Kumulacja energii

Wilhelm Sasnal, "Arab", 150x180, olej na płótnie, 2006

04.09.2007

Czyta się kilka minut

TYGODNIK POWSZECHNY: - Pojęcie "efekt Sasnala" chyba na trwałe weszło już do języka nie tylko galeryjno-krytycznego. Czy Pana indywidualny międzynarodowy sukces to pars pro toto sukcesu całej młodej sztuki polskiej?

WILHELM SASNAL: - To nazbyt chwytliwe pojęcie ma przede wszystkim charakter medialny. Jego mechanizm jest banalnie prosty: moje obrazy osiągają wysokie ceny, łatwo więc używać ich - bez większego sensu - jako model opisujący szersze zjawisko.

W moim przypadku zadecydował zbieg okoliczności. Zanim zacząłem studia na Akademii, uczyłem się w technikum - nie miałem więc nawyków, które daje liceum plastyczne. Na studiach też stałem z boku. Miałem szczęście trafić do pracowni otwartego i tolerancyjnego prof. Misiaka. Potem poznałem ludzi związanych z Galerią Foksal... I potoczyło się, jak się potoczyło. Młoda sztuka polska (albo: młoda sztuka z Polski), w tym ja, rzeczywiście została zauważona. Nie tylko za granicą. Także - co było może trudniejsze - w kraju. Stało się to około roku 2000.

- Co zadecydowało o tym sukcesie?

- Wychowywaliśmy się w zupełnie innych warunkach niż nasi rówieśnicy na Zachodzie. Ale żelazna kurtyna nie była szczelna: oglądaliśmy te same filmy, słuchaliśmy tej samej muzyki. W gruncie rzeczy różniło nas jedno: tutaj, by zdobyć cokolwiek, musieliśmy nauczyć się twardości, walki. Paradoksalnie, wynikała z tego niezwykła bezinteresowność. Kiedy byłem na studiach, marzyłem oczywiście o wielkich światowych galeriach. Ale wiedziałem, że to marzenia niespełnialne, działałem więc absolutnie bezinteresownie. Bez lęku. Mam wrażenie, że to właśnie zadecydowało o sile młodej sztuki z Polski: nam było po prostu trudniej.

Do tego, że zauważono nas w świecie, przyczyniły się niektóre galerie, które zaczęły wyjeżdżać na targi (pierwsza była Fundacja Galerii Foksal).

- Może "młoda sztuka z Polski" nie jest zjawiskiem artystycznym, a jedynie faktem medialnym? Albo też chodzi o efemeryczną, wykreowaną sztucznie modę, szermującą nazwiskami "gwiazd": w tym roku oglądamy młodą sztukę z Polski, podczas olimpiady zachwycimy się młodą sztuką chińską?

- Moje nazwisko stało się, niestety, produktem. Ale na fenomen "młodej sztuki z Polski" należy patrzeć z zupełnie innej strony. Stanowi ona dowód, że zmienia się u nas definicja artysty. Jeszcze niedawno wyobrażaliśmy go sobie na sposób dziewiętnastowieczny: jako kapłana, postać przeklętą, zamkniętą w szklanej wieży własnej wrażliwości. Dziś zaczynamy dostrzegać, że to ktoś, kto chce coś powiedzieć. Chce - na równi z innymi - uczestniczyć w poważnych dyskusjach. Jego dzieło jest komunikatem, a nie ozdobnikiem.

Oczywiście sukces zawiera w sobie potencjał zagrożenia. Bo to prawda, że światem sztuki rządzą czasem krótkotrwałe mody. Ale znacznie groźniejsze jest to, że młodzi polscy twórcy startują dziś z innego pułapu. Mają oczekiwania, których my - wcale nie tak dawno - nie mogliśmy mieć. Dotyczy to między innymi finansów. A tu rodzi się niebezpieczeństwo, że ulegnie się gustom odbiorcy. Pamiętam, jak w 2002 roku Fundacja Galerii Foksal wystawiła na targach wyłącznie moje prace. Cieszyły się ogromnym powodzeniem. Wróciłem z Niemiec do domu i stanąłem przed wyborem: albo iść dalej tą samą, pewną ścieżką, albo zaryzykować. "Pojechałem po bandzie" i zmieniłem wszystko. Nie żałuję.

