.in. bestiariusz "Zoologia Fantastyczna Uzupełniona" (1995, drugie wydanie 2007) oraz zbiór felietonów "Pan tu nie stał" (2011). Za przekład "Ćwiczeń stylistycznych" Raymonda Queneau otrzymał Nagrodę "Literatury na Świecie".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2011

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 8-9/2011