Krytyk jako artysta

Anna Porębska, relacjonując w liście do przyjaciółki zajęcia uczonych kolegów, tak skwitowała zatrudnienie męża: „co zaś do Mietka, zajmuje się on myśleniem”.

17.09.2012

Czyta się kilka minut

Suknie, dochodzące z początkiem roku 1921 do połowy łydki, pod jego koniec sięgały po kostki. Talia, równie niezdecydowana, zrazu przejawiała tendencję do lokowania się raczej wysoko, później zaczęła się obniżać aż gdzieś poza biodra”. I jeszcze taki fragment: „Suknie sięgały prawie ziemi, dylemat: talia nisko czy wysoko, znalazł rozwiązanie w talii podwojonej. Modne były spadające ramiona, szerokie rękawy, kapelusze z wielkim, kolistym rondem oraz angielskie słowo flirting – flirt”.

Czy to cytaty z jakiejś historii mody? Nie, tak rozpoczynają się kolejne rozdziały „Granicy współczesności” (1965), najlepszej polskiej książki o Paryżu lat 1909–1925 i narodzinach nowej epoki, nie tylko w sztuce. Kiedy blisko ćwierć wieku później Mieczysław Porębski wydał pięćsetstronicowe dzieło zatytułowane „Z. po-wieść”, żartował, że jest to tak naprawdę druga powieść w jego dorobku – pierwszą była właśnie „Granica...”, tyle że nikt nie rozpoznał jej właściwego charakteru i autorowi przyznano nawet za nią tytuł doktora habilitowanego...

HORYZONTY

Bo Profesor był – jak trudno używa się teraz słowa „był”! – uczonym, ale i artystą. Nie tylko dlatego, że uczył się w wojennej krakowskiej Kunstgewerbeschule, że tuż po wojnie pokazano jego prace na Wystawie Młodych Plastyków, że zaprojektował okładkę do pierwszego wydania „Niepokoju” swojego przyjaciela Tadeusza Różewicza. I nie dlatego nawet, że zapełnił setki i tysiące kartek rysunkami konferencyjnymi, przedstawiającymi zawsze ten sam motyw: prostopadłościan pięcio- (czasem sześcio-) wymiarowy w rzucie płaskim.

Był artystą przekraczającym granice gatunków – jego teksty krytyczne same były dziełami sztuki, a ogromna powieść, która wielu wprawiła w konsternację, stanowiła refleksję nad dziejami cywilizacji w nie mniejszym stopniu niż „Dzieje sztuki w zarysie”. Był twórcą jako historyk i krytyk sztuki, jako eseista i prozaik, wreszcie jako muzealnik – dwie galerie sztuki polskiej, które były jego dziełem, ta w Sukiennicach i ta w Nowym Gmachu krakowskiego Muzeum Narodowego, przynosiły nowe, odkrywcze odczytanie historii naszego malarstwa i rzeźby od czasów oświecenia po lata 80. zeszłego wieku. Wielka szkoda, że je zniszczono.

Był też twórcą jako nauczyciel. Mówić o tym najtrudniej, bo wchodzi się w relacje osobiste, które nie bardzo poddają się opisowi. „Nie wiesz chyba – zwracał się do Profesora na jego 80-lecie Wawrzyniec Brzozowski – jak bardzo wiele znaczysz dla swych – zbyt często marnotrawnych, przynajmniej naukowo – synów oraz córek. Wiedz, że w tamtych czasach, gdy miłościwie panowałeś w Instytucie, a my w wielkiej gorączce staraliśmy się pojąć nie tylko, czym jest sztuka, lecz czym właściwie jest wszystko, wciąż pojawiałeś się w naszych rozmowach. I nadal z nami jesteś, kiedy się spotykamy. I bywasz z nami, gdy jesteśmy samotni”.

Wawrzyniec wspominał lata 70., gdy Mieczysław Porębski wykładał w Instytucie Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, ale podobnie było chyba wcześniej, na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Nie, Profesor nie prowadził uczniów za rączkę, oddziaływał na nich – na nas – zupełnie inaczej. To było raczej nagłe poszerzenie horyzontów, odsłanianie śmiałych i nieoczywistych perspektyw, nauka innego widzenia rzeczy i zdarzeń. Jeszcze jedno zdanie z cytowanego tekstu: „Potrafisz rozebrać dzieło na czynniki pierwsze, oswoić tajemnicę, która sprawia, iż jest ono sztuką, a ono mimo to, zamiast się przemienić w czasem piękną, ale pustą formę lub też po prostu rozsypać się w proszek, nabiera więcej siły, wabi jeszcze mocniej”.

