Kropka nad „i”

Czy dziś, po blisko dwudziestu latach od upadku komunizmu, można powiedzieć, że także epoka postkomunizmu się kończy?

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Aby odpowiedzieć na to pytanie, wypada najpierw zdefiniować zjawisko. Postkomunizm był i jest przedmiotem sporów metodologicznych: nie ma jednej ogólnie przyjętej jego interpretacji, a kilka najbardziej znanych istotnie się od siebie różni. Argumentowano np. niekiedy, że ponieważ system typu radzieckiego trudno nazwać komunizmem, to określenie "postkomunizm" jest nietrafne. Inni (np. Jadwiga Staniszkis) wywodzili, choć już rzadko ten sąd podtrzymują, że demokracja i wolny rynek w krajach postkomunistycznych to jedynie decorum trwających nadal rządów uprzedniej elity. Z kolei Zbigniew Brzeziński za doniosły skutek komunizmu uznał powiększenie się luki cywilizacyjnej między Wschodem a Zachodem oraz trwanie wśród ludzi przekonania, że ich los zależy głównie od państwa.

Spory o definicję

Historykom najbardziej odpowiada najszersza (i tautologiczna) definicja postkomunizmu, sformułowana przez politologa Lesliego Holmesa jako "to wszystko, co nastąpiło po systemie komunistycznym". Holmes wśród cech postkomunizmu wymienia m.in. odzyskanie niepodległości, brak kultury kompromisu, wysokie oczekiwania wobec przywództwa, nieufność do instytucji politycznych, odrzucenie teleologizmu, próżnię ideową i chaos moralny, radykalne zmiany życia codziennego, nastrój tymczasowości, dynamizm i jednocześnie niestabilność oraz brak poczucia bezpieczeństwa.

Inni dodają jeszcze różne pozostałości dziedzictwa komunistycznego: niski poziom sieci komunikacyjnej i łącznościowej, złą jakość budownictwa mieszkaniowego, zanieczyszczenie środowiska, przytłaczającą przewagę przemysłu ciężkiego nad innymi gałęziami gospodarki, zacofanie techniczne, zachwianą strukturę społeczną i zawodową (zbyt liczna klasa robotnicza, rozbudowana nomenklatura i biurokracja), lęk przed podejmowaniem odpowiedzialności. Powyższe uzupełniłbym o tęsknotę za "opiekuńczym" państwem i wyuczoną przez dziesięciolecia roszczeniowość szerokich kręgów społecznych. Można by zatem powiedzieć, że wychodzące z komunizmu społeczeństwo, gospodarka, a zwłaszcza państwo, były postkomunistyczne w każdym właściwie zakresie.

W różnie rozumianym postkomunizmie najrzadziej widzi się istotny fragment procesu transformacji (oznaczałby on wówczas najszerzej rozumiane pozostałości dawnego systemu). W takim ujęciu, proponowanym przez Wojciecha Roszkowskiego i autora tego tekstu, transformacja nie jest tożsama z postkomunizmem. Przeciwnie: jej celem jest jego likwidacja. Jeśli przyjąć ten akywistyczny punkt widzenia, przez nas nazwany normatywnym, to przytoczone wcześniej inne charakterystyki postkomunizmu traktują go czysto opisowo lub neutralnie. Wprawdzie podejście "normatywne" może wydawać się "ideologiczne", bo oceniające postkomunizm negatywnie, ale ujęcia ignorujące sferę wartości nie są przez to przecież mniej "ideologiczne".

Skrupulatność wymaga odnotowania opinii głoszących, że polska transformacja już nastąpiła. Stanowisko takie - nazywam je funkcjonalnym - wyrażają np. Andrzej Paczkowski, Ryszard Legutko czy Aleksander Smolar, mając na myśli przede wszystkim formalne przekształcenie ustrojowe. Za odmianę podejścia funkcjonalnego uznać też można oryginalny pomysł nazwania wielkiej zmiany po 1989 r. transformacją restauracyjną (Bronisław Łagowski), mającą prowadzić do restauracji kapitalizmu i demokracji, ale jakoby w anachronicznym kostiumie II Rzeczypospolitej. W tym ujęciu przełom 1989 r. to w istocie kontrrewolucja.

