Lektury pobożne

Tajne archiwum księdza Orszulika

08.12.2006

Czyta się kilka minut

Potężny (640 stronic plus indeks i spis treści) tom notatek księdza biskupa Alojzego Orszulika to materiał na scenariusze przynajmniej do czterech filmów. O internowanym Lechu Wałęsie (szczegółowe opisy kolejnych odwiedzin u LW), o niedoszłej operacji wypuszczenia na wolność, ale i unieszkodliwienia "Jedenastu", to jest najgroźniejszych ludzi opozycji (z KOR-u: Jacka Kuronia, Adama Michnika, Henryka Wujca, Zbigniewa Romaszewskiego oraz z kierownictwa "Solidarności": Andrzeja Gwiazdy, Mariana Jurczyka, Seweryna Jaworskiego, Karola Modzelewskiego, Jana Rulewskiego, Grzegorza Palki i Andrzeja Rozpłochowskiego). Trzeci film mógłby nosić tytuł "Rozmowy w Magdalence". Czwarty, z elementów wybranych z całej książki, traktowałby o polskim Kościele i Papieżu w stanie wojennym.

Książka zawiera dokumenty: korespondencję między Sekretariatem Episkopatu i władzami PRL, skrupulatnie spisane przez ks. Orszulika relacje z przebiegu zleconych mu misji, wizyty w Watykanie, spotkania z władzami. Ks. Orszulik notuje także przebieg spotkań, w których tylko uczestniczy, głównym zaś interlokutorem ze strony Kościoła jest abp Bronisław Dąbrowski. Sporządza protokoły ze spotkań z internowanymi, spisuje ważne rozmowy telefoniczne (nagrywał) - zawsze rzeczowo, tylko z rzadka opatrując je powściągliwym komentarzem.

Nie są to zapiski czynione na użytek własny. Z racji pełnionej funkcji ks. Orszulik poczuwał się do rzetelnego relacjonowania i dokumentacji wydarzeń dla potrzeb Konferencji Episkopatu. Dokumenty znajdują się dziś w archiwach Autora i Sekretariatu Episkopatu Polski. Część tych materiałów wykorzystał już w swoich publikacjach Peter Raina, tu jednak mamy całość. "Notatki ks. Orszulika nie zostały spisane na okoliczność wydania tej książki. Powstawały na gorąco" - czytamy w nocie od wydawców, ks. Tomasza Mioduszewskiego SAC i Sławomira Siwka. Materiały na prośbę autora pomógł opracować i usystematyzować ks. dr Krzysztof Chojnacki.

Tak więc czytelnik ogląda - stronica po stronicy, dokument po dokumencie - stan wojenny z perspektywy Episkopatu, który był jedynym możliwym mediatorem w dialogu władz z opozycją. Funkcję tę Ksiądz Prymas i Sekretariat Episkopatu - bo to o nich chodzi - przyjęli spokojnie, z godnością, jako rzecz właściwie oczywistą. Oni też legitymizują świeckich uczestników negocjacji. Duchowni podejmują nową rolę w imię dobra kraju, bez najmniejszego kompleksu niższości, zawsze na swoich warunkach. Władza, którą oglądamy odbitą w emanowanych przez nią dokumentach i wypowiedziach jej przedstawicieli (niektóre nazwiska rozmówców Orszulika staną się potem znane w związku z morderstwem ks. Jerzego Popiełuszki), jawi się za to jako byt zastraszony. Ci ludzie boją się Wolnej Europy i informowanego przez RWE o sytuacji w kraju społeczeństwa, boją się Lecha Wałęsy i Związku Radzieckiego, boją się własnych towarzyszy, boją się Stanów Zjednoczonych, sankcji i ostatecznej katastrofy gospodarczej. Władza boi się Jana Pawła II, ale także przetrzymywanych za kratkami i ukrywających się opozycjonistów, a już szczególnie Zbigniewa Bujaka. O możliwość spotkania z nim uporczywie zabiegają generał Kiszczak, pułkownik Pudysz i inni. "Bujakowi dajemy - powiedział gen. Kiszczak - pełną gwarancję na czas rozmów. Jeśli nie osiągniemy porozumienia, może wrócić do swojej kryjówki i przez tydzień nie będziemy wszczynać poszukiwań".

Nie da się tu streścić kolejnych wątków. Smak lektury polega na szczegółach, stylu rozmów, nawet na słowach. Jeden wątek - usiłowania zmierzające do wypuszczenia na wolność i unieszkodliwienia "Jedenastu" - dla ilustracji przedstawię bardziej szczegółowo. Sprawa jest znana, ale ważna jest perspektywa, tu oglądamy ją oczami nie ofiar, ale władzy i negocjatorów.

