Krew i sacharyna

Teatralne spotkanie najgłośniejszej dramatopisarki ostatniej dekady i równie kontrowersyjnej reżyserki dało efekt zaskakujący: ugrzeczniony, pozbawiony energii i napięcia spektakl, który nie stawia żadnych istotnych pytań.

11.05.2007

Czyta się kilka minut

Nie minęło wiele lat od momentu, gdy ku zgrozie konserwatywnej części krytyki do polskiego teatru weszli tak zwani nowi brutaliści - i odsądzani od czci i wiary buntownicy stali się częścią mainstreamu. Antymieszczańskie i anykapitalistyczne ostrze nowej dramaturgii mało kogo dziś jest w stanie ubóść - raczej mile łechce żądną wrażeń bogatą publiczność. Problem nie dotyczy zresztą tylko nas: w berlińskiej Schaubühne, niegdyś najbardziej wywrotowej scenie Europy, wsławiony znakomitymi inscenizacjami "Ognia w głowie" i "Shopping and Fucking" dyrektor Thomas Ostermeier uprawia dziś przewidywalny gwiazdorski teatr. W całej Europie i w Polsce podobne przykłady można by mnożyć.

Jeśli chodzi o społeczne oddziaływanie teatru, jest to dobry znak: publiczność pozbyła się uprzedzeń, zamiast odrzucania trudnych tematów - pojawiła się otwartość na dyskusję. Jeżeli jednak chodzi o kwestie estetyczne - skutki są często opłakane. By zyskać zrozumienie u widowni, o trudnych kwestiach coraz częściej rozmawia w sposób czułostkowy i infantylny, odwołując się do najgorszych klisz telewizyjnych (w przypadku "Aniołów w Ameryce" przydarzyło się to nawet tak wybitnemu artyście jak Krzysztof Warlikowski), kierowani zaś koniunkturalizmem autorzy tworzą nieszczere w swojej egzaltacji sztuki w rodzaju "Cokolwiek się zdarzy, kocham cię" Przemysława Wojcieszka.

Krakowska inscenizacja "Zbombardowanych" Mai Kleczewskiej na pewno nie jest przykładem cynicznej kalkulacji - wręcz przeciwnie, sięgnięcie po ten tekst w momencie, kiedy hałas wokół twórczości Sarah Kane przycichł, jest aktem odwagi i dowodem na konsekwencję poszukiwań reżyserki. A jednak przedstawienie - choć wyrosłe z wieloletniej głębokiej fascynacji i wielu przemyśleń - świadczy o rozminięciu się inscenizacji z założeniami autorki.

Problemy rodzą się już na poziomie scenografii. Hotelowe foyer z różowymi fotelami, stolikami, paprotkami i gęstwiną wielkich wentylatorów pod stropem. Dekoracja jest efektowna i kosztowna, ale równocześnie nachalnie narzuca sensy widzom i aktorom. Jej poszczególne elementy funkcjonują jak przysłowiowa czechowowska strzelba: bardzo łatwo chociażby przewidzieć, że w wyjątkowo tandetnie rozegranej scenie onirycznej wentylatory zaczną obracać się sennie nad głową pogrążonej w dziwnym otępieniu, ubranej w opadające męskie slipy i podarte rajstopy bohaterki...

U Kane mamy do czynienia z nieustannym przełamywaniem oczekiwań widza. Tekst zaczyna się jak banalna sztuka o toksycznym związku, ale w pozornie realistycznym psychologicznym rysunku postaci raz po raz pojawiają się drobne rysy, białe plamy, które trudno racjonalnie wytłumaczyć, żelazna logika opowieści pęka, czas załamuje się i rozszczepia, a status świata przedstawionego zostaje całkowicie podważony. Zbombardowaniu ulegają nie tylko bohaterowie i ich świat; pęka też czwarta ściana, zza której publiczność bezpiecznie oglądała kameralny spektakl, rozbiciu ulega wreszcie sama dramatyczna forma.

W krakowskim spektaklu najlepsza jest właśnie pierwsza, realistyczna część. Sandra Korzeniak z krótko obciętymi, utlenionymi włosami przypomina Sarah Kane, ale trop biograficzny jest mylący. Ubrana nonszalancko i prowokująco się zachowująca Cate przypomina zbuntowaną nastolatkę: każdym gestem mającym udowodnić jej dorosłość, bezlitośnie obnaża swoją dziecinność, zagubienie i głód czułości. Krzysztof Globisz jako dziennikarz Ian - w czarnych okularach, skórzanej kurtce, z rewolwerem nieomal przyrośniętym do dłoni - nieustannie demonstruje siłę, bezwzględność i cynizm, co oczywiście również okazuje się maską. Dwójka bohaterów w sposób oczywisty gra: nie wiadomo, co w oglądanej sytuacji jest prawdą, a co oszustwem czy eksperymentem; oglądamy jak gdyby nowszą, radykalniejszą wersję "Kto się boi Virginii Woolf?" Edwarda Albee'go.