Nie podzielam tych koncepcji. Polska jest dziś demokratyczna, pluralistyczna, wolnorynkowa, gwarantuje prawa człowieka, nie znaczy to jednak, by w gospodarce, w dziedzinie instytucji czy w sferze mentalnej okres przejścia został zamknięty. W praktyce bowiem nie został jeszcze w pełni zrealizowany postulat liberalnego państwa prawa, silnego społeczeństwa obywatelskiego, likwidacji reliktów przeszłości.

Czy tak być musiało?

Czy postkomunizm był w Polsce nieuchronny? Tak: zadecydowało o tym porozumienie między władzą a opozycją i zrealizowane pokojowo po Okrągłym Stole.

Zastanawiano się nieraz, czy strony zawarły ten układ w dobrej wierze. Jeśli chodzi o środowiska opozycyjne, odpowiedź jest pozytywna. A komuniści? Oni mieli swoje kalkulacje: pragnęli obciążyć społeczeństwo kosztami reform, które zresztą widzieli inaczej niż opozycja. Nie chcieli też dzielić się realną władzą: tzw. strona partyjno-rządowa opowiadała się w istocie za kooptacją do systemu części opozycji. W trakcie jawnych negocjacji Okrągłego Stołu komuniści musieli ustąpić więcej niż zamierzali, niemniej nie brali pod uwagę możliwości klęski wyborczej.

Co innego wynikło jednak z ewolucji jesienią 1989 r. Upadł mur berliński i kolejne reżimy, ZSRR zgodził się na zjednoczenie Niemiec. Koniec roku 1990 i rok 1991 oznaczał cezurę także dla Polski. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się, że rządy postsolidarnościowe mogły przyspieszyć zmiany wewnętrzne. Nawet obecność wojsk radzieckich nie stanowiła już takiego zagrożenia. Wybory samorządowe i wybór Lecha Wałęsy na prezydenta w 1990 r. stwarzały możliwość przeprowadzenia szybszych wolnych wyborów parlamentarnych (nastąpiły dopiero jesienią 1991 r.). Można też było zapewne zagwarantować partiom równe prawa pod względem materialnym, dokonać sensownej dekomunizacji, lustracji, może w jakimś zakresie deubekizacji, rozpocząć budowę nowych służb specjalnych, przeglądnąć aparat sprawiedliwości pod kątem jego wiarygodności.

W sferze mentalnej i w walce o pamięć zbiorową byłoby to naprawdę dużo. Warunkiem sukcesu było jednak porozumienie się w tych trudnych sprawach przez siły nowego porządku - co z rozmaitych, nie tylko oportunistycznych, względów okazało się niemożliwe.

Postkomunizmowi towarzyszyło zjawisko jego dwuznacznej legitymizacji będącej m.in. skutkiem porozumienia z 1989 r., jako że politycy postkomunistyczni byli funkcjonariuszami systemu władzy PRL. Toteż nierzadko, szczególnie w publicystyce, postkomunizm redukowany jest do ludzi komunistycznej elity, którzy - że przywołam trafne określenie - zadomowili się w nowej rzeczywistości. Takie wyjaśnienie oznacza węższe rozumienie zjawiska. Ale pytanie o skalę i rodzaj owego "zadomowienia" co najmniej setek tysięcy ludzi jest istotne - także politycznie.

Ciekawa jest tu samoocena zainteresowanych, skądinąd inna Wojciecha Jaruzelskiego czy Mieczysława Rakowskiego, inna Aleksandra Kwaśniewskiego, Leszka Millera, Jerzego Szmajdzińskiego, czynnie tę nową rzeczywistość współkształtujących, inna zaś młodszych polityków oraz sympatyków SLD i SdPL (na marginesie: psychologicznie zastanawia, choć nie zaskakuje, że ci, co rządzili przed 1989 r., na ogół zaprzeczają, by byli komunistami; często wskazują na komunistyczny ład jako jedyne możliwe rozwiązanie w warunkach geopolitycznych po 1945 r.; skłonni są też wyolbrzymiać wkład tzw. realnego socjalizmu w modernizację i awans cywilizacyjny Polski - pogląd, którego nie da się obronić).

Malejąca grupa

Trzeba więc pytać, jak każda z tych grup odnosi się do przeszłości (także własnej) i dnia dzisiejszego. Jakakolwiek byłaby tu odpowiedź, to kwestia "zadomowienia" postkomunistów w nowej realności traci dziś na ostrości - czemu sprzyja i czego dowodzi szybko malejący elektorat postkomunistyczny.