Rozmowy rozpoczęły się w połowie grudnia 1983 r. z inicjatywy władz. Po zniesieniu stanu wojennego władze wiedziały, że coś muszą zrobić z uwięzionymi przywódcami "Solidarności" i członkami KOR-u. Przy pomocy Kościoła zbierają grupę szanownych osobistości, które mają przekonać uwięzionych do przyjęcia warunków zwolnienia. W gronie tego "zespołu dobrych usług" znaleźli się prof. Bronisław Geremek, prof. Stanisław Stomma, Tadeusz Mazowiecki, mecenas Jan Olszewski, Andrzej Wielowieyski. Z czasem grono to się powiększa o mecenasa Wiesława Chrzanowskiego, mecenasa Władysława Siłę-Nowickiego, prof. Aleksandra Gieysztora, Jana Józefa Lipskiego, Józefa Rybickiego; na rozmowy z więźniami jeździł także ks. Jan Zieja.

Władze sprawę postawiły w ten sposób: albo proces "Jedenastu" (dostarczono akt oskarżenia z proponowanymi wyrokami: na ogół 10 lat więzienia), albo wyjazd z rodzinami za granicę. Poza Polską mieliby przebywać 5 lat, to jest połowę przewidzianej kary. Sugerowano Kościołowi załatwienie im stypendiów, wykładów, kuracji, a nawet zorganizowanie przez Episkopat wyjazdu na zaproszenie Watykanu. O zwolnienie miałby wystąpić Ksiądz Prymas lub Episkopat. Wobec wątpliwości czy wręcz sprzeciwu niektórych członków zespołu wobec propozycji "banicji" władze zaproponowały, by warunkiem zwolnienia było zobowiązanie do zaprzestania na określony czas działalności politycznej, publicystycznej, wywiadów itd., złożone na ręce Prymasa. Od przyjęcia przez "Jedenastu" warunków uzależniano zwolnienie innych osób uwięzionych za działalność polityczną.

Po długich roztrząsania tych spraw we własnym gronie i z udziałem władz (kilkadziesiąt stronic) członkowie zespołu rozpoczęli rozmowy z więźniami. Zapis rozmów - rozpisany na poszczególne głosy - jest niezwykle interesujący. Początkowo więźniowie (przynajmniej niektórzy) zdają się być skłonni do ugody, tyle że proszą o czas na naradę we własnym gronie. Jeden Adam Michnik zdecydowanie odmawia uczestniczenia w negocjacjach. Do zmiany stanowiska nakłania go - bezskutecznie zresztą - Jacek Kuroń. Między przyjaciółmi dochodzi do ostrego sporu. Podczas kolejnych spotkań (znów dziesiątki stron) postawa uwięzionych staje się zdecydowana i jasna - wszystkie proponowane przez władze warunki odrzucają.

Wydarzenia te, opisane zresztą dość obszernie przez Jacka Kuronia, tu oglądamy z innej perspektywy. I choć emisariusze nie namawiają do przyjęcia propozycji, ale je tylko referują, sam fakt przyjęcia owej misji ustawia ich - przynajmniej w oczach dzisiejszego czytelnika - jakby po przeciwnej stronie barykady. Dziś wiadomo, że to Adam Michnik miał rację. Absurdem było składanie odpowiedzialności za dalsze przetrzymywanie innych więźniów na "Jedenastkę" - odpowiadali ci, którzy ich więzili. Potem dziesięciu w ramach amnestii wyjdzie na wolność. A proces Adama Michnika bardziej zaszkodził władzom niż Michnikowi.

Notatki księdza Orszulika przenoszą czytelnika w tamte czasy. Nowa rzeczywistość, do której tak szybko przywykliśmy, dopiero zaczyna kiełkować. Władza jeszcze dysponuje aparatem przymusu, a wojska radzieckie stacjonują na terenie Polski. Jak się sprawy dalej potoczą - naprawdę nikt nie wiedział, a łatwo mogły potoczyć się tragicznie. W takim kontekście odbywały się przygotowania do Okrągłego Stołu i narady w czasie jego trwania, słynne narady w Magdalence. O czym debatowano, w jakiej atmosferze, każdy może się teraz bez trudu dowiedzieć. I może się też dowiedzieć, co tam robili (a czego nie robili) przedstawiciele Kościoła. Oceniając to, co się wtedy wydarzyło, trzeba pamiętać - i książka to pośrednio pokazuje - że poczynania solidarnościowej opozycji przed, w czasie i po Okrągłym Stole były marszem przez pole minowe. Choć Ksiądz Biskup tego wyraźnie nie napisał, to w miarę uważnej lektury jego notatek staje się oczywiste, że pokojowe, a jednak skuteczne rozmontowanie systemu nie byłoby możliwe bez udziału Kościoła.

