Nic do stracenia

Na protesty pod granicę między Gazą i Izraelem przyszły palestyńskie kobiety, dzieci, niepełnosprawni. Hamas mówił im, żeby się nie bali, bo wojsko nie strzela do takich. Strzelało.

21.05.2018

Czyta się kilka minut

Na plaży w mieście Rafah,  Strefa Gazy, 2016 r. / EZZ AL-ZANOUN / NURPHOTO / GETTY IMAGES
Na plaży w mieście Rafah, Strefa Gazy, 2016 r. / EZZ AL-ZANOUN / NURPHOTO / GETTY IMAGES

Przysłaniam ręką słuchawkę – tak, aby nie słyszała. Ani hebrajskich zapowiedzi lotów z głośników, ani śpiewów rozbawionej młodzieży. Stoję na lotnisku Ben Guriona w Tel Awiwie, oddalonym może o godzinę jazdy od Strefy Gazy. Słyszymy się tak, jakby stała obok. Ale Hanneen Sabbah, 24-letnia mieszkanka Gazy, nigdy nie przekroczyła granicy z Izraelem. Gdyby mogła, zrobiłaby to od razu. – Tu nie da się dalej żyć – mówi.

Haneen nie ma pracy, jak większość jej rówieśników z Gazy. Mąż jest budowlańcem. Pieniądze z dniówki, które przynosi, starczają na jedzenie dla nich i dwójki małych dzieci na ten jeden dzień. – Żyjemy tak z dnia na dzień. Nie zastanawiamy się, co będzie jutro. Nie mamy stałego dostępu do wody, prądu, pracy, żadnych szans na godne życie – mówi Palestynka.

Ona próbuje się nie załamywać. Żyje w swoim świecie: pisze, śpiewa, tańczy (przy zamkniętych drzwiach, dla siebie). Marzy, by pojechać w miejsce, gdzie mogłaby zrobić coś szalonego jak na standardy Gazy: zatańczyć na ulicy, zaśpiewać na plaży. Tylko tyle i aż tyle.

Hanneen zna angielski. W zeszłym tygodniu, podczas protestów przy granicy Gazy z Izraelem, dorabiała jako tłumaczka dla zagranicznych mediów. Pieniądze, jakie dostała za dwa dni pracy od szwedzkiej telewizji, pozwoliły jej kupić jedzenie na zaczynający się Ramadan. Na protesty, w czasie których jednego dnia, 14 maja, zginęło 65 Palestyńczyków, a 2771 zostało rannych, patrzy z boku: – Wielu znajomych bierze w nich udział. Rozumiem ich: my tu nie mamy nic do stracenia. Jesteśmy wykończeni. Wielu woli umrzeć, bo życie tu nie ma wartości.

W desperacji

Trudno jest żyć w miejscu, które uchodzi za jedno z najbardziej przeludnionych na świecie: w Gazie na 360 km2 mieszka 2 mln ludzi. 65 proc. żyje poniżej granicy ubóstwa. 44 proc. nie ma pracy. Jeszcze wyższe jest bezrobocie wśród młodych: 63 proc.

Wielkim problemem jest dostęp do wody: 97 proc. wody jest tu zanieczyszczone, a woda w kranach pojawia się raz na pięć dni – i to głównie słona. Pitną można kupić na ulicy, za astronomiczną cenę. Brakuje systemów kanalizacyjnych, w niektórych miejscach ścieki wypływają na ulice. Mieszkańcy odwykli też od prądu. Częściej go nie ma, niż jest.


Czytaj także: Karolina Przewrocka-Aderet: Krwawy "dzień dla pokoju"


Połowa ludzi żyje tu z pomocy międzynarodowych organizacji. Ona sprawia, że mieszkańcy nie cierpią jeszcze głodu. Ale trudno powiedzieć, aby ta pomoc przynosiła coś więcej niż chwilową ulgę. Zabezpieczając doraźne potrzeby przez tak długi czas i nie kreując miejsc pracy, pogłębia ona kryzys. Fatalne warunki i brak nadziei pchają ludzi ku desperacji.

Kto za to odpowiada? Izrael obwinia Hamas, który rządzi w Gazie, twierdząc, że pieniądze od międzynarodowych organizacji wykorzystuje on w celach terrorystycznych, a fatalna sytuacja jest mu na rękę, bo ułatwia antyizraelską propagandę. Hamas zaś twierdzi, że przyczyną niedoli jest blokada Gazy utrzymywana przez Izrael. Że Izrael zamknął ludzi z Gazy w klatce.

Podzielona Autonomia

W Gazie nie ma Izraelczyków: w 2005 r. Izrael wycofał żołnierzy i osadników, którzy byli tam od 1967 r. Sądzono, że spełniając postulaty Palestyńczyków, uda się ożywić proces pokojowy. Ale konflikt tylko się spotęgował.