Niewątpliwą cechą okresu po 1989 r. był fundamentalny dla systemu politycznego podział, zdefiniowany przez Mirosławę Grabowską jako podział postkomunistyczny. Jedną z jego stron były postsolidarnościowe i postopozycyjne partie, organizacje społeczne i związkowe, drugą - postpezetpeerowskie i postpeerelowskie ugrupowania (PSL, SD, Samoobrona; ale też OPZZ).

Apogeum popularności strona postkomunistyczna osiągnęła w wyborach 2001 r., ale ujawnienie afer (Rywina, orlenowskiej, starachowickiej czy opolskiej) i coraz powszechniejsza dezaprobata społeczna dla rządów SLD przyspieszyły proces implozji postkomunizmu. Na liczebność i strukturę elektoratu postkomunistycznego znacząco oddziałują też zmiany demograficzne. W nieodległej perspektywie problem, z powodów poniekąd naturalnych, straci jeszcze na znaczeniu.

Co więcej: wyniesione z PRL-u nomenklaturowe powiązania, tak istotne w okresie przełomu (ze względu na sposób uwłaszczenia się na majątku państwowym i spółdzielczym przez poważny odsetek ludzi byłego aparatu) przestają cementować te środowiska. Przez kilkanaście lat uwłaszczona warstwa partyjnego, administracyjnego i gospodarczego aparatu wrosła tak mocno w tkankę społeczną, że wręcz niemożliwe są rozwiązania mające na celu zmianę nabytych praw własności. Trzeba pamiętać, że prywatyzacyjne eldorado skurczyło się już w latach 90., a różnymi sposobami (m.in. poprzez nieuczciwe uwłaszczenie) uzyskana przez ludzi PRL-u własność mogła już kilkakrotnie przechodzić z rąk do rąk. Jakkolwiek zatem dotkliwe i głębokie było poczucie niesprawiedliwości zdecydowanej większości społeczeństwa, jedyne, co jest dziś możliwe, to pozostawienie tego nomenklaturowego uwłaszczenia społecznemu osądowi, jeśli nie może być ono zweryfikowane procesowo.

Wyborczy przełom

Wracając do tezy wyjściowej: jeśli celem transformacji jest także przezwyciężenie postkomunizmu, to w moim przekonaniu jesteśmy dziś świadkami szybkiej kumulacji tego procesu.

O ile wybory 2005 r. stanowiły zapowiedź końca głównego podziału politycznego (tj. podziału postkomunistycznego), o tyle przedterminowe wybory w 2007 r. postawiły tu kropkę nad "i" - okazało się, że postkomuniści nowych sympatyków nie zyskali, a spośród dotychczasowych część wręcz utracili, i to na rzecz partii będących ich ideologicznym i politycznym przeciwieństwem (PiS i PO). Wyborcze poparcie dla nich zmniejszyło się w ciągu dwóch lat z 15 proc. głosów do 13 proc., które padły na koalicję LiD.

Z drugiej strony konflikt PiS z PO rozsadził stronę postsolidarnościową, a w konsekwencji również podważył podział na "dwa obozy". O jego końcu zdecydowały także inne czynniki. Najpierw niezawiązanie przez PiS i PO koalicji w 2005 r. Potem - koalicja PiS z postpeerelowską Samoobroną i z LPR oraz przy kooperacji Radia Maryja, skądinąd krytycznego wobec dotychczasowej transformacji. Koalicja ta była wstrząsem dla wielu sympatyków PO-PiS, niewyobrażających sobie dotąd współpracy nie tylko z postkomunistami w sensie ścisłym, ale z obozem wspomnianym wcześniej jako postpeerelowski. Wreszcie - wprowadzony w życie, poniekąd jako reakcja na nowych współkoalicjantów PiS, pragmatyczny sojusz PO z PSL (przypomnę, że PSL, zwane partią obrotową, ma peerelowską genezę, dwukrotnie zresztą było koalicjantem SLD).

Nowe podziały: realne...

