Krzyż, Półksiężyc i Mądrość Boża

Stało się to, czego obawiali się chrześcijanie na całym świecie. Po 86 latach Hagia Sophia znów jest meczetem.

20.07.2020

Czyta się kilka minut

Hagia Sophia, 10 lipca 2020 r. / OZAN KOSE / AFP / EAST NEWS
Hagia Sophia, 10 lipca 2020 r. / OZAN KOSE / AFP / EAST NEWS

10 lipca 2020 r., kilkanaście minut po 17.00, z minaretów Hagii Sophii popłynął śpiew muezina wzywającego wiernych do modlitwy. Choć nikt z tłumu zebranych na placu Sultanahmet między Hagią Sophią a Błękitnym Meczetem nie klęczał z twarzą zwróconą ku Mekce, w tłumie i tak dało się wyczuć poruszenie pomieszane z niedowierzaniem. Na telewizyjnych transmisjach z tego wydarzenia widać zaledwie kilka tureckich flag i las rąk z uniesionymi w górę telefonami.

Nie znaczy to jednak, że Turcy nie przejęli się historyczną decyzją swojego prezydenta, który podpisał dekret zamieniający status niemal 1500-letniej świątyni z muzealnego na religijny. Nie minęła godzina, a telewizje, gazety i portale internetowe już używały określenia Ayasofya Cami (meczet Hagia Sophia), a nie jak dotąd Ayasofya Müzesi. Podczas przemówienia do narodu Recep Tayyip Erdoğan stwierdził, że uczynienie z Hagii Sophii meczetu to wypełnienie woli całego muzułmańskiego świata.

– Wskrzeszenie meczetu Ayasofya to zapowiedź wyzwolenia meczetu Al-Aksa i rozbudzenie płomienia nadziei nie tylko u muzułmanów, ale wszystkich uciśnionych i tych, którzy są zniewoleni – mówił z charakterystycznym dla siebie uniesieniem, wspominając meczet z jerozolimskiego Wzgórza Świątynnego, i najwyraźniej trafił do wielu religijnych Turków. W komentarzach pod opublikowanym w większości mediów przemówieniem próżno szukać krytyki decyzji. Dominują euforyczne stwierdzenia o wypełnieniu woli Allaha i zerwaniu okowów. Prezydenta porównywano do zdobywcy Konstantynopola, sułtana Mehmeda II, który zmienił bizantyjską świątynię w meczet w 1453 r. „Niech Bóg cię błogosławi, prezydencie”, „Allahu, spraw, by dźwięk ezanu z minaretów Ayasofyi nigdy już nie zamilkł”, „Dźwięk ezanu z Ayasofyi przyniesie kalifat” – pisali rozradowani.

Ojciec muzułmanów

Wydźwięk przemówienia, zwłaszcza jego religijnych fragmentów, nie powinien dziwić. Erdoğan od dawna aspiruje do bycia głową islamskiego świata. To przecież on nieraz, nawet podczas wystąpień państwowych, układał dłoń w geście islamskiego pozdrowienia, znanego jako rabia (uniesiona dłoń, lekko zgięty kciuk), którym pozdrawiają się członkowie Bractwa Muzułmańskiego. On też nawoływał do zjednoczenia wszystkich muzułmanów przeciw Izraelowi. Dziesiątki razy dawał wyraz swojemu przywiązaniu do religii. O zachodnich politykach mawiał „krzyżowcy”, a w ciągu 18 lat swoich rządów zrobił wszystko, by zdewaluować świeckie wartości, na których zbudowano nowoczesną Republikę Turcji. Uczynienie z Hagii Sophii meczetu to kolejny, jak dotąd najbardziej spektakularny, krok na tej drodze, a sposób, w jaki Erdoğan to zrobił, jest niemal jego osobistym zwycięstwem nad Mustafą Kemalem Atatürkiem.