Ks. bp Alojzy Orszulik SAC "Czas przełomu. Notatki z rozmów z władzami PRL w latach 1981-1989", Warszawa-Ząbki 2006, Apostolicum, Biblioteka "Obserwatora";

Niekompletny portret

Oto trzecia książeczka z serii "Świadkowie duchowego piękna"; poprzednie były poświęcone Hannie Malewskiej (2003) i Adamowi Stanowskiemu (2004), tym razem bohaterem jest Jan Nowak-Jeziorański. Znakomity pomysł, by w niewielkich, tanich ocalić od zapomnienia wspaniałe postacie naszego czasu.

O Nowaku-Jeziorańskim piszą: ks. Alfred Marek Wierzbicki (wprowadzenie), Jacek Taylor, abp Józef Życiński, Władysław Bartoszewski, Zbigniew Brzeziński, Paweł Machcewicz, Dobrosława Platt. Każdy z autorów pokazuje Nowaka-Jeziorańskiego z innej perspektywy. Mamy mnóstwo konkretów i szczegółów, a także próbę pokazania, kim był dla Polski. Najbardziej osobisty, bo pisany przez najbliższego przyjaciela, jest szkic Jacka Taylora, ale także inni autorzy (zwłaszcza abp Życiński i Bartoszewski) często się odwołują do przyjaźni ze zmarłym. Teksty, nawzajem się uzupełniając, dają niemal kompletny portret człowieka i postaci. Artykuł Pawła Machcewicza obraz dopełnia, ukazując to, co się dało ustalić o machinacjach Służby Bezpieczeństwa prowadzonych z zapamiętaniem przeciw dyrektorowi Radia Wolna Europa.

Tych, którzy będą chcieli wiedzieć więcej, zachęcam do lektury książki Jarosława Kurskiego ("Jan Nowak-Jeziorański", Warszawa 2005). I właśnie lektura Kurskiego ośmiela mnie do zgłoszenia pretensji. W tomiku zabrakło jednego istotnego elementu: rozdziału poświęconego żonie. Owszem, wspomina o niej Ksiądz Arcybiskup, wspomina Władysław Bartoszewski, ale "Greta", czyli Jadwiga z Wolskich - Wisia, jak mówił o niej pan Jan - zasłużyła na coś więcej. Osoby im bliskie mówią jednym głosem: "Nowak bez niej zupełnie nie dałby sobie rady" (słowa Aliny Grabowskiej). Maria Michejda, bliski przyjaciel obojga, mówi Kurskiemu: "Wielkość Jana nie pozostawiała wiele miejsca dla wielkości Wisi (...). Jedynym człowiekiem, który publicznie docenił konspiracyjne zasługi Wisi, był Jan Karski. Pamiętam, prowadził jakieś spotkanie, na które przyszli oboje. I wówczas Karski powiedział, że zasługi »Grety« są równe zasługom Jana. Poprosił, by oboje wyszli na podium. To był jeden jedyny raz, kiedy Wisia została publicznie doceniona i uhonorowana".

Z cienia wydobyła ją dopiero śmierć. Myślę, że sam Nowak dopiero wtedy w pełni zdał sobie sprawę, kim była. Wkrótce potem odwiedziłem go w Annandale. Był jakiś bezradny i bezbrzeżnie smutny, wciąż o niej mówił. Jarosław Kurski zanotował jego słowa: "To straszne uczucie. Można mieć wielu przyjaciół, ale każdy z nich ma przecież swoje życie, swoją rodzinę, swoje cele i nie jest im w pełni poddany. Ja jestem, mimo wszystko zawsze na tym drugim, trzecim czy czwartym planie. A co innego mieć obok siebie człowieka, który jest mi oddany w stu procentach i nie ma żadnych innych przede mną celów".

"Nowak-Jeziorański (1913-2005)". Red. ks. Alfred M. Wierzbicki, Lublin 2006, Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej "Gaudium";

Bardziej niż słowa

Lubię wydawanie w formie książkowej tekstów ukazujących się wcześniej w periodykach. Żywot gazety jest krótki, tekstów szukam w internecie wtedy, kiedy ich do czegoś potrzebuję, książkę biorę do ręki także dla samej przyjemności. Cykl Janusza Poniewierskiego "Gesty Jana Pawła II" ukazywał się na łamach "TP" od 1 maja do 13 listopada 2005. Teraz przybrał postać zgrabnej książeczki ozdobionej licznymi fotografiami.

Poniewierski doskonale pokazuje, co to znaczy, że "gesty to szczególny rodzaj komunikacji, specjalny »język«" i że "Jan Paweł II doszedł w nim do perfekcji". Autor wyłowił z biografii zmarłego Papieża te momenty, w których Jan Paweł II przemawiał gestem, a nie słowem: postawą modlitewną, spojrzeniem, machnięciem ręką, uściskiem dłoni, pocałowaniem ziemi i tak dalej - gestami, które z reguły były znakiem czytelnym i w lot odczytywanym. Obserwacja ogromnie ważna w obrazie tamtego pontyfikatu. Spontaniczne z reguły zachowania zwykle bardziej zapadały w pamięć niż długie, starannie przygotowane przemówienia.