W 2006 r. Hamas wygrał w Gazie wybory. W ten sposób doszło do podziału Autonomii Palestyńskiej składająca się z Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu. Powstały dwa zantagonizowane obozy: radykalna i silnie zislamizowana Gaza opanowana przez Hamas – i Zachodni Brzeg, gdzie rządzi bardziej umiarkowana palestyńska partia Fatah. Świat za przedstawiciela Autonomii uznał rząd prezydenta Mahmuda Abbasa, z Fatahem w roli głównej.


Czytaj także: "Nieporządek bliskowschodni" - rozmowa Wojciecha Jagielskiego z Krzysztofem Strachotą


Wkrótce Hamas zaczął ostrzał pobliskich izraelskich miast i miasteczek. Dla wielu Izraelczyków to był dowód, że wycofanie się z Gazy było błędem. Izrael zaczął jej blokadę. Gaza – izolowana i zradykalizowana – pogrążała się w kryzysie.

W ostatniej dekadzie Fatah i Hamas podejmowały próby ugody. Ale dotąd nie udało im się porozumieć. Abbas jest w podwójnym kłopocie: z jednej strony impas w związku z brakiem porozumienia z Izraelem, z drugiej konflikt polityczny na własnym podwórku.

Choć Gaza jest w zapaści, poparcie społeczne dla Hamasu nie maleje. Mieszkańcy są zgodni, że za ich sytuację odpowiadają Izrael i Abbas. Dr Khalil Shikaki z Palestyńskiego Centrum Polityki i Badań Publicznych z Ramallah ocenia, że gdyby wybory odbyły się dziś i do walki o władzę stanęliby Abbas (ze swym Fatahem) oraz Ismail Hanija (były premier i jeden z liderów Hamasu) – wygrałby ten drugi. Pytanie tylko, czy Hamas sam byłby zainteresowany pełnią władzy – i pełnią odpowiedzialności.

Ludzie jako broń

Hamas nie ma skutecznych sposobów walki z Izraelem. Każda z prób spaliła na panewce.

Rakiety wystrzeliwane z Gazy nie przynoszą efektu, odkąd Izrael ma Żelazną Kopułę – system obrony antyrakietowej. Kopane pod granicą tunele do przerzucania ludzi przestały spełniać swą rolę, bo Izrael je niszczy. Granica lądowa jest zamknięta, a droga morska odcięta. Bezsilność pokazały też ostatnie protesty – użyto w nich kamieni, płonących opon czy latawców z materiałem zapalającym, które zdołały podpalić tylko pola przy otaczających Gazę kibucach.

Izraelska armia udowodniła jednak, że wśród protestujących były osoby używające granatów, butelek z benzyną, a nawet ładunków wybuchowych. Tłumaczyła, że miała podejrzenia, iż byli i tacy, którzy chcieli przedrzeć się do Izraela i dokonać ataków. To w ich stronę miała kierować się użyta przez wojsko siła. Ale to nie one stanowiły o dramatycznym wymiarze tej walki. Ofiarą Izraelczyków padły też kobiety, dzieci czy niepełnosprawni. Nie jest to rzecz nowa. W przeszłości Hamasowi zdarzało się wykorzystywać budynki szkół czy szpitali – ustawiano obok nich wyrzutnie rakiet.

„Wścieknij się!”

Można by więc powiedzieć, że wobec braku innych środków Hamas sięgnął po najbardziej dramatyczną broń: samych Palestyńczyków.

Wcześniej w Gazie rozlepiono plakaty z hasłem „Wścieknij się!” i datą Marszu Powrotu (jak nazwano protesty): 14 maja. Dziennikarz amerykańskiego radia NPR Daniel Estrin przytacza rozmowę, jaką pod takim plakatem odbył z mieszkańcem Gazy. „Czy wyglądam na idiotę? Na ten marsz idą nasze dzieci, tracą potem ręce i nogi. Kto im później zapewni nowe? Organizatorzy? Oczywiście, to Hamas je tam wysyła. Gdybym powiedział mojemu dziecku, że może iść na granicę, byłbym jedynym winnym, gdyby coś mu się stało” – mówił dziennikarzowi Palestyńczyk.

Haneen Sabbah mówi mi w rozmowie telefonicznej: – To prawda, że Hamas pcha ludzi na protesty. Ale wielu naprawdę chce na nie chodzić. Chcą pokazać złość. Mają dość, że nie mogą wyjechać, nie mogą mieć normalnej pracy, normalnego życia. Czują się ukarani za winy Hamasu.