Erdoğan przy każdej okazji powtarzał, że desakralizacja Hagii Sophii, dokonana w 1934 r. była błędem. Starał się co prawda nie mówić, że to błąd Atatürka, ale wiadomo było, że to właśnie ma na myśli. Co innego mógł rozumieć przez sugerowanie, że winę za tę „koszmarną pomyłkę” ponosi jednopartyjny system rządów (w 1923 r. powołano parlament, ale przez lata zasiadali w nim jedynie przedstawiciele kemalistowskiej Republikańskiej Partii Ludowej), a dekret zamieniający meczet w muzeum podpisał nie kto inny, jak „ojciec narodu”. 86 lat później Erdoğan, który zrobił wszystko, by wymazać Atatürka z serc i umysłów Turków, zatriumfował, unieważniając tamten dokument.

Pomieszanie praw

Do legalnego przeprowadzenia sprawy potrzebna była cała urzędniczo-sądownicza machina. Ta uruchomiona została już jakiś czas temu. Parlamentarna debata nad przywróceniem Hagii Sophii statusu meczetu odbyła się w parlamencie już przed ośmioma laty. Wówczas niewiele z niej wynikło, bo Erdoğan nie miał jeszcze w kraju pełni władzy. Zdobył ją po referendum konstytucyjnym sprzed dwóch lat, w wyniku którego wprowadzono w Turcji system prezydencki, parlament sprowadzając do roli przystawki.

W ubiegłym roku Trybunał Konstytucyjny orzekł, że prezydent ma prawo „zająć się” kwestią Hagii Sophii. Erdoğan, co było do przewidzenia, skwapliwie z tego skorzystał. Choć w telewizyjnych wystąpieniach wciąż powtarzał, że przywrócenie świątyni statusu meczetu „jest możliwe”, „niewykluczone”, „godne rozważenia” – młyńskie koła już mełły. Kwestią czasu było orzeczenie Sądu Najwyższego, unieważniające dekret z 1934 r. Sędziowie uznali, że parlament nie mógł zeświecczyć Hagii Sophii, bo nie należała ona do republiki, lecz była prywatną własnością zmarłego 600 lat wcześniej Mehmeda II Zdobywcy, ten zaś pieczę nad nią przekazał religijnemu stowarzyszeniu.


Czytaj także: Agnieszka Rostkowska: Jak się rodzi Nowa Turcja


I choć dzięki temu karkołomnemu ruchowi tureccy politycy mogą twierdzić, że wszystko stało się legalnie, wśród publicystów i prawników nie brak opinii, że to jawne pomieszanie porządków prawnych: świeckiego prawa Republiki Turcji i religijnego prawa Imperium Osmańskiego. Cytowany przez dziennik „Hürriyet” specjalista prawa administracyjnego prof. Metin Günday uważa, że taka interpretacja jest błędna z kilku powodów. Po pierwsze, sąd nie ma prawa uchylać decyzji administracyjnej sprzed 80 lat; po drugie, według prawa osmańskiego cały kraj stanowił własność sułtana. „Czy w tej sytuacji spadkobierca sułtana Abdulhamita może ubiegać się o zwrot pałacu Topkapi?” – pyta profesor. Publicysta dziennika „Cumhuriyet” Bariş Terkoğlu wieszczy zaś, że zastąpienie prawa świeckiego „prawem miecza” największe szkody wyrządzi Turcji nie na miejscu, lecz za granicą.

Koniec dialogu religijnego?

Zachodni politycy nie zostawiają na decyzji suchej nitki, nazywając ją rozczarowującą (Amerykanie) czy prowokacyjną (Grecy), ale zdają sobie jednocześnie sprawę z tego, że prezydent Turcji nie tylko chciał w ten sposób zmobilizować swój elektorat po dramatycznych wprost spadkach w sondażach, ale też zagrać im na nosie i pokazać, że nikt nie ma prawa wtrącać się w sprawy jego kraju. Turcja wciąż podkreśla, że Hagia Sophia znajduje się na jej terenie i wyłączną jej sprawą jest to, co z nią zrobi.