- Skoro mowa o ryzyku: czy wiążąc się z "Krytyką Polityczną" nie obawiał się Pan, że zostanie jednoznacznie przypisany pewnemu nurtowi politycznemu? I to w chwili, gdy dominuje zupełnie inna - konserwatywna - narracja?

- A co mogłem stracić? Nie ukrywam moich lewicowych poglądów. Środowisko "Krytyki" jest mi bliskie, rozumie bowiem politykę holistycznie, angażując szerokie grono artystów i intelektualistów.

- Na ile sztuka przynależy do obszaru społeczno-politycznego? I czy artysta powinien angażować się w życie publiczne?

- To obywatel powinien się angażować. I jako obywatel wezmę udział w kolejnych wyborach. Ale jako artysta? Nie. Nie angażuję mojej twórczości bezpośrednio. Może czasami - ale wtedy jest to podświadoma emanacja moich poglądów jako obywatela. Zresztą, sztuki piękne przynależą do obszaru społeczno-politycznego dokładnie w takim samym stopniu i w taki sam sposób, co kino czy literatura. Tak jest na całym świecie, choć przyznaję, że w Polsce było kiedyś inaczej: artystów wizualnych wykluczano z tej sfery. To się zmieniło. Wystarczy zauważyć, jak dzisiejsi twórcy zajęci są historią. To prawda, niektórzy nigdy nie przyznają się, że przeszłość ich obchodzi; boją się, że to "obciach". Ale w gruncie rzeczy interesuje ona wszystkich.

- Tyle że jeszcze dziesięć lat temu artyści związani z "Kowalnią" mogli ewentualnie zainteresować się narracją polsko-żydowską, ale na pewno nie polskim kanonem narodowym.

- Rzeczywiście, zastanawia fakt, że to zjawisko daje się zauważyć właśnie teraz. Jednak słynna płyta Lao Che poświęcona Powstaniu Warszawskiemu powstała przed trzema laty. Nie wiem, czy pojawiłaby się w obecnej sytuacji politycznej. Podejmowanie dzisiaj tematów historycznych to w pewnym sensie perwersja. Nie są "cool".

- Jak to?! Przecież ostatnio stały się obowiązującym nurtem kultury polskiej. Owszem, mówienie o Broniewskim nie jest "cool". Ale o Powstaniu Warszawskim?

- Czy z faktu, że ktoś interesuje się Powstaniem, wynika, że jest np. konserwatystą albo zwolennikiem PiS? Nie. Dla mnie tamta historia była wielką kumulacją energii. Także płyta Lao Che w najmniejszym nawet stopniu nie jest konserwatywna.

- Ale łatwo nią - na różne sposoby - manipulować.

- To prawda, przestałem jej słuchać po tym, jak byłem na koncercie Lao Che. Zobaczyłem tam pijanych gości z rękami w górze, krzyczących "J...ć Germańców" - takie zbiorowe szukanie winnego.

- Czy twórczość ostatnich lat mogłaby stać się kolejnym rozdziałem "Polaków portretu własnego"?

- Nie. Najbardziej charakterystyczną cechą - i siłą - młodej sztuki z Polski jest to, że nie skupia się na Polsce.

- Dlaczego więc nie mieszka Pan dzisiaj w Londynie, Tokio, Paryżu albo w Nowym Jorku? Przed stu laty wyjazd takiego artysty byłby czymś naturalnym.

- Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Może jestem tutaj, bo mój kraj mnie interesuje? A może dlatego, że mam możliwość wyboru - nie muszę mieszkać w Polsce, więc tu zostaję?

- Młodzi artyści wychodzą do bardzo szerokiej publiczności - poprzez media. Ich prace pojawiają się w "Gazecie Wyborczej" i jej dodatkach ("Dużym Formacie", "Wysokich Obcasach"), w "Przekroju"... Pan, podobnie jak "Twożywo" czy Maciejowski - również przyjął rolę komentatora. Dlaczego?

- Taka działalność artystów ma w Polsce dużą tradycję, by przypomnieć Młodożeńca albo Sobczyka. Ja wyraźnie odróżniałem to, co robię w pracowni, od tego, co przygotowuję dla "Przekroju". Jednocześnie to nie było tak, że realizowałem zamówienie gazety, np. na krytyczny komentarz do wojny w Iraku. Odnosiłem się do tego, co naprawdę leżało mi na sercu. Nie lubię tego słowa, ale - mówiąc najzupełniej poważnie - miałem wtedy poczucie misji. A także świadomość, że moje rysunki - mimochodem - pełnią jakąś funkcję edukacyjną.