Po tym, jak 14 maja zginęło 65 Palestyńczyków, Hamas ogłosił propagandowe zwycięstwo. Zdjęcia zakrwawionych nastolatków wzbudziły w świecie empatię i sprowadziły na Izrael lawinę krytyki. Komisja praw człowieka ONZ zaczęła postępowanie sprawdzające, czy Izrael nie przekroczył prawa międzynarodowego, używając siły przeciw ludziom demonstrującym pokojowo, oraz czy działania armii kwalifikują się jako zbrodnie wojenne.

Spór o protesty

Izrael tłumaczy, że ma prawo bronić siebie i swoich mieszkańców. Armia zapewnia, że dołożyła wszelkich starań, by nie strzelać do cywilów. Publikuje dowody, że demonstracje były inicjowane przez np. film z nagraniem Palestyńczyka, któremu udało się przedrzeć przez granicę. Mężczyzna opowiada, że Hamas wysyłał esemesy i wiadomości na Facebooku z zachętą do udziału w protestach.

„Mówią o tym w meczetach, rozdają ulotki. Gdy czasem mamy prąd i telewizję, wszystko, co nadają, to: idźcie tam, protestujcie. Hamas mówi kobietom: idźcie pod granicę, armia nie będzie do was strzelała. Do dzieci: idźcie, nic wam nie będzie, armia nie strzela do dzieci. A potem idą, ścierają się z wojskiem i wychodzi na jaw, że Hamas kłamał” – mówił Palestyńczyk.

Izraelowi „pomogły” też słowa członka Hamasu, Salaha al-Bardawila, który w wywiadzie telewizyjnym powiedział, że pięćdziesięciu zabitych to członkowie tej organizacji. Odparł tak na pytanie, czy Hamas używa mieszkańców i naraża ich na śmierć do swoich politycznych celów.

„Izraelczycy patrzą na nas z góry, nie doceniają nas – mówił anonimowo protestujący w rozmowie z dziennikiem „Haaretz”, zapewniając, że nikt go do udziału w nich nie nakłaniał. – W waszych oczach dobry Arab to kolaborant albo Arab nieżywy. Dlatego ciężko wam zrozumieć, że nikt nie chodzi na te protesty w czyimś imieniu. Każdy protestuje za siebie”.

Deal, ale jaki?

Rozlew krwi sprawił, że 15 maja, który miał być kulminacją protestów, stał się dniem pogrzebów, a walki ustały (co roku 15 maja – dzień po rocznicy powstania Izraela – Palestyńczycy obchodzą dzień „Nakby”, czyli „Katastrofy”, jak nazywają wygnanie ich przodków z domów przez zwycięskich Izraelczyków). W kolejnych dniach liczba ich uczestników spadała.

Rozmawiam z Suhailą Tarazi, dyrektorką szpitala al-Ahli Arab w Gazie: – Sytuacja jest dramatyczna, brakuje nam wszystkiego: leków, sprzętu medycznego, lekarzy. Jednego dnia musieliśmy poradzić sobie z dwoma tysiącami osób z różnymi urazami. Że nie wspomnę o ranach psychicznych, emocjonalnych, bo z takiego szoku długo się nie wychodzi.

Gdy w Gazie opatrują rany, w Izraelu trwają rozliczenia. Lewica, która dołączyła do oskarżycielskich głosów ze świata, spuściła z tonu, gdy na jaw wyszły nagrania potwierdzające znaczny udział członków Hamasu w protestach. Ale Izrael i tak przegrał: świat orzekł, że Izraelczycy dokonali rzezi. Prezydent Turcji poruszył najcieńszą strunę – stwierdził, iż nie ma różnicy między postępowaniem nazistów i tym, co Izrael robi w Gazie. Niewielką pociechą mogła być decyzja Gwatemali i Paragwaju, że – idąc śladem Donalda Trumpa – przeniosą ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy.

Co dalej? W czerwcu Trump chce ogłosić swój plan na pokój. Chełpi się, że dokona tego, co nie udało się innym. Media spekulują, o jaki deal chodzi. Gazeta „Al-Hayat” donosi, że USA i jakieś kraje arabskie negocjują; podobno powstanie niezależny komitet, finansowany przez Europę i USA, odpowiedzialny za poprawę sytuacji w Gazie.

Tymczasem Gaza balansuje na skraju wytrzymałości. Palestyńczyk, z którym rozmawiał dziennik „Haaretz”, mówił: „Jeśli już mamy umierać, róbmy to głośno. Przed kamerami”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Ur. w 1987 r. w Krakowie. Dziennikarka, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego” z Izraela, redaktorka naczelna polskojęzycznego kwartalnika społeczno-kulturalnego w Izraelu „Kalejdoskop”. Autorka książki „Polanim. Z Polski do Izraela”, współautorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2018