Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trudne do zaakceptowania były obrazy, które obiegły w poniedziałek telewizje w Izraelu i na całym świecie. Równoległe relacje na żywo i ekrany przedzielone na pół: z Jerozolimą po jednej stronie i oddaloną od niej o 90 km Gazą po drugiej; z uśmiechami, oklaskami i splendorem po prawej, i smugami czarnego dymu i zakrwawionymi ciałami po lewej. Przedziwny dysonans wydarzeń dziejących się na oczach świata: ceremonii otwarcia amerykańskiej ambasady w Jerozolimie i protestu Palestyńczyków, próbujących przedrzeć się przez granicę z Izraelem, bez szans na to przecież, bo Izrael ostrzegł, że do osób podejmujących tę próbę i zachowujących się agresywnie, będzie strzelał. To, co działo się na ekranach telewizorów, oddawało myśli wielu Izraelczyków, których głos na co dzień nie jest w tym kraju słyszalny. Trudno było cieszyć się z 70. rocznicy niepodległego Izraela w obliczu tak dramatycznych wydarzeń. Niestety – takich, które nie są tu nowością.
Czy w tej sytuacji można było wykazać się większym niż Benjamin Netanyahu cynizmem? Podczas swojej przemowy w Jerozolimie pod nowo otwartą ambasadą USA powiedział, że „to wielki dzień dla pokoju”. Z kolei izraelska armia powiedziała o tym dniu, że był on najbardziej krwawym od czasu wojny w Gazie w 2014 roku. W poniedziałek w czasie protestów na granicy z Gazą śmierć poniosło bowiem 60 Palestyńczyków, a 2771 osób zostało rannych. Hamas oraz wiele krajów obwinia Izrael o masakrę. Ukuto nawet termin: „masakra ambasady”.
Izraelski rząd tłumaczył się samoobroną, którą musiał zastosować w obliczu przemocy. Mówił też, że zabici Palestyńczycy nie byli pokojowymi demonstrantami, lecz terrorystami wysłanymi przez Hamas w celu przekroczenia granicy i organizacji ataków terrorystycznych na terytorium Izraela, w pobliskich kibucach i jednostkach armii.
Zatem Izrael ogłasza zwycięstwo. Żaden Palestyńczyk nie był w stanie przekroczyć granicy. A Izrael mógł spokojnie obronić swoją suwerenność i granice.
Kto jednak, obdarzony jakąkolwiek wrażliwością, mógłby przejść obojętnie wobec tego, co widzieliśmy wczoraj w relacjach z Gazy?
Karetki wożące setki rannych do szpitali, lekarze, którzy przyznają, że nie mają wystarczająco wielu łózek i lekarstw. Rodziny, które szukają swoich bliskich, niektóre z nich klęczące przy zwłokach. Młodzież i dzieci – te ścierające się z wojskiem i te nieżywe. Jedną ze śmiertelnych ofiar była wczoraj 8-miesięczna dziewczynka, która zmarła po zatruciu gazem rozpylonym przez wojsko.
Palestyńczycy nazywają dzień 15 maja Nakbą – katastrofą. Nie bez powodu i dziś. W chwili, gdy piszę te słowa, w Gazie odbywa się 60 pogrzebów osób, które wczoraj zmarły. Ci, którzy im dziś towarzyszą, mogą być kolejni na liście – Hamas obiecał następne protesty, które zwykle po pogrzebach rosną w sile i liczbie.
Z doniesień niepotwierdzonych przez Izrael dowiadujemy się, że Hamas zaproponował Izraelowi trwałe zawieszenie protestów (arab. Hudna). Jeśli więc Izrael propozycję odrzucił – co jest prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, iż rząd Izraela uważa Hamas za organizacje terrorystyczną, z którą się nie negocjuje – być może stracił szansę na spokój.
Izrael pozostaje w ogniu międzynarodowej krytyki. ONZ uznał strzelanie do demonstrantów za niezgodne z prawem, Wielka Brytania zaapelowała o wstrzymanie ognia, a RPA i Turcja wycofały swoje ambasady z Izraela. Później Turcja dodatkowo wyrzuciła ze swojego kraju izraelskiego ambasadora, na co Izrael wydalił od siebie także tureckiego konsula – konflikt dyplomatyczny między Izraelem i Turcją stał się poważny.
Izrael już zapowiada, że będzie dalej bronił swoich granic. Lewica pyta, czy wojsko zrobiło wystarczająco dużo, by ochronić ludzi przed śmiercią? I czy nie jest tak, że wojsko chętniej sięga po broń, czując amerykańskie wsparcie? Obwinia też prawicowy rząd o bagatelizowanie dramatycznej sytuacji Gazy. Twierdzi, że fakt, iż Izrael wycofał się z Gazy, wcale nie oznacza, że nie jest odpowiedzialny za to, co dzieje się na blokowanym przez niego terenie.
A jednak mieszkańcy Tel Awiwu, miasta, w którym najłatwiej znajdzie się przedstawicieli wspomnianej lewicy, ruszyli wczoraj wieczorem chętnie na centralny plac Rabina, by wziąć udział w radosnym koncercie zwyciężczyni tegorocznej Eurowizji Netty Barzilay. Tel Awiw, mimo dobrych chęci, o ofiarach w Gazie nie pamiętał.
Karolina Przewrocka-Aderet z Tel Awiwu
Tekst został ukończony we wtorek 15 maja o 19.00