Cechy przypisywane dotąd przez PiS ("solidarnych") postkomunistom, przyklejane są "liberałom" (działanie tego "mechanizmu podstawienia" Edward Wnuk-Lipiński opisał w odniesieniu do propagandy postkomunistycznej z lat 90.). Tak więc w chwilę po wycofaniu się Włodzimierza Cimoszewicza z kampanii prezydenckiej w 2005 r., PiS wskazał nowego wroga: z dnia na dzień przestali nim być postkomuniści, a stała się PO, zapowiadana wcześniej na koalicjanta. Polskę solidarną, czyli też solidarnościową, przeciwstawiono Polsce liberalnej, czyli - jak podpowiadano - aferalnej, i na dodatek skumanej z postkomunistami. Była to próba wykreowania nowego podziału politycznego i społecznego - niewykluczone, że realnego cywilizacyjnie i prawidłowo określającego na lata podstawową płaszczyznę zwarcia.

Można bowiem przewidywać, że podział ten w coraz większym stopniu oparty będzie na różnicach światopoglądowych i ideowych wyodrębniających różne orientacje: nacjonalistyczne, narodowo-chadeckie, konserwatywno-liberalne, centro-liberalne czy lewicowe. Tym bardziej że wedle badań socjologów społeczeństwo jest dziś zdecydowanie bardziej prawicowe i centrowe niż lewicowe. Toteż scenę polityczną opanowały - pewnie na dłużej - partie prawicowe o wyrazistych odrębnościach ideologicznych i różnej wrażliwości kulturowej oraz społecznej (choć lubiące pochylić się nad losem tzw. prostych ludzi). W efekcie postkomuniści nie odgrywają dziś politycznie istotniejszej roli.

Kwestią inną jest odpowiedź na pytanie o gospodarcze i polityczne znaczenie grup interesów, określanych jako postkomunistyczne. Wcześniejsze przejawy oligarchizacji gospodarki zostały zahamowane, przy czym początek tej pozytywnej tendencji nastąpił jeszcze przed antyoligarchiczną krucjatą PiS. Oligarchów w rozumieniu rosyjskim czy ukraińskim również w Polsce nie ma. Dziesiątka najbogatszych Polaków kontroluje raptem 2-3 proc. gospodarki, gdy w większości krajów ten odsetek jest kilkakroć wyższy. Coraz trudniej też twierdzić, że w elicie władzy i pieniądza najwięcej do powiedzenia mają postkomuniści (w latach 90. taki sąd miał mocniejsze podstawy), choćby ze względu na wspomniane zmiany w strukturze własności.

...i wirtualne

Skutki posunięć likwidujących podział postkomunistyczny są już świadomościowo i psychologicznie nie do odwrócenia. Ale dokonujący się od wyborów 2005 r. zwrot polityczny odzwierciedla również inne procesy społeczne. Czynnikiem tej zmiany było otwarcie się społeczeństwa na Europę. Emigracja zarobkowa (i napływ dodatkowych pieniędzy do kraju), a jeszcze bardziej szeroki strumień środków unijnych - na plan dalszy odsunęły dotychczasowe pola konfliktów. W efekcie zmieniły się nastroje na wsi, gdzie spadło poparcie dla Samoobrony, a wzrosło nie tylko dla PSL i PiS, ale bardziej nawet dla PO. Wyrazistsze stały się kontury nowej klasy średniej, pochodzenia nie tylko nomenklaturowego.

Nie sprawdziły się pesymistyczne przepowiednie, że polska transformacja - zainfekowana, a zdaniem niektórych wręcz opanowana nowotworem postkomunizmu - może doprowadzić do powstania demokracji i gospodarki rynkowej zbliżonej np. do kapitalizmu oligarchicznego typu latynoamerykańskiego. To niebezpieczeństwo, jeśli istniało, zostało zażegnane w wyniku, po pierwsze, rozwoju gospodarczego i społecznego (budowanie klasy średniej, rola trzeciego sektora); po drugie - dokonania radykalnego zwrotu w polityce zagranicznej i handlowej, który przyniósł doniosłe skutki kulturowe, społeczne i ekonomiczne - zakotwiczenie kraju w NATO i UE odgrywa istotną w nich rolę. Niemniej paradoks polega i na tym, że dokonało się to z niemałym udziałem postkomunistów.