Stroną w tym sporze są też jednak chrześcijanie wszystkich obrządków, dla których Hagia Sophia ma olbrzymie duchowe znaczenie. Papież Franciszek powiedział, że jest głęboko zasmucony decyzją Ankary, zaprotestował również zwierzchnik 300 milionów prawosławnych na świecie, ekumeniczny patriarcha Konstantynopola Bartłomiej I. Dołączył do niego zwierzchnik greckiego Kościoła prawosławnego Hieronim II oraz patriarcha Moskwy i Rusi Cyryl, który już wcześniej niejednokrotnie apelował o to, by świątynia pozostała muzeum. Podczas gdy rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych uznało, że decyzja jest wewnętrzną sprawą Turcji, Cyryl wyraził żal, że ta „nie wsłuchała się w obawy milionów chrześcijan”.

Tymczasowy sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów prof. Ioan Sauca nie krył smutku i konsternacji. W liście do prezydenta Erdoğana napisał, że Hagia Sophia była symbolem otwartości i inspiracji dla przedstawicieli wszystkich nacji i wyznań, a fakt, że świątynia służyła jako muzeum, był znakiem otwartości i – co ciekawe w liście duchownego – przywiązania Turcji do sekularyzmu. „Jestem zobowiązany przekazać wam smutek Światowej Rady Kościołów i jej 350 Kościołów członkowskich w ponad 110 krajach, reprezentujących ponad pół miliarda chrześcijan na całym świecie. Czyniąc z Hagii Sophii meczet, symbol otwartości Turcji zmieniłeś w znak wykluczenia i podziału. Twoja decyzja nieuchronnie spowoduje niepewność, podejrzenia i nieufność, podważając nasze wysiłki zmierzające do zgromadzenia ludzi różnych wyznań przy stole dialogu i współpracy” – czytamy w liście. Sauca przypomniał, że Światowa Rada Kościołów zawsze występowała w obronie praw innych wspólnot religijnych, także muzułmańskich.

Jak wy nam, tak my wam

Choć Erdoğan nie zareagował jeszcze na list, można sobie wyobrazić, co znalazłoby się w odpowiedzi. Byłaby tam zapewne mowa o prowokacji, jaką było uznanie przez USA Jerozolimy za stolicę Izraela, i prześladowaniach muzułmańskich Rohingów w Birmie, milionie ludzi, za którymi nikt nie chce się ująć. Byłyby – bo już przecież nieraz padły – słowa o tym, że liczba meczetów w Europie, zwłaszcza w Grecji, jest niewspółmierna do liczby kościołów i synagog w Turcji, których jest tu ponad 400. Erdoğan mógłby też wspomnieć o dawnych osmańskich ­medresach i meczetach zburzonych albo zamienionych na kościoły w państwach podbitych kiedyś przez Osmanów, które po wywalczeniu niepodległości „mściły” się za lata w niewoli.

Długi fragment poświęciłby też pewnie wydarzeniom z marca ubiegłego roku, kiedy do meczetu w Nowej Zelandii wtargnął uzbrojony terrorysta, zabijając 51 modlących się muzułmanów. Na jego karabinach były znaki krzyża, imię Miloša Obiliça (który podczas bitwy na Kosowym Polu w 1389 r. zabił sułtana Murada I) i przesłanie, że Stambuł znów stanie się Konstantynopolem, a minarety Hagii Sophii zostaną zburzone. Na koniec zasugerowałby pewnie przekształcenie Mezquity, katedry w Kordobie, z powrotem w meczet, którym była od 785 do 1236 r.