POŻEGNANIE Z KRYTYKĄ

Urodził się w 1921 r. w Gnieźnie, ale z Krakowem związały go nie tylko studia, rozpoczęte w 1938 r., dokończone po wojnie. Jako student pomagał w demontażu i ukryciu Ołtarza Mariackiego. Za okupacji uczęszczał do Kunstgewerbeschule, która w intencjach Niemców miała być szkołą zawodową, a stała się wylęgarnią młodych artystów. Był aktorem podziemnego teatru Tadeusza Kantora – i pozostał najwnikliwszym komentatorem jego dzieła, czego świadectwem „Deska” (1997), zapis niezwykłej relacji między artystą a krytykiem (czy raczej dwoma artystami). W Krakowie działał w konspiracji, co skończyło się obozem koncentracyjnym; wyniesiony z obozu nożyk, wycięty z metalowej obręczy na beczkę, uwieczniony został w poemacie Różewicza. Tutaj w 1948 r. organizował I Wystawę Sztuki Nowoczesnej. I tutaj powrócił po dwudziestoletnim pobycie w Warszawie, by objąć dyrekcję Instytutu Historii Sztuki UJ i działać na niwie muzealnej jako kurator w Muzeum Narodowym.

Znawca polskiego malarstwa XIX-wiecznego – „Malowane dzieje”, książka z 1961 r., to pozycja do dziś klasyczna – był autorem świetnych prac o Grottgerze, Matejce i Rodakowskim. Kronikarz i analityk dziejów europejskich awangard („Kubizm. Wprowadzenie do sztuki XX wieku”, 1966), równocześnie jako krytyk wiernie towarzyszył przyjaciołom-artystom, nie tylko rówieśnikom z Grupy Krakowskiej, do której sam należał, ale i młodszym. Śledził pilnie to, co się w sztuce dzieje – także po roku 1966, kiedy ogłosił swoje „Pożegnanie z krytyką”. Pasjonowała go logika matematyczna – nie przypadkiem jedną z ulubionych jego postaci był Leon Chwistek, matematyk i malarz. Uważny czytelnik strukturalistów i semiotyków, poszukiwacz uniwersalnego, precyzyjnego języka opisu zjawisk artystycznych („Ikonosfera” z roku 1972!, „Sztuka a informacja” z 1986) – równocześnie uczył, jak ważny jest bezpośredni kontakt z dziełem, odkrycie jego technicznych tajemnic, dotknięcie faktury płótna. W przypadku sztuki współczesnej – także znajomość z autorem.

Minione dziesięciolecie przyniosło serię książek, zredagowanych dla Wydawnictwa Literackiego przez Krystynę Czerni, autorkę tomu rozmów z Profesorem i jego uczennicę, które gromadziły rozproszony dorobek Mieczysława Porębskiego, systematyzując go i układając wedle wątków. „Polskość jako sytuacja” (artykuł tytułowy otwierał w 1987 r. wielką debatę o polskości na łamach „Znaku”), „Krytycy i sztuka”, „Nowosielski”, „Spotkanie z Ablem” – każdy z tych tytułów był intelektualnym wydarzeniem, choć ich rezonans wydaje mi się zdecydowanie zbyt słaby. Może zresztą nie mogło być inaczej, skoro coraz mniej partnerów do takiej rozmowy. Rozmowy istotnej, jak by powiedział ceniony bardzo przez Profesora Witkacy.

NIEŚMIERTELNOŚĆ SZTUKI

Uczony, artysta, mędrzec – zmarł 10 września 2012 r. Pisząc teraz o Mieczysławie Porębskim na łamach internetowego „dwutygodnika”, prof. Maria Poprzęcka przypomniała anegdotę sprzed lat: żona Profesora, Anna Porębska, relacjonując w liście do przyjaciółki zajęcia uczonych kolegów, tak skwitowała zatrudnienie męża: „co zaś do Mietka, zajmuje się on myśleniem”.