Różne, rodem jeszcze z PRL-u, powiązania służb specjalnych, polityków, menedżerów, biznesmenów, choć niewątpliwie miały miejsce, to ich zakres i siłę zapewne przeceniano (czego dowodzi choćby treść raportu o WSI). Walka wydana korupcji, naprawdę rozległej, zdaje się przynosić efekty. Ale nie jest tak, że korupcja, plaga nie tylko polska, towarzyszy jedynie postkomunistom jako ich niezbywalny atrybut.

Natomiast trzeba się zgodzić z tezą, że przez kilkanaście lat instytucje państwa były słabe i rozrywane interesami partykularnymi, nierzadko prywatnymi. Jednak i tu ujawniły się już kilka lat temu zjawiska dodatnie. Ostatnie dwa lata przyniosły objawy zastępowania instytucji państwa liberalnej demokracji państwem scentralizowanym i etatystycznym czy, zdaniem niektórych, wręcz tendencji autorytarnej (ograniczenie roli służby cywilnej, polityzacja działań prokuratury, ataki na sądy i rozwiązania prawne uznawane za niedostatecznie restrykcyjne oraz na instytucje będące fundamentami demokracji, jak Trybunał Konstytucyjny), spychającym organizujące się społeczeństwo obywatelskie na dalszy plan.

Próba zatarcia różnic między III RP a postkomunizmem, czemu hołduje część publicystyki, nie przyniosła - jak się okazało - spodziewanych przez PiS korzyści politycznych, za to spowodowała zamieszanie i szkody społeczne. Nie tylko kreowano wirtualną rzeczywistość, ale błędnie diagnozowano procesy społeczne, stan gospodarki i społeczeństwa, w tym jego pamięci historycznej i dumy z obalenia komunizmu. Trudno też o Władysławie Bartoszewskim, Jerzym Buzku, Bronisławie Geremku czy Adamie Michniku i wielu innych (w tym ludziach PO), mówić poważnie, że są postkomunistami.

Polityczne konsekwencje wyborów z 2005 r., a tym bardziej z 2007 r. pokazały, że podział postkomunistyczny stracił sens społeczny. Wprawdzie fantom postkomunizmu może być jeszcze orężem w walce politycznej, ale podtrzymywanie poglądu, że żyjemy przede wszystkim w postkomunizmie, jest anachronizmem. Skutkuje on nietrafnymi ocenami historycznymi i analizami politologicznymi, mistyfikuje realne pola konfliktów społecznych, politycznych i cywilizacyjnych.

Odtworzenie się w najbliższej przyszłości podziału postkomunistycznego jest nieprawdopodobne m.in. dlatego, że - jak zauważył Aleksander Smolar - postkomuniści nie są w stanie narzucić społeczeństwu "własnej opowieści o historii". Trudno sobie wyobrazić, co musiałoby się zdarzyć, aby np. SLD (w obecnej czy innej postaci) mógł wrócić na scenę polityczną jako gracz pierwszoplanowy. Coraz słabsi tradycyjni postkomuniści będą spychani do rezerwatu osobliwości, gdzie goszczą już liczne partyjne efemerydy. SLD i SdPL albo skończą podobnie, albo przekształcą się w nowoczesną lewicową formację. Wielu, z prawa i lewa, szczerze lub nieszczerze wypatruje takiej lewicy. Jeśli partie Wojciecha Olejniczaka i Marka Borowskiego pozbędą się ludzi PRL-owskiej proweniencji oraz same lub z kimś jeszcze (z liberalnego centrum) zbudują nową, zmodernizowaną tożsamość, coś na kształt polskiej odmiany blairyzmu, mają szansę odnaleźć się w przestrzeni społecznej.

Kiedy i czy w ogóle to nastąpi - to już kwestia, której rozwikłanie pozostawię wróżkom.

Prof. JAN KOFMAN (ur. 1941) jest politologiem i historykiem; pracownikiem Instytutu Studiów Politycznych PAN i Uniwersytetu w Białymstoku. W czasach PRL działacz opozycji; w 1982 r. współzałożyciel i redaktor naczelny kwartalnika "Krytyka". Wspólautor m.in. "Transformacji i postkomunizmu"; wyd. 1999). Tekst jest skróconą wersją wystąpienia na konferencji "Dziedzictwo komunizmu w Europie Środkowowschodniej", zorganizowanej przez IH UwB.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2008