„Czy to nie znamienne, że dwie ideo­logie, z których jedna twierdzi, że musi bronić krzyża, a druga, że półksiężyca, za symbol zwycięstwa biorą Hagię Sophię?” – pyta Bariş Terkoğlu, każąc się zastanowić, dokąd zmierzają wierni religii, z których każda mówi o sobie, że jest religią miłości. Na murze okalającym kościół św. Polikarpa w Izmirze już pojawił się niewielki arabski napis, zdaniem tamtejszych wiernych sugerujący, że będzie on następny. „Tylko czekać, aż coś podobnego zrobią chrześcijanie. Zaczęło się właśnie oko za oko, ząb za ząb” – napisał ktoś w komentarzu pod informacją.

Świątynia świata

Trudno powiedzieć, czy cesarz Justynian I, który w 532 r. zlecił budowę nowej świątyni w miejscu tej z roku 330, na pewno miał świadomość, że oto w nowej stolicy Imperium Romanum powstaje architektoniczny cud, który będzie symbolem potęgi chrześcijaństwa. Cesarz sam doglądał budowy, którą udało się ukończyć w zaledwie pięć lat od rozpoczęcia. Nie obyło się bez błędów konstrukcyjnych, nie pomagały też trzęsienia ziemi, świątynię trzeba było remontować niemal natychmiast po oddaniu do użytku. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Pragnienie przejęcia świątyni targało nie tylko wrogami chrześcijaństwa, ale i samymi chrześcijanami. Uczestnicy czwartej krucjaty odebrali Hagię Sophię Bizantyjczykom, grabiąc ją i dokonując poważnych zniszczeń. Po pół wieku pełnienia roli katolickiej katedry świątynia była w opłakanym stanie. I paradoksalnie to właśnie Mehmed II Zdobywca zajął się dwa stulecia później jej gruntowną renowacją. Przez pięć kolejnych wieków Hagia Sophia była jednym z najważniejszych meczetów Imperium. Dopiero Atatürk złożył ją na ołtarzu laickich wartości i układów politycznych z państwami europejskimi, czyniąc z meczetu muzeum.

Jezus za zasłoną

Erdoğan zapewnia, że rewolucja dokonana zostanie z poszanowaniem cywilizacyjnych wartości i dziedzictwa ludzkości. Jako że – co zauważają tureccy publicyści – aspiruje do rangi współczesnego Mehmeda II, jest szansa, że tak się stanie. To przecież osmański sułtan po podbiciu Konstantynopola skierował pierwsze kroki do Hagii Sophii i klękając przed wejściem, posypał głowę ziemią, okazując w ten sposób ukorzenie się przed Bogiem. A gdy już uczynił z perły Bizancjum meczet, nie nakazał zdarcia zjawiskowych, wielobarwnych mozaik i malowideł przedstawiających Matkę Bożą z Dzieciątkiem, Archanioła Gabriela, świętych, władców i anioły, umieszczonych w pendentywach, nawach i absydach, a jedynie polecił ich otynkowanie i zawieszenie olbrzymich, zielonych medalionów z arabskimi inskrypcjami, podłogę zaś pokrył dywanami.

Mniej więcej to samo zapowiadają konserwatorzy, którzy od 12 lipca oceniają, jak dostosować Hagię Sophię do nowej funkcji, tak by pierwsza modlitwa zaplanowana na 24 lipca mogła się odbyć zgodnie z zasadami islamu. Nie muszą troszczyć się o wskazujący Mekkę mihrab ani smukłą islamską kazalnicę zwaną minbarem – te są w świątyni od pięciu stuleci. Na razie mowa o zasłanianiu ikon i mozaik przedstawiających postaci składanym parawanem i specjalnymi zasłonami oraz o pokryciu posadzki dywanem wykonanym z włókien, które nie uczynią jej żadnej szkody.

Nie wiadomo tylko, czy będzie tak na stałe, czy tylko na czas modlitw. Trudno sobie wyobrazić, że ktoś pięć razy dziennie zasłania i odsłania freski i zwija dywany. W tej kwestii pozostaje chyba liczyć tylko na Mądrość Bożą. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 30/2020