„Ciekawość i otwartość na nowe metody, teorie i idee – podkreśla dalej Maria Poprzęcka – profesor Porębski łączył zawsze z czujnym krytycyzmem i samokrytycyzmem. Nigdy nie tracił z oczu specyfiki dzieła sztuki ani też wrażliwości na adekwatność metod wobec przedmiotu badań, wciąż rewidując, także i swoje sądy, co uczonym nieczęsto się zdarza. Z czasem też nabrał dystansu do pokus restrykcyjnego uściślenia notorycznie wieloznacznego i metaforycznego języka humanistyki, świadom, że nieścisły język okazał się dopuszczalny, a nawet uznany za niezbędny na terenie nauki uchodzącej za najściślejszą ze ścisłych – matematyki. W swych dalszych badaniach przyjął postawę z ducha i litery hermeneutyczną, opierając się na przekonaniu, które można uznać za credo całego jego pisarstwa o sztuce: o »nieśmiertelności sztuki jako medium międzyludzkiego porozumienia«”.

Co do zaś wspomnianego „czujnego krytycyzmu i samokrytycyzmu” – dotyczył on także ideowych zaangażowań w początku lat 50. Wypytywany, zwłaszcza w latach 80., o tamte czasy, Profesor cierpliwie opowiadał o „wielkim doświadczeniu negatywnym”, patronował też doktoratom o sztuce socrealizmu. „Ja zapłaciłem cenę bardzo dużą. I płacę ją po dzień dzisiejszy” – westchnął w 1989 r. w rozmowie z Bogdanem Klichem, wówczas jeszcze nie politykiem, ale redaktorem drugoobiegowego pisma „Tumult”.

BRANDY I POLSKOŚĆ

W kwietniu ubiegłego roku obchodziliśmy 90-lecie Profesora. Kameralna uroczystość odbyła się w domu jego córki Joanny, gdzie w ostatnich latach mieszkał. Kilka tygodni później w krakowskim MOCAK-u, Muzeum Sztuki Nowoczesnej, otwarto Bibliotekę Mieczysława Porębskiego. Przekazany przez Profesora księgozbiór umieszczono we wnętrzu odtwarzającym kształt jego krakowskiego gabinetu, z biurkiem i długim stołem, na którym zawsze piętrzyły się papiery i książki związane z tematem, a raczej tematami, nad którymi Profesor właśnie pracował, i obrazami podarowanymi przez przyjaciół – Nowosielski, Brzozowski, Tchórzewski, niedokończona praca Jaremianki ofiarowana przez Kornela Filipowicza, portret Porębskiego z kwadracików-pikseli, dzieło Ryszarda Winiarskiego...

Te dwa wydarzenia były z jednej strony radosne – przyjaciele zgromadzili się w dniu jubileuszu wokół Profesora, jego dorobek został doceniony, jego biblioteka nie uległa rozproszeniu i służyć będzie kolejnym generacjom – z drugiej jednak stanowiły wyrazistą klamrę. Gościnny, ciepły gabinet na piątym piętrze Domu Profesorskiego przy alei Słowackiego, pełen książek i przykurzonych stert czasopism oraz teczek z papierami, gdzie sącząc brandy, spędzało się godziny na rozmowach, najpierw z Profesorem i Panią Hanią, potem już tylko z nim, zmienił się w sterylne wnętrze muzealne. Wiedzieliśmy, że Profesor już Krakowa nie odwiedzi ani nie pojedzie do ukochanego domu w Ustroniu, gdzie co rano celebrował w kuchni ceremoniał gotowania jajka na miękko, uwieczniony przez Różewicza w poemacie.

Teraz będziemy go żegnali na ustrońskim cmentarzu, ale zostanie nam nie tylko pamięć – także, a raczej przede wszystkim, książki. Do których warto i trzeba wracać. Nie tylko do tych, które traktują o sztuce. Radzę na przykład przeczytać na nowo wspomniany wcześniej tekst, w którym Mieczysław Porębski analizuje dwa zagrożenia: zagrożenie polskości i zagrożenie polskością. Tekst powstał w 1987 r. – po ćwierćwieczu jest nadal aktualny. Z tekstami mędrców tak właśnie – na szczęście – bywa.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. 1955 w Krakowie, absolwent prawa i historii sztuki na UJ, w latach 1980-89 w redakcji miesięcznika „Znak”, od 1990 r. w redakcji „TP”, na którego łamach prowadzi od 1987 r. jako Lektor rubrykę recenzyjną. Publikował również m.in. w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2012