Niektóre opisane tu gesty nie były "wynalazkiem" Jana Pawła II, przejął je od poprzednika - Pawła VI. To arcybiskup Montini, przekraczając jako nowy arcybiskup Mediolanu granice swej diecezji, wysiadł z samochodu, ukląkł i ucałował ziemię (autostradę). Opisał to w "Tygodniku" ksiądz Janusz St. Pasierb, dodając: "rzadko się widuje biskupów całujących ziemię". Także życzenie, by podczas pogrzebowych ceremonii trumna stała na ziemi, pierwszy wyraził Paweł VI. Tak też było z trumną Jana Pawła I, co oczywiście w niczym nie umniejsza wymowy tego znaku.

Muszę też wnieść jedno ważne sprostowanie: kardynał Wojtyła się nie spóźniał (str. 98). Owszem, spóźniał się, póki przy nim nie było ks. Stanisława Dziwisza. Dziwisz jako sekretarz z całą surowością pilnował zachowania przewidzianego rozkładu. Tak czy inaczej, podczas lektury "Gestów" ożywa tamta obecność, a tym, którym było dane z bliska obserwować Jana Pawła II, przychodzą na pamięć inne jeszcze gesty, które także od zapomnienia ocalić by się chciało.

Wspomnę jeden. Było to w którymś z afrykańskich krajów, u wejścia do katedry czy może innego gmachu, nie pamiętam, w każdym razie na ogromnych, paradnych schodach. Jana Pawła II zgodnie z tradycją gościnności powitano naczyniem z wodą. Papież, jak tego wymaga rytuał powitalny, wodę bez chwili wahania wypił. Stojący za mną misjonarz mruknął: "jest aż gęsta od ameb i bakterii, to cud, jeśli się nie rozchoruje". Włożenie na głowę zielonego pióropusza (zdjęcie na okładce książki) było spektakularnym gestem szacunku dla miejscowych zwyczajów. Wypicie wody bardziej jeszcze wyrażało ten szacunek, ale było także aktem sporej odwagi.

Jeszcze jeden taki gest kiedyś opisałem, dodając głęboką interpretację w stylu: "Co Papież przez to chciał powiedzieć?". Pokpiwał z niej ksiądz Dziwisz, więc spytałem samego Papieża. Chodziło o krótki postój papieskiego orszaku w drodze na lotnisko w jakiejś małej miejscowości w Togo, a może w Kamerunie. Ojciec Święty wyszedł z samochodu i odwiedził ubogą glinianą chatkę stojącą przy drodze. Miało to - w moim przekonaniu - wielką siłę znaku troski o najmniejszych, zwłaszcza że Papież wracał z rezydencji prezydenta. - Co Ojciec Święty chciał przez to powiedzieć? - spytałem. - Nic - odpowiedział Jan Paweł II - ja po prostu chciałem zobaczyć, jak w czymś takim można mieszkać.

Janusz Poniewierski, "Gesty Jana Pawła II", Kraków 2006, Wydawnictwo Znak;

Ksiądz Andrzej we Wschowej

Książka o Wschowej jest arcyciekawa. Autor z benedyktyńską cierpliwością znalazł wszystko, co w literaturze pięknej od najdawniejszych czasów wiąże się z tą miejscowością. A ślady istnienia Wschowej pochodzą z roku 1136. Rys historyczny miasteczka, kiedyś ważnego miasta królewskiego, jego obecność w literaturze, wybitne postacie z nim związane. Wspomnienia m.in. Bronisława Geremka, którego ojciec był po wojnie we Wschowej starostą powiatowym. Bronisław uczęszczał tam do szkoły. Wspomina m.in. "wspaniałego prefekta, czyli nauczyciela religii i opiekuna duchowego, przybysza ze Lwowa, którego odnalazłem potem w redakcji krakowskiego »Tygodnika Powszechnego«". Wspominam tę książkę właśnie ze względu na ks. Andrzeja Bardeckiego. Można o jego powojennej obecności we Wschowej przeczytać w rozdziale "Inni wybitni ludzie związani ze Wschową i Ziemią Wschowską". Miło znaleźć utrwalony ślad zmarłego przyjaciela i to w tak nobliwym kontekście.

Eugeniusz Dzięcielewski, "Wschowa i Ziemia Wschowska w literaturze", Poznań 2006, wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich na zlecenie Gminy Wschowa oraz Powiatu Wschowskiego 2006.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (50/2006)