W spektaklu zabrakło jednak ewolucji postaci; co więcej, sposób pokazywania bohaterów właściwie aż do finału się nie zmieni. Cate pozostaje wcieleniem dobroci, niewinną ofiarą - konieczność ucieleśniania na scenie alegorii sprawia, że mimo wielkiego wysiłku Sandry Korzeniak nie powstała rola na miarę jej wcześniejszych kreacji. Ian, który w sztuce równocześnie bierze udział w akcji i stoi ponad nią (druga połowa dramatu to ewidentny przykład dramaturgii "ja", symbolicznego przedstawienia na scenie traumy bohatera), w krakowskim spektaklu pozostaje przede wszystkim sfrustrowanym i brutalnym mężczyzną pogrążonym w kryzysie wieku średniego, ze zdiagnozowaną nieuleczalną chorobą. Pozbawione kontrapunktu didaskaliów dialogi wypadają zresztą wyjątkowo banalnie: kwestie w rodzaju "nie kochasz mnie" i "umieram" brzmią w budowanych środkami psychologicznego aktorstwa scenach bardzo papierowo. Z bezlitosnej sztuki Kane robi się trywialna love story.

Jeszcze gorzej, gdy w miejsce realizmu pojawia się oniryczność, frenetyczne obrazy cierpienia, okrucieństwa i przemocy. Spektakl Kleczewskiej jest starannie, w najdrobniejszych szczegółach wyreżyserowany - uniemożliwia wybuchy emocji zarówno u aktorów, jak i widzów, nie pozwala na zaskoczenie. Z drugiej strony - zbyt dużo w nim sentymentalizmu, by mógł przejmować chłodem i bezlitosnością.

Sceny "metafizyczne" są dokładnie ustawione i wyraziście wyodrębnione od scen realistycznych. Wszystko: aktorstwo, światła, dymy, muzyka mówią, że oto obcujemy z czymś niewyrażalnym i głębokim. Pewność i łatwość, z jaką Kleczewska stara się budzić emocje widzów, prowadzi spektakl nieuchronnie w kierunku kiczu, w którym tak łatwo łączą się ze sobą czułostkowość i agresja. Szokujące sceny przemocy zostały wprawdzie pokazane bardzo kulturalnie: Żołnierz (Sebastian Pawlak) wstydliwie znika z Ianem a to za fotelem, a to za zasłonką, publiczność zaś domyśla się, że oto miały miejsce sceny brutalnego gwałtu i oślepienia. Budzą one co najwyżej lekki niesmak - to bardzo mało, jeżeli pamięta się wstrząsające obrazy tortur z "Oczyszczonych" Krzysztofa Warlikowskiego - zarazem wysoce metaforyczne i, poprzez prawdę nagich ciał, szalenie dosłowne, powodujące, że widzowie zamykali oczy...

Jedyny prawdziwie poruszający moment w spektaklu to ten, w którym widzimy Iana już po oślepieniu. Reżyserka zrezygnowała w tej scenie z wszelkich ozdobników: Krzysztof Globisz po prostu w bezruchu, bez emocji mówi tekst didaskaliów. Żadnego zjadania niemowlęcia, żadnej agonii - same padające słowa mają wagę zdolną roztrzaskać budynek teatru.

Niestety, jak gdyby bojąc się patosu zakończenia, Kleczewska rozbiła finał spektaklu na kilka kolejnych, przeciągniętych ponad miarę finałów. Najpierw Cate zjawia się Ianowi jako Matka Boska, dając mu nadzieję, że jednak Bóg istnieje, a jego cierpienie ma sens; potem pojawiają się aniołki i jeleń prosto z rykowiska; na końcu na scenie odbywa się coś w rodzaju urodzinowego przyjęcia dla umierającego mężczyzny. Być może piętrząc kicz, reżyserka starała się ukazać przekroczenie tej granicy cierpienia, "za którą się uśmiech łagodny zaczyna"; w kontekście całego przedstawienia niespodziewany fajerwerk pomysłów w zakończeniu wydaje się raczej oznaką bezradności.

SARAH KANE, "ZBOMBARDOWANI", reż.: MAJA KLECZEWSKA, scen.: Katarzyna Borkowska, muz.: Maja Pietraszewska-Koper. Premiera w Starym Teatrze w Krakowie 27 kwietnia 2007 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2007