- Pan bardzo wyraźnie oddziela zaangażowanie obywatelskie od zaangażowania artystycznego. Ale współcześni twórcy polscy mają bardzo różne opinie na ten temat: Artur Żmijewski np. stara się poprzez sztukę oddziaływać na sferę społeczno-polityczną.

- Oczywiście nie ma prostych podziałów. Przecież żyje się i pracuje cały czas. Rzecz w tym, że ja nie wierzę, by sztuka taka jak malarstwo mogła w jakikolwiek sposób odmieniać rzeczywistość. Patrząc na "Baader-Meinhof" Gerharda Richtera, nie odczytujemy jego poglądów politycznych. To przypomnienie, a nie zajęcie stanowiska. Zwrócenie uwagi, że coś takiego się zdarzyło, że jest jakiś problem. Pytanie, a nie odpowiedź.

W jakimś stopniu z taką, a nie inną deklaracją światopoglądową wiąże się też wybór medium: materiałem prac Artura Żmijewskiego bywają ludzie. To zupełnie inna perspektywa.

- Pan także używa różnych mediów: nie tylko maluje, ale także rysuje i robi filmy. W Pana twórczości malarstwo zdaje się jednak zajmować szczególną pozycję.

- Z malarskością miałem kiedyś problem. Wydawało mi się, że to trochę artystyczne przedszkole. Dlatego moje obrazy tak naprawdę były rysowane. Teraz mam wrażenie, że nauczyłem się rozgrywać malarskość (a przynajmniej próbuję nią grać) - tak jak sentymentalnymi obrazkami, np. historycznymi.

- Niemal dokładnie w tym samym czasie, kiedy do głosu doszła twórczość Pana i całej Grupy Ładnie, ogłoszono zmierzch tzw. "sztuki krytycznej" i powrót do form tradycyjnych, do malowania. Obydwa zjawiska przeciwstawiono sobie. Tymczasem ostatnio "Krytyka Polityczna" skupiła wokół siebie artystów tak różnych jak Pan, Artur Żmijewski i "Twożywo". Czy to zaprzecza tamtemu podziałowi?

- Nie sądzę, by to przeciwstawienie miało sens. Także wtedy, na przełomie stuleci. Sztuka krytyczna miała wtedy ogromny dorobek. I nagle pojawiło się coś nowego. Myślę, że krytyka użyła Grupy Ładnie jako "waty" czy "zapełniacza". Jednocześnie zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie tkwi w medium takim jak malarstwo. W końcu sam często padam jego ofiarą. Chodzi o to, że efektem pracy malarza jest obiekt, który został oswojony tradycją i jako taki bywa towarem. Zwłaszcza w Polsce, gdzie nadal funkcjonuje stereotyp: artysta to ktoś, kto macha pędzlem. W takiej sytuacji treść przestaje odgrywać istotną rolę. W konsekwencji zaburzona zostaje relacja między twórcą a odbiorcą. Obydwie strony mogą mieć trudności z uwiarygodnieniem siebie.

Chciałbym, aby moja twórczość miała wartość nie dlatego, że dużo kosztuje i posługuje się obrazem, który łatwo powiesić na ścianie. Dlatego czasem mam ochotę zrobić coś, czego jeszcze nigdy nie próbowałem.

WILHELM SASNAL urodził się w 1972 roku w Tarnowie. W latach 1995-2001 współtworzył Grupę Ładnie. W 1999 r. uzyskał dyplom na Wydziale Malarstwa krakowskiej ASP. W 1999 roku został laureatem I nagrody na biennale malarstwa "Bielska Jesień" w Bielsku-Białej. W 2006 r. otrzymał europejską Van Gogh Award w Amsterdamie. Na stronie internetowej Galerii Raster czytamy: "Wilhelm Sasnal to artysta o wyjątkowej wrażliwości na otaczające nas obrazy i wytrawny ich krytyk - tak na płaszczyźnie malarskiej, jak i politycznej. Obrazy i filmy Sasnala zdają relację z intensywnego przyglądania się otoczeniu i układają się przy okazji w swoisty obrazkowy słownik kulturowych fascynacji i doświadczeń początku XXI wieku, od muzyki po historię, od Sonic Youth po »Maus« Spiegelmana".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2007